Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

81



Rano oczywiście wstaliśmy w pośpiechu, pakując jeszcze ostatnie potrzebne nam rzeczy. Wzięliśmy z Justinem wspólny prysznic, ubraliśmy się, po czym dołączyliśmy do przyjaciół, siedzących już w jadalni.

- Dzień dobry – przywitałam się ze znajomymi i wchodząc do kuchni, otworzyłam lodówkę żeby sprawdzić co dobrego możemy zjeść na śniadanie. Wprawdzie Margaret ugościła już naszych gości owsianką i jakimiś kanapkami, ale ja miałam ochotę na coś innego. Justin zajął swoje tradycyjne miejsce i łapiąc za kanapki, wziął się za jedzenie. Wybrałam sobie sałatkę owocową, która została z poprzedniego wieczora i łącząc ją z jogurtem naturalnym, wróciłam do stołu.

- Jak się wam spało? – skierowałam pytanie do Izabeli i Johna.

- To łóżko jest tak cholernie wygodne, że gdybym tylko mogła, to najchętniej nie wychodziłabym dzisiaj z niego – odpowiedziała blondynka, na co wszyscy się zaśmialiśmy

- Jesteś pewna, że tylko o łóżko chodzi? – spytał John, puszczając Izabeli oczko. Wymieniłyśmy z Margaret spojrzenia i uśmiechając się do siebie, obie jak za dotknięciem różdżki, pokiwałyśmy rozbawione głową na boki. Dopiero teraz, patrząc na tą dwójkę widzę tą chemię jaka jest między nimi i naprawdę cholernie się cieszę z faktu, że są razem.

- Słuchajcie – wtrącił Justin, wycierając serwetką kącik ust – Za jakąś godzinę musimy się zbierać... Pojedziemy na lądowisko, a stamtąd udamy się do Buenawentura. Na miejscu mamy zarezerwowany stolik w przybrzeżnej restauracji, więc obiad zjemy już tam. Pozwiedzamy trochę, a następnie udamy się na jacht i zaczniemy imprezę – poinformował nas radośnie. 

Widziałam, jak mój mąż cieszy się z tego wyjazdu. Ten błysk w oku i szeroki uśmiech na twarzy, mówi mi że teraz będzie już tylko lepiej. Pozbyliśmy się zmartwień, więc Nowy Rok zaczniemy nabierając wielki oddech ulgi w płuca. Patrząc na jego uśmiechniętą twarz, złapałam jego dłoń pod stołem i ściskając ją lekko, posłałam mu ciepły uśmiech. Justin spojrzał na mnie i pochylając się do mnie, ucałował mój policzek

- Kocham cię – szepnął, na co odpowiedziałam tym samym.

 Dopiero teraz mogę śmiało stwierdzić, że jestem cholernie szczęśliwa. Wszystko się układa, mam najwspanialszego męża pod słońcem, cudownych przyjaciół, siostrę która niedługo znów do nas wróci... Czy mogę chcieć czegoś więcej? 

Nie... Nic więcej nie jest mi potrzebne.

Kończąc śniadanie, rozeszliśmy się wszyscy do swoich pokoi, żeby się przygotować do podróży. Weszłam do łazienki i zrzucając z siebie ubrania, poszłam do kabiny wziąć długi, ciepły prysznic przed podróżą.


Justin

Elena wyszła do łazienki, a ja miałem chwilę dla siebie, żeby móc załatwić kilka ważnych spraw. Sięgnąłem po telefon i wybierając numer Garcii, próbowałem się z nim połączyć.

- Garcia – usłyszałem po kilku sygnałach

- Tu Bieber – przedstawiłem się, na co mężczyzna po drugiej stronie, przywitał mnie przyjaźnie – Słuchaj, za dwa dni wylatuję do Salwadoru. Podaj miejsce i godzinę naszego spotkania – powiedziałem i podchodząc do komody, wyciągnąłem z niej notes i długopis, w celu zapisania adresu magazynu w którym mieliśmy się spotkać. 

Garcia chce pozbyć się zalegającego towaru, a ja z miłą chęcią go przyjmę.

- Acari 150, niedaleko wybrzeża. Znajdziesz tam magazyn schowany za komendą policji – oznajmił, na co wstrzymałem powietrze

- Pojebało cię do reszty? – spytałem zdenerwowany – Co ty kombinujesz? – dodałem, ale mój rozmówca tylko się zaśmiał

- Dzieciaku... – westchnął ciężko i mogłem jedynie wyobrazić sobie, jak kręci głową na boki – Nie wiesz, że pod latarnią zawsze jest najciemniej? – spytał – W psiarni nie mają pojęcia, że tuż pod ich nosem przetrzymujemy kilkadziesiąt ton czystej kokainy. Są zbyt głupi, żeby węszyć u siebie – oznajmił. 

Nie byłem do końca przekonany do tego o czym mówi, ale miałem w świadomości to, że zna się na rzeczy. Jest w tej 'branży' kilka dobrych lat i jeszcze nigdy nie wpadł w ręce policji. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko zaufać.

- Dobra – westchnąłem, pocierając wolną dłonią twarz – Godzina?

- Bądź na dziewiętnastą – oznajmił, po czym przerwał połączenie. 

Prychnąłem pod nosem i odkładając telefon, zapisałem w notesie dokładny adres, oraz godzinę spotkania. Odłożyłem wszystko na swoje miejsce i postanowiłem dołączyć do swojej ukochanej.


Elena

Kiedy już wszyscy byliśmy gotowi, zabraliśmy swoje bagaże i udaliśmy się dwoma samochodami na lądowisko. Oczywiście ja jechałam z Margaret, Izabelą i Hombre, a mój mąż postanowił wziąć swojego nowego przyjaciela na przejażdżkę Porsche. Musieliśmy poprosić jednego z ochroniarzy, żeby robił nam dzisiaj za kierowcę, ponieważ z wiadomych przyczyn Hombre nie mógł prowadzić, a ja też nie mogłam usiąść za kierownicą, bo mój mąż w dalszym ciągu uważa że nie potrafię jeździć. 

Tak oto właśnie, jedziemy specjalnie przygotowanym na potrzeby bruneta Vanem.

- Elena, ustaliłem z twoim mężem, że średnio raz na dwa tygodnie będę was odwiedzał – oznajmił radosny John, pomagając przy okazji wysiąść z samochodu swojej ukochanej. – Ten idiota nie chce mi sprzedać tego cudeńka, więc musicie przyzwyczaić się do mojej obecności – zażartował na co się zaśmiałam. 

Podeszłam do Justina i łapiąc jego dłoń, splotłam nasze palce.

- Jesteś pewien, że nie chcesz sprzedać mu tego auta? – spytałam uśmiechając się radośnie.

- Nie – odpowiedział pewnie – To moja miłość, a miłości się nie sprzedaje – dodał, cmokając moje usta

- Myślałam, że to ja jestem twoją miłością – powiedziałam, wydymając usta, po czym oderwałam się od męża, udając obrażoną. 

Nie patrząc na niego, ruszyłam w kierunku czekającego już na nas samolotu, ale nie zdążyłam przejść nawet kilku kroków, kiedy ten kretyn złapał mnie w pasie i pod kolanami, a następnie bez problemu przerzucił mnie sobie przez ramię. Zapiszczałam zaskoczona tym co zrobił i zwisając w dół jego pleców, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu

- Ty jesteś moją największą miłością – powiedział, po czym klepnął mocno mój tyłek. Wniósł mnie na pokład, uważając żebym się o nic nie uderzyła i sadzając mnie w fotelu, zawisł tuż nad moją twarzą, wpatrując się swoimi karmelowymi tęczówkami w moje

- Jak chcesz, to zaraz mogę ci pokazać swoją miłość do ciebie – szepnął, po czym wpił się namiętnie w moje usta. Zaśmiałam się między pocałunkami i jęknęłam cicho, kiedy jego dłoń znalazła się pomiędzy moimi nogami

- No świetnie – odezwała się Margaret, przerywając nam naszą chwilę – Idźcie do sypialni, a nie pieprzycie się przy wszystkich – zaśmiała się, a ja momentalnie poczułam jak czerwień zalewa moją twarz

- Masz bujną wyobraźnię – powiedział Justin śmiejąc się z reakcji blondynki, po czym cmokając moje usta, odsunął się ode mnie, a następnie poszedł pomóc z wprowadzeniem wózka Hombre.

 Kiedy wszyscy znaleźliśmy się na pokładzie, zajęliśmy swoje miejsca i zapinając pasy, czekaliśmy aż pilot wystartuje. Kilkanaście minut później, byliśmy już w powietrzu.

Podróż minęła nam szybko i przyjemnie, ponieważ trwała niecałą godzinę, a w dodatku w takim towarzystwie czas wydawał się znacznie krótszy. Kiedy samolot zatrzymał się na małym lądowisku, opuściliśmy jego pokład, następnie - udając się do podstawionego jeepa, ruszyliśmy w kierunku wybrzeża, na którym mieliśmy spędzić kilka godzin. Widoki były niesamowite. Piękna lazurowa woda, otoczona piaszczystą plażą, zapierała dech w piersiach, ale niestety w mieście było już znacznie gorzej. Brud na ulicach, obdrapane budynki, to nic przyjemnego dla oka.

Mimo tego, że było dość chłodno, pogoda naprawdę dopisywała tego dnia. Słońce mocno świeciło i kurtki które mieliśmy ze sobą były zupełnie niepotrzebne. Zostawiając niepotrzebne rzeczy, ruszyliśmy w miasto trochę pozwiedzać. Tak jak mówiłam, nie było zbyt przyjemnie zważywszy na to, że Buenaventura jest dość biednym miastem i bardzo zaniedbanym. Na każdym kroku potykaliśmy się o bezdomnych, leżących na kartonach, albo żebrakach proszących o kawałek chleba czy jakieś drobne na jedzenie. Moje serce nie mogło znieść widoku tych pokrzywdzonych przez los ludzi, dlatego praktycznie każdej napotkanej osobie proszącej o pomoc, wrzuciłam choć dolara do małego kubeczka, żeby mogli za niego kupić chociaż świeżą bułkę. 

Znaleźliśmy zarezerwowaną przez Justina restaurację i nie zwlekając, skierowaliśmy się do niej na obiad. Miejsce było całkiem przytulne, choć trochę puste i nieco zaniedbane. Mój mąż twierdził, że mimo niedbałego wystroju, mają naprawdę bardzo dobre, regionalne jedzenie. Nie była to restauracja na miarę tych do których zazwyczaj się udawaliśmy, ale to nie powstrzymało nas przed zjedzeniem właśnie w tym miejscu. Czasami zwykłe budki z hot – dogami, serwują lepsze jedzenie, niż niejedna wykwintna restauracja. 

Co, kto lubi...

Patrząc na menu, stwierdziłam że wybiorę zupę rybną, oraz sałatkę z krewetkami w sosie śmietanowym.

- Elena, nie myślicie o powiększeniu rodziny? – spytała nagle Izabela, a my razem z Justinem spojrzeliśmy na nią zdziwieni – Wiesz, jakiś dzidziuś? – dodała, uśmiechając się promiennie. Przeniosłam wzrok na blondyna, który teraz zdawał się nad czymś rozmyślać. Zastanawiałam się, co w tej chwili siedzi w jego głowie i czy w ogóle chciałby mieć dziecko. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Nawet wtedy, będąc w Barcelonie, kiedy Maria zadała nam podobne pytanie, nie poruszyliśmy więcej tego tematu. Chyba ani ja, ani mój mąż, nie byliśmy jeszcze na to gotowi. Było nam dobrze tak jak jest teraz, więc nawet nie mieliśmy większej potrzeby by nad tym wszystkim rozmyślać.

- Ymm, cóż – powiedziałam wzruszając ramionami, nie wiedząc zupełnie co dokładnie chcę jeszcze dodać. Justin widząc moje zakłopotanie pytaniem koleżanki, ocknął się z letargu i łapiąc moją dłoń, ścisnął ją lekko, następnie uśmiechając się do wpatrującej się w nas Izabeli

- Popracujemy nad tym po powrocie do domu – odpowiedział szeroko uśmiechnięty, na co spojrzałam na niego pytająco. Justin widząc moją minę, pochylił się do mojego ucha i całując jego płatek szepnął:

- Chciałabyś dzidziusia? – przełknęłam głośno ślinę nie wiedząc co powiedzieć, po chwili jednak mimowolnie pokiwałam głową. – Zrobimy sobie jednego – oznajmił, całując moją szyję – A potem jeszcze kilka kolejnych – dodał, na co prychnęłam. 

Zaśmiał się na moją reakcję, ale już nic więcej nie dodał. Jak zwykle, temat się urwał, ale mi ta opcja bardzo się podobała. To nie miejsce i czas na takie rozmowy. Najpierw musimy sobie wszystko poukładać, a dopiero później możemy myśleć o zapełnieniu naszego domu małymi Bieberami.

Obiad w restauracji – tak jak to zapowiedział mój mąż, był bardzo dobry. Oczywiście w połowie zjedzonego posiłku, zamieniliśmy się tradycyjnie z Justinem talerzami, aby każde z nas mogło spróbować tego co zamówiło drugie. Blondyn wybrał grillowaną rybę z białym ryżem, oraz gazpacho, zrobione na styl kolumbijski. Jego jedzenie również było dobre, ale bardziej smakowało mi to moje. Rozmawialiśmy na przeróżne tematy, jedząc i popijając czerwone półwytrawne wino. Czas leciał nam bardzo szybko i przyjemnie. Niestety nie mogliśmy zostać w restauracji dłużej, ponieważ za niecałą godzinę, musieliśmy być już na pokładzie jachtu. Na miejscu mieliśmy wynajęte trzy pokoje, w których bez problemu mogliśmy się przyszykować do zbliżającej się wielkimi krokami imprezy sylwestrowej. To nie był byle jaki jacht. To najnowszy i najbardziej ekskluzywny model, przypominający bardziej niewielkich rozmiarów statek. Tak przynajmniej dowiedzieliśmy się z ulotki, którą pokazał nam Justin przed wyjazdem. 

Po skończonym obiedzie, ruszyliśmy ponownie w stronę plaży. Pogoda była naprawdę przyjemna i aż miło się spacerowało. 

Idąc u boku Justina, uśmiechałam się sama do siebie, uświadamiając sobie, że dla takich chwil warto żyć. Jest przyjemnie, miło, no i jesteśmy tu wszyscy razem.

- Justin? – zwróciłam się do męża, na co spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Przyglądnęłam się uważnie jego błyszczącym oczom i dopiero teraz zauważyłam w nich spokój. Jeszcze kilka tygodni temu, nie widziałam w nich nic oprócz przerażenia, a teraz... Teraz jest już dobrze. 

Złapałam jego dłoń i zatrzymując blondyna w miejscu, zbliżyłam się do niego, następnie wspinając się na palcach, pocałowałam czule jego różowe usta.

- Naprawdę chciałbyś mieć ze mną dziecko? – spytałam między pocałunkami. Justin owinął ramiona wokół mojej talii i całując mnie namiętnie, chciał mi chyba w ten sposób pokazać co o tym myśli. Po kilku naprawdę długich sekundach, odsunął się ode mnie i łapiąc w dłonie moją twarz, przyglądną mi się, po czym powiedział:

- O niczym innym bardziej nie marzę – uśmiechnęłam się na te słowa i już wiedziałam, że po powrocie naprawdę zabierzemy się za powiększenie naszej rodziny. Ponownie pocałowałam usta męża, a następnie splatając nasze palce, pociągnęłam go za sobą, dołączając do naszych przyjaciół.


------------------------------------------------------------------------------------

Kochani, rozdział miał być wcześniej, ale nie zdążyłam :) W ramach rekompensaty, za chwilę wrzucę kolejny :)

Mam nadzieję, że się podoba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro