Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

60

Jeśli to czytasz, zostaw po sobie ślad :)


Do Bogoty przyjechaliśmy w dobrych humorach. Musieliśmy jechać z kierowcą bo ani ja, ani Justin nie byliśmy w stanie prowadzić. W zasadzie przespaliśmy praktycznie całą drogę do stolicy. Mama Justina zajęła się Rosą, pozwalając nam na trochę odpoczynku. Opowiadała jej niestworzone, ale także ciekawe historie. Wymyślała jakieś bajki o księżniczkach, czym od razu kupiła sobie Rosę. Mała była zachwycona moją teściową. Chyba ją polubiła... Z resztą, z wzajemnością.

Kiedy samochód się zatrzymał pod wskazanym adresem, wysiedliśmy z pojazdu kierując się w stronę naszej ulubionej restauracji. Justin jak prawdziwy gentelman, otworzył drzwi, przepuszczając nas przodem.

- Dzień dobry – przywitał nas miło młody kelner, przyglądając się nam uważnie. Otworzył wielki czarny zeszyt, czekając na nazwisko na które zapisana była rezerwacja

- Bieber – odezwał się Justin. Mężczyzna przejechał wzrokiem po liście rezerwacji, po czym uśmiechając się do nas szeroko, poprosił abyśmy poszli za nim. Wskazał nam stolik przy oknie, a my dziękując za uprzejmość, odeszliśmy od mężczyzny kierując się na swoje miejsca. Usiadłam obok Justina, a Rosa wybrała krzesło obok swojej nowej przyjaciółki. W milczeniu przeglądaliśmy menu.

- Zechcą Państwo złożyć zamówienie? - spytała młoda kelnerka. Spoglądając na nią, posłałam jej lekki uśmiech, pokazując odpowiednią pozycję w menu. Zamówiliśmy dania, oraz napoje, a na przystawkę, wzięliśmy Carpaccio z rukolą i pomidorami.

- Jak ci się podoba w Kolumbii? – spytała teściowa mojej siostry. Spojrzałam na Rose, która teraz uśmiechała się szeroko, pokazując przerwy między zębami. Pomimo tego, że moja siostra się tu urodziła, nie pamięta zbyt wiele. Miała jedynie dwa lata, kiedy stąd wyjechałyśmy, dlatego też teraz odkrywa to miejsce na nowo.

- Może być – powiedziała szczerze, wiercąc się na swoim miejscu. 

Kładąc dłoń na kolanie mojego męża, przysłuchiwałam się rozmowie moich towarzyszek. Justin klepał coś w telefonie, kompletnie niezainteresowany tym, co dzieje się w koło.

- A to masz teraz wakacje, skarbie? - spytała zaciekawiona, na co przełknęłam wielką gulę kumulującą się w moim gardle. Doskonale wiedziałam do czego zmierza ta rozmowa

- Nie – mała pokręciła główką na boki – Mieszkam tu – dodała, wciąż się uśmiechając. Pattie, przeniosła swój wzrok na mnie, wyraźnie zaciekawiona i zaskoczona odpowiedzią mojej siostry

- A czy ty nie mieszkałaś z mamusią w Nowym Jorku? - ciągnęła

- Mieszkałam, ale już nie mieszkam – Rosa wydawała się w ogóle nie przejmować zadawanymi jej pytaniami. Nie wiem czy wyparła z pamięci to, że nasza mama niedawno umarła, czy po prostu tak dobrze to znosi. Ciągle się uśmiecha, odpowiadając grzecznie swojej rozmówczyni

- Moja mama nie żyje – odpowiedziałam cicho za siostrę, spuszczając wzrok z kobiety na swoje dłonie – Dlatego Rosa mieszka z nami – dodałam, uśmiechając się słabo.

- O Boże... Kochanie, tak mi przykro – westchnęła, przykładając sobie dłonie do ust. Spojrzałam na matkę Justina i zdziwiłam się nieco, kiedy w jej oczach ujrzałam szczere łzy. Nie myślałam, że aż tak się tym przejmie – Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? – spytała z wyrzutem blondyna

- O czym? – wzruszył ramionami, zupełnie nie wiedząc o co pyta go matka. Był teraz w innym świecie

- O tym, że mama Eleny umarła – powiedziała, podnosząc nieco głos.

- A czemu miałbym? - spytał, spoglądając na mnie tak samo zaskoczony zachowaniem swojej matki co ja.

- Bo to jej matka – powiedziała, mrużąc oczy w złości - Elena jest twoją żoną, czyli moją rodziną. Powinieneś mnie informować o takich rzeczach, synu – dodała, na co otworzyłam buzię.

Wow, nie spodziewałam się tego. Nie rozumiałam jej. Jeszcze do niedawna przestrzegała swojego syna przede mną. Nalegała żeby podpisał intercyzę, bo bała się że mogę go wykorzystać, a teraz... Teraz jest zła z tego powodu, że Justin nie powiedział jej o śmierci mojej mamy. Nie rozumiałam tego, ale nie miałam ochoty się w to teraz zagłębiać. W sumie, to cieszyłam się z tego, że w końcu mnie zaakceptowała. Wprawdzie już ostatnim razem zaczęłyśmy się dogadywać, ale ja myślałam że to tylko na pokaz. Najwidoczniej się myliłam. Może zdawała sobie sprawę, że swoim uporem i nienawiścią do mnie, jeszcze bardziej popycha Justina w moje ramiona? Może zrozumiała, że naprawdę się kochamy i nic, ani nikt, nie jest w stanie nas rozdzielić? Może zmieniła taktykę, bo wiedziała, że mimo tego co powie, jej syn i tak będzie po mojej stronie? Nie wiem...

- Nie uważasz, że mimo wszystko nie powinno cię to interesować? - powiedział zdenerwowany. Ścisnęłam mocniej jego kolano, chcąc go w jakiś sposób uspokoić. – Jakoś wcześniej nie obchodziła cię moja żona. Jeszcze kilka tygodni temu miałaś ją za nic – mówił wściekle.

- Justin – upomniałam go, wpatrując się wnikliwie w jego twarz. Spojrzał na mnie i pod wpływem mojego mrożącego wzroku, opuścił głowę, kręcąc nią na boki

- Przepraszam – powiedział cicho, nie patrząc na matkę

- Nie szkodzi synu – odpowiedziała, posyłając mu ciepły uśmiech – Wiem, że nie byłam dla ciebie miła, ale chciałabym to zmienić – zwróciła się do mnie – Jesteśmy rodziną. Jesteś ważna dla mojego syna, więc dla mnie także – dodała. 

Nie mówiąc nic, pokiwałam tylko głową. Nawet nie bardzo wiedziałam jak mam na to zareagować. Przez chwilę nastała niezręczna cisza, ale na całe szczęście przerwał ją dzwoniący telefon Justina

- Tak? – odebrał połączenie. Spoglądnęłam na blondyna zastanawiając się kto dzwoni – Dobrze, możesz wziąć tyle wolnego ile będziesz potrzebować. Rozumiem – powiedział, przenosząc wzrok na mnie, po czym żegnając się zakończył połączenie

- Kto to? – spytałam zaciekawiona

- Constancia – odpowiedział, a ja już wiedziałam o co chodzi. – Poprosiła o kilka dni wolnego. Muszą przygotować pogrzeb Sary – dodał, na co kiwnęłam głową. Nie ciągnęłam tego tematu, ani nie pytałam o szczegóły. Nie chciałam żeby moja teściowa była świadkiem naszej rozmowy. Zastanawiało mnie jednak, czy Constancia wie co się stało z jej wnuczką, czy zdaje sobie sprawę z tego kim była Sara i czy – co najważniejsze - nie była z nią w spisku. Jeśli tak, to prawdopodobnie jej rodzina już niedługo będzie musiała wyprawić kolejny pogrzeb.

Kelner w końcu przyniósł nasze zamówione dania, a my od razu zabraliśmy się za jedzenie. Byłam głodna jak wilk. Risotto na moim talerzu wyglądało przepysznie. Wprawdzie była to kolumbijska restauracja, ale w swoim menu, mieli również potrawy z reszty świata. Rosa zamówiła pizze, a Justin z Pattie ryż z kokosem i smażoną rybę. Wszystkie dania wyglądały cudownie i już na sam ich zapach ciekła ślinka.

- Smacznego – powiedziała Rosa, uśmiechając się szeroko. Życzyłam jej tego samego, przypominając sobie przy okazji to, jak zawsze razem z mamą jadałyśmy wspólne obiady i kolacje. Mama zawsze uczyła nas kultury przy stole i dobrego zachowania. Nie pozwalała nam mówić z pełną buzią, czy trzymać łokci na blacie stołu. Uczyła nas jadać jak damy, chociaż do nich to akurat było nam daleko. 

Spojrzałam na talerz swojego męża i nie mogąc się powstrzymać, wbiłam swój widelec w kawałek jego ryby, po czym unosząc go do ust, spróbowałam potrawy.

- Jezu – jęknęłam przymykając powieki – To jest pyszne – dodałam, popijając kęs wodą niegazowaną.

- Możemy się podzielić – powiedział Justin, przysuwając się do mnie, a następnie muskając mój policzek. Uśmiechnęłam się ciepło do blondyna i kiwając głową, zgodziłam się na propozycję. Zjadłam pół swojego risotto, a kiedy Justin zjadł połowę ryby z ryżem, wymieniliśmy się talerzami.

- Jak mogłam być tak ślepa, żeby nie zauważyć wcześniej jak bardzo się kochacie – westchnęła zadowolona Pattie. Spojrzeliśmy z Justinem po sobie i uśmiechając się lekko, złapaliśmy się pod stołem za dłonie.

Po skończonym obiedzie, zapłaciliśmy rachunek i opuszczając restaurację, udaliśmy się na mały spacer po stolicy. Pattie mieszkała w Kanadzie, więc nieczęsto miała okazję do zwiedzania Bogoty. Przyznała, że właściwie nie zdążyła jeszcze zobaczyć znacznej części miasta. Postanowiliśmy ją trochę po nim oprowadzić.

Szliśmy ulicami Bogoty, kierując się na plac Bolivar. Jak dla mnie nie było to coś godnego zobaczenia, ale moja teściowa uparła się że to właśnie tam chciałaby pójść w pierwszej kolejności. Plac był przeciętny. Dużo miejsca, jeszcze więcej turystów i ogólny chaos. Nie przepadałam za takimi miejscami. Wolałam te bardziej spokojne i wyludnione. Tutaj na każdym kroku można było natknąć się na małe straganiki, za którymi sprzedawcy głośno proponowali swoje kiczowate bibeloty, za dość niską cenę. Wszędzie trzeba było przeciskać się między obcokrajowcami, podążającymi w grupach za swoimi przewodnikami. Mijaliśmy ulicznych grajków, którzy z wyciągniętymi przed sobą kapeluszami, zarabiali na życie. Podziwiałam takich ludzi. W większości przypadków były to bardzo uzdolnione osoby, które z bliżej nieznanych mi powodów, kończyły ze swoimi talentami na ulicy. Dzielili się z innymi swoją pasją, dodając choć odrobinę radości, temu jakże szaremu miejscu. 

Ciągnąc Justina za rękę, zatrzymałam się przy jednym z grajków i przytulając się do boku męża, wsłuchiwałam się w melodię wydobywającą się z uderzanych palcami strun gitary klasycznej. Młody mężczyzna z przymkniętymi powiekami, grał dla nas dobrze znaną mi piosenkę, a kiedy otworzył usta, rozpłynęłam się na dźwięk jego głosu. (Piosenka w mediach)

 Zamknęłam oczy i bujając się lekko do rytmu, myślałam o mamie. Tak bardzo mi jej w tej chwili brakowało. Tak bardzo chciałabym żeby była tu teraz ze mną. Żeby mogła poznać Justina i zobaczyć to, jak bardzo jestem z nim szczęśliwa. Żeby zjadła z nami obiad w restauracji i żebyśmy mogli ją później oprowadzić po Bogocie, dokładnie tak jak Pattie. Zazdrościłam blondynowi tego, że ma do kogo mówić mamo, że mimo tego iż jest daleko, wie że zawsze może zadzwonić i zwyczajnie pogadać o nawet nieistotnych rzeczach. Że jest za nim pomimo wszystko i że zawsze się o niego troszczy.

- O czym myślisz? – spytał Justin pochylając się do mojego ucha, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Uniosłam głowę i przypatrując mu się uważnie, uśmiechnęłam się delikatnie

- O mamie – przyznałam szczerze, wzdychając cicho. – Brakuje mi jej – dodałam łamiącym głosem, czując jak łzy cisną się pod powiekami. Justin przyciągnął mnie do siebie i odwracając przodem, spojrzał w moje oczy po czym pochylił się, całując moje usta. – Zazdroszczę ci tego, że możesz porozmawiać ze swoją mamą. Że możesz z nią przebywać... - nie wytrzymałam już. Wypuściłam z ust cichy szloch i spuszczając głowę, przytuliłam policzek do torsu Justina.

- Nie płacz – szepnął do mojego ucha, głaskając moje plecy uspokajająco. Pociągnęłam nosem i nabierając powietrza w płuca, starałam się opanować emocje. Przeniosłam swoje dłonie na plecy Justina i unosząc wzrok na twarz męża posłałam mu słaby uśmiech.

- Chyba już jestem trochę zmęczona. – powiedziałam – Pewnie dlatego się tak rozkleiłam – dodałam wzruszając ramionami. Przystojniak uniósł dłonie do mojej twarzy i pocierając kciukami moje policzki, nachylił się do mnie, składając czuły pocałunek na moim czole

- Wracamy do domu – oznajmił pewnie – Ja też już jestem zmęczony. Mam dosyć łażenia po tym mieście – powiedział, wpatrując się we mnie nieprzerwanie. Kiwnęłam głową, odsunęłam się od męża i wyciągając z torebki portfel, wyjęłam z niego kilka banknotów, po czym wrzuciłam do kapelusza leżącego przed grajkiem. Posłałam mu ciepły uśmiech, co odwzajemnił i ciągnąc męża za rękę, ruszyłam w kierunku obserwujących nas Rosy i Pattie.


--------------------------------------------------------------------------------------

Na kolejny rozdział, zapraszam w poniedziałek. Dzękuję wam za wszystkie odsłony, głosy i komentarze. Jesteście najlepsiejsi :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro