rozdział dwudziesty ósmy; Myślałem, że jesteś na mnie zły
Odkąd wróciłem od Harry'ego w poniedziałek prosto do szkoły, a następnie wszedłem do domu, mimo jego zdecydowanej poprawy humoru, nie opuszczał mnie ciężki i bolesny ciężar w żołądku. Nie potrafiłem wprost znieść cierpienia chłopaka przez męczące go demony przeszłości, które przecież w dalszym ciągu go nawiedzały. Ujrzenie jak nagle potrafiły wpłynąć one na jego nastrój... raniło mnie. Niby sobotnia noc była naprawdę zabawna, a niedzielny wieczór upłynął nam w naprawdę przyjemnej atmosferze mimo bólu głowy. Zayn i Liam przyjechali z ogromną pizzą i masą innych smakołyków, znów na kilka godzin sprawili, że ja i Harry dobrze się bawiliśmy. Ale kiedy nadszedł czas spania tym razem byłem pewien, że Harry nie zaśnie prędko mimo dobrego humoru. I jakie to okrutne, że nawet jeśli świetnie się bawi i fizycznie jest zmęczony, sen i tak nie chce nadejść? Później obudziłem się gdzieś w środku nocy, albo nad ranem, sam nie wiem. To było tylko jak sekundowe przebudzenie się, ale przysięgam, że widziałem nad sobą nachyloną twarz, czułem dłoń na swoich włosach, a później smakujący alkoholem pocałunek, który znów mnie uśpił.
To było tak cholernie niesprawiedliwe! Osoba tak wspaniała jak Harry zasługiwała na każde możliwe dobro tego świata, a w zamian za to w bardzo krótkim odstępie jego niezbyt długiego życia doświadczył więcej niż niejedna w pełni dorosła już osoba!
Zwinięty w pozycję embrionalną i owinięty kocem na moim łóżku w pokoju, wpatrywałem się w rozgwieżdżone niebo za oknem, rozmyślając nad tym wszystkim.
Nie sądziłem nawet, że mogę tak prędko przywiązać się do dzielenia łóżka ze swoim chłopakiem, ale teraz, gdy nadchodził czas, w którym byłem już przyszykowany na jutrzejszy dzień i mogłem iść spać po prostu nie umiałem się do tego zabrać, kiedy druga strona materaca była pusta i zimna. To brzmi dramatycznie i żałośnie. W dodatku po tych paru dniach bez rodziców powinienem spędzać z nimi czas i opowiadać jak dobrze się bawiłem, a nawet tego nie potrafiłem zrobić spławiając ich tylko krótkim „ bawiłem się świetnie, ale jestem zmęczony". W moich oczach zakłuły łzy, bo jak zwykle przejmowałem się czymś bardziej niż zwykły człowiek. Nawet nie zorientowałem się, kiedy mimowolnie po moich policzkach zaczął płynąć wolny strumień na co zareagowałem pociągając nosem. Mocniej ściskałem materiał koca, przyciągając także nogi do klatki piersiowej, kiedy przechodziłem przez swoje chwilowe załamanie.
Musiałem po prostu w jakiś sposób to wszystko odreagować. Przecież do cholery wiedziałem na co się piszę. Wiedziałem, że droga do idealnego związku nie będzie prosta, "idealny związek" nawet nie istnieje. Zacząłem zastanawiać się, czy czuję się teraz tak beznadziejnie przez swoje początkowe nastawienie. Po co założyłem, że będzie cały czas świetnie, skoro wiedziałem, że to niemożliwe w tej sytuacji? Dlaczego nie potrafię godzić się z tymi gorszymi momentami? To takie dziecinne, przeżywanie wszystkiego tak mocno. Czy w ogóle jestem gotowy na związek? Teraz, w tym czasie, nie powinienem mieć w głowie takich pytań. Och, weź się w garść Tomlinson.
Usłyszałem, że drzwi do mojego pokoju się otwierają.
Pojawienia się w tym właśnie momencie Lottie było ostatnią rzeczą jakiej się spodziewałem i jaką mógłbym chcieć. Ale tak się właśnie stało, ponieważ nastolatka w dalszym ciągu nie nauczyła się pukać i weszła do środka pomieszczenia bez najmniejszego ostrzeżenia. Skuliłem się bardziej w sobie, przecierając mokre policzki.
– Coś się wydarzyło u Harry'ego? – spytała na wstępie, naprawdę delikatnym głosem, który zawsze przypominał mi mamę. Uświadomiłam sobie jak bardzo chciałbym, żeby tu ze mną była, żeby pojawiła się chociaż na chwilę. Za jej życia nie dostrzegałem jak często proszę ją o pomoc, uświadomiłem to sobie dopiero, gdy jej zabrakło. – Hej Lou, płaczesz braciszku?
– Nie – skłamałem. Nigdy nie ukrywałem przed najbliższymi mojej dalikatnej strony, a mimo to i tak podczas takowych chwil czułem się potwornie słaby. Zapewne przez te toksyczną męskość, która wiecznie głosi, że przecież "chłopaki nie płaczą".
– A tak naprawdę? – skrzywiłem się, gdy, oczywiście, Lottie nie uwierzyła w to kłamstwo, które nawet nie zostało wypowiedziane z udawaną szczerością. To raczej obojętność. Później słyszałem kilka kroków i w końcu łóżko ugięło się. Blondynka położyła się obok, zapewne zwrócona w stronę moich pleców. – Wszyscy zauważyliśmy, że coś jest nie tak, ale rodzice muszą zajmować się chorymi bliźniakami i są zmęczeni, więc nie gniewaj się na nich.
– Jeśli martwicie się, że zerwaliśmy czy coś, to spokojnie, nic takiego się nie stało – zmusiłem się do uśmiechu, próbując również tymi słowami przekonać samego siebie, że chociaż tyle było w tej sytuacji dobrego.
– W takim razie, dlaczego płaczesz? – zapytała, kładąc rękę w moich włosach, które bardzo czule przeczesała.
– Nie wiem... – mruknąłem, pociągając krótko nosem, ponieważ naprawdę nie miałem pojęcia. – Wszystko było dobrze, Harry traktuję mnie wspaniale, ale... jego problemy zaczęły przytłaczać również mnie i- Boże, brzmię teraz jak wyrodny chłopak.
– Co się dzieje? – Charlotte była wtajemniczona w przeszłość Harry'ego, zresztą jak reszta rodziny i wyglądała nagle na poważnie zmartwioną. – Czy on...
– Nie! – od razu jej przerwałem. – Nie, nie. Radzi sobie dobrze, nawet nie faszeruje się już lekami tak jak wcześniej, gdy próbował sobie pomóc!
– Więc, w czym problem?
– Wciąż czuję jak mu ciężko – przekręciłem głowę w jej kierunku, leżąc na wznak i krzyżując mocno brwi. – Nawet jeśli on sam mocno to przede mną maskuje. Wystarczy jedna, drobna rzecz, mała chwila i... to go załamuje.
– Ale chyba wasz związek mu pomaga, prawda? – dopytywała, poprawiając swoją pozycję.
Westchnąłem ciężko. – To... To wszystko nie jest takie proste i logiczne jak się może wydawać, wiesz? – wysiliłem się na słaby uśmiech.
– No to opowiedz mi – uśmiechnęła się lekko, przekręcając na brzuch i podwinęła łokcie, opierając na nich ciężar ciała. Była zdeterminowana, ale nie naciskała w nachalny sposób. – Chcę zrozumieć. A tobie rozmowa dobrze zrobi.
– Bo wiesz... – przygryzłem dolną wargę. – Wszyscy wyczekują niecierpliwie tej całej miłości. Myślą o niej jak o czymś naprawdę idealnym, jak o spełnieniu swych najskrytszych marzeń. Sądzą, że gdy ta osoba wejdzie do twojego życia wszelkie problemy po prostu znikną, a ciągła presja mediów i rówieśników, którzy już kogoś mają, wcale nie pomaga – bawiłem się swoimi palcami podczas tego monologu. Bardzo ważne dla mnie było, by przekazać siostrze dokładnie to, co miałem na myśli, bez żadnych niedomówień i niejasności. – Wiesz co jest najsmutniejsze? W dzisiejszych czasach ludziom już nie chodzi o to, by te miłość przeżyć. Chodzi im o to, żeby ją mieć. Bo kiedy przychodzi już co do czego i rozumiesz wreszcie, że w rzeczywistości za tą nieprawdziwą otoczką perfekcyjnych uczuć, przyozdobionych całusami, słodkimi słówkami i seksem kryje się w wiele odpowiedzialności, wspólnych problemów, a co za tym idzie i wspólnych zmartwień, większość osób po prostu tchórzy. Czują się oszukani, bo tak naprawdę nigdy nie byli gotowi na to, by coś w tym związku robić i dawać od samych siebie, rozumiesz? Nastawili się na samo konsumowanie, nie pojmując, że będą musieli od siebie wiele dać, aby to wszystko koniec końców po wielu trudach okazało się być serio warte całego tego zachodu...
– A- a jak jest w twoim przypadku? – zmarszczyła brwi, patrząc na mnie z wielkim zaangażowaniem starając się przyswoić i przede wszystkim zrozumieć każdą myśl. – Zrozumiałam, że ludzie, o których mówisz, to też ty sam, racja?
– Jestem nadal bardzo młody – wzruszyłem ramionami. – I tak, w obecnych czasach jest wręcz nacisk na to, by przed skończeniem choćby liceum mieć za sobą pierwszy seks, nie mówiąc już o jakimś pierwszym związku, ale w rzeczywistości jestem nadal nastolatkiem. I zdecydowana większość ludzi ze szkół średnich po prostu nie jest gotowa na związek, lub nie zdaje sobie z początku sprawy jak wiele zaangażowania naprawdę on wymaga. Mam wrażenie, że to jak poważna relacja jest między mną a Harrym po prostu bardzo szybko pojawiła się w moim życiu, które do tej pory było wręcz beztroskie i właśnie takie... dziecinne. I mimo tego, że ja naprawdę go k-kocham, czasem mam wrażenie, że jestem zbyt niedojrzały na bycie w związku.
– Ale... w takim razie o czym świadczy to, że pomimo tych niegodziwości wciąż tworzycie z Harrym coraz bardziej stabilną relację? – spytała ze skromnym oburzeniem, wyprowadzając mnie trochę z rytmu. – Myślałam, że to właśnie jest oznaka twojej dojrzałości, Lou. To, że nie stchórzyłeś poznając wady Harry'ego, chodziaż on właśnie tego się obawiał. Budujecie wspólnie coś swoim tempem i to wam naprawdę wychodzi. Nie musisz czuć się gotowy na największe zobowiązania, bo przecież nikt nie każe wam od razu planować wspólną przyszłość. Mam na myśli, czujesz niepotrzebną presję, która tak naprawdę jest tylko twoją obawą.
– Po prostu... – starałem się ponownie nie wybuchnąć płaczem. – Tak bardzo boli mnie, gdy widzę, że jego również boli.
– I to jest całkowicie piękne Lou – mówiła z przekonaniem. – To, jak mu pomagasz, przechodzisz z nim przez tę całą sytuację byle mu pomóc jest niesamowite. Pewnie jeszcze długa droga przed wami, ale skoro go kochasz musicie trzymać się razem, bo on na tobie polega.
– Staram się z całego serca być silnym właśnie dla niego – westchnąłem. – Ale nie zmienia to faktu, że poza okiem innych, gdy jestem sam dociera do mnie jak bardzo jestem tak naprawdę słaby... Ale nie zamierzam się poddać tak długo jak Harry chce mnie przy sobie.
– To normalne, że masz chwile słabości, jak każdy inny człowiek – mówiła ostrożnie, kładąc dłoń na moim ramieniu przybranym w dwuczęściową piżamę. – W takiej sytuacji naprawdę ciężko znaleźć czas na własny oddech, ale nie zapominaj o sobie. Zrób coś dla siebie i odpocznij trochę, a jutro na pewno będziesz pełen sił.
– Dzięki, młoda – uśmiechnąłem się półgębkiem. – Jednak nie jesteś zawsze taką wkurwiającą męczyduszą jak zawsze – mruknąłem, na co dziewczyna wybuchła śmiechem, uderzając mnie z pięści w ramię.
– Ja sama nie zawsze czuję się tak, na jaką wyglądam – przegryzła dolną wargę. – To by było dziwne, gdybym cały czas czuła się szczęśliwa, ale przyzwyczaiłam się, że łatwiej jest się uśmiechnąć i wygłupić.
– Daj buziaka – sarknąłem, łapiąc jej rękę, gdy przybliżyła się do mojej twarzy, całując mnie tuż przy kąciku ust.
– Czyli kochasz mnie? – wydęła wargę, na co miałem ochotę przewrócić oczami.
– Może troszeczkę – odparłem, pokazując kiedyś kciukiem a palcem wskazującym niewielką odległość.
– To nie płacz już – uśmiechnęła się, następnie lądując w moich ramionach i przytulała mnie mocno dłuższą chwilę, łagodnie dotykając miejsce między moimi łopatkami. Chociaż jej włosy trochę łaskotały mnie po twarzy, to nie zmieniło jej wyrazu. Zapewniłem ją, że również może na mnie liczyć i Lottie delikatnie cmoknęła mój policzek.
– Chcę, żebyś wiedziała, że ty również możesz zawsze się do mnie zwrócić o pomoc – wyznałem – nieważne jak bardzo sobie dogryzamy.
Charlotte uśmiechnęła się, ale zaraz po tym westchnęła z rozżaleniem. – Tęsknię za mamą, Lou – szepnęła ze słyszalną gulą w gardle.
– Lotts... – przyciągnąłem ją znów do siebie. – Nikt nie zrozumie cię w tej kwestii lepiej niż ja, ale musimy z tym żyć.
– Myślisz, że z czasem będzie lepiej?
– Nie mogę dać ci jednoznacznej odpowiedzi, bo sam tego nie wiem – odpowiedziałem jej szczerze. – Możemy mieć nadzieję, że kiedyś pamiętanie jej będzie boleć nas mniej i wspominanie tego, jak dobrą była mamą wywoła w nas wyłącznie szczęście.
– Czasem mam wyrzuty sumienia, że nigdy nie będę w pełni traktować Eve jak swoją mamę – spojrzała na mnie niepewnie.
– Jestem pewny, że ona nie ma do nas o to pretensji – upewniłem ją.
Ona przytaknęła i spytała: – Idziesz spać, czy chcesz żebym z tobą posiedziała?
– Możesz już spadać – machnąłem ręką, udając, że znowu wróciłem do mojego lekceważącego tonu głosu jakim przez większość czasu ją raczyłem. Obydwoje na to zaśmiałaliśmy się dźwięcznie. – Jeśli chcesz możesz zostać, ale już mi lepiej.
– Lepiej spróbujmy się przespać, zanim bliźniaki znów zaczną wyć – skrzywiła się, bardzo leniwie zwlekając ciało z wysokiego łóżka. Pożegnała się ze mną, a ja ułożyłem się wygodnie, postanawiając, że naprawdę powinenem spróbować się zrelaksować i wyciszyć myśli, zwłaszcza te niepotrzebne i negatywne.
***
Kiedy przyszedłem do szkoły najpierw zaatakowała mnie Zoe i Amy, z którą ostatnio również dobrze się dogadywaliśmy w trójkę. Pierwszą lekcją był sprawdzian z biologii, który poszedł mi naprawdę świetnie, później kilka nudnych lekcji i długa przerwa, podczas której chciałem spotkać się ze swoim chłopakiem i przyjaciółmi, których jeszcze dzisiaj nie widziałem.
Byłem naprawdę podekscytowany ujrzeniem go, pocałowaniem, po prostu dotknięciem... Bardzo dużo myślałem nad tym wszystkim wieczorem, a rozmowa z Lottie dodatkowo mi pomogła i dała wiele siły oraz nadziei. Dlatego też na widok chłopaka, który siedział z przyjaciółmi przy ich ulubionym stoliku, pobiegłem tam niemalże w podskokach.
– Cześć! – zawołałem, machając Liamowi i Zaynowi, Harry'ego racząc pocałunkiem, który on o dziwo nie odwzajemnił ze zbyt wielkim entuzjazmem.
Spojrzałem na niego ze zmartwieniem, które mimo wszystko starałem się zataić, aby nie pokazać tego, jak bardzo jestem wszystkim przewrażliwiony. Harry posłał mi niezbyt szczery uśmiech, opierając się na łokciu i spoglądając na notatki, które miał rozłożone na udach. Postanowiłem nie przejmować się tym i podejść do tego z dystansem, bo przecież teraz wiem, że na te sytaucje Harry nie ma zwyczajnie wpływu. Zerknąłem na Zayna; posłał mi spojrzenie mówiące "nie przejmuj się", więc to pewnie oznaczało, że nie tylko dla mnie Harry nie ma dzisiaj humoru.
– Tak sądziłem, że nie będziesz miał dzisiaj śniadania, więc zrobiłem dla ciebie – Zayn wiedział chaosie w moim domu spowodowanym chorobą młodszego rodzeństwa i w następnej chwili podał mi śniadaniówkę z sałatką, małym opakowaniem czekoladowego puddingu i kawałkami owoców.
– Kocham cię! – pisnąłem, niemalże wyrywając mu śniadaniówkę z rąk. – Gdyby nie było tu zbędnych świadków, a przede wszystkim Harry'ego to chyba bym cię wycałował – wyznałem, zabierając się jak najprędzej za jedzenie.
– Hej... – Liam od razu odpalił się, burcząc pod nosem ze spiętymi brwiami. Zaśmialiśmy się, jednak Harry wydawał się niewzruszony, przewracając kartkę i podrygując nogą pod stolikiem. Zająłem się jedzeniem, obserwując Zoe, która kilka stolików dalej spędzała przerwę ze swoim nowym zauroczeniem.
– Jak się czujesz? – postanowiłem zagadać delikatnie chłopaka, nie chcąc się jednak zbytnio narzucać przez to jak jasno było widać po nim zdecydowanie gorszy dzień. – Masz albo miałeś dzisiaj jakieś zaliczenia?
– Sprawdzian z fizyki i podobno kartkówkę z francuskiego – powiedział z drobnym westchnięciem, mrugając oczami i widziałem, że jest niewyspany. – Nie napiszę nic, nie dam rady – pokręcił głową.
– Hej, dlaczego?
– Nie mogę się skoncentrować. Źle spałem i boję się dzisiejszego dnia.
Spojrzałem na niego ze wzruszeniem, częstując go swoim puddingiem.
Harry robił znaczne postępy. Jeszcze jakiś czas temu nie potrafiłby przyznać na głos, że odczuwa przed czymś lęk. Chciałem go pocieszyć, ale przerwał mi.
– Miałeś wczoraj napisać, gdy wrócisz do domu – spojrzał na mnie podejrzliwie, gdy przeżuwałem.
– Przepraszam – miałem ochotę uderzyć się z całej siły w twarz, co uczyniłem zresztą mentalnie. – Byłem naprawdę zmęczony i wizja dalszej nauki wcale nie pomagała.
– Mhm... – nie wyglądał na usatysfakcjonowanego przez moją odpowiedź.
– I chciałem dać ci trochę czasu, żebyś zdążył za mną zatęsknić – stwierdziłem, że się subtelnie przymilę, palcem wskazującym łapiąc go pod brodą, a kciukiem ocierając ostrą krawędź jego gładkiej szczęki. – Możesz mi powiedzieć, jeśli coś jest nie tak, pamiętasz nasz układ? Czego się boisz? – uśmiechnąłem się.
– Swojego stanu – szepnął, rozglądając się subtelnie. – Po prostu nie mam na nic ochoty – w ogóle nie był wzruszony przez mój dotyk. Nie odtrącał mnie, ale także nie ciągnęło go do moich ramion. – Chciałbym najlepiej nigdzie nie wychodzić i z nikim nie gadać, ale to jest jeszcze bardziej męczące.
Patrzyłem na niego z rozchylonymi ustami, gdy po chwili sięgnął po moją dłoń, kładąc ją na swojej nodze. Już nawet nie chciał, żebym go dotykał?
Wiedziałem rzecz jasna, że nie był do mnie w żaden sposób uprzedzony i jego zachowanie było spowodowane po prostu nawrotem złego samopoczucia. Widziałem dokładnie jak walczył sam ze sobą, aby nie powiedzieć mi niczego raniącego co doceniałem. Ale wciąż było mi przykro.
– Zrób sobie parę dni wolnego – zaproponowałem, czując jak stąpam po cienkim lodzie. – Teraz i tak najważniejsze są egzaminy i matura.
– Przepraszam Lou, ale... ty po prostu nie zrozumiesz – spojrzał na mnie z tłumiącym się w jego oczach zmartwieniem i zaczął chować rzeczy do torby. – Muszę jeszcze coś załatwić. Nie martw się o mnie – pocałował mnie w przelocie, zostawiając nas wszystkich. Oczywiście. Bo ja niczego nie zrozumiem i mam się niczym nie martwić.
Zakląłem siarczyście, wrzucając widelczyk do opakowania z frustracją, która w postaci płomienia roztliła się w moim przełyku. Pomimo głodu jaki odczuwałem odechciało mi się jeść.
– Ja i tak jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak miło cię traktował – uznał Liam. – Ja to się boję od rana do niego odzywać.
Patrzyłem na nich, opierając łokcie na stoliku, a palcami uciskałem swoje skronie, mrużąc oczy.
– Dlaczego on nie widzi tego, że ja naprawdę staram się go zrozumieć? – fuczałem, w dodatku irytując się przez śmieszki tępych dziewczyn, które siedziały dwa kroki dalej chichocząc co chwilę z każdej gówna.
– Myślę, że totalnie to rozumie i szczerze mówiąc, ma kurwską rację. Nigdy w pełni go nie zrozumiesz Lou, ani ja, Liam, czy też Gemma. Nikt z nas nie przeżył tego, co on i nigdy nie będziemy mogli do końca spoufalać się z jego uczuciami – Zayn był w trakcie przegryzania swojego jabłka. – I właśnie dlatego woli cię unikać, żeby nie sprawić ci przykrości przez swoje mimowolne zachowanie chuja. Ale nie załamuj się, on sam do ciebie przyjdzie, gdy będzie lepiej. To nie tak, że w tym czasie przestaje mu na tobie zależeć.
– To jest po prostu męczące – przyznałem. – A za jakiekolwiek narzekanie mam ogromne wyrzuty sumienia, bo przecież sam zobowiązałem się związać z Harrym, a tym samym wziąć na barki jego problemy.
– Dajcie sobie czas – Liam spojrzał na mnie kojąco, obejmując Zayna w talii. – Nie bój się, nie oddalicie się od siebie po spędzonym osobno czasie – starał się mnie rozluźnić kordialnym uśmiechem i, rzeczywiście, miał rację.
To już kolejna osoba, która insynuowała, że powinienem wziąć na luz i zająć się sobą.
***
Do piekarni nie musiałem chodzić już tak często, bo babcia wyzdrowiała i dawała sobie radę. Dlatego po szkole zdecydowałem się udać do kina. Razem z Zoe i Amy zrobiliśmy sobie totalny babski wypad. W trakcie tego mój telefon dzwonił parę razy, ale dziewczyny mi go zabierały. Jednak zmieniło się to w momencie, w którym pożegnałem się z nimi już po wyjściu z mocno specyficznego, aczkolwiek zabawnego seansu, gdy ujrzałem kto próbował się do mnie dobić. I niestety był to Harry, który pozostawił po nieudanych próbach dodzwonienia się do mnie wiadomości o treści "Mogłeś uprzedzić, że cię nie będzie".
– Cholera... – mruknąłem niewyraźnie pod nosem, od razu rozglądając się za jakąś taksówką, a kiedy zauważyłem pojazd pod budynkiem centrum kultury podbiegłem tam, w tym samym czasie czytając pozostałe wiadomości, w tym te od siostry Harry'ego. Prosiła o kontakt i pisała, że Harry nie chce iść tam beze mnie.
Zapomniałem o terapii Harry'ego.
Spieprzyłem po całej linii, zapominając o czymś tak ważnym.
Teraz dochodziła już dziewiętnasta, więc nie było szans, byłem cholernie spóźniony.
Znowu czułem się porównywalnie źle do wczorajszego wieczoru, podczas gdy kierowca ubera zaparkował pojazd pod odpowiednim budynkiem. Po tym jak dosłownie rzuciłem za sobą w jego kierunku pieniędzmi, zerwałem się do biegu, pędząc na złamanie karku do drzwi wejściowych, a następnie schodów, jakimi pobiegłem na drugie piętro.
Gubiąc gdzieś po drodze swój oddech podbiegłem we właściwy korytarz, odnajdując wzrokiem zgarbioną brunetkę, która jedynie tępo wpatrywała się w powłokę drzwi, a kiedy przy niej przystanąłem, zgromiła mnie spojrzeniem. Nie wiedziałem od czego zacząć.
– Teraz i tak nie ma sensu, żebyś tam wchodził – powiedziała, przegryzając wnętrze policzka i bawiła się swoją bransoletką.
– Sesja d-dopiero się zaczęła...
– Nie sądzę. Zaczęła się czterdzieści minut temu, więc niedługo Harry powinien stamtąd wyjść – odpowiedziała oceniającym tonem głosu. – To naprawdę słabe, że się nie pojawiłeś, dobrze wiedząc jak on to znosi i mało tego nie odpowiedziałeś na ani jedną z wiadomości, moją czy jego. Zadeklarowałeś, że będziesz z nim chodził na terapię, a kiedy wciąż się nie pojawiałeś on praktycznie panikował nie chcąc tam w ogóle wejść. Powiedział, że możesz być na niego zły po jakiejś sytuacji, ale sądziłam, że jesteś bardziej ogarnięty i mimo wszystko nie odegrasz się w taki sposób.
I cóż. Dziewczyna nie kłamała w najmniejszym stopniu, ponieważ to wszystko było moją winą i to ja zawaliłem. Harry myślał, że jestem na niego zły przez coś, czego sam nie mógł kontrolować, do cholery! Mimo wszystko, pomimo iż było to prawdą, czułem, że mało brakowało, abym nie dostał ataku paniki.
Mimo, że nagrabiłem sobie u Gemmy, nie mogłem tak zostawić Harry'ego i chciałem być z nim chociaż na te ostatnie kilka minut. Przez wszystkie emocje zapomniałem o resztkach swojej kultury wchodząc do gabinetu bez pukania. W pierwszej chwili zauważyłem kobietę i Harry'ego, który siedział naprzeciw z podciągniętymi przy piersi kolanami i dłońmi obejmującymi piszczele. Usta psycholożki umilkły, gdy akurat spomiędzy wąskich warg padło słowo "depresja".
Kurwa, jeśli myślałem, że gorzej już być nie mogło, los właśnie dał mi brutalny cios w twarz, udowadniając, iż owszem, mogło. Zwłaszcza, kiedy po tym, gdy zamurowało mnie dogłębnie przez słowa kobiety, Harry patrząc na mnie ogromnymi oczyma powiedział słabym, lecz szczęśliwym głosem "przyszedłeś".
– Dzień dobry – szepnąłem, zamykając za sobą drzwi i starałem się posłać swojemu chłopakowi ciepły uśmiech, chociaż moja twarz w ogóle nie chciała ze mną współpracować.
Harry ma depresję? To- to naprawdę jest... tak wielka informacja dla mnie i- nie spodziewałem się.
– Usiądź Louis – Ayda posłała mi drobne spojrzenie, a ja bez ociągania się zająłem miejsce tuż przy Harrym, przełykając ślinę, kiedy uścisnąłem jego dużo większą zimną dłoń. – Depresja następuje w trzech stopniach nasilenia, Harry, w łagodnym, umiarkowanym i ciężkim. Naszym zadaniem na następne kilka zajęć jest wspólne dojście do tego, który z nich dotyczy ciebie. Wtedy będę wiedzieć jak ci pomóc, ale oczywiście czeka nas dłuższa droga. Na razie podejrzewam u ciebie zmiany zachodzące między pierwszym a drugim stopniem. Objawy takie jak rozdrażnienie, poczucie winy, bezsilność, brak apetytu, utrata energii, nieuzasadniona złością, unikanie znajomych i rodziny i brak koncentracji często następują podczas tak zwanego epizodu, kumulując się w jeden stan. Często taki atypowy objaw trwa bez przerwy nawet dwa tygodnie. Nieleczona prowadzi do izolacji, problemów ze snem, z apetytem, uzależnień i wkrótce myśli samobójczych. Następują również objawy somatyczne. Najczęściej w postaci bólów głowy, pleców, nerek lub kłopotów żołądkowych. Ból fizyczny jest jedynie aluzją, którą wytwarza mózg, więc nie możemy zdiagnozować fizycznej przyczyny tych skutków – oznajmiła, trzymając długopis i notes.
Chłopak utkwił we mnie swoje intensywne spojrzenie, którego jednak nie potrafiłem jednoznacznie rozszyfrować. Wyrzuty sumienia w chwili obecnej wierciły w moim żołądku ogromną dziurę.
– Jakie są konsekwencje dla osób z mojego otoczenia, które spędzają ze mną czas? – w końcu odezwał się do psycholożki.
– Jeśli zaangażujesz się w swoje leczenie już teraz, unikniesz ich cierpienia – spojrzała na niego przechylnie. – Oni na pewno chcą dla ciebie jak najlepiej i będą szczęśliwi widząc twoje starania i powolne zmiany. Musisz dać sobie i im szansę, a oni muszą dać szansę i zaufanie tobie. A w każdej chwili słabości jestem tu, by wam pomóc i możemy któregoś dnia przeznaczyć całą sesję na to, aby porozmawiać o tym, co oboje powinniście robić, by utrzymać zdrową relację.
– Po prostu mam wrażenie, że moje słowa jak i czyny czasami nieświadomie dla mnie sprawiają przykrość moim bliskim, a ja kompletnie nad tym nie panuje... – wyznał, znowu zerkając na mnie. Ja swoją mimiką chciałem mu pokazać, że wszystko jest w porządku.
– Będziemy nad wszystkim pracować – starała się go przekonać. – Na tym etapie najważniejsza jest twoja otwartość, i w stosunku do mnie i twoich bliskich. Wszyscy chcemy ci tylko pomóc – kiwała głową na potwierdzenie swoich słów. – Dzisiaj już było bardzo dobrze pod względem naszej rozmowy i jeśli nie stracisz motywacji do leczenia, będzie to tylko i wyłącznie przyjemność dla nas obojga.
– Dziękuję pani bardzo – uśmiechnął się do kobiety, wstając, a następnie podchodząc do mnie, ku mojemu zaskoczeniu splatając ze sobą nasze palce. Nie wiedziałem już co mam o tym myśleć.
Kobieta pożegnała się z chłopakiem oraz ze mną, posyłając mi na odchodne mały uśmiech, który ja osobiście zinterpretowalem jako "powodzenia", nim wyszliśmy już na korytarz.
– Harry, nie wiem co mam nawet powiedzieć – dosłownie jąkałem się, chcąc mówić jak najszybciej w obawie, że zaraz mi przerwie i powie jak strasznie jest mną zawiedziony. – Wiem jak głupio i źle to wygląda, ale po prostu wszyscy mówili mi, żebym zrobił coś dla siebie, więc zrobiłem i nawet Zoe schowała mój telefon, a ja w ogóle nie sądziłem, że to coś ważnego. Zupełnie wyleciała mi z głowy ta terapia i nawet nie wiem jak strasznie musiałeś się czuć, bo tak bardzo cię zawiodłem i nie mam już nawet nic na usprawiedliwienie, ale gdy tylko odczytałem pierwszą wiadomość przyjechałem tu, bo nigdy nie chciałem cię wystawić!
– Myślałem, że jesteś na mnie zły i dlatego nie przyszedłeś – odparł szczerze, wydając się dosyć zdezorientowanym przez moje spanikowane i gorączkowe wyjaśnienia.
– Absolutnie nie! – pokręciłem energicznie głową. – Uznałem po rozmowie z tobą w szkole, że potrzebujesz trochę dystansu dzisiejszego dnia, dlatego pomyślałem, że pójdę gdzieś z dziewczynami... Przez to zapomniałem całkowicie o twojej terapii. Nigdy sobie tego chyba nie wybaczę, tak strasznie cię przepraszam...
– A jeszcze wcześniej to ja stwierdziłem, że dam tobie dystans, bo nie chciałem żebyś widział mnie w takim stanie – zaśmiał się cicho, wywracając rozbieganym wzrokiem. – Oboje chcieliśmy dla siebie dobrze, wyszło jak zwykle. Już się nie gniewam. Tylko na początku byłem zły, ale nie sądziłem, że mógłbyś zostawić mnie bez słowa wyjaśnienia i teraz, gdy wiem jak było, już jest w porządku. I to chyba nawet całkiem satysfakcjonujące, że poradziłem sobie tam sam, chociaż strasznie się bałem.
– Przez całą drogę tutaj bolał mnie brzuch i jestem pewny, że jeszcze chwila niepewności i dostałbym wymiotów – przyznałem cichym tonem głosu. Harry na moje słowa zareagował ku mojej uldze szczerym śmiechem, szybko zasłaniając usta ręką.
– Teraz przynajmniej wiemy, gdzie leży problem i może naprawdę mnie wyleczą, i za jakiś czas będziemy zupełnie szczęśliwi – spuścił wzrok, następnie oblizując prędko wargi. – Cholernie się boję, że będę cię obciążał i moja choroba zniszczy również ciebie.
– Proszę, nie obwiniaj się nigdy za to, że zdarzy ci się zachowywać trochę inaczej niż przez większość czasu – poprosiłem. – Obiecuję, że teraz, wiedząc jak duży masz problem, będę bardziej wyrozumiały niż kiedykolwiek.
– Zwyczajnie nie chcę, żebyś się męczył – uśmiechnął się smutno, zbliżając się do mnie jeszcze bardziej. – Poznałem cię jako osobę, która... jest tak radosna, charyzmatyczna, jesteś małym szczęśliwym promykiem dla mnie, ale też swojej rodziny, przyjaciół albo po prostu znajomych i nie chce cię zmienić, a nie zawsze będę cię uszczęśliwiał. Czasem po prostu muszę się izolować, sam słyszałeś panią doktor – przełknął ślinę.
– To w porządku, Harry, dobrze o tym wiesz, ale proszę – powiedziałem z naciskiem na to ostatnie słowo – mów ilekroć czujesz się źle. W ten sposób oboje unikniemy wszelakich sprzeczności.
– Naprawdę będę się starał, obiecuję – westchnął i z utęsknieniem przyciągnąłem go już do siebie, pozwalając owinąć mu ramiona wokół mojego ciała dosłownie jakbym był jego wybawieniem. Chciałem, żeby zaczął zauważać, że ma wokół siebie jeszcze więcej osób, którym na nim zależy. – To jest takie beznadziejne, że ilekroć jest już lepiej, później okazuje się, że droga do lepszej rzeczywiści jest jednak dużo bardziej odległa – westchnął przy moim ramieniu, oddychając spokojnie.
– Damy radę – zapewniłem, mocno ściskając jego dłoń, zaraz potem także wtulając się w jego klatkę piersiową. – Zobaczysz, jeśli tylko będziemy się trzymać razem i wspierać, zajdziemy daleko i przezwyciężymy ten koszmar.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro