Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5


Jak się okazało, Justin wrócił już do Kolumbii, a nas miał zabrać jeden z jego ludzi. Przystojniak miał do załatwienia jakąś ważną sprawę, dlatego też nie mógł nas odebrać osobiście, jednak zostałyśmy poinformowane, że na czas podróży będziemy w dobrych rękach. Mi to nie przeszkadzało, w zasadzie to nawet ulżyło mi kiedy dowiedziałam się że nie lecimy z Justinem. Nie byłam w nastroju. Po pożegnaniu z mamą i siostrą, mój humor był kompletnie zepsuty. 

Przez całą drogę na lotnisko, Margaret szczebiotała zachwycona tym, że już niedługo zamieszkamy w pięknym domu ze złota... Oczywiście to były tylko jej wyobrażenia, ale wiedząc jak bogaty jest Justin, mogłam domyślić się, że nie wiele będą różniły się od rzeczywistości. Jeśli chodzi o mnie, to całą drogę praktycznie przepłakałam. Rozpłakałam się już na samym początku, kiedy tylko opuściliśmy Nowy Jork. W głowie miałam różne myśli. Zastanawiałam się czy będzie mi w ogóle dane je kiedykolwiek jeszcze zobaczyć. 

Rosa i mama, były jedynymi osobami, które miałam na świecie. Były wszystkim co posiadałam, a teraz musiałam się z tym pożegnać. Jednak świadomość tego, że dzięki tej pracy moja mama będzie mogła wieść spokojne życie, dodawała mi sił.

- Elena, rozchmurz się – powiedziała Margaret z wielkim uśmiechem przyczepionym do twarzy. 

Mimo tego, że bardzo się od siebie różniłyśmy, lubiłam tę dziewczynę. Chociaż jak dla mnie, była trochę pusta i zbyt powierzchownie patrzyła na świat, jednak cieszyłam się że to właśnie z nią lecę do Kolumbii.

- Spójrz na te widoki – powiedziała, patrząc z zachwytem za szybę prywatnego samolotu Justina. 

Niedawno wystartowaliśmy i ziemia powoli zaczynała się od nas oddalać, jednak bez problemu można było jeszcze ujrzeć Nowy Jork w całej okazałości.

- Nie wiem, czy jeszcze kiedyś będę mogła je zobaczyć – jęknęłam, chowając zapłakaną twarz w dłonie.

 Dziewczyna widząc moje załamanie, przesiadła się z fotela i zajmując miejsce obok mnie, przytuliła mnie do siebie

- Pewnie, że będziesz – pocieszała – Przecież on nie zamknie nas w klatce. Będziemy teraz mieć lepsze życie, zobaczysz – zapewniała, ale ja jakoś nie do końca byłam tego taka pewna. 

Nie wiem czemu, ale miałam jakieś złe przeczucia. Justin był miły, ale jak już zdążyłam zauważyć potrafił postawić na swoim i idealnie umiał manipulować ludźmi. Może i nie zamknie nas w klatce, ale nie sądzę że będzie pozwalał na wszystko, co tylko będziemy chciały.

Hombre- właściwie to Lucas, człowiek Justina – siedział w drugim końcu samolotu, nie spuszczając z nas wzroku. Jak tylko go zobaczyłam, od razu domyśliłam się że Margaret wpadła mu w oko. Na jego twarzy gościł szeroki uśmiech, kiedy dziewczyna co nieco mu o sobie opowiadała, podczas gdy ja jedynie przysłuchiwałam się jej słowom.

- Patrzy na ciebie – powiedziałam do dziewczyny, na co ta zachichotała cicho. 

Margaret podniosła się ze swojego miejsca i nim się oglądnęłam, siedziała już na jego kolanach, dłonią przejeżdżając po jego odkrytym torsie. Szepnęła mu coś na ucho i już po chwili, zniknęli w osobnej kabinie, która robiła za małą sypialnię. Westchnęłam cicho, przykładając głowę do szyby. Patrzyłam bezmyślnie w dal, podziwiając przeróżne kształty chmur. 

W akompaniamencie dość głośnych jęków dziewczyny, przymknęłam powieki i po chwili totalnie odleciałam.

Nie mam pojęcia jak długo spałam, ale kiedy się obudziłam Margaret siedziała już obok mnie, a Hombre zajmował swoje poprzednie miejsce.

- Długo jeszcze? – spytałam.

- Nie – odpowiedział nijako Hombre – Właściwie to niedługo lądujemy – dodał, posyłając delikatny uśmiech. 

Wyjrzałam za szybę i zobaczyłam, że pod nami zaczynają wyłaniać się już jakieś budowle. Wprawdzie były to na razie tylko małe, czarne kwadraty i prostokąty, ale można było się domyślić że już niedługo pokażą nam się w całej swojej okazałości. Moje serce zaczęło przyspieszać na myśl o tym, że moja noga znów postanie na kolumbijskiej ziemi. To było dziwne uczucie. Przecież nie tak dawno razem z mamą i siostrą, odcięłyśmy się od tego miejsca, chcąc zaznać lepszego życia, a teraz... 

Teraz lepsze życie czeka na mnie tutaj.

Myślałam, że wylądujemy na lotnisku w Bogocie, ale nasz samolot został posadzony na prywatnym, małym lotnisku Justina. Zastanawiające jest to, skąd ten młody chłopak ma tyle pieniędzy, żeby mógł pozwolić sobie na prywatny samolot i do tego specjalne lądowisko. Nasze główne bagaże zostały zabrane przez dwóch mężczyzn, ubranych w czarne garnitury, więc musiałyśmy poradzić sobie jedynie z bagażami podręcznymi. Zostałyśmy poprowadzone do czarnego samochodu, nie wiem jakiej marki, nigdy mnie to nie interesowało, ale był to samochód na kształt terenowych. Lakier pojazdu, świecił się tak, że bez problemu mogłam w nim zobaczyć swoje odbicie i to, jak bardzo przekrwione są moje oczy od płaczu. Wyciągnęłam z torebki kosmetyczkę i wyciągając puder, poprawiłam trochę swój wygląd. Starłam jeszcze rozmazaną maskarę spod oczu i chowając wszystko z powrotem, wsiadłam do środka. 

Oczywiście fotele obite były - jak się domyślam – najlepszym gatunkiem skóry, kawowego koloru. Pojazd wyposażony był w najlepsze i najnowsze gadżety i nawet w zagłówkach przednich foteli, wmontowane były małe monitorki, na których można było oglądnąć film, serial, czy cokolwiek na co miało się ochotę. Miejsca w aucie było tak dużo, że gdybyśmy miały ochotę rozłożyć fotele i zaserwować sobie małą drzemkę, to mogłybyśmy zrobić to bez najmniejszego problemu, rozkładając się dodatkowo tak jak tylko sobie mogłybyśmy wymarzyć.

 Po krótkim czasie i spakowaniu naszych walizek do bagażnika, kierowca zajął swoje miejsce i przekręcając kluczyk w stacyjce, odpalił silnik, a następnie ruszył. Obserwowałam mijające nas widoki. Nie byliśmy w Bogocie – miejscu w którym spędziłam siedemnaście lat swojego życia – ale wszystko było tak cholernie podobne, że nie miałam wątpliwości w to, że jesteśmy w Kolumbii. 

Przypomniałam sobie moje życie tutaj, szkołę, znajomych, język którym się posługiwałam... To wszystko wydawało się być tak odległe. Od razu zalały mnie wspomnienia mamy, Rosy, a nawet ojca. To wszystko tak bolało. Przecież nawet nie minął dzień, a ja już tak cholernie tęskniłam. Nie wiem czemu się na to wszystko zgodziłam. To nie będzie łatwe. 

Poczułam jak po raz kolejny dzisiejszego dnia, po moich policzkach spływają słone łzy. Spojrzałam ukradkiem na Margaret, która ze szczęściem w oczach, przeglądała coś w swoim telefonie. Zazdrościłam jej tej kompletnej beztroski. Tego braku zmartwień. Ona jechała na przygodę życia, a ja jechałam po to, żeby moja mama i siostra mogły jakoś żyć. Obiecałam sobie i im, że zrobię wszystko żeby były szczęśliwe. 

Słowa dotrzymam, choćby nie wiem co.

Po kilkunastu minutach, dojechaliśmy na miejsce. Żelazna brama wielkiej posiadłości się otworzyła, a nasz samochód wjechał po kamiennym podjeździe pod same drzwi.

- Wow, jest jeszcze lepiej, niż sobie to wyobrażałam – westchnęła zachwycona blondynka. 

Nie powiem, moje oczy też się rozszerzyły w zdziwieniu i zachwycie, ale świadomość tego, że moja rodzina jest kilka tysięcy kilometrów stąd, przyćmiła to wszystko. Do samochodu podeszło dwóch mężczyzn, którzy jak ci poprzedni również byli ubrani w czarne garnitury. Otworzyli każdej z nas drzwi, pomagając wysiąść z wysokiego pojazdu. Traktowali nas jak księżniczki.

- Panie – odezwał się Justin, na co momentalnie spojrzałam w jego stronę. 

Podchodził do nas powolnym, ale jakże pewnym krokiem, rozkładając swoje ramiona. Margaret od razu podbiegła do niego się przywitać, a ja trochę niechętnie, podążyłam w jej ślady. Tak bardzo się w tym momencie od siebie różniłyśmy. Ona radosna, uśmiechnięta, zachwycona, a ja smutna, przygnębiona, zapłakana. Wiem, że Justinowi może nie podobać się teraz moje zachowanie i może nawet obetnie mi przez to pensję, ale na ten moment miałam to daleko gdzieś.

- Chodźmy, pokażę wam gdzie będziecie mieszkać – powiedział radośnie przystojniak, ruszając w nieznanym mi kierunku. 

Margaret poszła tuż za nim, a ja wlokłam się za jej cieniem. Rozejrzałam się na boki i dopiero teraz doszło do mnie to, jak cholernie wielki jest ten dom. Salon pewnie pomieściłby ze cztery moje mieszkania, a kuchnia była trzy, albo nawet więcej razy większa niż moja. Wszędzie widać było przepych, ale dom urządzony był w dobrym guście. Nie było tandetnie, było z wyczuciem i klasą. Pomieszczeń na dole było chyba ze dwadzieścia, a jeszcze przecież zostało nam następne piętro. Weszliśmy po schodach, zdobionych złocistą barierką i zostałyśmy poprowadzone wgłąb długiego korytarza. Na samym końcu znajdowało się dwoje drzwi. Jak mogłam się domyślić, jedne do mojego pokoju, drugie do pokoju Margaret. Justin otworzył drzwi, jedne po drugich i kazał wybrać nam sobie pomieszczenie

- Ja biorę to! – krzyknęła radośnie Margaret, na co pierwszy raz tego dnia się uśmiechnęłam. 

W zasadzie to było mi to obojętne jaki pokój dostanę, bo wiedziałam, że każde pomieszczenie i tak będzie dużo, dużo lepsze niż mieszkanie w którym żyłam dotychczas. Blondynka zniknęła w swoim pokoju, a ja nieśmiało weszłam do sypialni, która była przeznaczona tylko dla mnie. Położyłam swój bagaż podręczny na podłodze, obok niewielkiej dębowej komody i powoli podeszłam do wielkiego łóżka z baldachimem. Zanotowałam w myślach, że będę musiała to w najbliższym czasie ściągnać, bo zwyczajnie w świecie nie przywykłam do takiego klimatu. Jak dla mnie mogła tu stać nawet zwyczajna sofa, byleby była wygodna. Baldachim i różnego rodzaju inne pierdoły, nie były mi do szczęścia potrzebne

- Płakałaś? – wzdrygnęłam się na dźwięk głosu, słyszanego tuż za moimi plecami. 

Nie miałam nawet pojęcia, że Justin wszedł tu za mną. Byłam tak pochłonięta rozmyślaniem o materiale zawieszonym nad łóżkiem, że nawet nie zorientowałam się że jest tu obecny. Odwróciłam się powoli do niego przodem i przenosząc wzrok z podłogi, na jego idealną twarz, natknęłam się na jego piękne, karmelowe oczy. Poczułam jak rumieniec wkrada mi się na policzki, kiedy palce Justina, delikatnie muskały jeden z nich.

- Spytałem czy płakałaś? – powtórzył pytanie, a ja od razu zaprzeczyłam kiwając głową na boki

- W takim razie, dlaczego twoje piękne oczy są czerwone? – szepnął, zbliżając się ustami do moich ust. 

Jego ciepły i słodki oddech na mojej twarzy, spowodował dreszcz przechodzący przez całe moje ciało. Przymknęłam mimowolnie powieki, kiedy poczułam jak kciukiem przejeżdża po mojej dolnej wardze, a następnie przyciska swoje usta do moich, całując je tak lekko, że w myślach proszę o więcej.

 

--------------------------------------------------------------------------------

Ten rozdział miał być dopiero jutro, ale na specjalne życzenie jest już dzisiaj :) Mam nadzieję, że się podoba no i zapraszam już jutro na kolejny :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro