Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 21

Kolejnej nocy Jeong-guk pojawił się we śnie jako pierwszy. Ubrany jak zwykle w lnianą koszulę i płócienne spodnie usiadł na łóżku po turecku i spojrzał na szachownicę. Szachy ewidentnie nie były czymś, co szło mu dobrze i na pewno czymś, co lubił, ale nie wiedział jak się zachować po wczorajszym pocałunku, gdy Tae-hyung już się pojawi, więc postanowił, że właśnie na nich się skupi.

Bo pojawi się, prawda? — przemknęło mu przez myśl i rozejrzał sie wokoło, jakby szukał go wzrokiem. — Na pewno się pojawi — uspokoił sam siebie i znów zerknął na szachownicę. Zastanowił się nad kolejnym ruchem.

Tae-hyung, który pojawił się we śnie krótko po G-guku, stanął tuż za jego plecami niepostrzeżenie i widział to bardzo dokładnie, jak G-guk kręci głową i syka beznadziejnie na rozłożoną rozgrywkę, ale w jego naturze nie leżało szyderstwo i kpina z cudzego braku umiejętności. Poza tym G-gukowi nie brakowało umiejętności. On tego po prostu nie lubił. Dobrze władał mieczem i to była jego domena.

Jeong-guk wyciągnął rękę nad szachownicę i się zawahał, a potem przesunął pionek i otworzył oczy szerzej. Przesunął Królową i zamrugał oczami.

— Szach i mat? — zapytał sam siebie, bo sam w to nie dowierzał. — Nie uwierzy mi — zakwestionował, bo nie wiedział jeszcze, że Tae-hyung stoi mu za plecami.

Ten popatrzył na szachownicę. Faktycznie G-guk osiągnął zwycięstwo.

— Oszukiwałeś? — zapytał automatycznie.

Jeong-guk odwrócił się jak oparzony, ale się uśmiechnął z przekorą.

— WYGRAŁEM! — wrzasnął uradowany.

— Jak to zrobiłeś? — zapytał Tae-hyung, nie odrywając oczu od szachownicy.

Okrążył łóżko i siadł po drugiej stronie. Istotnie, nie było się o co wykłócać. Ostatnim razem źle ustawił króla i tym samym przypieczętował swoją porażkę. Spojrzał na G-guka. Uśmiechał się szeroko, a jego oczy były ciemniejsze niż zwykle.

— Czas na zapłatę — przeszedł od razu do sedna.

Tae-hyung popatrzył na niego spod byka.

— To był tylko żart, przecież — podważył sens zakładu.

Nagle poczuł lęk. Co, jeśli odwróci wzrok jak Su-ho? Co, jeśli to, co mówił, to tylko puste słowa, a gdy zobaczy znamię, zmieni zdanie? — pytał sam siebie gorączkowo Tae-hyung. Zaschło mu w ustach.

Uśmiech zniknął z twarzy Jeong-guka.

— W takim razie to ty oszukiwałeś — zakwestionował. — Żądam zapłaty. Wygrałem uczciwie.

— Po co chcesz oglądać moje znamię? — zapytał Tae-hyung z roszczeniem.

Jeong-guk się uśmiechnął.

— Widziałem kiedyś człowieka z rysunkami na ciele, twoje znamię też wygląda jak taki rysunek — wytłumaczył. — To fascynujące.

— To się nazywa tatuaż i jest wykonywany przez artystę, słyszałem, że wykonuje się je na dalekim wschodzie, a moje znamię nie ma ze sztuką nic wspólnego — żachnął się Tae-hyung.

— Skąd je masz, opowiedz mi — poprosił Jeong-guk.

Miał mnóstwo pytań. To znamię go fascynowało. Sprawiało, że w jego oczach Tae-hyung był kimś wyjątkowym.

— A jeśli ci opowiem, to nie będę musiał pokazywać? — zapytał przekornie Tae-hyung.

Jeong-guk się roześmiał.

— Jesteś miglancem, szantażystą — zażartował.

Tae-hyung się uśmiechnął gorzko.

— Zawsze warto było spróbować.

— No więc? — drążył temat Jeong-guk.

Tae-hyung chwilę się zamyślił, ale ponieważ szukał G-guka po całym królestwie i nigdzie go nie znalazł, stwierdził, że może się przed nim otworzyć. Nie mógł go znać.

— Uderzył we mnie piorun — wyznał i czekał na reakcję.

Jeong-guk znieruchomiał. Jego oczy patrzyły wprost w oczy Tae-hyunga, a na twarzy nie malowała się żadna emocja. Po chwili G-guk odwrócił twarz i rozejrzał się po komnacie i znów wrócił wzrokiem do Tae-hyunga.

— Tam, bliżej świecy, chcę zobaczyć — powiedział, a jego głos brzmiał inaczej.

Tae-hyung patrzył na niego badawczo. Sam nie wiedział, czy G-guk się domyślił, czy rzeczywiście byli z innych światów i o niczym nie miał pojęcia, ale wciąż miał obawy, jak zareaguje. To stało się tak nagle i teraz czuł wręcz paniczny lęk.

Jeong-guk złapał go za dłoń i wstał z łóżka. Pociągnął za sobą w stronę komody, na której stała świeca. Stanęli naprzeciwko siebie. G-guk zrobił krok do przodu i uniósł dłoń do góry. Jego twarz oświetlał nikły płomień świecy. Grzywka opadała mu na oczy, a one znów błyszczały niczym czarne diamenty. Tae-hyung nigdy nie widział tak ciemnych oczu. Na jego ustach, tych malinowych, wciąż gościł drwiący uśmieszek. Koniuszkami palców powoli rozwiązał koszulę Tae-hyunga, zerkając mu co chwila w oczy, a potem strącił z lewego barku. Odsłonił jego tors do połowy, a Tae-hyung stał jak sparaliżowany. Czekał, aż G-guk odwróci wzrok, ale on wcale tak nie zrobił. Wręcz przeciwnie, znieruchomiał, a w jego spojrzeniu malowało się coś nieodgadnionego.

— Dawno je masz? — zapytał i spojrzał Tae-hyungowi w oczy, a potem znów na znamię.

Patrzył na nie jak na coś fascynującego.

Tae-hyung przełknął ciężko. To był pierwszy raz, gdy ktoś, prócz medyka nadwornego go oglądał. Su-ho przecież odwrócił oczy, więc się nie liczył. Zaprzeczył, kręcąc lekko głową.

— Mam je od kilku lat — wyszeptał.

G-guk już miał go dotknąć, ale się zawahał.

— Czy to cię boli? — zapytał z troską i popatrzył mu w oczy z uwagą.

Tae-hyung lubił ją w jego głosie. Ona brzmiała tak ciepło. Chciał ją słyszeć.

— Nie, to stara blizna.

G-guk ześlizgnął się znów po znamieniu wzrokiem.

— Jest odrażająca, prawda? — zapytał Tae-hyung, nie wytrzymując napięcia i przełknął gorycz.

Już czuł, gdzieś głęboko w sobie te gorzkie słowa, które lada moment miał usłyszeć, ale G-guk znów podniósł swoje czarne spojrzenie do jego oczu.

— Jesteś piękny — powiedział z prawdziwie brzmiącym podziwem.

Tae-hyung zamrugał oczami.

— Piękny? — zapytał zszokowany.

— Yhm — przytaknął G-guk i uniósł dłoń do góry.

Delikatnie, opuszkami palców dotknął znamienia na piersi Tae-hyunga. Nie miało żadnej faktury, ale sutek natychmiast spierzchł, a na jego skórze pojawiła się gęsia skórka, gdy G-guk wodził po nim dotykiem. Tae-hyung przełknął ciężko. To było... podniecające.

— Nikt cię nie dotykał w ten sposób? — zadrwił Jeong-guk, zdając sobie z tego sprawę.

Chciał się z nim podroczyć, trochę go zawstydzić, ale Tae-hyung przełknął ciężko po raz kolejny, choć miał sucho w ustach, bo wiedział, że musi się przyznać. Głupotą byłoby zaprzeczać, gdy to było tak oczywiste i widoczne.

— Nie — odpowiedział drżącym głosem, a Jeong-guk znów podniósł oczy do jego oczu.

Drwiący uśmieszek na jego twarzy po raz pierwszy zastąpiło zaskoczenie. Takie prawdziwe, mocno widoczne.

— Nigdy? — zapytał z niedowierzaniem. — Nawet kobieta? — dopytywał.

Tae-hyung odwrócił głowę w bok i spuścił spojrzenie na ziemię. Było mu wstyd. Zaprzeczył, znów kręcąc głową. G-guk zamrugał oczami. Tae-hyung był... prawiczkiem. To było takie niewinne, czyste i... niesamowicie pociągające. Nagle sytuacja przemieniła się w bardzo intymną i pełną napięcia. Jeong-guk poczuł się przy nim brudny i zwleczony, ale poczuł też niedające się odeprzeć pożądanie. Wczorajszy pocałunek potęgował to uczucie, a świadomość, że to Tae-hyung był tym, który go zainicjował, dawała Jeong-gukowi pozwolenie na lekką ofensywę bez obaw, że Tae-hyung go pogoni. Zbliżył się bardziej. Czuł kuszące ciepło jego ciała, emanujące spod jedwabiu jego koszuli i nie potrafił się mu oprzeć.

— Mogę ja? — zapytał szeptem i przesuną opuszkami palców po jego klatce, sięgając brzucha i obserwując, jak usta Tae-hyunga się uchylają i nabrzmiewają, a oczy przymykają się z podniecenia. Stęknął spazmatycznie, gdy Jeong-guk przylgnął do niego całym ciałem.

— Czy to oznacza tak? — dopytywał cicho.

Pochylił się, chcąc dotknąć jego barku ustami, ale Tae-hyung zaparł się rękami o jego tors i odepchnął go lekko.

Jeong-guk złapał za brzeg swojej koszuli i szybkim, zwinnym ruchem zdjął ją z siebie. Oczom Tae-hyunga ukazała się męska, wyrzeźbiona niczym posąg sylwetka. Jeong-guk złapał go za dłonie i znów położył je na swoim torsie.

— G-guk... — próbował go zatrzymać Tae-hyung, ale nie zabrał rąk.

Skóra G-guka była szorstka, a mięśnie twarde. Gorące. Ich dotyk sprawiał, że Tae-hyung drżał na całym ciele. Miał ochotę na to, na co namawiał go G-guk, przecież sam wczoraj przed lusterem się do tego przyznał, chciał więcej niż tylko pocałunek, ale teraz w obliczu tej sytuacji wciąż czuł opory. Jakiś hamulec, którego nie potrafił zwolnić.

— Ubierz koszulę — poprosił, ale jego głos nawet dla niego samego brzmiał tak, jakby tylko powiedział to dla formalności.

Wcale już tego nie chciał. Chciał go dotykać, pieścić, czuć to gorąco, którym emanował.

— Ani myślę, pragnę cię Tae-hyung — wyszeptał Jeong-guk, nie panując już nad sobą.

Wiedział, że Tae-hyung jest bliski kapitulacji.

— Jesteś mężczyzną — Ten bronił się uparcie.

— Jakie to ma znaczenie? — szeptał kusząco w odpowiedzi G-guk, otulając kark Tae-hyunga ciepłym oddechem, powodując u niego jeszcze większe dreszcze i przesunął ustami delikatnie po jego skórze. — Czy to coś zmienia? Nie jest ci przyjemnie? Twoje spodnie mówią co innego.

Tae-hyung, choć czuł podniecenie, to zrobił krok w tył. Jeong-guk objął go szybko w pasie i przyciągnął z powrotem do siebie. Popatrzył mu prosto w oczy. Hardo. Groźnie. Jego erekcja wbiła się Tae-hyungowi między nogi, tuż obok jego własnej. W spojrzeniu błysnęła determinacja i to jej właśnie potrzebował Tae-hyung. Wiedział, że tego już nie da się zatrzymać. Gdyby próbował, musiałby się bronić siłą.

Jeong-guk spojrzał na jego usta.

— Pragnę cię jak jeszcze nigdy nikogo. Pragnę, nie pożądam, rozumiesz? — wyszeptał, patrząc Tae-hyungowi prosto w oczy. — Powiedz, że mogę...

Tae-hyung jeszcze chwilę się wahał, ale ostatecznie to on połączył ich usta w gorącym, namiętnym pocałunku, przyciągając G-guka mocno za kark do siebie.

— Nareszcie — wydyszał Jeong-guk, całując usta Tae-hyunga zapamiętale.

Wszystko było już jasne. Pragnienie zwyciężyło.

— Chcę dzielić z tobą intymność — dławił się słowami Tae-hyung, wplatając palce we włosy G-guka.

Były miękkie i gęste.

— O niczym innym nie myślę, odkąd cię tu spotkałem — mówił drżącym z podniecenia głosem Jeong-guk.

Całował Tae-hyunga po szyi z jednej strony, a z drugiej gładził ją dłonią, przyciskając jego szyję coraz mocniej do swoich ust.

— Ale ja nie potrafię, nie wiem jak — wyznał między pocałunkami Tae-hyung.

— Ja się tobą zajmę, niczym się nie martw — zapewniał go gorączkowo Jeong-guk.

Palcami rozwiązywał mu pospiesznie kaftan do końca, a potem uniósł go za brzeg i zdjął z niego przez głowę. Tae-hyung znieruchomiał. Stał przed nim w samych lnianych spodniach, a G-guk patrzył na niego jak na zjawisko. Tae-hyung skulił się w sobie. Jeong-guk objął go ramionami, choć nie chciał przestawać na niego patrzeć.

— Jesteś piękny Tae — zapewnił go raz jeszcze i znów pocałował.

Tae-hyung czuł się bezpiecznie w jego ramionach i w tym diamentowym spojrzeniu.

— Strasznie cię pragnę, obiecaj stać spokojnie — poprosił Jeong-guk.

Tae-hyung znów znieruchomiał i wbił w niego swoje brązowe oczy. Jeong-guk popatrzył w nie, a potem pochylił się i pocałował go w usta, następnie w szyję i dalej ześlizgnął się na obojczyk naznaczony blizną. Tae-hyung syknął.

— Nie całuj mnie tam, to musi być obrzydliwe — jęknął ze skrępowaniem.

— Tae-hyung, błagam, zamilknij — powiedział z politowaniem Jeong-guk. — To najbardziej podniecająca rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem — dodał i powoli spłynął po jego torsie ustami. — Z nią czy bez niej, jesteś dla mnie wciąż taki sam. Piękny. Rozumiesz?

Te słowa go uspokoiły. To było jego bezpieczne miejsce. Tu. Ten sen. Z G-gukem.

Jeong-guk wycałował ścieżkę na jego brzuchu i klęknął przed nim. Podniósł oczy i uśmiechnął się do niego. Palcami zaczął rozwiązywać mu spodnie.

— G-guk... — odezwał się ostrzegawczo Tae-hyung.

Jeong-guk był jednak jak w transie.

— Ćiśś, polubisz to, zobaczysz, obiecuję, spodoba ci się — wyszeptał, a potem pocałował jego brzuch tuż pod pępkiem i powędrował ustami niżej.

— G-gu...k — stęknął Tae-hyung spazmatycznie, a jego oczy otworzyły się szeroko.

Rozkosz rozlała się po jego ciele potężną falą i nie czuł już nic więcej. Żadnych obaw, żadnych obiekcji, tylko rozkosz. Odchylił głowę do tyłu i oparł ją o ścianę. Zamknął oczy, a usta same uchyliły się niemo. Nogi mu się ugięły, a od pędzącego oddechu zakręciło mu się w głowie. Drżało mu całe ciało.

— G-guk... — dyszał ciężko. — Proszę... nie przestawaj...

Odpłynął.

Obyś nie chciał teraz coraz więcej mój panie ^^

Do następnego!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro