Rozdział 21
Kolejnej nocy Jeong-guk pojawił się we śnie jako pierwszy. Ubrany jak zwykle w lnianą koszulę i płócienne spodnie usiadł na łóżku po turecku i spojrzał na szachownicę. Szachy ewidentnie nie były czymś, co szło mu dobrze i na pewno czymś, co lubił, ale nie wiedział jak się zachować po wczorajszym pocałunku, gdy Tae-hyung już się pojawi, więc postanowił, że właśnie na nich się skupi.
Bo pojawi się, prawda? — przemknęło mu przez myśl i rozejrzał sie wokoło, jakby szukał go wzrokiem. — Na pewno się pojawi — uspokoił sam siebie i znów zerknął na szachownicę. Zastanowił się nad kolejnym ruchem.
Tae-hyung, który pojawił się we śnie krótko po G-guku, stanął tuż za jego plecami niepostrzeżenie i widział to bardzo dokładnie, jak G-guk kręci głową i syka beznadziejnie na rozłożoną rozgrywkę, ale w jego naturze nie leżało szyderstwo i kpina z cudzego braku umiejętności. Poza tym G-gukowi nie brakowało umiejętności. On tego po prostu nie lubił. Dobrze władał mieczem i to była jego domena.
Jeong-guk wyciągnął rękę nad szachownicę i się zawahał, a potem przesunął pionek i otworzył oczy szerzej. Przesunął Królową i zamrugał oczami.
— Szach i mat? — zapytał sam siebie, bo sam w to nie dowierzał. — Nie uwierzy mi — zakwestionował, bo nie wiedział jeszcze, że Tae-hyung stoi mu za plecami.
Ten popatrzył na szachownicę. Faktycznie G-guk osiągnął zwycięstwo.
— Oszukiwałeś? — zapytał automatycznie.
Jeong-guk odwrócił się jak oparzony, ale się uśmiechnął z przekorą.
— WYGRAŁEM! — wrzasnął uradowany.
— Jak to zrobiłeś? — zapytał Tae-hyung, nie odrywając oczu od szachownicy.
Okrążył łóżko i siadł po drugiej stronie. Istotnie, nie było się o co wykłócać. Ostatnim razem źle ustawił króla i tym samym przypieczętował swoją porażkę. Spojrzał na G-guka. Uśmiechał się szeroko, a jego oczy były ciemniejsze niż zwykle.
— Czas na zapłatę — przeszedł od razu do sedna.
Tae-hyung popatrzył na niego spod byka.
— To był tylko żart, przecież — podważył sens zakładu.
Nagle poczuł lęk. Co, jeśli odwróci wzrok jak Su-ho? Co, jeśli to, co mówił, to tylko puste słowa, a gdy zobaczy znamię, zmieni zdanie? — pytał sam siebie gorączkowo Tae-hyung. Zaschło mu w ustach.
Uśmiech zniknął z twarzy Jeong-guka.
— W takim razie to ty oszukiwałeś — zakwestionował. — Żądam zapłaty. Wygrałem uczciwie.
— Po co chcesz oglądać moje znamię? — zapytał Tae-hyung z roszczeniem.
Jeong-guk się uśmiechnął.
— Widziałem kiedyś człowieka z rysunkami na ciele, twoje znamię też wygląda jak taki rysunek — wytłumaczył. — To fascynujące.
— To się nazywa tatuaż i jest wykonywany przez artystę, słyszałem, że wykonuje się je na dalekim wschodzie, a moje znamię nie ma ze sztuką nic wspólnego — żachnął się Tae-hyung.
— Skąd je masz, opowiedz mi — poprosił Jeong-guk.
Miał mnóstwo pytań. To znamię go fascynowało. Sprawiało, że w jego oczach Tae-hyung był kimś wyjątkowym.
— A jeśli ci opowiem, to nie będę musiał pokazywać? — zapytał przekornie Tae-hyung.
Jeong-guk się roześmiał.
— Jesteś miglancem, szantażystą — zażartował.
Tae-hyung się uśmiechnął gorzko.
— Zawsze warto było spróbować.
— No więc? — drążył temat Jeong-guk.
Tae-hyung chwilę się zamyślił, ale ponieważ szukał G-guka po całym królestwie i nigdzie go nie znalazł, stwierdził, że może się przed nim otworzyć. Nie mógł go znać.
— Uderzył we mnie piorun — wyznał i czekał na reakcję.
Jeong-guk znieruchomiał. Jego oczy patrzyły wprost w oczy Tae-hyunga, a na twarzy nie malowała się żadna emocja. Po chwili G-guk odwrócił twarz i rozejrzał się po komnacie i znów wrócił wzrokiem do Tae-hyunga.
— Tam, bliżej świecy, chcę zobaczyć — powiedział, a jego głos brzmiał inaczej.
Tae-hyung patrzył na niego badawczo. Sam nie wiedział, czy G-guk się domyślił, czy rzeczywiście byli z innych światów i o niczym nie miał pojęcia, ale wciąż miał obawy, jak zareaguje. To stało się tak nagle i teraz czuł wręcz paniczny lęk.
Jeong-guk złapał go za dłoń i wstał z łóżka. Pociągnął za sobą w stronę komody, na której stała świeca. Stanęli naprzeciwko siebie. G-guk zrobił krok do przodu i uniósł dłoń do góry. Jego twarz oświetlał nikły płomień świecy. Grzywka opadała mu na oczy, a one znów błyszczały niczym czarne diamenty. Tae-hyung nigdy nie widział tak ciemnych oczu. Na jego ustach, tych malinowych, wciąż gościł drwiący uśmieszek. Koniuszkami palców powoli rozwiązał koszulę Tae-hyunga, zerkając mu co chwila w oczy, a potem strącił z lewego barku. Odsłonił jego tors do połowy, a Tae-hyung stał jak sparaliżowany. Czekał, aż G-guk odwróci wzrok, ale on wcale tak nie zrobił. Wręcz przeciwnie, znieruchomiał, a w jego spojrzeniu malowało się coś nieodgadnionego.
— Dawno je masz? — zapytał i spojrzał Tae-hyungowi w oczy, a potem znów na znamię.
Patrzył na nie jak na coś fascynującego.
Tae-hyung przełknął ciężko. To był pierwszy raz, gdy ktoś, prócz medyka nadwornego go oglądał. Su-ho przecież odwrócił oczy, więc się nie liczył. Zaprzeczył, kręcąc lekko głową.
— Mam je od kilku lat — wyszeptał.
G-guk już miał go dotknąć, ale się zawahał.
— Czy to cię boli? — zapytał z troską i popatrzył mu w oczy z uwagą.
Tae-hyung lubił ją w jego głosie. Ona brzmiała tak ciepło. Chciał ją słyszeć.
— Nie, to stara blizna.
G-guk ześlizgnął się znów po znamieniu wzrokiem.
— Jest odrażająca, prawda? — zapytał Tae-hyung, nie wytrzymując napięcia i przełknął gorycz.
Już czuł, gdzieś głęboko w sobie te gorzkie słowa, które lada moment miał usłyszeć, ale G-guk znów podniósł swoje czarne spojrzenie do jego oczu.
— Jesteś piękny — powiedział z prawdziwie brzmiącym podziwem.
Tae-hyung zamrugał oczami.
— Piękny? — zapytał zszokowany.
— Yhm — przytaknął G-guk i uniósł dłoń do góry.
Delikatnie, opuszkami palców dotknął znamienia na piersi Tae-hyunga. Nie miało żadnej faktury, ale sutek natychmiast spierzchł, a na jego skórze pojawiła się gęsia skórka, gdy G-guk wodził po nim dotykiem. Tae-hyung przełknął ciężko. To było... podniecające.
— Nikt cię nie dotykał w ten sposób? — zadrwił Jeong-guk, zdając sobie z tego sprawę.
Chciał się z nim podroczyć, trochę go zawstydzić, ale Tae-hyung przełknął ciężko po raz kolejny, choć miał sucho w ustach, bo wiedział, że musi się przyznać. Głupotą byłoby zaprzeczać, gdy to było tak oczywiste i widoczne.
— Nie — odpowiedział drżącym głosem, a Jeong-guk znów podniósł oczy do jego oczu.
Drwiący uśmieszek na jego twarzy po raz pierwszy zastąpiło zaskoczenie. Takie prawdziwe, mocno widoczne.
— Nigdy? — zapytał z niedowierzaniem. — Nawet kobieta? — dopytywał.
Tae-hyung odwrócił głowę w bok i spuścił spojrzenie na ziemię. Było mu wstyd. Zaprzeczył, znów kręcąc głową. G-guk zamrugał oczami. Tae-hyung był... prawiczkiem. To było takie niewinne, czyste i... niesamowicie pociągające. Nagle sytuacja przemieniła się w bardzo intymną i pełną napięcia. Jeong-guk poczuł się przy nim brudny i zwleczony, ale poczuł też niedające się odeprzeć pożądanie. Wczorajszy pocałunek potęgował to uczucie, a świadomość, że to Tae-hyung był tym, który go zainicjował, dawała Jeong-gukowi pozwolenie na lekką ofensywę bez obaw, że Tae-hyung go pogoni. Zbliżył się bardziej. Czuł kuszące ciepło jego ciała, emanujące spod jedwabiu jego koszuli i nie potrafił się mu oprzeć.
— Mogę ja? — zapytał szeptem i przesuną opuszkami palców po jego klatce, sięgając brzucha i obserwując, jak usta Tae-hyunga się uchylają i nabrzmiewają, a oczy przymykają się z podniecenia. Stęknął spazmatycznie, gdy Jeong-guk przylgnął do niego całym ciałem.
— Czy to oznacza tak? — dopytywał cicho.
Pochylił się, chcąc dotknąć jego barku ustami, ale Tae-hyung zaparł się rękami o jego tors i odepchnął go lekko.
Jeong-guk złapał za brzeg swojej koszuli i szybkim, zwinnym ruchem zdjął ją z siebie. Oczom Tae-hyunga ukazała się męska, wyrzeźbiona niczym posąg sylwetka. Jeong-guk złapał go za dłonie i znów położył je na swoim torsie.
— G-guk... — próbował go zatrzymać Tae-hyung, ale nie zabrał rąk.
Skóra G-guka była szorstka, a mięśnie twarde. Gorące. Ich dotyk sprawiał, że Tae-hyung drżał na całym ciele. Miał ochotę na to, na co namawiał go G-guk, przecież sam wczoraj przed lusterem się do tego przyznał, chciał więcej niż tylko pocałunek, ale teraz w obliczu tej sytuacji wciąż czuł opory. Jakiś hamulec, którego nie potrafił zwolnić.
— Ubierz koszulę — poprosił, ale jego głos nawet dla niego samego brzmiał tak, jakby tylko powiedział to dla formalności.
Wcale już tego nie chciał. Chciał go dotykać, pieścić, czuć to gorąco, którym emanował.
— Ani myślę, pragnę cię Tae-hyung — wyszeptał Jeong-guk, nie panując już nad sobą.
Wiedział, że Tae-hyung jest bliski kapitulacji.
— Jesteś mężczyzną — Ten bronił się uparcie.
— Jakie to ma znaczenie? — szeptał kusząco w odpowiedzi G-guk, otulając kark Tae-hyunga ciepłym oddechem, powodując u niego jeszcze większe dreszcze i przesunął ustami delikatnie po jego skórze. — Czy to coś zmienia? Nie jest ci przyjemnie? Twoje spodnie mówią co innego.
Tae-hyung, choć czuł podniecenie, to zrobił krok w tył. Jeong-guk objął go szybko w pasie i przyciągnął z powrotem do siebie. Popatrzył mu prosto w oczy. Hardo. Groźnie. Jego erekcja wbiła się Tae-hyungowi między nogi, tuż obok jego własnej. W spojrzeniu błysnęła determinacja i to jej właśnie potrzebował Tae-hyung. Wiedział, że tego już nie da się zatrzymać. Gdyby próbował, musiałby się bronić siłą.
Jeong-guk spojrzał na jego usta.
— Pragnę cię jak jeszcze nigdy nikogo. Pragnę, nie pożądam, rozumiesz? — wyszeptał, patrząc Tae-hyungowi prosto w oczy. — Powiedz, że mogę...
Tae-hyung jeszcze chwilę się wahał, ale ostatecznie to on połączył ich usta w gorącym, namiętnym pocałunku, przyciągając G-guka mocno za kark do siebie.
— Nareszcie — wydyszał Jeong-guk, całując usta Tae-hyunga zapamiętale.
Wszystko było już jasne. Pragnienie zwyciężyło.
— Chcę dzielić z tobą intymność — dławił się słowami Tae-hyung, wplatając palce we włosy G-guka.
Były miękkie i gęste.
— O niczym innym nie myślę, odkąd cię tu spotkałem — mówił drżącym z podniecenia głosem Jeong-guk.
Całował Tae-hyunga po szyi z jednej strony, a z drugiej gładził ją dłonią, przyciskając jego szyję coraz mocniej do swoich ust.
— Ale ja nie potrafię, nie wiem jak — wyznał między pocałunkami Tae-hyung.
— Ja się tobą zajmę, niczym się nie martw — zapewniał go gorączkowo Jeong-guk.
Palcami rozwiązywał mu pospiesznie kaftan do końca, a potem uniósł go za brzeg i zdjął z niego przez głowę. Tae-hyung znieruchomiał. Stał przed nim w samych lnianych spodniach, a G-guk patrzył na niego jak na zjawisko. Tae-hyung skulił się w sobie. Jeong-guk objął go ramionami, choć nie chciał przestawać na niego patrzeć.
— Jesteś piękny Tae — zapewnił go raz jeszcze i znów pocałował.
Tae-hyung czuł się bezpiecznie w jego ramionach i w tym diamentowym spojrzeniu.
— Strasznie cię pragnę, obiecaj stać spokojnie — poprosił Jeong-guk.
Tae-hyung znów znieruchomiał i wbił w niego swoje brązowe oczy. Jeong-guk popatrzył w nie, a potem pochylił się i pocałował go w usta, następnie w szyję i dalej ześlizgnął się na obojczyk naznaczony blizną. Tae-hyung syknął.
— Nie całuj mnie tam, to musi być obrzydliwe — jęknął ze skrępowaniem.
— Tae-hyung, błagam, zamilknij — powiedział z politowaniem Jeong-guk. — To najbardziej podniecająca rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem — dodał i powoli spłynął po jego torsie ustami. — Z nią czy bez niej, jesteś dla mnie wciąż taki sam. Piękny. Rozumiesz?
Te słowa go uspokoiły. To było jego bezpieczne miejsce. Tu. Ten sen. Z G-gukem.
Jeong-guk wycałował ścieżkę na jego brzuchu i klęknął przed nim. Podniósł oczy i uśmiechnął się do niego. Palcami zaczął rozwiązywać mu spodnie.
— G-guk... — odezwał się ostrzegawczo Tae-hyung.
Jeong-guk był jednak jak w transie.
— Ćiśś, polubisz to, zobaczysz, obiecuję, spodoba ci się — wyszeptał, a potem pocałował jego brzuch tuż pod pępkiem i powędrował ustami niżej.
— G-gu...k — stęknął Tae-hyung spazmatycznie, a jego oczy otworzyły się szeroko.
Rozkosz rozlała się po jego ciele potężną falą i nie czuł już nic więcej. Żadnych obaw, żadnych obiekcji, tylko rozkosz. Odchylił głowę do tyłu i oparł ją o ścianę. Zamknął oczy, a usta same uchyliły się niemo. Nogi mu się ugięły, a od pędzącego oddechu zakręciło mu się w głowie. Drżało mu całe ciało.
— G-guk... — dyszał ciężko. — Proszę... nie przestawaj...
Odpłynął.
Obyś nie chciał teraz coraz więcej mój panie ^^
Do następnego!
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro