Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

45


Nie wywaliłam Sary z domu, chociaż pewnie powinnam. Jednak wiedząc o sytuacji dziewczyny, jak i o tym że Constancia pomaga jej rodzinie, nie mogłam tego zrobić. To już nie tylko chodziło o Sarę, ale również o jej bliskich. W Kolumbii nie jest łatwo o pracę. Wszystko jest drogie, a jakoś żyć trzeba. Miałam serce, nie mogłam pozbywać niewinnych ludzi pieniędzy, tylko dlatego że jakaś wredna smarkula postanowiła zakręcić się wokół mojego męża. Oczywiście rozumiem jej zachwyt Justinem. Blondyn jest nieziemsko przystojny, ale należy do mnie. Nie oddam go nikomu. Będzie z inną dopiero po moim trupie. Sara i tak oberwie zapewne od swojej babci. Constancia jest na nią tak wkurzona, że już ona da jej popalić. Justin ogólnie śmiał się z sytuacji jaka miała miejsce w kuchni, ale kiedy nawrzeszczałam na niego i zrobiłam mu niemałą awanturę, przeprosił mnie obdarowując mnie wielkim bukietem kwiatów. Teraz już nie jestem na niego zła i znów między nami wszystko jest w porządku. Kocham go i to jest chyba najpotężniejszy argument żeby wybaczyć mu to małe przewinienie.

Jutro wylatujemy do Barcelony, dlatego już dzisiaj pakujemy swoje walizki. Stwierdziliśmy z Justinem, że wystarczy nam jedna. Kiedy sprawdzałam pogodę na najbliższy tydzień, wszystko wskazywało na to, że będzie piękna. Dwadzieścia trzy stopnie na plusie w październiku, pozwalają na zabranie praktycznie letnich rzeczy. 

Tak więc, spakowaliśmy się do jednej walizki, zabierając kilka par cienkich spodni i koszulek. Oczywiste jest chyba to, że moich ubrań było znacznie więcej. Samych butów wzięłam cztery pary. Sandałki, szpilki, adidasy no i pantofle. Każda para, dostosowana do każdej sytuacji.

- Spakowałaś ładowarki? – spytał blondyn, wchodząc do naszej sypialni. 

Oczywiście, że nie... Chwała Bogu, że czasami Justin myśli za nas dwoje.

- Już pakuję – powiedziałam, uśmiechając się do męża ciepło. Justin podszedł do mnie i zaplatając ramiona wokół mojej talii, przysunął mnie mocno do siebie. Zachichotałam, kiedy jego usta łaskotały delikatną skórę na mojej szyi

- Pięknie pachniesz – powiedział, a ja poczułam jak się uśmiecha. 

No pewnie że pięknie pachniałam, w końcu to były te perfumy, które kiedyś Justin chciał mi kupić, a ja się na to nie zgodziłam. Jak zwykle, mój mąż – wtedy jeszcze chłopak – zrobił coś za moimi plecami i kupił mi flakonik tych pięknych perfum. Nie miałam o niczym pojęcia, wręczył mi je dopiero po jakimś czasie, kiedy już kompletnie o nich zapomniałam. 

Odsunęłam się lekko od Justina i spoglądając w jego piękne, karmelowe oczy, złożyłam czuły pocałunek na jego ustach. Przejechałam językiem po jego dolnej wardze, prosząc o dostęp głębiej, co oczywiście dał mi bez wahania. Całowaliśmy się namiętnie, dokładnie tak jakbyśmy robili to pierwszy raz. Nigdy nie mieliśmy siebie dosyć. Nasze pożądanie, namiętność i miłość, wzrastały z dnia na dzień. Były coraz większe i mam wrażenie, że nigdy się nie skończą. Oderwaliśmy się od siebie, kiedy mój telefon rozdzwonił się na szafce nocnej. Jęknęłam cicho, a on nie odwracając ode mnie wzroku, sięgnął po urządzenie i nie patrząc na ekran, odebrał za mnie połączenie

- Tak? – rzucił do telefonu, uśmiechając się do mnie szeroko. Przygryzłam wargę, kręcąc głową na boki

- Tak, to telefon Eleny Rodriguez, o co chodzi? – spytał marszcząc brwi, a ja wyciągnęłam rękę chcąc swój telefon z powrotem. Justin się odsunął, uważnie przysłuchując się swojemu rozmówcy. W pewnym momencie, po kilku wymienionych zdaniach, jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Spojrzałam na niego, nie mając pojęcia o co chodzi

- Elena – powiedział z przerażeniem w głosie, podając mi telefon

- Tak? – odezwałam się do słuchawki

- Pani Rodriguez, dzwonię ze szpitala Santa Carolina... - zaczął, na co nabrałam głęboko w płuca powietrza. 

Doskonale wiedziałam co to za miejsce. To był szpital, a właściwie klinika w której leczy się moja mama.

- Z przykrością muszę Panią poinformować, o śmierci Pani matki. Niestety chemioterapia którą jej podawaliśmy, nie dała tego czego oczekiwaliśmy... - mówił, a ja zamarłam. Spojrzałam na Justina, który teraz przyglądał mi się uważnie. Nie miałam pojęcia co się dzieje

- Może pan powtórzyć? – spytałam, mając nadzieję, że po prostu coś źle usłyszałam, że się pomyliłam, albo że on się pomylił.

- Pani Rodriguez, dzisiaj nad ranem odeszła Pani matka... - mimowolnie wypuściłam telefon z dłoni i czując jak kręci mi się w głowie, opadłam bezsilnie na łóżko. 

Justin mówił coś do mnie, ale nic do mnie nie dochodziło. Czułam się tak jakbym była w jakiejś szklanej bańce. Nic nie słyszałam, widziałam jedynie zamazane obrazy... Widziałam jak Justin podnosi mój telefon i mówi coś do mężczyzny, ale nie mam pojęcia co. Siedziałam po prostu na łóżku, nie reagując na jakiekolwiek bodźce zewnętrzne.


Justin

Zobaczyłem jak Elena upuszcza telefon i siada na łóżku. Patrzyła na mnie, ale wydawała się kompletnie nieobecna. Wiadomość o śmierci jej matki, musiała nią nieźle wstrząsnąć. Mówiłem do niej, ale moja żona nie reagowała. Podniosłem leżący na podłodze telefon i przykładając go do ucha, spytałem mężczyzny po drugiej stronie słuchawki:

- Co z jej siostrą?

- Rosa jest w tej chwili pod opieką psychologa. Proszę się nie martwić, ale prosiłbym również o jak najszybsze pojawienie się przy dziewczynce. Myślę, że będą jej państwo teraz potrzebni. Z tego co się orientuję, Pani Rodriguez jest jedynym prawnym opiekunem Rosy. – tłumaczył

- Tak... Jasne, niedługo przylecimy – oznajmiłem i żegnając się z mężczyzną, odłożyłem telefon na szafkę. 

Usiadłem koło Eleny i zakładając ramię wokół jej talii, przytuliłem ją do siebie.

- Co z Rosą? – spytała bez emocji.

- Jest pod opieką psychologa. Musimy tam polecieć, jesteś w tej chwili jej jedynym opiekunem – przekazałem to co powiedział mężczyzna. Elena kiwnęła jedynie głową i wstając z miejsca, ruszyła w kierunku drzwi. Zdziwiło mnie to jak się teraz zachowuje. Zupełnie tak, jakby to do niej nie docierało. Jakby jej to nie dotyczyło.

- Chodź – powiedziała, zatrzymując się w wejściu – Musimy po nią pojechać – oznajmiła, po czym zniknęła w korytarzu. 

Przetarłem dłońmi twarz i nie czekając dłużej, ruszyłem za swoją żoną. 

Czekają mnie ciężkie chwile. Teraz będę musiał być silny za nas dwoje. Elena w zasadzie została sama na tym świecie. Rosa jest mała i prawdopodobnie moja żona będzie musiała się nią zająć. Nie wiem jak zniesie śmierć matki, kiedy zda sobie sprawę z tego co tak naprawdę się dzieje. Teraz jest pewnie w szoku, ale jak z niego wyjdzie, nie będzie kolorowo. Znam ją... Wiem jak reaguje.

Wsiedliśmy do samochodu, kierując się na lądowisko. Elena nie mówiła nic, ja również milczałem nie wiedząc co powiedzieć. Bałem się, że kiedy powiem choć słowo, moja kobieta pęknie. Wiem jak bardzo jest wrażliwa i jak bardzo teraz cierpi. Może stara się tego nie okazywać w żaden sposób, ale widzę to w jej oczach. W drodze na lotnisko, zadzwoniłem do Hombre i poinformowałem go, że nici z naszej wycieczki. 

Kiedy byliśmy na miejscu, pomogłem Elenie wyjść z czarnego jeepa, a następnie łapiąc jej drżącą dłoń, poprowadziłem ją do samolotu. Posadziłem ją w fotelu i zapiąłem za nią pasy

- Sama mogłam to zrobić – powiedziała, mrożąc mnie wzrokiem. Przełknąłem głośno ślinę. Nie wiedziałem jak mam się zachować. Uśmiechnąłem się niepewnie, a następnie usiadłem w fotelu, naprzeciwko żony. 

Samolot wzbił się w powietrze i już po jakichś dwudziestu minutach Elena przymknęła powieki, zasypiając. Poszedłem do sypialni po koc i wracając na swoje miejsce, przykryłem ją nim. Siedziałem podpierając głowę na zaciśniętej pięści, przyglądając się jej cudownej twarzy. Wyglądała spokojnie, choć mała zmarszczka na czole, pokazywała że cierpi nawet we śnie. Westchnąłem cicho, zastanawiając się nad tym, jak to teraz będzie wszystko wyglądać. Nie jestem gotowy na to, żeby w naszym domu pojawiło się dziecko, ale nie mam innego wyjścia. Rosa jest siostrą mojej żony i teraz będzie musiała zamieszkać z nami. 

Nie wiem czy to jest odpowiednie miejsce dla niej... Żyjemy w niebezpiecznym świecie. Na życie moje jak i moich najbliższych czyha wiele złych osób. Na palcach obu rąk nie zliczę ilu ludzi ma ochotę mnie zabić. Jestem przestępcą, baronem narkotykowym, bogaczem który jest bardzo dobrym łupem. Wchodząc w związek z Eleną, naraziłem ją na niebezpieczeństwo, a teraz jeszcze dochodzi do tego jej siostra... Jednak zrobię wszystko, by tym dwóm nie stała się krzywda. Jak będzie trzeba, wywiozę je na koniec świata, byleby tylko były bezpieczne.

Teraz mam inne zmartwienie. Matka mojej żony nie żyje, a Elena zachowuje się co najmniej dziwnie. Nie wiem jak długo jeszcze będzie udawać, że nic się nie stało. Stara się być twarda, nie okazywać uczuć, ale ja doskonale wiem, że nadejdzie taki moment w którym wszystkie emocje jakie w sobie trzyma pękną. Będziemy musieli zająć się pogrzebem. Nie mam pojęcia jak to wszystko będzie wyglądać. Nie chcę zasypywać jej żadnymi pytaniami, bo wiem że w tej chwili nie jest w stanie normalnie funkcjonować, a co dopiero racjonalnie myśleć.

Kiedy po prawie trzech godzinach lotu, wreszcie wylądowaliśmy, dotknąłem delikatnie ramienia Eleny, żeby ją obudzić. Spała całą drogę.

- Skarbie obudź się – powiedziałem cicho, widząc jak niespokojnie kręci głową na boki. Zamrugała kilka razy powiekami, po czym przeniosła swoje zmęczone spojrzenie na mnie.

- Już jesteśmy? – spytała cicho. Kiwnąłem głową ,a Elena splotła razem palce i unosząc złączone dłonie, wyciągnęła się ziewając lekko.

- Jest chłodno – oznajmiłem – Weź koc i chodź, samochód już na nas czeka – poinformowałem.

 Brunetka wstała z miejsca i zabierając koc – tak jak poprosiłem – zarzuciła go na swoje ramiona, oplatając się nim szczelnie. Otworzyłem drzwi, po czym popychając schody zszedłem po nich. Elena szła tuż za mną. W dalszym ciągu milczała, nie mówiła nic jeśli nie było to potrzebne. Odpowiadała jedynie na moje pytania, a same odpowiedzi były bardzo krótkie 'tak, nie, nie wiem'. Powoli zaczynało doprowadzać mnie do szału to, jaka była cicha, ale starałem się być cierpliwy.

- Proszę – powiedziałem, otwierając przed żoną drzwi do samochodu, podałem jej dłoń którą niepewnie chwyciła, a następnie pomogłem wdrapać się do środka. Zamknąłem drzwi i obchodząc samochód, zająłem miejsce obok Eleny, informując w między czasie wynajętego wcześniej kierowcę, gdzie ma jechać. Nawet na mnie nie spojrzała, kiedy splotłem nasze dłonie razem. Gapiła się na widoki za szybą.

Kilkanaście minut później, byliśmy już w klinice w której leczyła się jej matka. Samochód zatrzymał się, a Elena z westchnieniem opuściła pojazd. Nawet na mnie nie zaczekała. Trzasnęła za sobą drzwiami, po czym od razu skierowała się do głównego wejścia budynku. Przetarłem dłońmi twarz, a następnie ruszyłem za swoją żoną. 

Wchodząc do środka, zauważyłem ją stojącą przy recepcji. Rozmawiała z jakąś kobietą.

- Tak wiem... Zajmę się nią – usłyszałem podchodząc bliżej żony. Stanąłem przy jej boku i zakładając ramię wokół jej talii przytuliłem ją do siebie. Kobieta za ladą przyglądnęła mi się uważnie, posyłając lekki uśmiech.

- Tutaj jest akt zgonu i przebieg leczenia Pani mamy – odezwała się kobieta, podając Elenie dokumenty. Brunetka wzięła w drżące dłonie zapisane kartki i szybko przeleciała je wzrokiem. Zatrzymała się w pewnym miejscu i rozszerzając oczy w zdziwieniu spytała:

- Co to znaczy, że trzy miesiące temu chemioterapia została przerwana? – spojrzałem na swoją żonę, zdziwiony.

- Pani Rodriguez...

- Bieber – przerwała kobiecie, na co uśmiechnąłem się pod nosem

- Pani Bieber... Pani matka odmówiła dalszego leczenia, ze względu na wysokie koszty – oznajmiła

- Ale przecież moja matka miała wystarczająco dużo pieniędzy by opłacić leczenie – mówiła zszokowana Elena. 

Stałem z boku przysłuchując się wymianie zdań kobiet

- Nie zarejestrowaliśmy wpłaty za następną chemioterapię, którą Pani Rodriguez miała odbyć dwa miesiące temu... Kiedy spytaliśmy Pani matki, czy w dalszym ciągu będzie korzystać z leczenia, oznajmiła nam że wycofuje się ze względu na brak pieniędzy. W takiej sytuacji nie mogliśmy nalegać. Nie poddaliśmy jej kolejnej chemioterapii, a kiedy tydzień temu wróciła do nas, jej stan był już na tyle zły, że robienie czegokolwiek nie miało najmniejszego sensu – wyjaśniła – Przykro mi – dodała, kładąc dłoń na dłoni mojej żony

- Nie wzięła tych pieniędzy – powiedziała, patrząc na mnie smutno po czym westchnęła cicho

- Gdzie moja siostra? – spytała recepcjonistki. 

Kobieta wstała z miejsca i kazała nam iść za sobą. Ruszyliśmy tuż za nią wzdłuż korytarza. Minęliśmy kilka zamkniętych za drzwiami pomieszczeń, zatrzymując się przy ostatnich. Kobieta uchyliła je nieco i wkładając głowę w szparę, poinformowała kogoś o naszym przybyciu. Otworzyła szerzej drewnianą powłokę, dzięki czemu zobaczyliśmy małą dziewczynkę siedzącą przy stoliku. Nawet na nas nie spojrzała, siedziała i rysowała kredkami po kartce z bloku.

- Rosa – odezwała się Elena, zwracając tym sposobem uwagę dziewczynki. Mała podniosła się z miejsca i z szerokim uśmiechem na twarzy pobiegła w naszą stronę. Rzuciła się w ramiona mojej żony, przytulając się mocno

- Elena – zapiszczała radośnie. 


---------------------------------------------------------------------------------------------

Jak podoba się rozdział? Na kolejny zapraszam już jutro :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro