Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

Królestwo Hunar — Kamienny Zamek 

Tae-hyung wybudził się ze snu zlękniony i zdezorientowany. Słońce lada chwila miało wzejść na widnokręgu i on tak samo, jak G-guk miał ruszyć z wojskiem na wojnę. Bał się i czuł odwagę jednocześnie. To było bardzo dziwne uczucie.

Opadł na jeszcze jedną chwilę na poduszki.

— Spokojnie. Poukładaj myśli — powiedział zaspanym głosem sam do siebie.

Wrócił myślami do snu.

Przerażało go to, co się w nim wydarzyło, tak samo bardzo, jak późniejsze słowa G-guka. Czuł się z tym fatalnie, bo... czuł się jednakowo wspaniale. Intymna bliskość z G-gukiem była spełnieniem jego pragnień. Nigdy nawet sobie nie wyobrażał, że mogłoby być tak dobrze, prosto i przyjemnie. Zawsze wydawało mu się, że bliskość z mężczyzną byłaby krępująca i brutalna. Tymczasem było czule i... bezwstydnie. Musiał to przyznać. G-guka zdawało się nic nie krępować i to było uwalniające spod ograniczeń, jakie Tae-hyung sam sobie narzucał. Czuł z tego powodu ulgę. G-guk go nie oceniał. Nie krępował się swojego ciała ani nie krępowała go nagość Tae-hyunga. Na samo wspomnienie tego ciepła i czułości, którą z nim dzielił, czuł podniecenie i odwagę. Chęć na więcej. Czuł się zdolny uwolnić jeszcze bardziej i dać G-gukowi więcej, a jednocześnie czuł trwogę, że tego chce, bo G-guknie chciał więcej intymności. Jego więcej to było spotkanie poza snem.

Tae-hyung i jednocześnie Król stał na rozdrożu.

G-guk był wszystkim, czego pragnął Tae-hyung i wszystkim, czego nie mógł chcieć Król. Mógł się z nim spotykać we śnie, ale rzeczywistość? Czy to nie było zbyt wiele?

Prychnął cichym śmiechem.

— Jednak jesteś hipokrytą Tae-hyung — powiedział sam do siebie. — Chciałbyś być blisko z tym chłopakiem, ale tylko we śnie. Nie ładnie z twojej strony Królu — skarcił swoje myślenie.

Zmarszczył brwi, przypominając sobie, że szukał go w całym królestwie, ale przecież nie potrafił znaleźć.

— On musi tu gdzieś być! — krzyknął sam do siebie rozeźlony i zerwał się z łóżka. — Znajdę go, choćbym miał zejść do piekieł! Przecież już i tak jestem przeklęty! — zdecydował, choć nie miał pojęcia, co wtedy zrobi.

Jak miałby się zachować? Co powiedzieć? Jak się nim przywitać? — myślał gorączkowo.

Nic nie przychodziło mu do głowy. Niczego nie był pewien. Czuł strach i zwątpienie, choć serce wciąż biło mocniej i przeszywało jego ciało ciepłym dreszczem.

"Zakochałem się w tobie Tae-hyung" — słyszał wciąż w myślach i sam przed sobą bał się do tego przyznać, że też to czuł. Zakochał się w G-guku. Nie zdążył mu tego powiedzieć. Żałował.

Z każdą minutą, gdy szykował się do wyprawy, emocje trochę stygły, ale nie determinacja.

— Muszę go odnaleźć choćby tylko po to, żeby mu odpowiedzieć — mamrotał pod nosem, gdy ruszali z Su-ho i resztą wojska z dziedzińca, kierując się w stronę bramy.

Mieszkańcy królestwa żegnali ich, machając rękami i wykrzykując ciepłe słowa pożegnania. Rzucali kwiaty na drogę, po której jechali i Król obejrzał się za siebie, gdy byli już za bramą. Jego jedynego nie żegnał nikt bliski, ale za to setki, jak nie tysiące obcych mu ludzi, za których bezpieczeństwo był odpowiedzialny z racji urodzenia. Jego oczom ukazały się zimne mury pałacu, w którym się wychował. Cztery ociężałe, obmurowane galerie, pnące się w górę, oparte o zbocze skalistej góry, które sprawiały wrażenie zmęczonych i osiadłych, jakby oklapnęły z wysiłku, nie mając już więcej siły na wspinaczkę. Król posmutniał. Z balkonu nad bramą nie machała do niego matka, a ojciec nie jechał konno u jego boku. To było przygnębiające. Odwrócił się znów przodem do jazdy. Podniósł raz jeszcze ubraną w skórzaną rękawicę dłoń, dając znać mieszkańcom za swoimi plecami, że dziękuje im za pożegnanie, ale więcej się nie obejrzał. W oczach miał łzy i nie chciał, żeby Su-ho, który jechał tuż za nim, je dostrzegł. Serce waliło mu w piersi jak młotem, a gardło ścisnęło się w supeł.

Przed nimi rozpościerały się szerokie, pokryte zmarzliną błonia i perspektywa walki na śmierć i życie z samozwańczym Królem Min-hyunem.

— Wyrównamy rachunki — zagroził Król, jakby Min-hyun miał go słyszeć.

Wędrowali w stronę Skalistej Przełęczy, stanowiącej granicę między podzielonym na dwie części królestwem. Droga wiodła przez bagna i pustkowia i gdy czwartego dnia, kiedy królewskie błonia zostawili daleko za sobą, a przed nimi rozpościerała się szeroka kamienista dolina, a wokół jeżyły się skaliste góry, zwątpienie w odnalezienie G-guka przybrało na sile. Determinacja wciąż jednak gotowała się w Królu, gotowa by wykipieć. Teraz już zarówno Król, jak i Tae-hyung w jednej osobie chciał odnaleźć G-guka, jednak w żadnym zastępie nie rozpoznał jego twarzy. Przyglądał się każdemu żołnierzowi, to zwalniając, to przyspieszając konia, a wieczorami przechadzał się po obozowiskach, ale nigdzie go nie dostrzegał. Zapewnienia Su-ho, że w całym królestwie nie ma chłopaka o imieniu G-guk, brał za niepewną informację.

— On musi tu gdzieś być, tylko ja go nie potrafię dostrzec — szeptał sam do siebie, a gęsta para od tężejącego mrozu wydobywała mu się z ust. — Dlaczego nie potrafię go znaleźć? — pytał, ale odpowiedź nie przychodziła.

Wznosił wtedy oczy ku niebu.

— Dlaczego mi nie pozwalacie go odnaleźć? Czy to kara? Za to, jaki jestem? Za poprzysiężoną zemstę? — pytał i pytał, ale wciąż nikt mu nie odpowiadał.

Stalowo-pomarańczowe, zimowe niebo, zwiastujące rychły śnieg, wisiało mu nad głową, gdy przemieszczali się coraz bardziej na północ w stronę Skalistej Przełęczy, a nagie skały gór wokół zamykały się coraz szczelniej, aż pod koniec piątego dnia stłoczyły wojsko w wąskim leju.

— Skalista Przełęcz — powiedział sam do siebie Król.

Rozległy płaskowyż ścielił się przed nimi kamienistym trawersem pochylonym nieco w ich stronę, co dawało wrogom lekką przewagę, ale też z rozpędu pchało go na zasieki z włóczni ustawione zazwyczaj w pierwszym rzędzie.

Król nie był w tym miejscu od chwili, gdy uderzył w niego piorun, a jego ojciec oddał ostatnie tchnienie.

Słońce zachodziło za wydłużone ramię wzniesień na zachodzie i robiło się ciemno. Król zsiadł z konia i popatrzył przed siebie. Za plecami poczuł obecność Su-ho.

— Musimy się cofnąć Panie lub przekroczyć zwężenie jeszcze tego wieczoru, ale żołnierze są już bardzo zmęczeni. Maszerowali cały dzień bez ustanku, a za chwilę spowije nas całkowity mrok i nie wiemy, co czeka nas za Przełęczą — powiedział Su-ho, a gęsta para wydobywała mu się z ust z każdym słowem.

Mróz zaczął solennie doskwierać i Król wiedział, że czas było rozpalić ogniska i dać odpocząć ludziom i koniom. Przełęcz była umowną granicą, dzielącą królestwo na pół od ostatniej stoczonej tu bitwy. Tuż za nią być może czaił się wróg i po ciemku byli skazani na porażkę, gdyby ośmielili się ją przekroczyć już teraz.

— W tym miejscu nie możemy nocować, to niebezpieczne — dodał Su-ho, gdy przystanęli u podnóża przesmyku.

— Masz rację — przytaknął Król. — Zatem cofnijmy się i zanocujmy wśród skał w dolinie. Nawet jeśli wróg przekroczy lej, wątłą stróżką wleje się wprost pod nasz topór — zgodził się z Su-ho.

Wojska cofnęły się i gdy zmierzchało, rozbili obóz. Król przechadzał się jak co wieczór wśród żołnierzy, przykryty szarym płaszczem z kapturem, ale G-guka wciąż nigdzie nie dostrzegał.

— Dlaczego nie mogę cię znaleźć? — pytał sam siebie, ale odpowiedź nie przychodziła.

Nocami nie zażywał ziół, wiedząc, że G-guk nie czekał w komnacie. Poza tym w sakiewce było ich już bardzo niewiele, co potęgowało lęk, że jeśli nie odnajdą się w rzeczywistości, to... nie odnajdą się niebawem w ogóle.

Piątego dnia rano, Król wstał wcześnie i wyszedł przed namiot. Słońce skryte za stalowymi chmurami ledwo rozświetlało dolinę osnutą mgłą. Ubrany w grube skórzane odzienie, pomaszerował w stronę trawersu i potem wspiął się energicznie w górę po ogromnych skalnych płytach. Spojrzał na przełęcz.

— To tutaj wszystko się zaczęło — powiedział sam do siebie, patrząc na rozpościerającą się tuż przed nim skalną bramę.

Zwężenie w skałach miało kilkaset metrów i najeżone było ostrymi jak brzytwa kamieniami. To miejsce ziało przerażającym, mroźnym tchnieniem, które piekło w policzki. To tu zginął jego ojciec i to tu jako jeszcze książę poprzysiągł zemstę.

Czy nadszedł właśnie jej czas?

Skoro nie odnalazłem G-guka, to znak, że mam dopełnić wypowiedzianych w obliczu śmierci ojca słów i na zawsze pozostać przeklętym? — Król Tae-hyung pytał w swoich myślach niebiosa. — Dlaczego nie potrafię go odnaleźć? Dlaczego mi zabraniacie się z nim spotkać? — zadał niebiosom po raz setny to samo pytanie i otworzył szeroko oczy.

Wiatr zawiał, siekąc policzki mrozem, a w jego podmuchu słychać było słowa: "Twoja miłość musi sięgnąć tak daleko, jak twoja nienawiść".

Król otworzył szeroko oczy i zwrócił je ku skalnej bramie na Przełęczy. 

Nagle zaczął padać zwiastowany przez pomarańczowe od kilku dni niebo, śnieg. Grubymi płatkami opadał powoli na ziemię i Królowi wydawało się, że świat wokoło zwolnił.

Na granicy coś zagruchotało i zarzęziło. Zimne powietrze przeciął głos rogu, niosąc złowieszczy dźwięk natarcia.

Król spojrzał na horyzont, a potem od wschodu do zachodu ogarnął wzrokiem Przełęcz, gdzie zza skał wyłoniła się potężna armia wroga. Gula stanęła mu w gardle, a serce przyspieszyło tak bardzo, że pociemniało mu na chwilę przed oczami. Bynajmniej ze strachu przed wrogiem, a przed tym, czego się właśnie domyślił. Zrozumiał klątwę. 

— G-guk, jesteś... tam? 

Auć...

Do następnego!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro