Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Królestwo Hunar — Dolina za Skalistą Przełęczą

Las był spokojny. Ostatnie tego dnia ciepłe promienie słońca otulały srebrzyste konary strzelistych drzew, migocząc na nich niczym mozaika, a ich ciemnozielone wciąż korony szumiały z cicha wysoko, trącane letnim wiatrem. Wysoko nad nimi, gdzieś w podniebnych prądach, szybował jastrząb wypatrujący ofiary. Co chwila wydawał cichy, niepokojący okrzyk i zawracał, zagarniając szerokimi skrzydłami powiew ciepła lub zimny wir.

Jeong-guk wraz z kompanami wędrował boso piaszczystą ścieżką na skraju lasu, póki jeszcze pogoda na to pozwalała i można było się poruszać bez butów; w poszukiwaniu czegoś do roboty. Pomimo że kraj trawiła wojna, oni wciąż żyli beztrosko jak na chłopców w ich wieku, i choć nie mówili tego głośno, to zdawali sobie sprawę, że długo już to nie potrwa.

— Ojciec mówi, że wojna niedługo się skończy — odezwał się jeden z jego trójki kolegów.

Si-hyuk. Najmłodszy i najbardziej dziecinny. Wierzył we wszystko i wszystkim. Zawsze poruszał niewygodne tematy i był prowodyrem kłótni. Bardziej z głupoty aniżeli celowo to robił, ale Jeong-guk miał czasem ochotę stłuc go za to na kwaśne jabłko.

— Naiwny ty — zaprzeczył drugi imieniem Ki-yong.

Nieco starszy od Si-hyuka, najbardziej zadziorny i pyskaty, ale niski i z nadwagą. Syn kowala. W jego domu z racji wojny panował dostatek to i buźkę miał na jedno umycie. Pucołowatą. Zawsze wszystkich zaczepiał, a potem chował się za plecami Jeong-guka. Nie, żeby ten bez przyjemności obijał mordy opryszkom i zawadiakom, ale nie lubił, gdy Ki-yong zaczepiał kogoś bez wyraźnego powodu.

— Twierdzisz, że mój ojciec kłamie? — oburzył się Si-hyuk.

— Jeong-guk, sam powiedz. Ty wiesz najlepiej — poprosił Ki-yong.

— Mój mówi, że czas na mnie — odezwał się trzeci, Jung-hye, wiedząc, że jego słowa zażegnają kłótni.

Wszyscy jak jeden mąż stanęli na środku dróżki, jakby ich piasek wciągnął niczym bagno i popatrzyli na niego szeroko otwartymi oczami.

Jung-hye był wysoki jak tyczka, wątły fizycznie, ale tęgi umysłem. Sam nauczył się pisać i czytać. Był synem zubożałego rzeźnika, którego do bankructwa doprowadziła wojna i był najstarszy z ich czwórki, a przy tym miał najładniejszy uśmiech, przez co wszystkie okoliczne dziewuchy się za nim uganiały.

— O nie — wymsknęło się Si-hyukowi.

Jeong-guk nie wytrzymał i dając upust swojej złości na chłopaka, która wzbierała w nim od dawna, zdzielił go w tył głowy.

— Co "o nie"! — zawarczał, choć sam nie był tym, co powiedział Jung-hye zachwycony, ale straszenie chłopaka i biadolenie nad jego losem nie było tu do niczego potrzebne.

Wszyscy prócz Si-hyuka byli pełnoletni. I tak jak powiedział ojciec Jung-hyego, czas był na nich wszystkich. On sam tylko czekał dnia, gdy ojciec wezwie go i nakaże stawić się do służby w armii. Beztroskie życie musiało się kiedyś skończyć. Królestwo trawiła wojna, choć jego zdaniem była bez sensu, bo trwała zdecydowanie za długo i nie przynosiła nic nowego — żadnych zmian, żadnych korzyści, szerzyła tylko śmierć, choroby i biedę; ale nijak żaden z nich nie mógł na to wpłynąć.

— Będzie dobrze — powiedział do kolegi, chcąc go pocieszyć, choć wszyscy znali jego zdanie na temat służby w armii.

— Łatwo ci mówić, bo potrafisz władać szpadą, a ja? Ja umiem tylko paść bydło. Pójdę na wojnę, jak wieprzek pod topór — pożalił się Jung-hye i spuścił głowę.

— Będziesz bohaterem — zaprzeczył szybko Jeong-guk.

Si-hyuk już nabierał powietrza, żeby powiedzieć jak zwykle coś głupiego, gdy Jeong-guk znów zdzielił go w tył głowy. Wzrokiem, póki Jung-hye nie patrzył, pokazał Ki-yongowi, że ma poprzeć jego słowa.

— Też tak uważam — jęknął szybko Ki-yong, potrząsając przy tym głową. — Jesteś mądry, umiesz się podpisać, a ja nie znam nawet trzech liter.

Jeong-guk stęknął bezgłośnie. Może nie do końca o to mu chodziło, ale dobre było i to. Si-hyuk znów nabrał powietrza do płuc, a Jeong-guk spojrzał na niego surowo. Si-hyuk wydął usta i naburmuszył się lekko.

— No co? — zapytał urażony, ale szeptem.

— Co głupiego chcesz palnąć? — zapytał zirytowany Jeong-guk.

— Taaa od razu, że jak ja, to coś głupiego — obraził się Si-hyuk, ale jego głos wciąż brzmiał konspiracyjnie.

— Dlaczego szepczesz? — zapytał Jung-hye.

Si-hyuk wskazał skinieniem głowy kierunek, a oni wszyscy się odwrócili.

— Sami zobaczcie — wyszeptał.

Pod jednym z drzew spał starzec. Ubrany w workowaty materiał do kostek niczym habit mnicha, przepasany w pasie sznurem, na głowie miał kaptur, spod którego wystawała długa siwa broda i krzaczaste brwi.

Chłopcy skulili się w sobie i przykucnęli.

— Kto to może być? Jeong-guk, wiesz może co to za jeden? — zapytał znów konspiracyjnym głosem Si-hyuk.

— Pojęcia nie mam głupcze, czy ja jestem wszystkowiedzący? — zapytał z pretensją Jeong-guk, choć nie raz podobało mu się, że miał u kolegi taki autorytet.

— Może moglibyśmy wywinąć mu jakiś numer? — zapiszczał Si-hyuk z ekscytacją.

— Ojciec zleje mnie kijem do pasania bydła, jak się dowie — powiedział z przestrachem Jung-hye.

Ki-yong z kolei nie powiedział nic, ale chytry uśmieszek na jego twarzy wyrażał zainteresowanie wygłupem.

— Podejdźmy bliżej — wyszeptał Jeong-guk.

— Ja nie idę, tak jak mówiłem, ojciec złamie na mnie kij, jak się starzec poskarży we wsi i wskaże mnie palcem — zaoponował Jung-hye.

— Zbudzi się, jak podejdziemy wszyscy — przestrzegł Ki-yong. — Ty idź Jeong-guk, a ty Si-hyuk lepiej nie, jesteś niezgrabny, jak moja babka co ma dziewięćdziesiąt lat, pewnie nadepniesz zaraz jakąś gałąź i starzec zerwie się ze snu jak wiewiórka.

Si-hyuk zmarszczył brwi i już otwierał gębę, żeby znów coś powiedzieć, ale Jeong-guk zdzielił go po raz trzeci w tył głowy.

— Cicho bądź! — syknął na niego, a potem wrócił oczami do starca. — Idę, może ma jakieś zioła, wiecie, takie co jak się zaparzy, to jest niezła zabawa. Spróbuję mu je podprowadzić.

— Nie będę musiał się zaciągać do armii — jęknął Jung-hye i wszyscy znów spojrzeli na niego pytająco. Wszyscy jak jeden mąż stanęli na środku dróżki i popatrzyli na niego szeroko otwartymi oczami. — Ojciec zarżnie mnie jak wieprzka jeszcze w domu — wytłumaczył i wzruszył ramionami. — Może to i lepiej? — Uśmiechnął się krzywo.

Si-hyuk parsknął śmiechem, a Jeong-guk już podnosił rękę, żeby go palnąć czwarty raz w ten głupi łeb, ale chłopak zasłonił ostentacyjnie usta dłonią i ucichł.

Jeong-guk podszedł do starca bezszelestnie od wschodniej strony, żeby nawet cień na niego nie padł i nachylił się nad nim zza konaru drzewa. Przyjrzał mu się uważnie.

Spod sznura, którym był przewiązany, wystawały dwie sakiewki, jak mniemał Jeong-guk z ziołami, na które liczył, że przysporzą im dobrej zabawy. Na jednej było napisane: Pytanie; a na drugiej: Odpowiedź.

To brzmi, jak dobra zabawa — pomyślał i wyciągnął rękę przed siebie, a drugą objął pień drzewa, żeby się przytrzymać.

W przeciwieństwie do swoich kolegów, z racji urodzenia, nie tylko władał dobrze szpadą, ale też potrafił płynnie czytać i pisać. To jak się prowadził, to był inny temat. Był, jaki był, bardziej na złość ojcu, ale chyba też po prostu tak lubił i miał ku temu możliwość, bo inni byli przez swoich ojców okładani batami dla posłuszeństwa. Choćby taki Jung-hye. Kijem dostawał za najmniejsze przewinienie, a przecież był już dorosły. Jego ojciec był zajęty wojaczką. Nie miał czasu okładać go batem. Poza tym Jeong-guk był pełnoletni i ojciec nie miał prawa mu już niczego zabraniać.

Ostrożnie wyciągnął rękę po sakiewkę z napisem pytanie i bacznie obserwował twarz starca. Wielkie było jego zdziwienie, gdy zobaczył na jego twarzy uśmiech, ale pomyślał w duchu, że pewnie śni mu się pieczona dziczyzna. Po chwili jednak, zanim Jeong-guk zdążył sięgnąć po sakiewkę, uśmiech na twarzy starca przemienił się w grymas i ten otworzył oczy. Ich spojrzenia: szare starca i brązowe Jeong-guka się spotkały i brwi obojga podskoczyły w górę. Jeong-guk złapał czym prędzej za pierwszą lepszą sakiewkę, zanim starzec złapał go za rękaw koszuli i okręcił się silnym ramieniem wokół konaru. Zerwał się do ucieczki.

— CHODU! — zawołał do kolegów, a ci zerwali się do biegu.

Za plecami usłyszeli, jak starzec na nich złorzeczy.

— Wy wszarze! Kołtuny! Zawadiaki! — wyzywał, ale oni tylko śmiali się głośno i pędzili przed siebie co sił w bosych stopach.

Jeong-guk ścisną sakiewkę w dłoni i schował do kieszeni spodni. Była niewielkich rozmiarów, więc ziół musiało w niej być niewiele.

Nie starczy dla wszystkich — pomyślał i ukrył fakt przed kolegami, że udało mu się je zdobyć.

Wieczorem, gdy leżał na sianie z poznaną w oberży panną lekkich obyczajów, nie mógł wyzbyć się wrażenia, że gdy obejrzał się w biegu na starca, ten... się uśmiechał jak podczas snu. Zatem gdy skończył obmacywanki z dziewczyną i zapłacił jej srebrną klamrą zerwaną z butów, w których nienawidził chodzić; sięgnął do kieszeni. W sakiewce z napisem "odpowiedź", bo tę udało mu się ukraść starcowi w lesie, faktycznie były zioła. Napisane było na niej: odpowiedź. Był pewien, że to te, których już wcześniej próbował, i które przenoszą w czasie do miejsc w jego umyśle i powodują euforyczne uniesienia. Nie miał ich jednak jak zaparzyć w środku nocy, dlatego pokruszył dwa listki i wrzucił na język. Natychmiast zapadł w sen, a jednocześnie czuł, jakby się obudził po drugiej jego stronie.

A to ci łobuz ^^ Niezłe Ziółko — jak to powiedział Pustelnik xD

Ale, chwila, gdzie on się obudził? O.o

Dajcie znać, jak się czyta ;)

Do następnego!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro