Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

42

Dni mijały, a ja powoli zaczęłam przyswajać się do majątku, jaki ofiarował mi Justin. Z początku wzbraniałam się przed tym, ale ciągłe zapewnienia mojego męża o tym, że to w porządku i że nie powinnam się martwić takimi pierdołami, pozwoliły mi się choć w małym stopniu do tego przekonać. Co prawda, w dalszym ciągu kiedy chciałam coś kupić, czy gdzieś wyjść... Kiedy musiałam użyć naszych pieniędzy, pytałam Justina, o to czy mogę. Konsultowałam z nim wszystko i choć wiele razy wkurzał się na mnie o to że zawracam mu tym głowę, nie potrafiłam inaczej. Staram się nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy, kupuję tylko przydatne rzeczy i nie rozwalam jego majątku na lewo i prawo, tylko po to żeby kupić sobie już setną sukienkę w tym tygodniu, jak to robi większość majętnych pań. Justin wyjaśnił mi, że wszystkimi klubami i tego typu rzeczami, zajmują się jego ludzie. On jest jedynie właścicielem i trzepie z tego niemałe pieniądze.

Odbiegając od pieniędzy... Między nami jest idealnie. Nasz związek kwitnie, spędzamy ze sobą dużo czasu, jeździmy na wycieczki. Nie nudzimy się i nie ma między nami monotonii. Z dnia na dzień zakochujemy się w sobie jeszcze bardziej i pragniemy siebie jeszcze więcej. Justin jest najlepszym mężem jakiego mogłam sobie wymarzyć. Kiedy go potrzebuję, zawsze przy mnie jest. Sprawia, że się uśmiecham i jestem cholernie szczęśliwa. Raczej się nie kłócimy, a jeśli już, to jest to mała wymiana zdań. Czasami obrażam się na niego, a on wtedy przychodzi do mnie z wielkim bukietem kwiatów i przeprasza za swoje zachowanie, lub to co powiedział. Nie jestem łatwa... Musi się trochę namęczyć, żeby mnie udobruchać, ale na szczęście mój mąż zna kilka dobrych sposobów żeby poprawić mi humor... 

Jeśli chodzi o jego matkę, to przyznam szczerze... polubiłam ją. Pattie jest miłą kobietą i bardzo mądrą. Kiedyś porozmawiałyśmy sobie tak od serca. Jeszcze raz mnie wtedy przeprosiła za swoje zachowanie i wytłumaczyła, czym było ono spowodowane. Martwiła się o swojego syna, ponieważ większość dziewczyn, z którymi się kiedykolwiek spotykał, nie zwracało uwagi na niego samego, a na jego pieniądze. Tak jak wielokrotnie to powtarzała, nie chciała żebym rozkochała go w sobie, a potem zostawiła z niczym. Chciała żeby jej syn był szczęśliwy. Kiedy poznałyśmy się lepiej, stwierdziła, że jestem jego najlepszym wyborem. Cieszyłam się, że relacje między mną a teściową, wreszcie wyglądają normalnie. Przestałyśmy sobie skakać do oczu, a zaczęłyśmy ze sobą normalnie rozmawiać. Spędzałyśmy wspólnie czas, chodziłyśmy razem do spa, jeździłyśmy do Bogoty na zakupy, plotkowałyśmy. Czasami nawet, Pattie pomagała mi i kucharkom w przygotowaniu obiadu, czy kolacji. W prawdzie miała dwie lewe ręce do czegokolwiek, ale po pewnym czasie, stwierdziła że podoba jej się gotowanie i nawet powiedziała, że jak wróci do siebie to zacznie eksperymentowanie w kuchni. Zakupiła kilka książek kucharskich i raz nawet sama, własnymi rękoma zrobiła hiszpańską tortillę, z ziemniakami, jajkiem i szczypiorkiem. Nie za bardzo było to zjadliwe, ale nikt nie skrytykował jej dania. Wszyscy grzecznie zjedliśmy to co dla nas zrobiła, ciesząc się z jej małej zmiany. Zmieniła się i było to widoczne na pierwszy rzut oka. Przestała się panoszyć i nawet służbę zaczęła traktować normalnie. Była dla nich miła i prosiła żeby mówili jej na 'Ty'. Dziwiła mnie ta przemiana, ale zdecydowanie mi się podobała.

Związek Margaret z Hombre, przeszedł na nieco wyższy poziom. Para jest w sobie szaleńczo zakochana i nawet planują ślub. Stwierdzili jednak, że nie porwą się z motyką na słońce, jak zrobiliśmy to my z Justinem, ale jak najbardziej w niedalekiej przyszłości, mają zamiar pobrać się. Trzymam za nich kciuki, bo cholernie do siebie pasują.

Jeśli chodzi o moją matkę, cóż... dzwoniłam do niej kilka razy, ale ona wciąż nie odbiera moich telefonów. Nie wiem jak długo to jeszcze będzie trwać, ale jest mi z tym cholernie źle. Chciałabym porozmawiać z nią i Rosą, dowiedzieć się czy u nich wszystko w porządku. Pomyślałam nawet, że mogłabym je odwiedzić, ale Justin wyperswadował mi ten pomysł z głowy. Stwierdził, że moja matka najwidoczniej potrzebuje więcej czasu niż oboje przypuszczaliśmy. Jest na mnie zła i zawiedziona moim postępowaniem, ale mam nadzieję, że w końcu jej przejdzie. Mam nadzieję, że zrozumie, że to wszystko co robiłam było dla niej i dla Rosy. Cóż, będę próbować dotąd, dopóki w końcu nie odbierze tego cholernego telefonu.

***

Rano obudziły mnie promienie słońca, padające na moje nogi. Był już koniec września, a pogoda za oknem wciąż piękna. Otworzyłam oczy i westchnęłam głośno, kiedy mojego męża nie było obok. Na jego poduszce leżała jedynie biała, zapisana karteczka. Podniosłam papierek i mrugając kilka razy powiekami, przeczytałam zamieszczoną na niej notatkę

Kochanie, pojechałem do Bogoty. Widzimy się wieczorem... Kocham cię.

Uśmiechnęłam się na ostatnie słowa, po czym podniosłam się do pozycji siedzącej a następnie wstałam z łóżka i skierowałam się do łazienki wziąć szybki prysznic. Weszłam do kabiny i odkręcając ciepłą wodę, zaczęłam poranną toaletę. Umyłam dokładnie swoje ciało migdałowym mleczkiem pod prysznic, a następnie szybko je spłukałam. Stanęłam na zimnych kafelkach i chwytając ręcznik, wytarłam swoje mokre ciało. Przeszłam do umywalki, a tam umyłam twarz i zęby. Rozczesałam swoje włosy i wychodząc z łazienki, przeszłam do garderoby. 

Już jakiś czas temu, przenieśliśmy wszystkie moje rzeczy do sypialni Justina. Teraz nie muszę przechodzić z pokoju do pokoju, po to tylko by się ubrać. Wszystko jest na miejscu.

Wybrałam granatowe cygaretki i luźną kremową koszulę. Zrobiłam sobie delikatny makijaż, spryskałam się perfumami i gotowa zeszłam do kuchni.

- Dzień dobry – przywitałam się z kucharkami. 

Luisa i Constancia, zajmowały się przygotowaniem śniadania, a Sara obierała jakieś warzywa, zapewne na obiad. Nie lubiłam Sary. Była wredna i niegrzeczna. Zachowywała się jak małe rozpieszczone dziecko. Nie raz słyszałam jak kłóciła się z Constancią, o to że jak twierdzi, dają jej za dużo obowiązków. Nie sądzę żeby obieranie warzyw, rozkładanie talerzy, czy podawanie do stołu, to było za dużo. Jedynym powodem dla którego jeszcze tu pracowała, był fakt że była wnuczką Constanci. Nie miałam sumienia, żeby posyłać ją na bruk, tylko dlatego że jest pyskatą smarkulą. Jej babcia opowiadała mi o trudnej sytuacji w domu dziewczyny. Sara miała pięcioro rodzeństwa, z czego czwórka była jeszcze mała. Jej matka nie pracowała, a ojciec pracując ciężko na budowie, nie przynosił za wielu pieniędzy do domu. Constancia pomagała im jak tylko się da i prosiła, żebym była łaskawa dla jej wnuczki.

- Co jemy dobrego? – spytałam, uśmiechając się od ucha do ucha.

- Dzisiaj naleśniki z syropem klonowym, może być? – spytała Luisa, na co ochoczo przytaknęłam głową. 

Wprawdzie od dwóch tygodni jestem na diecie, ale jeden dzień przerwy, nie zaszkodzi. Uwielbiałam naleśniki z syropem klonowym, zwłaszcza w wykonaniu moich kucharek. Tak jak już kiedyś wspomniałam, te dwie kobiety gotowały rewelacyjnie i podejrzewam , że nawet liść sałaty podany przez nie, smakowałby jak niebo w gębie.

Pomogłam kobietom przy przygotowaniach, a kiedy już wszystko było gotowe, rozłożyłam talerze dla mnie i Margaret. Jak się okazało, Hombre pojechał wraz z Justinem, więc zostałyśmy z blondynką same. Nie wiem, czy wspominałam, ale mama Justina pod koniec poprzedniego tygodnia wróciła do siebie. Nie powiem, odetchnęliśmy z ulgą. Wprowadziła do naszego domu nieco zamieszania, więc miło było napawać się teraz idealną ciszą.

- Co robimy po śniadaniu? – spytała Margaret napychając sobie buzię kawałkiem naleśnika, na co wzruszyłam ramionami. 

Szczerze powiedziawszy, to obie się tu cholernie nudziłyśmy. Panowie każdego dnia jechali do stolicy, załatwiać różne interesy, a my z Margaret zostawałyśmy w tej wielkiej posiadłości i umierałyśmy z nudów. Jedynie wieczorami miałyśmy co robić. Albo jechałyśmy z naszymi mężczyznami na kolację do restauracji, albo po prostu spędzaliśmy we czwórkę czas w domu. Oglądaliśmy filmy, siedzieliśmy bez celu na kanapie rozmawiając, graliśmy w gry planszowe, albo pływaliśmy w basenie robiąc sobie różne zawody. Kiedy pogoda była ładna, jechaliśmy nad jezioro, albo paliliśmy grilla w ogrodzie.

- To może rowery, a potem basen? – rzuciła.

- Okej – zgodziłam się. 

Zjadłyśmy, poszłyśmy do swoich pokoi się przebrać, po czym wyszłyśmy do garażu i biorąc swoje rowery, ruszyłyśmy w drogę.

Miejscowość w której mieszkaliśmy była bardzo ładna. Zielone pola rozciągały się przed naszymi oczami, wąska ścieżka między jedną łąką a drugą, prowadziła do gęstego lasu. Góry oddalone od nas zaledwie kilka kilometrów, nadawały krajobrazowi uroku i pewnego rodzaju tajemniczości. Wkoło nie było żadnych zabudowań. Justin lubi ciszę i spokój, dlatego też, wykupił spory kawał ziemi, żeby nikt nie mógł wybudować się obok nas.

Wjechałyśmy do lasu i schodząc z rowerów, postanowiłyśmy się przespacerować. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Wspominałyśmy nasze wcześniejsze życie i porównywałyśmy je do teraźniejszości. Obie nie mogłyśmy uwierzyć w to, jak bardzo się zmieniło. Ile dobrego nas spotkało.

- Pamiętasz jak tu leciałyśmy? – spytała Margaret, na co z uśmiechem na ustach przytaknęłam głową – Boże, w życiu nie przypuszczałabym, że Hombre będzie moim narzeczonym. Zaczęliśmy niewinnym seksem na pokładzie samolotu, a skończyliśmy zaręczynami – śmiała się – Bez pierścionka – nie omieszkała tego zaznaczyć. 

Fakt Hombre oświadczył się blondynce, ale jak do ej pory nie kupił jej pierścionka. Margaret jednak to nie przeszkadzało. Akurat pod tym względem zgadzałyśmy się ze sobą w stu procentach. Ani ja, ani ona nie dostałyśmy od naszych mężczyzn pierścionka zaręczynowego, ale w rzeczywistości wcale nie był nam potrzebny. Liczyło się to, że się oświadczyli i że to właśnie nas wybrali.

- Taa, pamiętam te twoje jęki – rzuciłam, na co palnęła mnie lekko w ramię

- Pomyśleć, że nie chciałaś tu przyjeżdżać. A teraz, co... Jesteś Panią Bieber, najbogatszą kobietą tego świata – zacmokała radośnie.

- Nie dość, że jestem najbogatsza, to jeszcze mam najprzystojniejszego męża - poruszyłam śmiesznie brwiami, a Margaret znów trzepnęła moje ramię.

- To Hombre jest najprzystojniejszy – kłóciła się, ale ja wiedziałam swoje.

- Ale nie jest twoim mężem – wystawiłam blondynie język

- Jeszcze nie...

Nasze głowy odwróciły się w zawrotnym tempie, kiedy do naszych uszu doszedł dziwny szelest. Coś ewidentnie było tu z nami... Z wymalowanym na twarzy strachem, podeszłyśmy kilka kroków do przodu. Odwróciłam się w lewo, rozglądając się sama nie wiem za czym...

- O boże – jęknęła Margaret. 

Przeniosłam swój wzrok na blondynkę, a następnie podążyłam nim za jej wyciągniętą ręką.

- Widzisz to co ja? – spytała. 

Dopiero teraz to zobaczyłam... 

Malutka sarenka, skubiąca trawę na niewielkiej łączce. Nawet nie zauważyła, jak blisko jesteśmy.

- Jest piękna – powiedziałam cicho i starając się podejść bezszelestnie, zrobiłam kilka kroków. Sarna podniosła głowę i miałam wrażenie że jej wzrok spotkał się z moim, ale nie spłoszyło jej to. Było to dla mnie co najmniej dziwne, bo przecież leśne zwierzęta w takich sytuacjach od razu dają susa, a ona nie... 

Stała tam mieląc trawę pyszczkiem i gapiła się na mnie. Podeszłam bliżej i wyciągając dłoń, chciałam jej dotknąć

- Elena – odezwała się Margaret, na co sarenka wystraszyła się i uciekła. 

Cholerna blondynka...

- No i co zrobiłaś? – spytałam oburzona – Byłam tak blisko...

- Oj przepraszam – westchnęła, przewracając oczami – Powinnaś mi podziękować. A co jeśli miała wściekliznę? - spytała zakładając ręce pod biustem

- Dobra, nie ważne... - machnęłam ręką, wracając do swojego roweru – Wracamy już? – spytałam, na co Margaret pokiwała głową.

Wróciłyśmy do domu, akurat kiedy kucharki skończyły obiad. Poszłyśmy na górę się szybko wykąpać i przebrać, po czym z powrotem zeszłyśmy na dół. 

W momencie w którym Sara podawała nam krem pomidorowy, popchnęła miskę stojącą przede mną, wylewając na mnie gorącą zupę.

- Cholera – syknęłam, czując jak wrzątek parzy moje nogi. Spojrzałam na dziewczynę z przymrużonymi oczami, a jej głupkowaty uśmiech wcale nie wskazywał na to że może być jej przykro

- Przepraszam – powiedziała, ale ja wiedziałam że nie ma tego na myśli. 

Wstałam od stołu, podziękowałam za dalsze jedzenie i wyszłam na górę. Straciłam apetyt przez to co się stało. Weszłam do łazienki i szybko ściągnęłam mokre spodnie. Moje uda były cholernie czerwone i bałam się, że to może skończyć się bliznami. Syknęłam z bólu, kiedy próbowałam schłodzić uda wilgotnym ręcznikiem.

- Elena? – Margaret weszła do mojej sypialni

- Tutaj! – krzyknęłam, dając znać że jestem w łazience

- Masz, przyniosłam ci trochę kefiru. Luisa mówi że to powinno pomóc – oznajmiła, a ja spojrzałam na nią jak na głupka. 

Niby jakim sposobem kefir może pomóc na poparzoną skórę? No ale, Luisa jest starsza, wie więcej, więc stwierdziłam że jej posłucham. Przyjaciółka pomogła mi wspiąć się na łóżko, ponieważ to nie było łatwe w tej chwili, a następnie, nałożyła kefir na dłonie, po czym rozsmarowała go po moich nogach. 

Pogadałyśmy jeszcze chwile i kiedy Margaret zostawiła mnie samą, przymknęłam powieki, zasypiając.

--------------------------------------
Kochani, dziękuję za głosy, komentarze i wyświetlenia. Jesteście cudowni ❤️❤️❤️
Na kolejny rozdział zapraszam w piątek, w godzinach popołudniowych :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro