66
Z samego rana Justin wraz z Hombre pojechali do Bogoty. Stwierdziłam, że ten dzień spędzę z Margaret, Pattie i Rosą. Postanowiłyśmy że pojedziemy do zoo, do Soacha – miejscowości położonej niedaleko stolicy. Wiedząc doskonale, że blondyn wpadnie w szał kiedy dowie się że wzięłam samochód, poprosiłyśmy jednego z jego kierowców o to żeby nas tam zawiózł. Dojechałyśmy na miejsce w samo południe. Ludzi było od groma, a kolejki do kasy z biletami wydawały się nie mieć końca, jednak w żaden sposób to nas nie zniechęciło. Widok roześmianej od ucha do ucha Rosy, wszystko rekompensował. Mała chodziła od zwierzęcia do zwierzęcia, piszcząc radośnie na widok nieznanych okazów. Szczególnie zainteresowały ją małe hipopotamy
- Elena, możemy wziąć sobie jednego? – spytała, pokazując malutkiego, nowo narodzonego hipopotama, który płynął na grzbiecie swojej matki.
- Nie kochanie – powiedziałam chichocząc na jej pytanie – Nie możemy od tak sobie, brać zwierzątek. To jest zoo, a nie schronisko. Tutaj zwierzątka żyją ze swoimi rodzinami, nie możemy ich rozdzielać – starałam się to jakoś jej wytłumaczyć, ale jej mina mówiła że nie ma zamiaru tak łatwo ustąpić. Naburmuszyła się i zakładając ręce na piersi, tupnęła nóżką
- Rosa – ostrzegłam siostrę, unosząc brwi.
- Oj dobra, dobra – machnęła ręką, po czym wystawiła mi język.
Czasami naprawdę była nieznośna, ale to przecież zrozumiałe. Jest tylko dzieckiem i pewne rzeczy po prostu nie są dla niej łatwe do pojęcia.
- Elena, a swoją drogą – zaczęła matka Justina, na co odwróciłam się w jej stronę, czekając na kontynuację – Czy Rosa nie powinna pójść do przedszkola? – spytała.
- Taa – westchnęłam, uśmiechając się lekko – Powinna, ale szczerze powiedziawszy nie miałam jeszcze czasu żeby to jakoś ogarnąć – tłumaczyłam się.
- To może załatwcie jej nauczanie indywidualne. Moim zdaniem, twoja siostra powinna zacząć przygotowywać się do podstawówki. Jeśli teraz o tym nie pomyślisz, potem może być za późno – stwierdziła, na co przytaknęłam głową.
Zdaję sobie sprawę z tego że Rosa musi chodzić do przedszkola, ale to nie jest takie łatwe. W naszej okolicy nie ma przedszkola, dopiero w Bogocie. Zastanawiam się jednak, czy to dobry pomysł żeby moja siostra codziennie dojeżdżała do stolicy. To ponad godzina drogi w jedną stronę i godzina w drugą stronę. Nie wiem czy to dla niej nie za dużo.
Cóż, będę musiała porozmawiać o tym z Justinem. Może on coś wymyśli.
Po długim dniu, spędzonym poza domem, wróciłyśmy zmęczone i cholernie głodne. Akurat kiedy siadałyśmy do kolacji Justin z brunetem, wrócili do domu.
- Cześć kochanie – przywitał się ze mną całusem w policzek, po czym uśmiechając się szeroko, zajął miejsce obok mnie.
Siedzieliśmy przy stole opowiadając sobie jak minął nam dzień. To znaczy, my opowiadałyśmy, oni milczeli jak zaklęci. Rosa radośnie mówiła jakie zwierzęta widziała, a Justin udając zaciekawionego, wypytywał ją o szczegóły naszej wycieczki. Po pysznej kolacji, każdy poszedł do swojego pokoju, a ja z Justinem postanowiliśmy razem położyć Rose do łóżka. Siedziałam na łóżku siostry, przytulając ją do siebie, podczas gdy blondyn ochoczo czytał jej bajkę o księżniczce.
- Jaki kolor włosów miała ta księżniczka? – spytała Rosa, na co Justin przerwał czytaną bajkę i z uniesionymi brwiami, spojrzał na mnie niepewnie
- A jaki byś chciała? – spytałam siostry.
- Błękitne – odpowiedziała rozmarzona, a my staraliśmy się nie roześmiać. Justin kontynuował czytanie i już po chwili, moja siostra spała jak zabita. Odłożyliśmy bajkę na półkę przykryliśmy Rose kocem i gasząc światło, opuściliśmy jej pokój. Wróciliśmy do siebie, od razu kierując się pod prysznic.
- Musimy zapisać Rose do jakiegoś przedszkola – poinformowałam blondyna i nalewając żelu pod prysznic na gąbkę, zaczęłam szorować swoje ciało
- Ale tu nie ma nigdzie przedszkola. Najbliższe jest dopiero w Bogocie – powiedział składając pocałunek na moim ramieniu. Odwróciłam się do męża i unosząc dłoń, wplotłam palce w jego mokre włosy
- Wiem, dlatego trzeba się zastanowić nad tym. Może lepsza dla niej będzie nauka w domu?
- Nie wiem – westchnął, kręcąc głową na boki – Pogadamy o tym jutro, okej? – spytał, dotykając palcami mojego policzka. Kiwnęłam głową i zaplatając ramiona wokół jego talii, przytuliłam się do męża.
Czyści i pachnący wyszliśmy spod prysznica i wycierając ciała ręcznikami, przebraliśmy się w piżamy, a następnie umyliśmy zęby. Po wieczornej toalecie, położyliśmy się spać.
- Elena – ze snu obudziło mnie ciche wołanie. Pokręciłam się na łóżku i powoli otwierając oczy, przetarłam twarz dłońmi, po czym uniosłam się na łokciach. W drzwiach stała zaspana Rosa. Skrzywiłam się na jej widok, ale ruchem ręki zawołałam ją do siebie.
- Co się dzieje? – spytał cicho Justin. Zerwał się ze swojej pozycji i siadając na łóżku, rozglądnął się na boki. Dotknęłam delikatnie jego ramienia, pokazując w ten sposób, że wszystko jest w porządku.
- Rosa nie może spać – poinformowałam.
Nie mówiąc nic, Justin pokiwał jedynie głową, ponownie kładąc sie w poprzedniej pozycji. Rosa w dalszym ciągu stała nieruchomo w drzwiach
- No chodź do nas – znów przywołałam siostrę do siebie. Początkowo się wahała, ale kiedy Justin powiedział żeby weszła, podbiegła do nas, wskakując na łóżko i układając się między mną, a blondynem. Położyła się na boku przodem do mnie, a plecami do Justina i dotykając mojego policzka, szepnęła cicho:
- Ten misiek z ombero... - zaczęła i już chciała mówić dalej, ale Justin wybuchł niepohamowanym, wzrastającym śmiechem. Wiedział, że mała jak zwykle pokręciła słowa. Moja siostra nie potrafiła wypowiedzieć słowa sombrero i zawsze zamiast tego mówiła ombero. Nie wiem skąd jej się to wzięło, ale sposób wypowiadania tego wyrazu był przesłodki.
- Z czym Rosa? – spytał Justin, płacząc ze śmiechu. Uderzyłam go lekko w ramię, dając znak żeby przestał zawstydzać moją siostrę, a Rosa odwracając się w jego stronę posłała mu mordercze spojrzenie. Blondyn jednak nic nie robił sobie z naszych ostrzeżeń i w dalszym ciągu nabijał się z mojej młodszej siostry.
- Z tym kapeluszem – warknęła zdenerwowana Rosa, a ja kładąc dłoń na jej głowie, pogłaskałam ją po włosach.
- Sombrero, skarbie – powiedziałam pochylając się nad małą, po czym z rosnącym uśmiechem na ustach ucałowałam jej czoło. Wiadome, też chciało mi się śmiać w tej sytuacji, ale wiedziałam że byłoby jej przykro jeśli nabijalibyśmy się z niej we dwoje.
- Mówię przecież – westchnęła, wydymając policzki.
- Przestań się wreszcie nabijać z mojej siostry – powiedziałam do męża i łapiąc za poduszkę, trzasnęłam nią po jego głowie. W ogóle nie pomogło. Chyba jeszcze bardziej go to rozśmieszyło.
- Nie przejmuj się nim Rosa, to idiota – powiedziałam do siostry, przez co Justin od razu spoważniał. Unosząc brew, spojrzałam na niego uśmiechając się triumfalnie – Mów, co z tym miśkiem?
- Mój misiek dziwnie tyka i przez to nie mogę spać – oznajmiła.
Zmarszczyłam brwi zdziwiona jej słowami i uśmiechając się lekko, objęłam ją ramieniem, przysuwając bliżej siebie
- Pewnie ci się zdawało – powiedziałam, cmokając czubek jej głowy. Justin poruszył się niespokojnie i podnosząc się do pozycji siedzącej, spojrzał na nas z szeroko otwartymi oczami.
- Jak dokładnie tyka twój misiek? – spytał, a w jego głosie słychać było przerażenie
- Normalnie – wzruszyła ramionami Rosa, odwracając się w stronę Justina – Tak, tik tak... Jak zegarek – dodała.
Pogłaskałam jej plecy, uśmiechając się pod nosem. Nagle mój mąż wstał na równe nogi i zeskakując z łóżka z prędkością światła wybiegł z naszego pokoju. Również się podniosłam i nie wiedząc co się dzieje, wgapiałam się w drzwi za którymi przed chwilą zniknął.
- Zaczekaj tu, sprawdzę co się stało Justinowi – odwróciłam się do siostry informując ją o swoich zamiarach, po czym stanęłam na drewnianej podłodze i ruszyłam w kierunku korytarza. Podeszłam pod pokój siostry i przechodząc przez próg, zobaczyłam że pomieszczenie jest puste
- Co do cholery? – rzuciłam pod nosem, zastanawiając się nad tym gdzie podział się mój mąż. Widząc otwarte na oścież okno, podeszłam do niego i wychylając się zobaczyłam blondyna, stojącego w ogródku z jednym z ochroniarzy.
- Sprawdź to kurwa, wywieź... Nie wiem, zrób cokolwiek, ale weź to stąd! – krzyczał.
Nie zwlekając, wybiegłam z pokoju siostry, od razu ruszając do ogrodu. Rozsunęłam szklane drzwi i podchodząc bliżej, stanęłam za plecami Justina
- Co tu się do cholery dzieje? – spytałam, zakładając ramiona na piersi.
- Elena, wracaj do środka – warknął blondyn, patrząc na mnie przez ramię.
Miałam tego dosyć, że za każdym razem kiedy coś się działo, on nie mówił mi nic konkretnego. Zawsze wszystko przede mną ukrywał i siłą musiałam wyciągać z niego informację. Podeszłam do mężczyzny z którym rozmawiał mój mąż i łapiąc jego ramię, poszarpałam nim dość mocno
- W tej chwili proszę mi powiedzieć co się tu dzieje – prawie tupnęłam nogą ze złości.
- Pan Bieber podejrzewa, że w zabawce ukryta jest bomba – oznajmił, a ja zamarłam. Spojrzałam na Justina który teraz patrzył się na mnie mrożącym wzrokiem.
No tak, już teraz wiem dlaczego zawsze wszystko przede mną ukrywa. On po prostu nie chce mi przysparzać zmartwień. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego że w takich momentach jak ten, zaczynam panikować. Przestaję myśleć racjonalnie i po prostu oddaję się uczuciu cholernego lęku. Tym razem jednak mimo tego, że cholernie się bałam iż to co przypuszczał Justin może być prawdą, postanowiłam nie okazywać strachu.
- Rozbrój to – rozkazał Justin, kompletnie nie zwracając uwagi na moją obecność – Byłeś saperem, wiesz co robić – dodał.
Spojrzałam w jego oczy i zobaczyłam, że jest tak samo roztrzęsiony jak ja.
- Dokładnie – spokojnie odpowiedział mężczyzna, biorąc pluszaka do ręki – I właśnie dlatego wiem, że to po prostu zwykły zegarek – dodał, po czym rozrywając miśka, wyciągnął z niego metalowy budzik. Przysunęłam się bliżej Justina i łapiąc jego ramię, czekałam na ciąg dalszy. Miałam jedynie nadzieję, że to co mówił ochroniarz było prawdą i że za chwilę przez jego pomyłkę, nie wylecimy w powietrze.
Rozbroił urządzenie, ściągając z niego tylną blaszkę osłaniającą, po czym zaglądając ostrożnie do środka, wyjął z niego dwie zwykłe baterie. Rzucił zegarek o kostkę brukową, następnie rozwalając go butem
- Mówiłem – wzruszył ramionami – To zwykły zegarek – dodał, posyłając uspakajający uśmiech – Ktoś Pana chce nastraszyć – oznajmił, na co wypuściłam długo wstrzymywane powietrze. Justin uniósł dłoń i drapiąc się po karku, pokręcił głową na boki.
- Kurwa – westchnął ciężko.
Ścisnęłam mocniej jego ramię i wtulając się w jego bok, musnęłam delikatnie jego policzek
- Wracajmy – powiedziałam, posyłając mu ciepły uśmiech. Stał tak zupełnie bezradny, nie mając zapewne pojęcia co robić. To zaczynało się robić cholernie niebezpieczne. Najpierw te listy z pogróżkami, a teraz to.
- Jakim kurwa cudem on dostał się do domu? – spytał nagle Justin – Przecież do kurwy po to zamontowałem kamery, żeby uniknąć takich sytuacji jak ta – dodał.
Poczułam jak jego ciało całe się spina i już wiedziałam, że jest cholernie wkurwiony. Wyrwał się z mojego uścisku i podchodząc do mężczyzny, wskazał na niego palcem
- Masz zwołać wszystkich do mojego gabinetu – warknął – Teraz – dodał, po czym odwracając się wyminął mnie, kierując się do domu.
Westchnęłam cicho, a następnie poszłam śladami mojego męża. Wróciłam do naszej sypialni w której Rosa zdążyła już zasnąć. Podchodząc do łóżka, wspięłam się na nie bezszelestnie i kładąc się po swojej stronie, przytuliłam siostrę do siebie. Pogłaskałam jej głowę, całując jej policzek. Całe szczęście że to był zwykły, pieprzony zegarek. Nie umiem wyobrazić sobie tego, co by było gdyby to faktycznie była bomba.
Justin
Wkurwiony siedziałem w swoim gabinecie, drżącymi palcami stukając o blat biurka. Czekałem na swoich ludzi, którzy mieli zająć się ochroną mojego domu. Już na samym początku, spierdolili swoją pracę. Nie musiałem się zastanawiać kto mógł za tym stać, ale nie mam pojęcia jak Navarro zdołał wejść do pokoju Rosy. Jakim cudem udało mu się prześliznąć niezauważonym. To było dla mnie cholernie dziwne i jak najszybciej chciałem dowiedzieć się prawdy. Być może znów mam w domu jakąś wtykę, tyle że teraz nie pracującą dla DEA, a dla mojego największego wroga. Dostanę szału, jeśli dowiem się że ktoś z moich pracuje dla tego kutasa.
- Jesteśmy szefie – odezwał się Michael, wchodząc do mojego gabinetu. Tuż za nim weszło siedmiu innych ochroniarzy. Wstałem z miejsca i obchodząc biurko, oparłem się o jego blat.
- Możecie mi łaskawie wytłumaczyć, jakim cudem Navarro zdołał wejść do mojego domu?! – krzyknąłem, na co ośmiu postawnych gości, zatrzęsło się ze strachu. Byłem tak nieziemsko wkurwiony, że mój głos przypominał teraz głośny ryk.
- Nie zdążyliśmy ustawić jeszcze wszystkich kamer – odezwał się jeden z nich. Parsknąłem głośno, kiwając głową na boki
- Jaja sobie kurwa ze mnie robisz? - spytałem, patrząc na niego poirytowany
- Szefie to nie... - próbował się tłumaczyć, ale mu przerwałem
- Płacę wam za to żebyście pilnowali bezpieczeństwa mojego i mojej rodziny, a wy kurwa mówicie że nie zdążyliście ustawić jebanych kamer?! – wydzierałem się na nich, krążąc po pomieszczeniu – Facet który mi grozi, bez problemu dostaje się do pokoju siostry mojej żony. W domu, w którym ośmiu wielkich gości z gnatami przy pasku pilnuje bezpieczeństwa. Nikt nic nie wie, nikt nic nie słyszał. Czy wy w ogóle wiecie jakie jest wasze zadanie tutaj? – spytałem, na co wszyscy przytaknęli głowami. Ja jednak nie sądziłem żeby zdawali sobie sprawę z powagi sytuacji. Tu nie chodziło o mnie, a przede wszystkim o moją żonę i jej siostrę.
- Posłuchajcie mnie teraz uważnie. Elenie i jej siostrze włos z głowy ma nie spaść. A jeśli będzie inaczej, zabiję was... - groziłem.
Doskonale zdawali sobie sprawę, że pomimo tego iż ich było ośmiu a ja byłem sam, miałem cholerną przewagę. W każdej chwili, kiedy tylko chciałem mogłem zlecić zabójstwo każdego z nich. Z resztą to nie o życie martwili się najbardziej, a raczej o swoją posadę. No w końcu płacę im sporą kasę za ich usługi.
- Zadbamy o to, by były bezpieczne, szefie – oznajmił Michael.
Śmiało mogę przyznać, że to jemu ufałem najbardziej. Nigdy mnie nie zawiódł i zawsze dobrze bronił mojej skóry. Nie raz wyrywał mnie z opresji i nie raz zasłaniał moje ciało swoim. Był najlepszy w tym fachu. Dzisiaj zawalił, ale ufam mu że to się więcej nie powtórzy.
Po długim namyśle kiwnąłem głową i poprosiłem aby opuścili mój gabinet. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, podszedłem do kanapy i przykładając dłonie do twarzy, opadłem na nią bezsilnie. Zastanawiałem się nad tym wszystkim co się stało. Nad listami które otrzymałem i nad tym jebanym tykającym miśkiem. Skoro Navarro bez problemu mógł umieścić śmieszny zegarek w zabawce Rosy, to nie chcę nawet myśleć co jeszcze byłby w stanie zrobić niezauważony. Przecież do cholery, mógł wsadzić tam prawdziwą bombę, a my byśmy nawet o tym nie wiedzieli. Albo mógł zakraść się do naszej sypialni i bezceremonialnie strzelić w głowę mojej żony. Na samą myśl żołądek podszedł mi do gardła. Mój świat jest popieprzony i wiem, że takie sytuacje choć może wydają się bajkowe, są jak najbardziej prawdziwe.
Podnosząc się niechętnie, zgasiłem światło, zamknąłem drzwi na klucz i odwracając się na pięcie, ruszyłem do swojej sypialni. Przekraczając próg zauważyłem śpiące dziewczyny. Rosa ciasno przytulona do boku mojej żony, wyglądała jak mały aniołek. Uśmiechnąłem się lekko, widząc je razem. Dwie najważniejsze osoby w moim życiu. Dwie kobiety, które kocham najbardziej na świecie.
Podszedłem do łóżka i starając się ich nie zbudzić, wgramoliłem się na swoją stronę. Pochyliłem się nad śpiącymi brunetkami i pocałowałem policzek najpierw młodszej, później starszej. Zgasiłem lampkę i kładąc dłoń na pośladku Eleny, zasnąłem z lekkim uśmiechem na ustach.
----------------------------------------------------------------------------------
Kochani, kolejny rozdział we wtorek :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro