Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

54


Jeśli tu jesteś, zostaw po sobie ślad :)


Kolejny dzień, minął nam na zwiedzaniu barcelońskich zabytków. Pierwszym miejscem które zobaczyliśmy była słynna Sagrada Familia. W prawdzie, musieliśmy najpierw poczekać w cholernie długiej kolejce zanim mogliśmy wejść do środka, ale było warto. Następnym punktem w programie był Park Guell – zadziwiająco piękny, duży ogród z elementami architektonicznymi. Spędziliśmy tam sporo czasu, przede wszystkim ze względu na Rose, która była zachwycona kolorową mozaiką, zdobiącą taras nad pawilonem kolumnowym. Biegała wszędzie gdzie tylko się dało, uśmiechając się od ucha do ucha. Była szczęśliwa, co i mi sprawiało szczęście. 

Przy wyjściu z parku, Rosa postanowiła zrobić nam zdjęcie z kolorową jaszczurką. Ustawiła naszą czwórkę po obu stronach rzeźby i pokazując dokładnie jak mamy pozować, starała się najlepiej jak tylko potrafiła uwiecznić tą chwilę

- Elena, przytul się do Justina, a ty Margaret pocałuj Hombre w policzek – poinformowała, co oczywiście wykonaliśmy bez większego sprzeciwu. 

Pstryknęła kilka fotek, które - jak się później okazało - pokazywały nas jedynie do pasa, a na niektórych byliśmy pozbawieni głów. Zdecydowanie mogę stwierdzić, że z mojej siostry fotografa nie będzie.

Idąc w kolejne miejsce, w ręce mojej siostry trafiła ulotka.

- Elena! – krzyknęła zadowolona, podbiegając do mojego boku – Patrz, wesołe miasteczko! – piszczała radośnie. 

Wzięłam od siostry kolorową kartkę i czytając ją uważnie, stwierdziłam że to nie jest głupi pomysł. Ulotka informowała, że całkiem niedaleko naszego hotelu jest wielki park rozrywki. Pomyślałam że moglibyśmy spędzić tam jutrzejszy dzień. Rosa będzie zachwycona, a i nam przyda się odrobina szaleństwa

- Co ty na to? – spytałam Justina. 

Blondyn wziął ode mnie ulotkę i z rozszerzonymi z podniecenia oczami, przyglądał się jej.

- Możemy iść – oznajmił, szczerząc się od ucha do ucha – Rosa będzie zadowolona – wzruszył ramionami, jakby w ogóle go to nie obchodziło, ale ja doskonale wiedziałam, że jest zachwycony tym pomysłem. Widzicie, mimo tego, że mój mąż na co dzień bawił się w bardzo niebezpieczne rzeczy, to jednak w dalszym ciągu było z niego takie duże dziecko. Lubił takie atrakcje jak wszelakie parki rozrywki i ja dobrze o tym wiedziałam.

- Oj, nie udawaj że chodzi o Rose – trzepnęłam go w ramię, śmiejąc się z jego miny – Przecież wiem, że największą ochotę na pójście na diabelski młyn masz ty – dodałam, wystawiając mu język. Stając w miejscu zmrużył na mnie oczy. Odeszłam od niego kilka kroków, ale w kilka sekund pokonał dzielącą nas odległość i łapiąc mnie w pasie, okręcił mną przerzucając sobie mnie przez ramię

- Puszczaj wariacie! – krzyczałam, zwisając twarzą w dół jego pleców

- Uspokój się – zaśmiał się, po czym delikatnie klepnął mój tyłek. Zaczęłam się wiercić, ale to było na nic, był znacznie silniejszy ode mnie i z łatwością, potrafił przytrzymać mnie w miejscu

- Ludzie się na was gapią – zaśmiała się Margaret, na co podniosłam głowę. 

Rzeczywiście, kilka osób zwróciło na nas uwagę, ale jakoś nie za bardzo się tym przejęłam. Pomachałam tym co się patrzyli i z uśmiechem na twarzy, pozwoliłam się nieść mężowi. 

W sumie... Było całkiem wygodnie.

Późnym popołudniem i po dość męczącym zwiedzaniu kawałka Barcelony, postanowiliśmy coś zjeść. Wybraliśmy hiszpańską restaurację. Poprosiliśmy o stolik na zewnątrz, który bez problemu dostaliśmy, po czym zajęliśmy miejsca i zabraliśmy się za wybieranie dań.

- Kurwa – jęknął Hombre, zwracając naszą uwagę – Panama wpadła – powiedział tajemniczo do Justina. 

Obie z Margaret popatrzyłyśmy po sobie, zastanawiając się o co chodzi. Po ich minach wynikało, że to na pewno nic dobrego

- Zawsze coś się musi zjebać – skomentował blondyn, kręcąc głową na boki

- Coś się stało? – spytałam

- Myślisz że mogli sypnąć? – Justin wyraźnie zignorował moje pytanie, zwracając się do swojego przyjaciela. Złapałam dłoń męża i ściskając ją lekko, chciałam zwrócić na siebie jego uwagę, ale on myślami był gdzieś daleko.

- Nie, na pewno nie... Wiedzą że jak sypną, to bez wahania się ich pozbędziesz – powiedział Hombre, ściszając na końcu swoją wypowiedź.

- Dowiedz się czegoś więcej... Nie chcę domysłów – skończył mój mąż, po czym jak gdyby nigdy nic zajął się wybieraniem swojego dania z menu. Wzruszyłam ramionami, posyłając Margaret słaby uśmiech. Nie chciałam drążyć tematu, bo doskonale wiem, że nic by mi w tym momencie nie powiedział. Musiałam dać mu ochłonąć, żeby zechciał się przede mną otworzyć. 

Kelner przyjął nasze zamówienia, a Hombre łapiąc za telefon odszedł od stolika, jak się domyślałam gdzieś zadzwonić

- Wszystko w porządku? – spytałam Justina, nie mogąc już dłużej znieść swojej ciekawości. Margaret była zajęta rozmową z Rosą o nowych kolorach lakierów, więc miałam pewność że żadna z nich nie zainteresuje się naszą tajemniczą rozmową.

- Taa, tylko znowu DEA depcze mi po piętach. Tym razem dopadli moich ludzi z Panamy... – odpowiedział

- Mówiłeś, że już wszystko jest okej – westchnęłam, patrząc na niego przerażona. Justin wypuścił z ust powietrze, po czym przyłożył dłoń do mojego policzka i pocierając go kciukiem, posłał mi wymuszony uśmiech

- Jest okej... Po prostu chyba nie mają już co robić – oznajmił. 

Nie chciałam uwierzyć w jego słowa. Widzę jak się przejmuje, więc wiem, że to wcale nie jest okej, jednak nie chciałam psuć nam dobrych humorów swoim dociekaniem. Zwyczajnie odpuściłam.

- Nie uwierzysz – powiedział Hombre, wracając na swoje miejsce. Był blady jak ściana.

- Co znowu? – spytał Justin, zmęczony ciągłymi problemami. 

Było mi go szkoda... To miał być miły wyjazd, zapewniający nam odpoczynek i odcięcie się od tamtego świata, a tymczasem nawet tutaj to go dotyka.

- Wiem kto jest wtyką – oznajmił przyjaciel, kręcąc głową z niedowierzania

- No mów wreszcie...

- Sara... - powiedział, a moja szczęka opadła na podłogę. Margaret odwróciła gwałtownie głowę, wgapiając się w swojego narzeczonego, a Justin zzieleniał ze złości

- Co kurwa?! – uniósł się blondyn. Złapałam jego dłoń i ściskając ją mocno, chciałam go jakoś uspokoić. – Ta Sara... Moja Sara? – pytał nie dowierzając, a mnie na te słowa ukuło coś w sercu.

- Twoja? – uniosłam brwi zdziwiona, patrząc uważnie w jego oczy

- Jezu, Elena... wiesz, że nie to miałem na myśli – tłumaczył się, a na jego cudownej twarzy pojawił się grymas irytacji – Jak to w ogóle możliwe? – dociekał, nie zwracając na mnie większej uwagi.

Puściłam jego dłoń i zaplatając ramiona na piersiach, pogrążyłam się w swojej zazdrości, w ogóle nie zwracając uwagi na powagę sytuacji. Przez to co powiedział, naprawdę poczułam się źle. Ja jestem jego, a nie ta mała głupia dziewucha.

- Skąd ty to wiesz? – wtrąciła się Margaret. 

Hombre zaczął pospiesznie odpowiadać swojej kobiecie na pytanie, ale ja nawet tego nie słuchałam. Nie obchodziło mnie to, o czym w tej chwili mówią. Nie interesowało mnie to jak, gdzie, w jaki sposób. Obchodziło mnie jedynie to, co powiedział Justin. Moją głowę zalały różne czarne myśli.

A co jeśli to co zobaczyłam kiedyś w gabinecie blondyna, to nie było tak jak później mówił? Co jeśli mnie zdradził z tą parszywą wywłoką? Dlaczego powiedział 'moja Sara'? 

Na samą myśl, że mógł mnie okłamywać przez tyle czasu, żołądek podszedł mi do gardła, a do oczu mimowolnie zaczęły napływać łzy. Pociągając nosem, wstałam z miejsca i nie patrząc na resztę, odeszłam od stołu kierując się do łazienki. Mój mąż był zbyt zajęty sobą, żeby móc zauważyć moje zniknięcie. Kiedy tylko znalazłam się nieco dalej od moich towarzyszy, słona ciecz bezwstydnie spłynęła po moich policzkach. Nie, nie wierzę... Nie mógłby...

 Idąc korytarzem prowadzącym do toalet, rozpłakałam się na dobre. Nie panowałam już nad sobą. Trzęsącymi dłońmi nacisnęłam na klamkę i popychając drzwi, weszłam do środka. Sprawdziłam wszystkie kabiny, żeby upewnić się że jestem tu sama, po czym siadając na jednej z toalet, rozwyłam się głośno.

- To nie może być prawda – mówiłam cicho, kręcąc głową na boki. Chciałam odpędzić te myśli od siebie, ale mi nie wychodziło. W mojej głowie pojawiały się obrazy Justina i tej wywłoki, całujących się w gabinecie. To wracało do mnie jak bumerang...


Justin

Nie mogę uwierzyć w to, co powiedział mój przyjaciel. Jak ja mogłem być tak ślepy, żeby nie widzieć, że ta mała kurwa, mnie szpieguje? Od momentu w którym pojawiła się w moim domu, coś mi w niej nie pasowało. Była młoda, ładna, zadbana... Zbyt dobrze ubrana i zbyt kulturalna, żeby pasować na służącą. Wiem, może nie powinienem kierować się takimi kryteriami w doborze pracowników, ale ja dość często skupiam się na szczegółach. Taki już jestem... 

Ta dziewczyna zdecydowanie nie pasowała do posady jaką jej oferowałem, ale jak głupiec z ufnością przyjąłem to, co powiedziała mi o niej Constancia. Teraz wiem, że pewnie obie to uknuły. Ta gówniara pracuje dla DEA, a ja przez tak długi czas, nie miałem o tym bladego pojęcia. Nawet jej kurwa nie sprawdziłem. Zawsze sprawdzam ludzi którzy mają u mnie pracować, a jej z niewiadomych przyczyn, po prostu odpuściłem. Ten jej cholerny wzrok mnie zmylił. Pamiętam jak pierwszy raz pojawiła się u mnie w domu. Constancia wprowadziła ją do mojego gabinetu, prosząc o przyjęcie swojej wnuczki. Znając życie, miałem wtedy sporo na głowie i machając ręką, na wszystko się zgodziłem. Wprawdzie jej wygląd nie wskazywał na to, że rzeczywiście mogła być biedna, ale jej oczy mówiły mi że faktycznie może potrzebować pomocy. Przystałem na prośbę mojej kucharki, do której z resztą miałem cholerne zaufanie i nie zastanawiając się, wpuściłem intruza pod swój dach, narażając tym samym siebie i moich bliskich.

- Jak do tego kurwa doszło? – mówiłem sam do siebie, w dalszym ciągu nie wierząc w to co powiedział Hombre

- Sam nie mam pojęcia – wzruszył ramionami – Powinieneś się jej jak najszybciej pozbyć – wyraził swoją opinię, a ja nie zastanawiając się nawet nad jego słowami, automatycznie przytaknąłem. 

Nie zwlekając , wstałem z miejsca i kierując się w stronę łazienek, wyciągnąłem z kieszeni telefon, wybierając odpowiedni numer. Stanąłem przed drzwiami jednej z toalet i czekałem na połączenie. Po kilku długich sygnałach, mój człowiek wreszcie odebrał

- Sprawdź Sarę Domingo – rzuciłem do słuchawki, na co mój rozmówca od razu przeszedł do działania. Odczekałem kilka minut wisząc na telefonie i w momencie kiedy miałem mówić żeby do mnie oddzwonił, potwierdził moje podejrzenia, kompletnie pozbawiając jakichkolwiek złudzeń.

- W takim razie pozbądź się jej i sprawdź jeszcze Constancie Lopez. Chcę mieć pewność, że obie w tym nie siedzą – rozkazałem. 

Verdan – mój człowiek – zapewnił, że dowie się wszystkiego na temat mojej kucharki, oraz zrobi wszystko żeby Sara nigdy więcej nie namieszała w moim życiu... Ani w życiu kogokolwiek innego.

Kończąc połączenie, schowałem telefon do kieszeni i w momencie kiedy już miałem wracać do stolika, zobaczyłem jak Elena wychodzi z łazienki. Zmarszczyłem brwi widząc jej czerwone, podpuchnięte od płaczu oczy. Zastanawiając się co się stało, podszedłem do niej i łapiąc jej ramię, odwróciłem żonę przodem do siebie.


----------------------------------------------------------------------------------

Miało być 50 gwiazdek pod poprzednim rozdziałem, ale chyba mam dobre serce ;) 

Kto się spodziewał po Sarze czegoś takiego?

Jutro (jeśli tylko zdążę) zapraszam na kolejny :)

Kocham Was! :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro