47
Kochani, 50 gwiazdek i następny rozdział jest wasz :)
Stojąc przed lustrem, ostatni raz spojrzałam na swoje odbicie. Moja twarz wyglądała na strasznie zmęczoną. W sumie... To chyba nic dziwnego, jeśli od kilku dni praktycznie nie przesypia się całej nocy. W mojej głowie wciąż kotłowały się różne myśli. Śmierć mojej matki, wstrząsnęła mną. Nie potrafiłam zrozumieć tego, dlaczego odeszła w tak młodym wieku. Dlaczego to właśnie jej musiało się to przytrafić. Nie umiałam wyjaśnić sobie, dlaczego nie przyjęła pieniędzy które jej wysłałam. Gdyby nie uniosła się dumą, prawdopodobnie nadal by żyła. Byłam zła na nią, że zostawiła mnie i Rosę same na tym chorym świecie. To znaczy może nie do końca... Ja mam jeszcze Justina, ale Rosa... Rosa jest mała, potrzebuje matki, potrzebuje uwagi i miłości. Oczywiście, dam jej to wszystko, ale nie zastąpię jej matki. Będę starała się najlepiej jak tylko potrafię, ale to w dalszym ciągu nie wypełni po niej pustki. Nie potrafię sobie z tym wszystkim poradzić. Chciałam być twarda... Dla siostry, ale chyba nie umiem. Powoli czuję, jak wszystko zaczyna ze mnie uchodzić. Jak skorupa którą szczelnie próbowałam się okryć, pęka na drobne kawałeczki. Nie chciałam pokazywać tego, jak bardzo cierpię... Ale chyba nie wytrzymam już dłużej.
Westchnęłam ciężko, poprawiłam materiał swojej czarnej sukienki, spryskałam szyję ulubionymi perfumami, a następnie opuściłam naszą sypialnię. Zeszłam po schodach do salonu w którym czekali już tylko na mnie Justin, moja siostra, Hombre i Margaret.
To dzisiaj był ten dzień... Dzień w którym raz na zawsze pożegnam się z bliską mi osobą.
- Jestem gotowa – powiedziałam nie patrząc na nich.
Wzięłam Rose za rękę i pociągając ją za sobą, skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych. Razem z siostrą i Margaret, zajęłyśmy tylne siedzenia. Prowadził Hombre, a Justin siedział obok niego na miejscu pasażera. Margaret złapała moją dłoń i ściskając ją lekko, uśmiechnęła się do mnie niepewnie, dodając w ten sposób otuchy. Spojrzałam na siostrę, która z uśmiechem na twarzy podziwiała piękne widoki za szybą samochodu. Rosa jeszcze nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się wydarzyło. Oczywiście, kiedyś razem z mamą przygotowywałyśmy ją do takiej sytuacji, ale teoria a praktyka to co innego. Tłumaczyłyśmy jej, że może nadejść taki dzień, że mamy zabraknie. Pójdzie do aniołków i już nie będziemy mogły się z nią widywać. Wydawało się że dokładnie rozumie co to znaczy śmierć. Jednak teraz, kiedy na nią patrzę, myślę że jeszcze długo nie będzie wiedziała co tak naprawdę stało się z mamą.
Ceremonia w kaplicy była krótka, ale bardzo ładna. Ksiądz który prowadził pogrzeb, mówił o mojej mamie takie rzeczy jakby doskonale ją znał. Wyrażał się w samych superlatywach o mojej rodzicielce a mi na chwilę ścisnęło serce, kiedy myśli zaczęły krążyć wokół tego, co się między nami ostatnio wydarzyło.
Nawet nie zdążyłam jej przeprosić... Już nigdy nie usłyszę, że mi wybacza. Nigdy więcej nie porozmawiam z nią, nie zobaczę jej uśmiechu, tego błysku w oku kiedy dowiedziała się że dostałam dobrze płatną pracę w klubie. Nigdy więcej nie będę mogła powiedzieć jak bardzo ją kocham i jak brakuje mi tych wspólnie spędzanych chwil.
Oczy mnie zapiekły od napływających łez, ale się im nie dałam. Nie pozwoliłam by spływały po moich policzkach. Musiałam być twarda.
- Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz – powiedział ksiądz, rzucając garstkę ziemi na trumnę umieszczoną w głębokim dole. Zachęcił do zrobienia tego samego, na co podeszłam niepewnie i biorąc ziemię w dłoń, powtórzyłam czynność wykonaną przez księdza. Wróciłam na swoje miejsce i stając obok Justina, złapałam siostrę za rękę.
- Elena – odezwała się cicho, ciągnąc mnie za dłoń. Spojrzałam na nią z góry, posyłając lekki wymuszony uśmiech
- Czy mama teraz będzie latać z aniołkami? – spytała, na co pokiwałam głową. Nie mogłam się odezwać. Bałam się, że mój głos zdradzi wszystkie emocje jakie w sobie skrywam od kilku dni.
*
Wróciliśmy po ceremonii do domu. Luisa i Constancia, przygotowały dla nas obiad. Nie miałam ochoty nic jeść, ale wiedziałam doskonale że jeśli odmówię posiłku, to zostanę do niego zmuszona. Nawet się nie przebieraliśmy. Usiedliśmy do stołu, wszyscy ubrani na czarno. To wyglądało zupełnie tak jakby to była stypa. W zasadzie, można powiedzieć, że tak właśnie było...
- Elena – zwróciła się do mnie Constancia, dotykając lekko mojego ramienia. Zrozumiałam, że w ten niemy sposób, złożyła mi kondolencje.
Postawiła przede mną talerz mojej ulubionej tortilli ze szczypiorkiem i szklankę soku pomarańczowego. Posłała mi przyjazny i ciepły uśmiech, po czym zajęła się resztą domowników. Rosa dostała stos amerykańskich naleśników, polanych grubą warstwą własnoręcznie zrobionej mlecznej czekolady.
- Smacznego – powiedziała Margaret, na co wszyscy życzyliśmy jej tego samego. Nie mówiąc nic, zabraliśmy się do jedzenia. Ta cisza cholernie mnie krępowała. Wiedziałam, że nikt nie chce się odzywać tylko dla tego, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa które mogłoby mnie urazić czy sprawić ból. Wszyscy czekali tylko, na mnie... Aż pierwsza się odezwę.
- Rosa, smakuje ci? – spytał Justin, na co mała pokiwała głową, uśmiechając się do niego od ucha do ucha.
- Są pyszne, mama takie kiedyś robiła... Pamiętasz Elena? – spytała
- Tak – odpowiedziałam cicho, przełykając gulę jaka z sekundy na sekundę powiększała się w moim gardle. Justin spojrzał na mnie wzrokiem pełnym współczucia i troski, ale szybko spuściłam głowę, nie chcąc w tej chwili pokazywać jak bardzo zabolało mnie to wspomnienie.
- Tylko ona dawała jeszcze do tego banany – westchnęła.
Odwróciłam głowę i spoglądając w stronę kosza z owocami, sprawdziłam czy mamy jeszcze jakieś. Podniosłam się z miejsca i biorąc banana, przyniosłam go do stołu. Obrałam ze skórki, pokroiłam na plasterki i posypałam nim naleśniki siostry
- Może być? – spytałam, na co znów się do mnie wyszczerzyła
Po zjedzonym obiedzie, Margaret zajęła się Rosą, a ja w dalszym ciągu nie odeszłam od stołu
- Jak się czujesz? - spytał zatroskany Justin
- W porządku – wzruszyłam ramionami, nie mając ochoty na jakąkolwiek rozmowę z nim.
Nie wiem dlaczego byłam tak niemiła i obojętna na niego, ale po prostu... Jedyne czego w tym momencie chciałam, to porządnie się wyspać
- Idę do sypialni – oznajmiłam wstając z miejsca. Justin spojrzał na mnie zdziwiony, po czym powoli pokiwał głową – Możecie zająć się Rosą? Potrzebuję choć godziny snu – zwróciłam się do całej trójki. Zgodnie odpowiedzieli że nie ma sprawy, pozwalając mi odpocząć.
Justin
Patrzyłem jak Elena wchodzi na górę. Kręcąc głową na boki, westchnąłem cicho. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego moja żona zachowuje się w ten sposób. Wiem, że jej ciężko, ale dlaczego próbuje odepchnąć wszystkich? Stara się być twarda, ale w głębi duszy cierpi jak cholera i tylko ślepiec nie zauważyłby tego bólu panującego w jej oczach. Znam ją bardzo dobrze i wiem, że nie radzi sobie z tym co wydarzyło się w ostatnich dniach.
Odszedłem od stołu i dołączyłem do Margaret, która zabawiała Rose w salonie. Usiadłem na kanapie i przysłuchiwałem się rozmowie między małą brunetką, a blondynką. Rozmawiały o typowo babskich sprawach. Margaret opowiadała Rosie o tym, jak robi sobie paznokcie i w jaki sposób wykonuje na nich różne wzorki. Gadały też o fryzurach i przyznam szczerze, podobało mi się podejście blondynki do siostry mojej żony. Margaret wzięła małą na swoje kolana i odwracając ją do siebie plecami, zaczęła zaplatać z jej włosów małe warkoczyki.
Kiedy skończyła się druga połowa meczu między reprezentacją Kolumbii a Panamy - którą oglądałem jedynie po to, by zająć czymś myśli - włączyłem Rosie jakąś bajkę i przeprosiłem obie panie, mówiąc że idę sprawdzić co z Eleną.
Ruszyłem po schodach do góry i idąc długim korytarzem, skierowałem się do naszej sypialni. Nacisnąłem delikatnie na klamkę i popchnąłem cicho drzwi. W środku było ciemno, ale światło dochodzące zza moich pleców idealnie oświeciło mi sylwetkę śpiącej brunetki. Już miałem wychodzić, ale wtedy moja żona przemówiła
- Co, sprawdzasz czy sobie czegoś nie zrobiłam? –prychnęła niemiło.
Westchnąłem ciężko i kręcąc głową na boki, podszedłem do łóżka
- Idź stąd – warknęła, ale jej nie posłuchałem. Usiadłem na brzegu i sięgnąłem dłonią do nocnej lampki. Elena zakryła twarz dłońmi, chroniąc się przed rażącym ją światłem
- No idź... Nie potrzebuję niańki! – uniosła się.
Położyłem dłoń na jej biodrze, na co pokręciła się niespokojnie
- Elena – wyszeptałem, zbliżając swoją twarz do jej.
Nawet przez sekundę na mnie nie spojrzała. Leżąc na boku, gapiła się w jakiś nieznany mi punkt. Ucałowałem delikatnie jej policzek, po czym przejechałem dłonią po jej delikatnych włosach. Podniosłem się z miejsca i przechodząc szybko na drugą stronę łóżka, położyłem się obok żony. Założyłem ramię wokół jej talii i nie mówiąc nic, przyciągnąłem ją do siebie. Leżała wtulona plecami w mój tors, a ja wplatając palce w jej brązowe włosy, bawiłem się nimi. Wiem, że nie chciała ze mną rozmawiać, dlatego też nic nie mówiłem. Po prostu byłem. Chciałem żeby wiedziała, że jestem i że zawszę będę przy niej, kiedy będzie tego potrzebować. Chciałem jej pokazać, że nie jest sama, że ma mnie i zawsze może przyjść do mnie z nawet najmniejszym problemem. Kochałem ją najbardziej na całym świecie i dałbym się pokroić, jeśli to tylko sprawiałoby jej szczęście.
Po kilku minutach spokojnego leżenia, jej ciało zaczęło drżeć. Początkowo myślałem że jest jej zimno, ale kiedy do moich uszu doszedł jej cichy szloch, już wiedziałem... Odwróciła się do mnie przodem i chowając twarz pod moją brodę, zapłakała głośno. Trzymałem ją mocno w swoich objęciach, gładząc lekko jej plecy. Płakała głośno, wypuszczając na światło dzienne wszystkie emocje które skrywała w sobie od kilku dni. Serce mi pękało, wiedząc że moja kobieta cierpi.
- Dlaczego? – wyjąkała, dławiąc się łzami – Dlaczego mnie zostawiła? Nie zdążyłam nawet przeprosić – łkała.
- Ciii... Cichutko... - starałem się złagodzić jej ból, szepcząc do ucha uspakajające słowa, ale to nic nie dawało. Była kompletnie rozbita.
- Umarła w nienawiści do mnie – wyszeptała
- Twoja matka cię kochała, skarbie – zapewniłem. Pomimo tego, że nigdy nie było mi dane poznać matki swojej żony, byłem pewny tego co mówię. Wiem, że ją kochała. Matki już takie są. Kochają swoje dzieci, pomimo wszystko. Być może jej mama była zła, kiedy dowiedziała się czym zajmuje się jej córka, ale to nie dawało jej powodu do tego żeby przestać ją kochać. Jestem pewien, że nie było tak, jak myśli moja żona.
- Nienawidziła mnie za to, że jestem dziwką...
- Nie jesteś dziwką, a ona cię kochała, Elena – westchnąłem ciężko.
Brunetka uniosła się na łokciach, wpatrując się w moją twarz
- Jestem dziwką, Justin. Zawsze będę, to że teraz mam męża to nie znaczy, że to kiedykolwiek wymaże moją przeszłość... Moja matka znienawidziła mnie za to i nie próbuj mi wmawiać że jest inaczej. Znałam ją lepiej niż ktokolwiek i wiem jak bardzo gardziła ludźmi takimi jak ja – syknęła, mrożąc mnie wzrokiem. Podniosłem się do pozycji siedzącej i opierając się o ramę łóżka, przyciągnąłem Elene do siebie.
- Posłuchaj mnie uważnie – powiedziałem, przyciskając ją do swojego boku – Nie znałem twojej matki, ale wiem że cię kochała... Każda matka kocha swoje dziecko bez względu na to kim jest. Możesz mi nie wierzyć, zapierać się, ale taka jest prawda. I przestań wreszcie do cholery patrzeć na siebie w taki sposób. Jesteś cudowną, piękną i mądrą kobietą... Tylko twarde babki mogłyby posunąć się do czegoś takiego, żeby zadbać o swoją rodzinę – mówiłem, a ona wgapiała się uważnie w moje oczy. Zastanowiła się przez chwilę nad moimi słowami i spuszczając wzrok, znów zaczęła cicho płakać
- Nie jestem twarda... Chciałam być twarda dla Rosy, ale nie jestem...
- Ale w tej sytuacji, nie musisz być twarda – zapewniałem – Masz prawo do opłakiwania mamy, nikt nie ma ci tego za złe. To zupełnie normalne i w zasadzie, nawet trochę się dziwiłem że po tym wszystkim stałaś się taka obojętna...
- Nie byłam obojętna – spojrzała na mnie, jakby szukała potwierdzenia swoich słów – Nie chciałam pokazywać tego, jak bardzo mi źle. Nie chciałam żebyście obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Nawet przy stole nikt się nie odzywał, bo baliście się powiedzieć coś co mogłoby mnie zranić... – pociągnęła nosem, przytulając się do mnie.
Objąłem jej drobne ciało ramionami i pocałowałem czubek jej głowy
- Przepraszam, że byłam niemiła dla ciebie... J-ja... Nie umiem sobie z tym poradzić. To już dla mnie za dużo, Justin. To za bardzo boli – powiedziała cicho
- Elena, czas leczy rany. Zobaczysz niedługo wszystko wróci do normy i znów zaczniesz się uśmiechać – powiedziałem, składając lekki pocałunek na jej ustach
- Czas nie leczy ran... On je tylko na chwilę zamyka, a potem znów rozdrapuje je w najmniej odpowiednim momencie – westchnęła.
Osunęła się niżej na łóżku, a ja zrobiłem to samo. Zamknąłem ją w swoich objęciach i już po chwili moja piękna brunetka zasnęła. Wstałem z łóżka, ściągnąłem koszulkę i spodnie, po czym wróciłem do swojej pięknej żony. Przymknąłem powieki i zaciągając się jej cudownym zapachem, powoli też zaczynałem zasypiać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro