Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39


- Dzień dobry – obudził mnie mąż, składając mokre pocałunki na moim odkrytym ciele. Zachichotałam cicho, kiedy jego dłoń, przejechała po moim brzuchu, wywołując przyjemny dreszcz

- Wstajemy?

- Tak, jestem cholernie głodna – odpowiedziałam i już po chwili, byliśmy na nogach. Ubraliśmy się, umyliśmy zęby i trzymając się za ręce, zeszliśmy na dół do jadalni, w której siedziała już reszta. Margaret zajęła tradycyjnie miejsce obok Hombre, a matka Justina, miejsce na którym do tej pory siedziałam ja.

- Dzień dobry – przywitałam się ze wszystkimi, zastanawiając się gdzie powinnam usiąść. Justin poszedł na swoje miejsce, całując mamę na przywitanie w policzek, więc stwierdziłam że usiądę naprzeciwko niego, po drugiej stronie stołu. Po mojej lewej stronie siedziała blondynka, a po prawej, miejsce było puste.

- Jak poszło z teściową? – spytała Margaret, tak żeby nikt nie słyszał. 

Spojrzałam na nią z grymasem na twarzy, co dziewczyna odebrała jednoznacznie.

- Chyba się nie lubimy – stwierdziłam, na co zachichotała. Dobrze, że przynajmniej ona czerpie radość z całej tej sytuacji. 

Luisa rozłożyła talerze i oznajmiła, że na śniadanie dostaniemy jajecznicę z pomidorami, którą z resztą uwielbiałam. W ogóle te kobiety gotowały najlepiej na świecie, więc w zasadzie nie było dania, które by mi nie smakowało.

- Elena – uśmiechnęła się Luisa, podając mi sok, oraz nakładając mi porcję jajecznicy na talerz. Podziękowałam grzecznie, uśmiechając się do kobiety

- Dlaczego jesteś na 'ty' z gosposiami? –spytała moja teściowa, mrużąc na mnie oczy. 

Miałam nadzieję, że ten dzień będzie choć odrobinę lepszy od wczorajszego wieczora, no ale najwyraźniej się myliłam. Dalej mnie nienawidziła. Widziałam to w sposobie jej patrzenia i słyszałam w tonie wypowiedzi

- A dlaczego nie mam być? –spytałam, wzruszając ramionami. Spoglądnęłam na Luise, która w dalszym ciągu kręciła się wkoło stołu, nakładając innym ich porcje jedzenia

- Służba powinna znać swoje miejsce – prychnęła matka Justina.

- Mamo – jęknął zawstydzony i zirytowany blondyn, ciskając w matkę piorunami.

- Ma Pani rację, Pani Bieber – odezwała się Luisa, a jej policzki przypominały kolor buraka.

- Przepraszam Panią – zwróciła się tym razem do mnie, na co rozszerzyłam oczy ze zdziwienia – Nie powinnam się do Pani tak odnosić.

- Przestań Luisa! – warknęłam wkurzona – Jesteśmy na 'ty' i to się nie zmieni. Nikt nie będzie mi mówił, jak mam rozmawiać z innymi i jak mają się do mnie zwracać – nie wytrzymałam. 

Wzięłam do ręki swój talerz, a do drugiej sok i wstając z miejsca odeszłam od stołu

- Zjem na tarasie – oznajmiłam, wychodząc na zewnątrz. 

Nie zniosę dłużej tej sytuacji. Ta głupia baba, doprowadza mnie do szału. W dupie to mam, że to matka Justina. Nic nie upoważnia jej do tego, żeby się tak zachowywać. Ciekawa jestem, skąd ona ma pieniądze, bo patrząc na jej ubiór, na to jak się zachowuje, ma ich niemało. Znając życie, to właśnie dzięki Justinowi żyje w dostatku...

- Głupia baba – jęknęłam zirytowana, przegryzając kromkę chleba. 

Zamarłam w momencie kiedy drzwi od tarasu się otworzyły. Spojrzałam przerażona w tamtą stronę i zauważyłam śmiejącego się Justina. Blondyn musiał słyszeć mój komentarz.

- Przepraszam – mruknęłam cicho, przepraszając za to co powiedziałam. 

Justin usiadł obok mnie i dopiero teraz, zauważyłam że również wyniósł swój talerz i szklankę z sokiem.

- Nie przepraszaj – powiedział, całując mój policzek. – To prawda – dodał i tak samo jak ja, zajął się swoim jedzeniem

- Nie jesz z nimi? – spytałam zdziwiona, na co pokręcił głową na boki

- Nie. Jem śniadanie ze swoją żoną – oznajmił pewnie. 

Uśmiechnęłam się szeroko i przysuwając się bliżej męża, pocałowałam czule jego różowe usta.

- Kocham cię – szepnęłam, kładąc głowę na jego ramieniu.

Mimo sytuacji, jaka miała miejsce przy stole, spędziliśmy miło poranek, siedząc na tarasie. Zjedliśmy wspólnie śniadanie, pogadaliśmy trochę, a potem blondyn zostawił mnie samą, informując że jedzie do stolicy załatwić kilka spraw.

W południe zdrzemnęłam się na godzinkę, bo te wszystkie sytuacje które skumulowały się przez cały tydzień, dawały mi się we znaki. Padłam jak mucha. Kiedy się przebudziłam, wzięłam szybki prysznic, a następie łapiąc za ulubioną książkę, wyłożyłam się na łóżku. Mój relaks nie trwał zbyt długo, ponieważ Margaret wparowała do mojej sypialni z propozycją, pojechania do miasta na zakupy. Zgodziłam się, bo w sumie i tak mi się nudziło. Pożałowałam tego, w momencie, kiedy matka mojego męża do nas dołączyła. Nie wiem czemu, ale Pattie – mama Justina – traktowała Margaret lepiej ode mnie. Nie rozumiem tej kobiety, nie wiem czemu mnie nie lubi i co jej takiego zrobiłam, że za każdym razem traktuje mnie źle. Patrzy na mnie takim wzrokiem, jakbym ukradła jej naszyjnik wart pięć milionów dolarów, odzywa się tonem pełnym nienawiści, co uwierzcie, wcale nie jest łatwe do zniesienia. Wielokrotnie muszę gryźć się w język żeby nie odpysknąć jej niegrzecznie. Kilka razy już miałam jej coś odpowiedzieć, ale po szybkim przemyśleniu sprawy, kapitulowałam. Nie mogłam być niemiła dla matki Justina, tylko dlatego, że ona dla mnie jest.

- Elena idziesz z nami na manicure? – spytała Margaret, ciągnąc swoją nową koleżankę pod ramię. Spjrzałam na matkę Justina i widząc jej morderczy wzrok, pokręciłam głową na boki

- Nie, idźcie... Ja pójdę do tego butiku na rogu, widziałam tam ładną sukienkę – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem na ustach. 

Margaret kiwnęła jedynie głową, a patrząc na uśmiechniętą twarz mojej teściowej, sądzę że jej ta opcja się podoba. Kiedy zniknęły z pola mojego widzenia, odnalazłam wolną ławeczkę i siadając na niej, wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do Justina.

- Cześć kochanie – odebrał po kilku sygnałach, a ja cholernie się cieszyłam że mogę go w tym momencie usłyszeć. Cały dzień na zakupach z jego matką mnie wykończył, a jego ciepły i radosny głos, przynosi mi w jakiś sposób ukojenie

- Hej – westchnęłam – Zgadnij co? – rzuciłam tajemniczo

- Nie wiem... Coś z moją matką, zapewne – zaśmiał się do słuchawki, na co i ja się uśmiechnęłam

- Właśnie spędzam uroczy czas na zakupach z twoją mamą i Margaret – prychnęłam

- Och, no to gratuluję. Widzę że powoli się zaprzyjaźniacie – żartował ze mnie

- Taa, twoja matka woli chyba Margaret – jęknęłam. 

Justin znów zaśmiał się z moich słów, a potem przekonywał mnie że wcale tak nie jest. Twierdzi, że jego matka jest do mnie sceptycznie nastawiona, bo ukradłam jej jedynego syna. Boi się, że teraz Justin nie będzie poświęcał jej zbyt wiele czasu i że to właśnie dlatego zachowuje się w ten sposób. Ja jednak mam nieco inną teorię. Matka Justina ma klasę. Widać że lubi się dobrze ubrać, wyglądać nienagannie. Lubi drogie rzeczy i życie w luksusie. Ja jestem inna i to bije ode mnie na kilometr. Ja nie noszę drogich, markowych ciuchów. Lubię zwykłe legginsy, proste sweterki, sportowe, wygodne buty. Jestem zwyczajną dziewczyną z bloku. Nigdy nie żyłam w luksusie i nawet w tym momencie, mając go na wyciągnięcie ręki, nie wiem jak z niego korzystać. Nie potrzebuję jeździć do wypasionych kurortów, żeby wszem i wobec pokazywać na co mnie stać. Nie lubię co drugi dzień wychodzić na zakupy i nabywać coraz to nowsze sukienki, z pierwszych stron gazet. Te wszystkie pierdoły nie są mi do szczęścia potrzebne. Jestem zwykłą, skromną dziewczyną i chyba właśnie dlatego - dlatego że nasze światy mijają się znacznie - jego matka mnie nie lubi. Ona ma charakter Margaret. Lubi wszystkimi rządzić, mieć ludzi pod pantoflem. Chce żeby wszyscy tańczyli dokładnie tak jak im zagra. Lubi mieć władzę i to widać gołym okiem. Podejrzewam, że wolałaby żeby jej synowa była równie bogata co Justin. Wtedy nie musiałaby się obawiać, że żona jej syna, zgarnie jego majątek, bo i po co skoro sama by go miała. We mnie widzi pewnego rodzaju zagrożenie, tylko dlatego że zawsze byłam biedna. Nie musi zaglądać na moje konto, żeby to ocenić... To po prostu po mnie widać.

Po rozmowie z Justinem na temat jego matki i tego co aktualnie robię, ruszyłam do butiku o którym mówiłam dziewczynom. Weszłam do pomieszczenia, rozglądając się za sukienką którą widziałam na wystawie sklepowej.

- Pomóc w czymś? – spytała jedna z pań obsługujących. 

Uśmiechnęłam się do niej niepewnie i powiedziałam o co mi chodzi. Kobieta przeprosiła mnie na chwilę i znikając na zapleczu, poszła po sukienkę. Minutę później wyszła z tym, na co czekałam. Spojrzałam na to cudeńko i od razu zapragnęłam ją mieć. Sukienka była śliczna. Długa, zwiewna, koloru zielonego, wiązana w talii małym sznureczkiem. Materiał był lekko plisowany, a dół sukienki nieco rozkloszowany. Była bardzo ładna i cholernie mi się podobała. Weszłam do przebieralni i uważając na materiał który trzymałam w ręku, założyłam go na siebie. Rozpuściłam włosy i stając na palcach – dla uzyskania lepszego efektu - przejrzałam się w lustrze. Była idealna. Dobrze leżała, lekka, w sam raz na lato. 

Spojrzałam na metkę i zamarłam... Jeszcze nigdy nie widziałam żeby jakikolwiek ciuch mógł tyle kosztować

- Elena, jesteś tam? – usłyszałam Margaret

- Tak, tak – westchnęłam i otwierając drzwi przymierzalni, pokazałam się blondynce w kreacji którą wybrałam

- Wow – wytrzeszczyła oczy z zachwytu – Jest piękna

- Taa i cholernie droga – jęknęłam zrezygnowana

- Nie przesadzaj, na pewno nie jest... Och.. – przerwała kiedy metka znalazła się przed jej oczami. – Fakt, do tanich nie należy – zachichotała. 

Uśmiechnęłam się krzywo i zniknęłam z powrotem za drzwiami. Postanowiłam odpuścić. Sukienka była zdecydowanie za droga. Nie chciałam tracić tylu pieniędzy na kawałek materiału. To by było bez sensu. Lato w zasadzie idzie już ku końcowi, więc może nawet nie miałabym jej kiedy założyć. Przebrałam się w swoje ciuchy i wychodząc z przebieralni, uśmiechnęłam się słabo do przyjaciółki

- Karakan robi paznokcie, więc możemy iść na kawę – oznajmiła, na co parsknęłam śmiechem. Nazywanie mojej teściowej Karakanem jest niepoprawne, ale akurat w jej przypadku bardzo trafione. 

Wyszłyśmy z butiku z pustymi rękoma i udałyśmy się do małej kawiarni. Zamówiłyśmy po mrożonej kawie z lodami waniliowymi, a do tego dwie bezy przekładane masą chałwową. Bomba kaloryczna, ale po nieudanej próbie zakupienia tej cholernie pięknej sukienki, musiałam poprawić sobie czymś humor.


Justin

Po cholernie męczącym dniu i załatwianiu spraw związanych z jutrzejszym przemytem, byłem totalnie zmęczony. Jedynym moim marzeniem na ten moment było wykąpanie się i położenie się do łóżka z moją piękną żoną. Marzyłem jedynie o tym, żeby się do niej przytulić i zasnąć w jej objęciach. Ten dzień nie należał do udanych. Pięciu moich ludzi, zostało zastrzelonych przez inny kartel, z czego czworo z nich, zajmowało się przemytem kilkuset ton kokainy z Kolumbii do Argentyny. Na terenie Boliwii, tamtejszy kartel narkotykowy złapał ich w swoje sidła i zabierając nasz towar, zabili ich. Byłem cholernie wkurwiony, bo nie dość że straciłem jednych z najlepszych w swojej ekipie, to jeszcze cały towar którego produkcją zajmowaliśmy się od trzech tygodni, poszedł się jebać. Jestem w dupę, jakieś trzydzieści milionów dolarów, ale na szczęście moi ludzie mają głowę na karku i za kilka dni, ponowimy próbę przemytu koki do Argentyny. Tym razem się uda. Postanowiłem wysłać więcej osób i zażądałem pozbycie się tych, którzy zabili moich. 

Kiedyś mówiłem Elenie, że zabiłem jedynie dwie osoby... To nie była prawda. Miałem na sumieniu dużo, dużo więcej. Z moich rąk zginął tylko jeden człowiek, w momencie kiedy się przed nim broniłem. Nie chciałem pozbawiać go życia, ale moje było dla mnie znacznie ważniejsze. Później już tylko, zlecałem swoim ludziom zabójstwa na różnych, osobach, które zagrażały mojemu życiu, lub interesom. Okłamałem swoją żonę, bo nie chciałem żeby się martwiła. Elena nie do końca wie, jak ten świat wygląda i mam nadzieję, że tak już zostanie. Nie chcę żeby płakała po nocach, czy myślała o mnie, kiedy nie ma mnie w domu. To znaczy, chcę żeby myślała o mnie w każdej sekundzie jej życia, ale nie w taki sposób. Jeśli dowie się prawdy, nie będzie już tą samą osobą. Chcę żeby nadal była taka słodka i niewinna... Nie mam zamiaru przysparzać jej więcej zmartwień, dlatego też pewne sprawy zachowuję jedynie dla siebie. Z resztą, im mniej wie, tym lepiej dla niej.

Po przekroczeniu progu i wejściu do salonu, zobaczyłem swoją matkę siedzącą na kanapie i czytającą jakąś kolorową gazetę. Podszedłem do niej i całując w policzek, przywitałem się

- Dobry wieczór, mamo – uśmiechnąłem się do rodzicielki, na co odwdzięczyła się tym samym. 

Zamieniliśmy kilka zdań i nie zwlekając, poszedłem na górę do swojej żony. Wszedłem do swojej sypialni, ale nie zastając jej tam, skierowałem się do sypialni Eleny. 

Musimy to zmienić... Nie potrzebujemy już dwóch sypialni, trzeba przenieść jej rzeczy do mnie i przynajmniej nie będę musiał już jej więcej szukać. Nie pukając, nacisnąłem na klamkę i popchnąłem cicho drzwi, myśląc że może już śpi. Zdziwiłem się, gdy i tam jej nie było.

- Elena? – zawołałem, ale nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. 

Podszedłem pod drzwi Margaret, wiedząc że czasami Elena spędzała wieczory u niej. Rozmawiały, robiły te typowo babskie sprawy, a potem padały ze zmęczenia, jak muchy. Przez chwilę blondynka nie otwierała, ale po kilku głośniejszych waleniach w drzwi, zjawiła się tuż przede mną

- Co chcesz? Wiesz która jest godzina? – spytała, mrużąc zaspane oczy. Spojrzałem na zegarek. Była już pierwsza w nocy

- Przepraszam, nie chciałem cię obudzić. Elena jest u ciebie? – spytałem

- Nie, nie ma jej...

 --------------------------------------------------------------------------------------

No i to by było na tyle. Mam nadzieję, że się podoba, a na kolejny zapraszam dopiero w poniedziałek w godzinach popołudniowych :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro