rozdział piąty; Już taki nie jestem
Harry’s Pov
Wracając z treningu, gniotłem w dłoni bidon, żeby napić się jak najwięcej wody po okropnie męczącym treningu. A raczej tylko jego połowie. Liam dawał nam dzisiaj taki wycisk przed zbliżającymi się ostatecznymi rozgrywkami, że wyjątkowo zarządził przerwę. Adrenalina i ekscytacja wręcz rozdzierały mnie od środka. Pot dosłownie ze mnie kapał, co nie zdarzało mi się za często w poprzedniej szkole. Świeżo po zmianie liceum zrozumiałem na własnej skórze, że sport jest tutaj bardzo ważną częścią życia uczniów.
– Nawet nie chcę wiedzieć jak bardzo muszę śmierdzieć... – sapnąłem, siadając na rozłożonych przed dosłownie sekundą przez dwóch innych chłopaków trybunach. Zostało sześć dni przygotowań, ale szło mi naprawdę dobrze i właściwie dostawałem same komplementy. Nic nie dawało mi tak wielkiej satysfakcji i dumy, jak właśnie dobre osiągnięcia sportowe. Zwłaszcza, że przez ostatnie lata zaniedbałem swoją pasję i wraz z nowym startem mogłem z powrotem czerpać z koszykówki jak najwięcej radości. Już dawno nie ekscytowałem się czymś tak bardzo, jak sobotnim meczem.
– W Liama coś kurwa wstąpiło – jęknął Nick, prawie kładąc się na siedzeniu. Złapał swoją koszulkę, rwąc ją w górę, żeby poczuć chociaż chwilowe doznanie ulgi. – Jest trenerem dopiero od tego semestru, ale już wiem, że nikt nigdy nie kazał nam tak zapierdalać.
– Miałem pierwszego dnia zakwasy w miejscach, w których nie miałem pojęcia, że można je mieć... – zaśmiałem się w absolutnej zgodzie, biorąc ogromnego łyka wody.
– Co tam, panienki? – zaczepił nas zdecydowanie najlepiej zbudowany chłopak z drużyny, którego też przy okazji najbardziej nie trawiłem.
Mnie też cieszyła rywalizacja, ale on wydawał się być kimś, kto chce wybić każdego gracza po kolei. Momentalnie zassałem policzki, uwydatniając kształt swojej szczęki. Dzierżyłem butelkę w dłoni, by zająć czymś myśli, żeby tylko nie zwracać uwagi na tego pustaka. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Liama; jak się okazało stał pod koszem, obejmując biodra swojego chłopaka, gdy nagle podniósł go, trzymając dłonie na wysokości jego ud, by Zayn wrzucił piłkę do kosza. Byli zdecydowanie najsłodszą i najmniej tego świadomą parą jaką kiedykolwiek poznałem. Z resztą Payno zawsze miał szczęście do wszystkiego. Zawsze zgarniał najlepsze oceny, wygrywał konkursy, miał talent do koszykówki, idealny dom i rodziców, a teraz jeszcze życie miłosne. Mógłbym mu tego zazdrościć, ale w szczerej przyjaźni, jaką dzielimy, nie ma na to miejsca.
Uśmiechnąłem się, później dostrzegając jak mulat piszczy na czyjś widok. Zerknąłem w kierunku wielkich drzwi, przez które wychylił się Louis, przybrany w strój cheerleaderki. Przygryzłem z dziwnym uczuciem, które towarzyszyło mi w środku, wnętrze policzka, po tym jak przypomniałem sobie dość mocno o moim ostatnim spotkaniu z nim na korepetycjach. To była mocna wpadka, ale chyba bardziej niż to, zaskoczyła mnie reakcja Louisa.
Przyglądałem się mu, starając się opanować intensywną temu potrzebę. Mimo nieraz irytującego zachowania, coś sprawiało, że przykuwał moje spojrzenie. Jego wręcz dziewczęcy styl bycia wydawał się dla mnie pobudzający i zupełnie w moim stylu.
Wiedziałem, jak Louis marszczy nos, klepiąc Zayna po klatce piersiowej. Chwilę po tym wybuchł śmiechem, odchylając głowę do tyłu. Jego beztroskość wydawała mi się zupełnie urzekająca, ale również seksowna, co naprawadzało moje myśli na niewłaściwy tor.
W tym samym momencie ten tępy mięśniak zagwizdał, zwracając na siebie uwagę. – Nasz ulubiony połykacz! – zawołał, przysiadając się po stronie Nicka. Louis na szczęście nawet nie odwrócił twarzy w jego kierunku. – Kurwa. Chciałbym, żeby znowu ksztusił się na moim kutasie. Robi to nieziemsko.
– Dlaczego po prostu go nie poprosisz po ludzku zamiast tylko o tym pieprzyć i się chwalić na prawo i lewo? – uniosłem brew, patrząc na chłopaka sceptycznie, pamiętając o słowach Louisa, który przysięgał, że z całej drużyny spał tylko z jednym jej członkiem. I do tego byłym.
– Ja – wskazał na siebie – miałbym go o to prosić? To on jest od tego, by to dla mnie robić – zmarszczył brwi w ostre łuki i zauważyłem, że znacznie się zdenerwował. – To tylko kwestia czasu, nim wskoczy do łóżka dosłownie każdemu. Jest już zużytą szmatą.
– To, że chciałbyś, żeby ktoś ci ciągnął lache, bo jesteś zdesperowany przez to, że nikt nie chce tego robić, nie daje ci najmniejszego prawa do nazywania innych dziwkami. W dodatku jeśli rzeczywiście byłoby tak zajebiście, dlaczego Louis patrzy na ciebie z odrazą? – nawet nie zorientowałem się z początku, że powiedziałem to wszystko na głos, dopóki nie poczułem na sobie zszokowanych spojrzeń prawie całej drużyny.
– Jesteś zazdrosny, czy co do kurwy, Styles? – parsknął dosyć złowieszczo i chociaż nie chciałem prowokować go swoimi słowami, czułem, że odebrał to właśnie w taki sposób. Podniósł się, utrzymując na mnie wzrok zachęcający do czegoś bardzo złego. Nachylił się nade mną, śmiejąc się w moją twarz. – Wiedziałbyś o czym mówię widząc go przed sobą na kolanach, cioto.
O nie, nie dam się kolejny raz wrobić w to gówno. Nie po to zmieniłem szkołę i otoczenie.
Liam widocznie musiał wyczuć napięcie, ponieważ pojawił się u mojego boku chwilę później, kiedy Louisa nie było już na sali.
– Co tu się dzieje? – zmrużył oczy w kierunku tego półgłówka. – Słyszałem jak go nazwałeś, ile razy masz dostać zjeby, aby w końcu twój ptasi móżdżek coś przyswoił?
– To on ma niewyparzony język, ale spoko, jeśli chcesz to wyjaśnić, złap mnie po szkole – rzucił mi spojrzenie, wyzywające do pojedynku. Przewróciłem oczami, podnosząc się z krzesła.
– Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż obijanie komuś mordy – otrzepałem spodenki.
– Zajebiście – Liam klasnął w dłonie. – Teraz zapierdalajcie! – kiedy cała drużyna oddaliła się, szarpnął mnie za koszulkę, odciągając na bok. – Nie daj się wciągnąć w tarapaty, dobra?
– Jest w porządku, Liam. Nie traktuj mnie jak dziecko, już taki nie jestem.
Szatyn klępnął męsko mój policzek, a ja w zamian posłałem mu całusa.
Już taki nie jestem.
***
Po spaleniu takiej ilości kalorii na treningu (łącznie z podniesionym ciśnieniem przez obcowanie z największym skurwysynem z rocznika zaraz po tym całym Horanie) nadeszła pora na spełnienie jednego z obowiązków. Musiałem w końcu zacząć pracować, żeby nie siedzieć do końca życia na portfelu rodziców i Gemmy. Akurat każdego dnia idąc do szkoły i wracając do domu mijałem przyjemną, małą piekarnio-cukiernię. O poranku wstąpiłem tam nawet kupić coś na śniadanie i okazało się, że potrzebują pracownika na zaraz.
To była szansa dla mnie na wykazanie się i zyskanie łatwej roboty.
Stanąłem przed dużymi drzwiami, kiedy w oczy rzuciła mi się duża, kolorowa kartka z motywem świątecznych choinek. Uśmiechnąłem się delikatnie, dostrzegając duży napis "szukamy pracownika". Zaraz po przeczytaniu jej, pchnąłem oszklone drzwi, które uderzyły w dzwonek znajdujący się na górze, sygnalizujący sprzedawcy, że pojawił się w budynku nowy klient. Od razu zaciągnąłem się smakowitym zapachem.
W pomieszczeniu grała jedna z najlepszych świątecznych piosenek. Ciepło głosu George'a Michaela idealnie współgrało z klimatem tego miejsca.
Podszedłem do lady, nikogo przy niej nie widząc dopóki z osobnego pomieszczenia nie pojawił się... Louis.
– Och... – wymamrotał słabo, patrząc na mnie z podobnym zaskoczeniem, jak ja na niego. – Cześć.
– Hej... Nie wiedziałem, że tu pracujesz – uśmiechnąłem się delikatnie, walcząc z niezręcznością. Szczerze, nie sądziłem, że gdziekolwiek pracuje. Myślałem, że jego zerwanie się z korepetycji pod pretekstem pracy to tylko wymówka. Nie wyobrażałem sobie Tomlinsona w takim miejscu i chyba naprawdę powinienem przestać oceniać go pod pryzmatem wyglądu.
– To jest właściwie aktualnie moje miejsce... – przegryzł dolną wargę, kładąc pudełko ze świeżym pieczywem na blacie. – To rodzinny interes.
Z leniwym uśmiechem rozglądałem się po widniejących za szybą ciastach i innych pachnących wypiekach.
– Widziałem, że szukacie pracownika – powiedziałem zaczepnie, ruchem głowy wskazując w stronę drzwi.
– Owszem – Louis wzruszył ramieniem, oczepując dłonie na fartuszku. – Mam rozumieć, że byłbyś chętny? – widziałem jak patrzył na mnie dość przenikliwie.
– Potrzebuję pieniędzy, a to nie jest chyba nic, czego nie umiałbym robić... Chyba, że potrzebujecie piekarza – zmrużyłem oczy, gdy szatyn oparł łokcie na blacie, patrząc na mnie z góry i wręcz... nie odrywał ode mnie spojrzenia, co wydało się interesujące i zarazem trochę krępujące.
– Nie – zachichotał. – Wystarczy, że będziesz umiał odpakowywać towar, stać na kasie i posyłać ludziom ładne uśmiechy. Czasem tylko trzeba wypełnić pączki, albo coś udekorować, ale jeśli sprawi ci to problem dam ci inny obowiązek.
– Czyli wygląda na to, że to tobie przypadnie zaszczyt pokazania mi wszystkiego – uśmiechnąłem się, bardziej zbliżając tułów do lady, przy której stał Louis. A gdy patrzył na mnie zdezorientowany, dodałem: – Jakbyś nadal nie załapał, to przyszedłem tutaj już za przyzwoleniem twojej mamy. Tak sądzę? Kobieta średniego wzrostu, koło czterdziestki?
– Moja macocha, Evelyn! Czekaj. Ona cię zatrudniła? – zamrugał parę razy i kiedy jego rzęsy były pomalowane, tworzyły naprawdę długi wachlarz. – Nic mi nie powiedziała. W takim razie wiesz już, w jakie dni pracujesz?
– Wtedy, gdy będę mógł. Po prostu wcześniej mam ją o wszystkim informować.
– Więc w takim razie będziemy spędzać ze sobą dużo czasu.
Nie wiedziałem jak mam mu na to odpowiedzieć, a Tomlinson musiał wyczuć dziwny nastrój, jaki ponownie zawisł w powietrze, dlatego zaprosił mnie ruchem ręki za ladę, którą ja na ten gest okrążyłem.
– Zaraz dam ci fartuch, ale najpierw wytłumaczę ci kilka rzeczy – powiedział i zauważyłem, że jego policzki zdążyły stać się różowe, nawet jeśli nie miał powodów do zawstydzenia się. – Więc, tutaj jest kasa i pewnie chwilę zajmie ci nim to wszystko ogarniesz, ale zawsze możesz poprosić mnie o pomoc. Za nami jest przejście do spiżarni, rodzice tam zostawiają wypieki i trzeba rozpakować dziennie nawet kilka pudełek totalnie wszystkiego. Pakujesz wszystko do lady, albo na blat, zależy co mamy. A tutaj jeszcze jest telefon, ludzie składają zamówienia też w taki sposób, więc odbierasz, bierzesz kartkę i długopis, które są tutaj – wskazał mi szufladę – mówisz "witam w Beigel Bake, słucham" i zapisujesz zamówienie. No i wieczorami jeszcze trzeba wszystko wysprzątać, stanąć na zmywaku i trochę tu odświeżyć, sam rozumiesz. Mówię za szybko?
– W sam raz – odparłem zwięźle, przyswajając dokładnie wszystkie informacje jakie właśnie mi przekazywał. – To wszystko? Czy może jednak jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć? – mruknąłem, kładąc dłoń na ramieniu, gdy spojrzałem uważnie na młodszego chłopaka.
– Powinienem dostać dokładniejszy rozkład twoich lekcji, żeby wiedzieć o której kończysz. Dopóki nie dam ci własnego klucza będę musiał dawać ci swój i wtedy to ty będziesz otwierać lokal w dni, gdy twoje lekcje kończą się przed szesnastą – oparł biodro na meblu, uśmiechając się zalotnie.
Hm, czyli gafa jaką strzeliłem w bibliotece nie odstraszyła go ode mnie i w dalszym ciągu chciał zwrócić na siebie uwagę...
– Wyślę ci go na messangerze – zaproponowałem.
– Jasne. Teraz pokaże ci jak to obsłużyć, tylko patrz na mnie uważnie i spróbuj zapamiętać – przemawiał melodyjnym głosem, który miał zupełnie inną, łagodną barwę kiedy byliśmy sami poza szkołą. Mam wrażenie, że tam ilekroć rozmawia z kimś prócz swoich znajomych chce każdego odstraszyć i w dodatku zrobił na mnie kilka razy wrażenie całkowicie aroganckiego. Uznałem, że po prostu jest więcej tajemniczych rzeczy w tym drobnym chłopaku i ku własnemu zaskoczeniu jest w tym coś interesującego. Skupiłem się na ruchach drobnych dłoni ozdobionych w kilka bransoletek i różowy lakier do paznokci. Louis tłumaczył wszystko krok po kroku, następnie każąc mi spróbować. Chwilę po tym drzwi do cukierni otworzyły się. – Och, masz ochotę się wykazać?
– J-już? – nagle zestresowałem się zadziwiająco szybko co musiało wydać się Louisowi naprawdę zabawne, nim nie popchnął mnie w kierunku lady, abym obsłużył klienta jakim okazała się kobietą w średnim wieku.
– Dzień dobry, co dla pani? – spytałem, gdy Louis bacznie mi się przyglądał. Otarłem dłonie o materiał jeansów, wzdychając gdy okazało się, że kobieta potrzebuje tylko chleba. Szatyn podał mi papierową torbę, w którą zapakowałem bochenek. Zerknąłem na listę z cenami, jaka leżała tuż przy kasie. Kobieta nie wydawała się zniecierpliwiona, widocznie rozumiejąc, że jestem w tym nowy i kulturalnie poczekała aż z wszystkim się wygramole.
– Babcia wciąż chorowita, Lou? – zwróciła się nagle do szatyna.
– Niestety – szatyn westchnął. – Ale to silna kobieta i choćby leżała połamana, każdy czuje przed nią respekt – zaśmiał się w czym mu zawtórowała.
– W takim razie życzę jej dużo zdrowia! – uśmiechnęła się życzliwie, kładąc na mojej dłoni pieniądze.
– Przekażę, obiecuję – mówił przez uśmiech, kiedy schowałem banknot do kasy.
– Każdy chciałby mieć takiego wnuka. Masz ogromne serce – chwaliła go, na co nawet uniosłem brew. – I jeszcze zaganiasz kolegów do pracy! – puściła mi oczko. Ostatecznie rzuciłem słowami "miłego dnia", odwracając się do Louisa gdy już wyszła.
– I co? Było aż tak strasznie? – wyraźnie nabijał się z mojego wyrazu twarzy, który był wyjątkowo dużo bardziej spięty niż zwykle.
– Bardzo miła pani, strach się tylko bać aż pojawi się jakiś niemiły klient.
– Większość klientów to są ci stali, więc gdy taki przyjdzie dostaniesz ode mnie ostrzeżenie – podał mi fartuch, który nie wiadomo skąd pojawił się w jego dłoniach. Założyłem biały materiał, zawiązując kokardkę na plecach i uśmiechnąłem się uszczypliwie.
– Dostajesz wypieków nawet od komplementów staruszek?
– Jestem dosyć zakompleksiony, na każdy komplement tak reaguję – wzruszył ramionami, swoimi słowami wprawiają mnie w lekkie osłupienie.
– Ty masz jakieś kompleksy? Bo się tak nie zachowujesz.
– Ludzie w szkole by mnie zniszczyli gdybym pokazywał, że jednak je mam – odgarnął swoje wyjątkowo tego dnia niespięte włosy za ucho. – Zawsze łączą przeglądanie się w lustrze tysiąc razy z samouwielbieniem ale to ma drugą stronę – zachichotał.
– Ja kiedyś uważałem, że mam strasznie sukowatą mimikę twarzy, więc często się przeglądałem w lustrze, by obserwować ją – przyznałem ze śmiechem. – Już mi przeszło i teraz nie odstraszam od siebie ludzi samym wyglądem.
– To po prostu mocne rysy, które są okrutnie seksowne, więc proszę, nie rozmawiaj ze mną o jakichkolwiek kompleksach wyglądając jak grecki posąg, bo cię wykopię stąd szybciej niż myślisz – dosłownie jęknął, przewracając oczami. – To znaczy...
– Och, to był zdecydowanie najbardziej pasywno-agresywny komplement jaki w życiu otrzymałem – zaśmiałem się w odpowiedzi, obserwując jak Tomlinson zarumienił się krwiscie. – Twoja twarz też wygląda na wyrzeźbioną, tak w ogóle.
– Powiedziałbym coś, ale wypada mi po prostu podziękować i zapaść się pod ziemię – spojrzał na mnie wręcz skrzącymi się oczami, wyglądając jak mały, bezbronny pluszak.
– Louis... – przygryzłem dolną wargę jeszcze dwa razy analizując w głowie moje słowa. – Myślałeś może o mojej imprezie w następnym tygodniu?
– Poniekąd – kiwnął głową, poganiając mnie, abym wypakował pączki na wielką metalową tacę. Sięgnął po coś, co wyglądało jak wypełniona szpryca i musiało tym być, ponieważ zaczął je nadziewać. – Dawno nie byłem na domówce i właściwie zgodziłbym się, ale wolałabym wiedzieć, kogo mam się tam spodziewać...
– Na pewno będzie Zayn i Liam. Prosiłem też cheerleaderki, ale kiedy dowiedziały się, że będzie cała drużyna, duża część z nich odmówiła... – mruknąłem, widząc niechętnie jak chłopak skrzywił się.
– Zapraszasz drużynę? To znaczy sądziłem, że kilka osób na pewno, ale nie sądziłem, że... ugh – wlepił spojrzenie w paczek, zatrzymując swoje ruchy.
– Nie zaprosiłem Mike'a i Jasone'a, żeby nie było – od razu uniosłem ręce do góry w geście kapitulacji. – Obrzydzają mnie i ledwo znoszę ich obecność na treningach.
– A Ryan, Scott i Austin... tak między innymi?
– Wydawali mi się do tej pory w porządku – wzruszyłem ramionami, wykładając słodycze. – Miałeś z nimi jakieś konflikty?
– P-powiedzmy – odparł, przegryzając dolną wargę, nim dopowiedział szybko. – Zastanowię się jeszcze.
Chryste, czy jego chcę bzykać cała drużyna koszykówki? – zastanawiałem się w swojej głowie, unosząc przy tym brew.
– Byłoby fajnie jakbyś przyszedł. Liam mówił, że imprezy z tobą są ciekawe.
– To miłe, że ci zależy, ale Liam to suka, która wie, że jestem okropny po alkoholu. Pije rzadko, więc szybko mi odbija, gdy Zoe nie pilnuje mnie wystarczająco – zaśmiał się, odkładając rzeczy na blat. Wytarł dłonie o ręcznik papierowy, zerkając odruchowo w stronę wejścia, ale ludzie omijali Beigel Bake.
– Dlatego musi być ciekawie z tobą na imprezie – cały czas mówiłem ze śmiechem. – Naprawdę, przemyśl to – rzekłem dużo delikatniejszym tonem głosu.
– Obiecuję, że przemyśle – widziałem jak walczy z tym, by nie zerwać naszego kontaktu wzrokowego, co w finale i tak zrobił po dłuższej jak na wcześniejsze chwili. – Palisz? Zapaliłbym póki nikogo nie ma.
– Tylko okazjonalnie, dla towarzystwa – odparłem, gdy chłopiec podszedł do swojej kurtki, z której wyciągnął paczkę papierosów razem z zapalniczką, a ja podążyłem za nim na zaplecze.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu w którym jedynie stały puste paczki i drewniane pudełka. Louis stanął na palcach, by otworzyć okno i ponieważ jego pośladki znalazły się tuż na linii mojego wzroku, zwróciłem na nie uwagę. A może zrobił to specjalnie...
W sumie, kto przy zdrowych zmysłach właśnie nie zwróciłby na nie uwagi? Niejedna laska mogła pozazdrościć mu krągłości...
– Hmm? – wyrwał mnie z moich nieodpowiednich myśli, dając do ręki papierosa.
Podziękowałem krótko, pożyczając również zapalniczkę, kiedy Louis już zaciągał się, wydmuchując dym przez okno. Oparł łokieć na parapecie, co zrobiłem stojąc naprzeciw.
– Michael zaczął to wszystko – powiedział nagle, zbijając mnie z tropu, gdy nie patrząc w moim kierunku wydmuchał dym. Tkwienie z Louisem w takiej cichej, miłej atmosferze było inne i sprawiło, że poczułem intymność. Jego głos stał się jowialny i wyciszony, a sam Louis... po prostu naturalny. Bez chęci popisywania się, tak jak w szkole. – Zrobił tę całą nagonkę wokół mnie po pewnej imprezie.
Parsknąłem zjadliwie. – Nie jestem ani trochę zdziwiony, nie znoszę tego typa – burknalem, zaciągając się po raz pierwszy. – Czy... powiesz mi co się stało?
Louis zmarszczył brwi, oblizując usta, kiedy wzruszył ramionami. – Chciał żebym mu ciągnął. Byłem już trochę wstawiony, graliśmy w butelkę, więc sądził, że jestem łatwiejszy i mogło tak być. Rzucił mi wyzwanie, powiedział, że tylko ssie zabawimy. Nie sądziłem, że naprawdę tego chce. To było wtedy dla mnie zabawne i poszedłem z nim do osobnego pokoju, ale kiedy zaczął na mnie naciskać żebym klęknął orzeźwiłem się i z całej siły uderzyłem kolanem w jego małego kutasa – parsknął, przymykając oczy. – Kiedy wyszliśmy z pokoju poprosiłem Zayna o to, by mnie odwiózł do domu, a następnego dnia w szkole on już rozpowiedział wszystkim, że zrobiłem mu loda i namówiłem go na seks.
– O mój... – przez dobrą chwilę mnie zamurowało. – Jest zdecydowanie większym kutasem niż przypuszczałem. A miałem nadzieję, że tylko tak kozaczy...
– To nic – machnął swoją miękką grzywką. – Można się przyzwyczaić.
– Nie mów tak. To nie powinno być czymś, do czego da się przyzwyczaić – pokręciłem głową, zaciągając się z nerwów. – To jest po prostu skurwysyństwo i nie powinieneś być tym dotknięty. Próbowałeś to jakoś odkręcić?
– Uwierz mi, że nie było dnia w pewnym momencie bym nie próbował ludziom tłumaczyć jaka była prawda. Z jakiegoś powodu wszyscy woleli uwierzyć w to, że jestem dziwką.
To, z jaką obojętnością mówił, sprawiło, że nawet przejąłem się jego słowami, kończąc papierosa, gdy on zgasił niedopałek na popielniczce. Wydmuchał ostatni obłok siwego dymu, wyjmując z kieszonki swoich uroczych ogrodnicze gumę balonową.
– Nie przejmuj się Harry – jego silny akcent w wymawianiu mojego imienia mógł przyprawiać o dreszcze. – Mówię ci to, żebyś mimo wszystko znał prawdziwą wersję. Nie chcę więcej takich sytuacji przez niedomówienia.
– Mam naprawdę serdecznie dość ich gadania – sapnąłem ignorująco, nie mogąc uwierzyć w te obrzydliwstwa. – Na początku ich słowa nawet były wiarygodne, ale oni powtarzają te same rzeczy kurwa codziennie.
Louis zachichotał przez moje zirytowanie. Skrzyżował ramiona na piersi, opierając się o zimną ścianę plecami i żuł cicho balonówkę. – Już rozumiesz, dlaczego nie jestem przekonany do imprezy z nimi? – przekręcił subtelnie swoją głowę.
– Spokojnie, nie będę raczej za dużo z nimi rozmawiał poza Liamem i Nicholasem, który jest akurat w porządku – powiedziałem. – Zaprosiłem ich czysto z grzeczności, bo wypada skoro jestem z nimi w drużynie.
– Zrobimy tak. Jeśli namówisz dziewczyny będę bardziej skłonny do przyjścia – uśmiechnął się delikatnie, patrząc na mnie wyzywająco. – Pasuje?
– Hmmm... – ułożyłem palec wskazujący na podbródku, w dramatyczny sposób pokazując, że się zastanawiam. – Stoi.
– No i to chciałem usłyszeć – odparł, spoglądając na mnie spod rzęs, bardzo powoli przy tym mrugając.
Wyminął mnie, poganiając do roboty w idealnym momencie, w którym do lokalu weszły dwie kobiety. Poprawiłem swój fartuch, skupiając się, by obsłużyć jedną z nich, w międzyczasie podśpiewując pod nosem i zerkając na Louisa, który posyłał mi za każdym razem sensualne, albo urokliwe spojrzenia. Ta praca mogła być dobra. Naprawdę mogła być dobra.
Kto jest waszą ulubioną postacią na ten moment? Przeczuwacie coś?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro