6
Kiedy jeden z mężczyzn przyniósł moją walizkę do pokoju, od razu zabrałam się za rozpakowywanie rzeczy. Miałam własną garderobę, którą nawet jakbym bardzo chciała, to pewnie w połowie nie zapełnię. Ułożyłam parę rzeczy na półkach, a resztę porozwieszałam kolorystycznie na wieszakach. Zawsze to chciałam zrobić, zawsze marzyłam o małej garderobie, jednak nigdy nie było mi dane jej mieć. No cóż, marzenia czasem się spełniają...
Wzięłam kuferek z kosmetykami i przeszłam do dużej łazienki, która była moja prywatną. Pomieszczenie było jasne i przestronne. Była tu ogromna wanna z funkcją hydromasażu, prysznic za szklanymi drzwiami, sedes, umywalka, wielkie lustro i kilka szafek na kosmetyki i inne pierdoły przeznaczone do higieny. Kiedy już wszystko ułożyłam dokładnie tak jak chciałam, wróciłam do sypialni i otwierając ponownie walizkę, wyciągnęłam z niej trzy ramki ze zdjęciami. Na jednej z nich była mama, na drugiej Rosa, a na kolejnej my trzy. Ostatnie zdjęcie lubiłam najbardziej. Było zrobione tuż po tym jak przyleciałyśmy do Nowego Jorku. Miałam niespełna osiemnaście lat, Rosa może ze trzy, a moja mama jeszcze była zdrowa. Wszystkie jadłyśmy lody i uśmiechałyśmy się szeroko do obiektywu. Westchnęłam ciężko, po czym ułożyłam zdjęcia na komodzie. Usłyszałam ciche pukanie do drzwi, więc poszłam je otworzyć.
- Pan Bieber, zaprasza na kolację – oznajmiła jakaś kobieta.
Kiwnęłam głową i uśmiechając się lekko, podziękowałam za informację. Popędziłam szybko do garderoby i wyciągając z niej jeansowe rurki i miętowy, długi sweter, przebrałam się. Uczesałam włosy, poprawiłam makijaż, żeby jakoś wyglądać i na koniec spryskałam się perfumami, które kilka miesięcy temu dostałam od mamy na urodziny. Lubiłam ten zapach. Jaśmin połączony z nutą pralinową i jeszcze kilkoma innymi zapachami. Był dość mocny, ale w połączeniu z moją skórą, dawał przyjemną woń. Domyśliłam się, że kolacja będzie w jadalni na dole, więc tam też się skierowałam.
Przy stole siedział już Justin, Hombre a także odwalona Margaret. Poczułam się dziwnie, kiedy trzy pary oczu spoczęły na mnie. Uśmiechnęłam się niepewnie, a Justin wskazał miejsce tuż obok niego. Czekali tylko na mnie, więc było mi głupio że tak długo się przygotowywałam.
- Jak się czujesz? – spytał przystojniak, na co uśmiechnęłam się delikatnie, mówiąc że całkiem dobrze.
Spojrzałam na siedzącą obok mnie blondynkę i strzeliłam sobie w myślach w twarz, za to że nie przyłożyłam się bardziej do wyboru swojego ubrania. Blondyna miała na sobie obcisłą czerwoną sukienkę, sięgającą ledwo za pupę, a na stopach horrendalnie wysokie szpilki, koloru głębokiej czerni. Jak ja mam się z nią równać? Ona wysoka, ja niska, ona blondynka, ja brunetka. Piękność sama w sobie, a ja przy niej wypadam gorzej niż kopciuszek. Ona w czerwonej, cholernie seksownej kiecce, a ja w miętowym sweterku.
No katastrofa...
- Elena? – z moich przemyśleń, wyrwał mnie głos Justina.
Spojrzałam na niego szeroko otworzonymi oczami, nie mając kompletnie pojęcia co mówił do mnie wcześniej.
- Hmm? – mruknęłam cicho
- Pytałem, czy zechcesz się napić czerwonego wina? – spytał, wskazując na butelkę, którą trzymał mężczyzna z obsługi
- Ymm, tak poproszę – powiedziałam, dukając.
Mężczyzna nalał wina do kieliszka, a ja podziękowałam skinieniem głowy. W niedługim czasie, na stół wjechały potrawy. Przyznam szczerze, że chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się widzieć tyle jedzenia na raz. Byliśmy tylko we czwórkę, a ja miałam wrażenie, że dania zostały przygotowane dla całej kolumbijskiej armii.
- Czym się zajmujesz Justin? – spytała Margaret, trzepocząc zalotnie swoimi długimi rzęsami. Przystojniak przełknął przeżuwane jedzenie, wytarł serwetką kąciki ust, po czym otwierając buzię, odpowiedział na jej pytanie
- Cóż... Przyjmijmy na razie, że jestem właścicielem firmy taksówkarskiej – jego odpowiedź chyba nie zadowoliła Margaret, bo dziewczyna skrzywiła się na te słowa, ale nie brnęła już dalej w ten temat.
Ogólnie było bardzo sztywno. Rozmawialiśmy na zupełnie zwyczajne tematy. W zasadzie to Justin częściej rozmawiał ze swoim kolegą, niż z nami – o ile on w ogóle nim jest... W sumie może to rodzina? Nie wiem...
No ale w sumie co się dziwić. My nie jesteśmy tu od rozmowy, a od umilania Justinowi czasu w zupełnie inny sposób. Po zjedzonej kolacji, obsługa podała jeszcze deser. Szarlotka z bitą śmietaną i lodami wyglądała i pachniała cudownie, ale niestety ja już nie byłam w stanie jej w siebie wcisnąć.
- Nie jesz? – spytał Justin, widząc mój nietknięty kawałek
- Nie – odpowiedziałam prosto
- Spróbuj chociaż. Jestem pewien że nigdy takiej nie jadłaś – nalegał.
Wywróciłam oczami, ale zrobiłam to co powiedział i odkrawając kawałek, wsadziłam go do ust. On nawet nie ma pojęcia, że w dzieciństwie co niedziele jadłam tylko takie przysmaki. Szarlotka z bitą śmietaną i lodami, była tradycyjnym kolumbijskim deserem, więc nic czego wcześniej nie próbowałam.
- Tak lepiej – powiedział, uśmiechając się, po czym przyłożył kciuk do kącika moich ust i ścierając z niego bitą śmietanę, wsadził sobie do swoich ust, oblizując palec.
Zrobił to tak seksownie, że miałam ochotę rzucić się na niego i posiąść go tu przy wszystkich.
- Ymm, czy mogę się już pójść położyć? – spytałam niepewnie – Wykończył mnie ten dzień – dodałam, mając nadzieję, że pozwoli mi odejść.
Przystojniak przyglądnął mi się uważnie, po czym nie mówiąc nic, kiwnął głową zgadzając się na to abym ich opuściła. Podziękowałam za pyszną kolację, życzyłam wszystkim dobrej nocy, a następnie odwróciłam się na pięcie i wyszłam do swojego pokoju.
Nie miałam ochoty już tam siedzieć. Tak jak mówiłam, było sztywno, po za tym ja naprawdę byłam już zmęczona. Płacz oraz podróż, wyssały ze mnie całą energię. Wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w piżamę, po czym ściągnęłam wielkie poduchy z mojego łóżka i położyłam się spać. Nie spałam długo, bo w środku nocy doszły mnie głośne jęki z drugiego pokoju. Od razu rozpoznałam Margaret i Justina. Położyłam się na plecach i wgapiając się w sufit, przysłuchiwałam się jak blondynka jęczy, a jej łóżko równomiernie zderza się ze ścianą. Westchnęłam ciężko, myśląc o tym, że to mogłabym być ja gdyby nie to że tak ciężko przechodzę rozłąkę z rodziną.
Przewróciłam się na drugi bok i ponownie starałam się zasnąć. Sen przyszedł o wiele szybciej niż przypuszczałam.
Wstałam rano i nie za bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Nie miałam pojęcia jak ma wyglądać moje życie tutaj. Tak naprawdę nic nie było ustalone. Nie wiedziałam co powinnam robić, jakie są moje obowiązki... Nie wiedziałam nic, dlatego też poszłam wziąć szybki prysznic i postanowiłam, że jak już się ogarnę, zejdę na dół do kuchni. Odkręciłam kurek, stanęłam pod strumieniami gorącej wody i pozwoliłam swoim mięśniom na odrobinę relaksu. Kiedy już byłam czysta i pachnąca, wyszłam z kabiny, założyłam czarną zwykłą bieliznę, a na to legginsy i zwykły, bladoróżowy szeroki t-shirt. Umyłam zęby oraz twarz, rozczesałam włosy i gotowa opuściłam pomieszczenie. Wyszłam z pokoju na korytarz, a następnie schodami na dół. W kuchni zauważyłam dwie kobiety, przygotowujące jak się domyśliłam śniadanie.
- Dzień dobry – powiedziałam z przyzwyczajenia po angielsku, ale kobiety spojrzały tylko na mnie uśmiechając się i nie odpowiedziały nic.
Po ich oliwkowym odcieniu skóry mogłam domyślić się, że są miejscowe.
- Buenas Dias – powtórzyłam przywitanie, tym razem w swoim ojczystym języku
- Buenas Dias, seniora – odpowiedziały jednocześnie, uśmiechając się do mnie szeroko.
- Proszę, niech panienka usiądzie –powiedziała tym razem po angielsku jedna z kobiet i wskazała mi miejsce za kuchenną wyspą, na barowym stołku.
Zrobiłam jak powiedziała i usiadłam na krześle
- Zaraz podamy śniadanie. Może zechce się panienka czegoś napić? – spytała, a ja ochoczo kiwnęłam głową, informując że z chęcią napiłabym się kawy.
Kobieta z uśmiechem na ustach nalała mi świeżej kawy do filiżanki. Upiłam łyka czarnego, gorącego napoju, który smakował jak niebo w gębie. Kolumbijska kawa była moją ulubioną. W Stanach nie było tak dobrej kawy jak ta, więc musiałam na długi czas zapomnieć o tym cudownym smaku.
- Może w czymś pomogę? – spytałam, nudząc się trochę
- Och nie. Niech sobie panienka tym głowy nie zawraca, to nie należy do panienki obowiązków – odpowiedziała jedna z kobiet.
Westchnęłam głośno, przewracając oczami, poczym zeszłam z miejsca i podeszłam do kobiet
- Z chęcią pomogę – nalegałam – I proszę , nie mówcie do mnie 'panienko' – uśmiechnęłam się przyjaźnie
- Jestem Elena – przedstawiłam się, wyciągając dłoń.
Kobiety spojrzały niepewnie po sobie, po czym jedna z nich odepchnęła moją dłoń, ale za to przytuliła mnie do siebie. Druga zrobiła to samo. Dowiedziałam się, że mają na imię Constancia i Luisa. Obie były przemiłe. Poprosiłam, żeby dały mi jakieś zajęcie, wymawiając się tym, że zaraz umrę z nudów. Postawiły przede mną wyciskarkę do soków i skrzynkę świeżych pomarańczy. Moim zadaniem było wyciśnięcie soku. Robiłam to z przyjemnością i miałam nawet niezły ubaw. Constancia i Luisa były bardzo miłe i zabawne. Włączyłyśmy nawet cicho radio i podśpiewywałyśmy sobie do jakichś kolumbijskich piosenek, które pamiętałam jeszcze z dzieciństwa.
--------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli ktokolwiek lubi muzykę latynoską, to zapraszam do odsłuchania piosenki w mediach. Doda ona również dobry nastrój do rozdziału :)
Podoba wam się jak do tej pory to opowiadanie?
Jutro rozdziału nie będzie, ale zapraszam na niedzielę :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro