Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

68

Wciśnij gwiazdkę jeśli czytasz moje opowiadanie i twierdzisz, że ci się podoba :)


Stałam przed drzwiami sypialni Margaret i Hombre, zastanawiając się jak jej to powiedzieć. To nie było dla mnie łatwe. Nawet nie chcę wyobrażać sobie, co poczuje blondynka kiedy dowie się że jej chłopak leży w szpitalu i walczy o życie. Już miałam pukać, kiedy drzwi niespodziewanie się otworzyły.

- Elena? - odezwała się Margaret z szerokim uśmiechem na twarzy – Właśnie idę na śniadanie, chciałaś coś ode mnie? – spytała. 

Przełknęłam głośno ślinę, czując jak niechciane łzy cisnął się do moich oczu.

- Hombre miał wypadek – wystrzeliłam jak z procy

Kurwa – przeklęłam w myślach, karcąc się za swój debilizm. Jeszcze przed chwilą siłą odciągnęłam Justina od pomysłu żeby to on jej przekazał tą informację, a teraz sama powiedziałam to w taki sposób, jakby blondynka była z kamienia.

Westchnęłam ciężko i kładąc dłonie na ramionach zdziwionej Margaret, wepchnęłam ją delikatnie do środka.

- Co ty robisz? – spytała jednocześnie wkurzona i rozbawiona. Zachowywała się dziwnie, ale było to dla mnie zrozumiałe

- Posłuchaj... Chciałam to zrobić inaczej, ale nie umiem – mamrotałam pod nosem, ale widząc morderczy wzrok blondynki, postanowiłam walić prosto z mostu – Hombre miał wypadek, jest w szpitalu w ciężkim stanie. – na moje słowa blondynka otworzyła szeroko buzię, po chwili zasłaniając usta dłonią. W jej oczach malowało się przerażenie i niedowierzanie. Nie miałam pojęcia co zrobić, by poczuła się choć odrobinę lepiej. Nie wiem czy istnieją takie słowa, które mogły by ją pocieszyć. 

Nie mówiąc nic, po prostu ją do siebie przytuliłam. Schowała twarz w zagłębieniu mojej szyi i wzdychając głośno, rozpłakała się.

- To niemożliwe – jęknęła, kręcąc się niespokojnie w moich ramionach. Głaskałam delikatnie jej plecy, mając nadzieję że to ją jakoś uspokoi. Całe jej ciało drżało, a mokre łzy moczyły moją koszulkę.

- Jedziemy z Justinem do szpitala – oznajmiłam, a blondynka odsunęła się ode mnie – Jesteś gotowa? – spytałam, na co kiwnęła głową. Posłałam jej ciepły uśmiech i łapiąc jej dłoń, pociągnęłam ją za sobą. 

Zeszłyśmy do garażu, w którym czekał już na nas blondyn. Otworzyłam jej drzwi do samochodu, ale Margaret zatrzymała się przed pojazdem. Spojrzałam na nią, nie wiedząc co się stało. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie, a w oczach złość zapanowała nad przerażeniem. Odsunęła się od samochodu i obchodząc go od tyłu, podeszła do przednich drzwi od strony kierowcy. Otworzyła je i szarpiąc Justina za ramię, krzyknęła głośno:

- To twoja wina! – blondyn nawet się nie poruszył. Pozwolił jej się bić i na siebie krzyczeć. Westchnęłam ciężko i kręcąc głową na boki, podeszłam do przyjaciółki – To ty powinieneś jechać tym samochodem. To ty teraz powinieneś leżeć w szpitalu! – w dalszym ciągu krzyczała. Złapałam jej ręce i ściskając ją mocno od tyłu, powstrzymałam ją przed kolejnymi ciosami w stronę mojego męża

- Uspokój się – powiedziałam, na co się szarpnęła.

- To jego wina – zapłakała, znów mi się wyrywając – Sam powinien był jechać. Zawsze musi jego wysyłać - warknęła, odwracając się do mnie przodem.

- Justin go nigdzie nie wysłał – próbowałam wytłumaczyć, ale ona nie chciała mnie słuchać. Odeszła kawałek i otwierając drzwi samochodu, wsiadła do środka.

- Zawieź mnie do szpitala - zażądała

Justin skinął jedynie głową i spoglądając na mnie, dał znak żebym wsiadała. Zajęłam miejsce obok niego i patrząc w lusterko, obserwowałam blondynkę.

Praktycznie całą drogę przejechaliśmy w milczeniu. Jedynie pociąganie nosem przez Margaret przerywało tą martwą ciszę.

- Mamy za mało paliwa – odezwał się nagle Justin. – Musimy zatankować – dodał, spoglądając na mnie przepraszająco, dokładnie tak jakby to była jego wina i jakby to było coś strasznego. Uśmiechnęłam się do męża ciepło i dotykając jego ramienia, powiedziałam żeby zrobił to co musi zrobić. 

Po około pięciu minutach, zjechaliśmy z autostrady, kierując się do niedalekiej stacji paliw. Justin zatrzymał samochód i wysiadając z niego podszedł do dystrybutora. Odwróciłam się do blondynki, spoglądając na jej zapłakaną twarz.

- Nienawidzę go za to – powiedziała, patrząc przez szybę na mojego męża. Westchnęłam ciężko i kręcąc głową na boki, położyłam dłoń na jej kolanie

- To nie jego wina, Margaret – powiedziałam cicho, a wzrok blondynki spotkał się z moim.

- Właśnie że jego! – krzyknęła tak, że prawie podskoczyłam na siedzeniu – Gdyby mu nie kazał jechac załatwić sprawy do Bogoty, to mój chłopak byłby cały – dodała, znów zalewając się łzami

- Ale on go nigdzie nie wysłał! – również podniosłam głos, poirytowana już tymi oskarżeniami w stronę mojego męża. Wiem, że jest jej ciężko, ale nie ma prawa mówić że to wina Justina. Przecież on do cholery nic nie zrobił. Gdyby wiedział, że do tego dojdzie na pewno nie pozwolił by mu jechać. Hombre jest dla Justina jak brat, więc chyba nie trzeba tłumaczyć, że chce wyłącznie jego dobra. 

- Hombre pojechał po pierścionek zaręczynowy – powiedziałam w końcu, na co blondynka zmroziła mnie wzrokiem. – Chciał ci kupić pierścionek, rozumiesz? Justin nie miał z tym nic wspólnego – tłumaczyłam. 

Przez jej twarz przeszło kilka emocji na raz. Radość, smutek, przerażenie, ból, niedowierzanie.

- Jak to? – spytała cicho. 

Opowiedziałam blondynce sytuację z rana, kiedy Hombre przyszedł do naszej sypialni, prosząc Justina o samochód. Zdawała się nie wierzyć moim słowom, ale chyba w końcu zrozumiała to że mój mąż nie jest winny wypadkowi jej chłopaka. 

W momencie kiedy Justin wrócił do samochodu, blondynka na nowo się rozpakała

- Po jaką cholerę on tam pojechał? Przecież mówiłam mu, że nie potrzebuję żadnego cholernego pierścionka – jęknęła, przykładając głowę do szyby. Justin spojrzał na mnie pytająco, ale ja jedynie pokiwałam głową na boki.

Kiedy dojechaliśmy pod szpital do którego został przewieziony Hombre, z nieba zaczęły spadać krople deszczu. Zaparkowaliśmy na parkingu szpitalnym i w momencie w którym wyszliśmy z samochodu, kierując się do wejścia, zaczęło potwornie lać. Biegiem przemierzyliśmy odległość, ale mimo wszystko już byliśmy cali przemoczeni. Podeszliśmy do recepcji i podając nazwisko Hombre, czekaliśmy aż starsza kobieta poda nam numer sali, w której leży

- Jesteście z rodziny? – spytała, wgapiając się w nas zza swoich okularów

- Jestem jego bratem, a to jego narzeczona – odezwał się Justin, wskazując najpierw na siebie a następnie na Margaret

- Proszę o Pana dokument – poprosiła grzecznie, na co całą trójką przewróciliśmy oczami. Justin podał kobiecie to na co czekała.

- Pana nazwisko różni się od nazwiska pacjenta – powiedziała, a mój mąż westchnął ciężko. Powoli zaczynał się irytować. Podeszłam bliżej niego i łapiąc go za dłoń, splotłam nasze palce razem

- To jest mój przyrodni brat – wysyczał. 

Ścisnęłam mocniej jego dłoń, dając znak żeby się uspokoił.

- Bieber – usłyszałam za nami męski głos. Odwróciliśmy się w stronę głosu i po chwili zobaczyliśmy mężczyznę wieku średniego, zmierzającego w naszym kierunku. Przełknęłam głośno ślinę widząc że był w pełnym umundurowaniu. Wiedziałam doskonale ile mój mąż ma za uszami i bałam się, że będzie miał jakieś problemy.

- Chodźcie za mną – powiedział mężczyzna. 

Spojrzałam niepewnie na Justina, ale kiedy ten uśmiechnął się do mnie ciepło, odetchnęłam z ulgą. Ruszyliśmy za policjantem, który jak się okazało, poprowadził nas pod salę w której umieszczono Hombre.

W oszklonej szybami sali leżał brunet, podpięty do aparatury podtrzymującej go przy życiu. Głowę owiniętą miał bandażem, a z ust wychodziła gruba rurka, pozwalająca mu swobodnie oddychać. Na twarzy widniały liczne siniaki i zadrapania. Prawa noga wisiała w gipsie na podwieszeniu przyczepionym do łóżka, a lewa ręka - również zagipsowana – spoczywała na jego brzuchu. Westchnęłam głośno widząc to, w jakim stanie był i jedyne co mogłam w tej chwili zrobić, to modlić się o to żeby przeżył. Jego stan był naprawdę ciężki.

- Bieber, musimy porozmawiać – odezwał się policjant, na co mój mąż kiwnął głową. Spojrzałam na niego niepewnie, a on pochylił się nade mną składając pocałunek na czubku mojej głowy, po czym razem z mężczyzną przeszli do sali obok. Domyślam się że będą go przesłuchiwać. To w końcu jego samochodem jechał Hombre.

- Zabiję się jeśli on umrze – wyjęczała Margaret, chowając twarz w dłonie. 

Podeszłam do przyjaciółki i zakładając ramię na jej barki, przytuliłam ją mocno do siebie. Blondynka ponowie zalała się łzami. Pocierałam delikatnie jej plecy, chcąc ją choć trochę uspokoić. Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego przez co musi teraz przechodzić. Gdyby to chodziło o Justina, zachowywałabym się podobnie. 

Odsunęłam się od Margaret i łapiąc ją za dłoń, poprowadziłam nas do plastikowych krzesełek, stojących w korytarzu. Usiadłyśmy na nich, a ja ponownie przytuliłam przyjaciółkę.


Justin

Wszedłem za komendantem do pomieszczenia i wybierając jedno z krzeseł, usiadłem na nim pocierając dłońmi twarz.

- Bieber – zwrócił się do mnie, na co przeniosłem na niego wzrok. – Moi ludzie sprawdzili miejsce wypadku i samochód którym jechał Lucas – powiedział, a ja pokiwałem głową czekając na ciąg dalszy – Ze wstępnej analizy, wychodzi na to, że hamulce były niesprawne – dodał, na co zmarszczyłem brwi

- To niemożliwe – powiedziałem, kręcąc głową na boki – Niedawno samochód był u mechanika. Jeszcze kilka dni temu sam nim jeździłem i wszystko było w porządku – tłumaczyłem. Mężczyzna wpatrywał się we mnie uważnie, przechadzając się nerwowo po pomieszczeniu.

- Może ktoś bez twojej wiedzy nim jeździł. Może ktoś przeszarżował i klocki nie wytrzymały? – zastanawiał się głośno.

- Nie – oznajmiłem pewny swoich słów – To niemożliwe. Tylko ja mam dostęp do swoich samochodów i bez mojej wiedzy i zgody nikt nie ma prawa się nimi poruszać – mówiłem. Westchnąłem ciężko i opierając się plecami o oparcie krzesła, zacząłem się mocno zastanawiać.

W pewnym momencie mnie olśniło. Wstałem z miejsca jak narwany i przepraszając mężczyznę, wyszedłem z pokoju. Wziąłem telefon w dłoń i wystukując dobrze znany mi numer, czekałem na dźwięk połączenia z rozmówcą

- Halo? – Verdan odezwał się po kilku sygnałach

- Posłuchaj mnie uważnie – zacząłem – Zbierz kilkoro ludzi i macie znaleźć Navarro. – rozkazałem. 

Kiedy tak zastanawiałem się nad tym, jak to jest możliwe żeby samochód niedawno sprawdzany i naprawiany przez najlepszych mechaników tego kraju mógł od tak po prostu się zjebać, wpadła mi o głowy myśl, że to nie było przypadkowe. Znałem tylko jedną osobę, która nie ukrywała chęci pozbycia się mnie i moich najbliższych. 

Czas to zakończyć. Nie dam się zastraszyć

- Pozbądźcie się go – dodałem, na co mój rozmówca westchnął ciężko

- Szefie, wiesz że to nie będzie łatwe. – powiedział – Nie łatwo jest go złapać, będziemy potrzebować trochę czasu...

- Zróbcie to najszybciej jak to tylko możliwe – przerwałem mu, po czym zakończyłem połączenie. 

Usiadłem na jednym z krzesełek stojących w korytarzu i przykładając dłonie do twarzy, zastanawiałem się co powinienem teraz zrobić. Navarro jest zdesperowany i zrobi wszystko by zniszczyć mi życie. Musiałem działać. Nie mogę siedzieć bezczynnie i patrzeć jak facet po kolei pozbawia mnie tego co mam najcenniejsze. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby dobrał się do mojej żony, czy jej siostry. Muszę je chronić. Muszę wymyślić coś, co da mi pewność że będą bezpieczne. To wszystko weszło już na wyższy poziom. Mój przyjaciel o mały włos nie zginął, więc jaką mam pewność że któregoś dnia to nie spotka mnie lub mojej rodziny?

Wzdychając ciężko wstałem z miejsca i wróciłem pod salę w której leżał Hombre. Dziewczyny siedziały na krzesłach, przytulając się do siebie. Spojrzałem na swoją żonę i widząc jej wzrok wlepiony w moje oczy, posłałem jej słaby uśmiech. Podszedłem do szyby i opierając dłonie o wąski plastikowy parapet, patrzyłem na walczącego o życie przyjaciela. Pokręciłem głową na boki, nie mogąc uwierzyć w to, jak daleko to zaszło. To mogłem i zapewne miałem być ja. Zazwyczaj to właśnie mustangiem się poruszałem. Nie wiem jakim cudem Navarro się o tym dowiedział i w jaki sposób udało mu się majstrować przy samochodzie. Przecież kurwa miałem ochronę. Miałem ludzi, którzy nie powinni pozwolić komukolwiek zbliżać się do mojego domu. Najwyraźniej nawet tam nie było bezpiecznie. 

Opuściłem głowę i odwracając się, podszedłem do dziewczyn, po czym zająłem miejsce obok nich. Położyłem dłoń na plecach mojej żony i przesuwając nią powoli, głaskałem je. Siedziałem patrząc na dwie kobiety i po prostu myślałem. Zastanawiałem się co zrobić, żeby nie dopuścić do tego, aby komuś jeszcze stała się krzywda.

- Państwo są z rodziny? – spytał wychodzący z sali lekarz, przerywając moje rozmyślanie. Całą trójką, jak na pstryknięcie palcami, podnieśliśmy się ze swoich miejsc. Spojrzałem na mężczyznę i kiwając głową czekałem na jakiekolwiek informacje

- Pacjent jest w bardzo ciężkim stanie. Poprzez silne uderzenie w głowę dostał obrzęku mózgu, ale pracujemy nad tym. Podaliśmy mu leki które pozwolą zmniejszyć obrzęk, jednak w tej chwili nie jesteśmy w stanie powiedzieć czy nie wystąpią jakieś późniejsze komplikacje. – tłumaczył, a my słuchaliśmy uważnie, wpatrując się w niego – Wprowadziliśmy pacjenta w śpiączkę farmakologiczną i kiedy będziemy mieć pewność, że życiu pacjenta nie zagraża niebezpieczeństwo, będziemy chcieli go obudzić. Z pewnością przez kolejne kilka dni nie będą mogli państwo z nim porozmawiać, ani przebywać z pacjentem w sali. – oznajmił

- Czy on z tego wyjdzie? – spytała drżącym głosem blondynka

- Proszę być dobrej myśli – odpowiedział jedynie lekarz, po czym odwracając się na pięcie odszedł od nas – Ma szczęście, że nie zginął na miejscu – dodał, kręcąc głową na boki.

- On musi przeżyć – zaszlochała Margaret, opadając bezsilnie na krzesło. 

Elena siadając obok, ponownie objęła przyjaciółkę ramionami.


------------------------------------------------------------------------------------

KOCHANI! Nie wierzę 11 MIEJSCE W FANFICTION!!! WoW, przyznam szczerze, że jestem cholernie miło zaskoczona. Na moim profilu jest kilka opowiadań, ale żadne z nich nie zajęło tak wysokiego miejsca w danej kategorii. Wiem, wiem, pewnie za dwa dni znów będę gdzieś daleko, ale na ten moment... Po prostu się ciesze i dziękuje wam wszystkim za głosy, miłe słowa i masę wyświetleń. Jesteście niesamowici i cholernie cudowni! Kocham Was! 

Na kolejny rozdział zapraszam jutro :) Trzymajcie się moi drodzy. Pozdrowienia i buziaki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro