37
Kochani, zaczynamy mini maraton (nie wiem ile w tradycyjnym maratonie mieści się rozdziałów)
Wrzucę za chwilę kolejne dwa rozdziały, które mam nadzieję będą wam się podobać :)
Jeśli jesteście i czytacie, to zostawcie po sobie jakiś znak :)
Dla lepszego efektu, polecam włączyć sobie muzykę którą umieściłam w mediach
Obudziłam się rano, czując świeży powiew powietrza, na mojej rozgrzanej skórze. Dotknęłam ręką miejsca obok mnie, a kiedy zorientowałam się że jest puste, otworzyłam powieki i unosząc głowę spojrzałam w kierunku kuchni, w której blondyn przygotowywał - jak się domyśliłam - śniadanie. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zakładając majtki i koszulkę Justina, podeszłam do chłopaka
- Cześć kochanie – powiedziałam, przytulając się do jego nagich pleców.
- Cześć słońce – odpowiedział i odwracając się do mnie przodem, zaplótł ramiona wokół mojej talii, po czym ucałował delikatnie moje spuchnięte od wczorajszych pocałunków usta.
- Zjemy szybko śniadanie i wyjeżdżamy – poinformował, na co jęknęłam niezadowolona
- Już? Tak szybko? – spytałam.
Miałam nadzieję, że jeszcze trochę tu zostaniemy. No w końcu mieliśmy być tu przez cały weekend, a on chce teraz wyjeżdżać zaledwie po jednym dniu
- Tak – pokiwał głową – Zadzwoniłem do pilota i poinformowałem go, że popołudniu lecimy do Vegas – dodał, a ja zmarszczyłam brwi w zdziwieniu
- Do Vegas? A po co? – spytałam
- No jak to po co? Wziąć ślub – oznajmił tak, jakbym miała o tym wiedzieć wcześniej
- Co? –byłam w kompletnym szoku.
Nie żebym miała coś przeciwko jego szalonemu pomysłowi, ale myślałam że to nie stanie się tak szybko, no i nie w Vegas. Bardziej wyobrażałam sobie normalny, prawdziwy ślub, w jakimś lokalu, czy na świeżym powietrzu pod namiotami, z rodziną i przyjaciółmi no i dopiero za jakiś czas...
Przecież nie znamy się długo i cholera wie, co się jeszcze między nami może wydarzyć...
- No... Myślałem, że chcesz za mnie wyjść – powiedział zakłopotany.
- Chcę, ale nie wiedziałam że to będzie tak szybko. Przecież ja nie mam sukienki. Nie mamy też świadków. Myślałam, że to będzie wyglądało trochę inaczej. Poza tym, czy to nie za szybko?
- Och – uleciało z jego ust – A na co mamy czekać? Ty kochasz mnie, ja kocham ciebie – wzruszył ramionami - Dobra, nie ważne...
Odsunął się ode mnie i odwracając się do mnie plecami, oparł swoje dłonie na blacie. Zrobiło mi się głupio. Położyłam dłoń na jego ramieniu, ale on pokręcił się nerwowo, zrzucając ją z siebie
- Wygłupiłem się tylko – powiedział, kręcąc głową na boki. – Dobra, odwołam ten samolot – westchnął ciężko, po czym odwracając się przodem, minął mnie i zniknął w pokoju.
- Zaczekaj! – krzyknęłam za nim, widząc jak przykłada telefon do ucha – Nie odwołuj tego – powiedziałam, na co blondyn popatrzył na mnie kompletnie zdezorientowany.
Wyglądał teraz jak małe dziecko, które nie ma pojęcia jak zachować się w danej sytuacji. Jego mina była bezcenna, zagubiony, przerażony, niepewny. Uwielbiałam go... W sumie, cholera... Na co niby mam czekać? Chcę być jego żoną, teraz, zaraz, za chwilę. Trzeba kuć żelazo póki gorące.
- Mam pomysł – powiedziałam i podchodząc do niego bliżej wspięłam się na palcach, zabrałam od niego telefon, a następnie złożyłam delikatny pocałunek na jego ustach.
Na telefonie Justina wybrałam numer do Margaret, a kiedy tylko dziewczyna odebrała, poprosiłam ją żeby kupiła mi jakąś ładną białą sukienkę i przyleciała razem z Hombre do Vegas.
- Załatwione – odezwałam się radośnie. Podeszłam do Justina i zaplatając dłonie na jego karku, przysunęłam się do niego. – Za kilka godzin, zostaniesz moim mężem Panie Bieber – oznajmiłam radośnie, wpijając się następnie w jego różowe, pełne usta.
***
- Nie wierzę, że potrafiłaś wybrać coś, co nie odsłania całego mojego tyłka – zaśmiałam się do przyjaciółki, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Muszę przyznać, że Margaret postarała się z wyborem sukienki. Była śliczna, sięgała lekko przed kolano, idealnie dopasowana do mojego ciała. Koronka, z rękawkami trzy-czwarte, podszyta była cienkim materiałem. Do tego kremowe sandałki, moja opalona, oliwkowa skóra i wyglądałam jak wycięta z gazety. Przyjaciółka zrobiła mi lekki makijaż, a rozpuszczone włosy, spięła z jednej strony, srebrno - białą delikatną spinką. Widząc swoje odbicie, podobałam się sobie.
- Boże, wyglądasz pięknie – zapiszczała radośnie, rzucając się na moją szyję.
Jeszcze końcowe poprawki i w zasadzie byłam gotowa. Wyszłyśmy z pomieszczenia, które przeznaczone było na przygotowanie się do spontanicznego ślubu i ruszyłyśmy w kierunku kaplicy. Serce waliło mi jak młotem, ale wiedziałam, że kiedy tylko spotkam te Jego piękne karmelowe tęczówki, wszystkie obawy i cała niepewność znikną jak chmura dymu. Margaret otworzyła wielkie mahoniowe drzwi i puszczając mnie przodem, ruszyła tuż za mną. Spojrzałam prosto i zauważyłam mojego przystojniaka, który wpatrywał się teraz we mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Po jego prawej stronie stał Hombre ubrany w czarny garnitur, a po lewej mężczyzna który miał udzielić nam ślubu. Myślałam, że będzie podobny do tych wszystkich facetów stylizujących się na Elvisa, ale myliłam się. To był zwykły mężczyzna, wieku średniego, który posiadał kursy udzielania ślubów i w ten sposób zarabiał na życie. Zrobiłam pierwszy krok i już po chwili do moich uszu doszła dobrze znana mi melodia, zagrana przez organistę. W rytm Marsza Mendelssohna, ruszyłam do swojego mężczyzny. Modliłam się jedynie żeby nie wywinąć orła na czerwonym długim chodniczku, prowadzącym do 'ołtarza'.
Kiedy byłam już blisko, Justin wyciągnął do mnie dłoń, którą szybko, bez wahania złapałam. Przyciągnął mnie do siebie i przytulając do swojego boku, ucałował mój policzek
- Pięknie wyglądasz – szepnął do ucha, na co zachichotałam cicho.
Odsunęłam się od niego i zerkając na mojego mężczyznę, stwierdziłam że nie mógłby wyglądać lepiej. Miał na sobie spodnie od garnituru, białą koszulę z odpiętymi dwoma górnymi guzikami, oraz czarną marynarkę. Ten trochę niedbały wygląd, nadawał mu charakteru.
- Możemy zaczynać? – spytał mężczyzna spoglądając na naszą dwójkę, na co oboje z Justinem kiwnęliśmy głowami. Mężczyzna przeczytał jakiś wstęp, a nastepnie kazał powtarzać po sobie słowa przysięgi
- Ja Justin Bieber, biorę sobie ciebie Eleno Rodriguez za żonę – zaczął urzędnik
- Ja Justin Bieber... - blondyn powtarzał słowo w słowo za mężczyzną, trzymając obie moje dłonie w swoich i spoglądając uważnie w moje oczy. Czułam jak moje serce bije trzy razy szybciej, a dłonie trzęsą się z nerwów.
- Ślubuję ci miłość, wierność, uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci – powiedział to z taką pewnością, że miałam ochotę rzucić mu się na szyję i wycałować. Uśmiechał się delikatnie, a jego głos ani na moment się nie załamał. Był pewny tego co mówi i cholernie bardzo mnie to cieszyło.
- Ja Elena Rodriguez biorę sobie ciebie Justinie Bieberze za męża... - powiedziałam, na co blondyn uniósł moją dłoń i pocałował delikatnie moje kostki. Rozproszył mnie tym trochę, ale wzięłam głęboki oddech i na nowo wróciłam do składania przysięgi – I ślubuję ci miłość, wierność – musiałam podkreślić te słowa, żeby miał pewność że jestem tylko jego i już na zawsze będę – Uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci... a nawet i dłużej – zakończyłam swoją wypowiedź, mrugając okiem do mojego przystojniaka.
Założyliśmy sobie obrączki na palce, podpisaliśmy akt zawarcia małżeństwa i przypieczętowaliśmy nasz związek długim i bardzo namiętnym pocałunkiem. Margaret, Hombre i Pan urzędnik nagrodzili nas oklaskami, a następnie życzyli wszystkiego najlepszego na nowej drodze naszego wspólnego życia.
Po skromnej ceremonii, udaliśmy się do hotelu w którym wynajęliśmy apartament z dwoma osobnymi pokojami, wielkim salonem i kuchnią. Przebraliśmy się w coś wygodniejszego, a następnie ruszyliśmy w miasto. Zjedliśmy w jednej z restauracji pyszny obiad, odwiedziliśmy kasyno do którego chłopcy chcieli bardzo iść, a koło dwudziestej pierwszej, poszliśmy do klubu. Jak to zwykle bywa w tego typu klubach, ludzi było mnóstwo. Muzyka głośno grała, a ja miałam ochotę na pierwszy taniec z moim mężem. Jednak najpierw, Justin stwierdził, że musimy wznieść toast za nasze małżeństwo. Całą czwórką i z obstawą trzech ochroniarzy, którzy dołączyli do nas zaraz po skromnej uroczystości, poszliśmy do baru
- Co moja piękna żona życzy sobie do picia? – spytał Justin, całując moją skroń
- A co mój przystojny mąż mi poleca? – tak, trochę przesadzamy z tymi tytułami, ale to nasz dzień więc chyba możemy pozwolić sobie na małe wygłupy tego typu. Justin zamówił dla wszystkich po trzy shoty i szklance coli do popicia.
- Za naszą cudowną i piękną parę młodą – powiedziała Margaret unosząc kieliszek.
Zaśmialiśmy się z jej słów, po czym wszyscy przechyliliśmy szkło. Wypiliśmy kilka kolejnych kieliszków i ruszyliśmy na parkiet. DJ puszczał całkiem niezłe kawałki, a my wiliśmy się w rytm muzyki jak oszalali. Kiedy po kolejnej już piosence, w dalszym ciągu DJ nie puścił nic do czego moglibyśmy się zwyczajnie poprzytulać, Justin postanowił zamówić u niego jakiś wolny numer. Przeprosił mnie na moment zostawiając w towarzystwie przyjaciół i zniknął w tłumie, kierując się do konsoli za którą młody chłopak umilał nam czas. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam jak blondyn mówi coś na ucho chłopakowi, a ten tylko kiwa głową ze zrozumieniem. Mój mąż ruszył ponownie w naszą stronę.
- Drodzy Państwo, a teraz piosenka na specjalne życzenie – oznajmił DJ przez mikrofon, puszczając następnie piosenkę którą uwielbiam – Dla pięknej Eleny – dodał.
Uśmiechnęłam się pod nosem i czując silne dłonie na swoich biodrach, odwróciłam się w stronę mojego męża.
- Wiedziałeś co wybrać – zaśmiałam się i kręcąc głową na boki, przytuliłam się do ciepłego ciała blondyna. Bujaliśmy się w rytm latynoskich dźwięków napawając się swoją obecnością.
- Kocham cię – szepnął Justin do mojego ucha, na co odpowiedziałam tym samym.
Odsunęłam się od niego i patrząc mu prosto w oczy, wpiłam się zachłannie w te piękne pełne usta. Całowaliśmy się na środku parkietu, nie zważając na bawiących się dookoła ludzi. Nic się dla nas nie liczyło. Byliśmy tylko my. Tylko we dwoje... Nikt więcej.
Po udanym wieczorze i kilku wypitych drinkach, wróciliśmy do wynajętego apartamentu. Margaret zniknęła z Hombre w jednej sypialni, a my z Justinem w drugiej. Nie mieliśmy już siły na nic, więc tylko wzięliśmy wspólny prysznic i położyliśmy się do łóżka. Ten weekend był dla mnie najlepszym czasem w moim życiu. Pojechałam do Austrii kompletnie przygnębiona tym co wydarzyło się między mną a moją matką, a wracam po dwóch dniach z Vegas, z kochającym mężem, który jest dla mnie wszystkim.
- Dziękuję za ten weekend – powiedziałam całując policzek Justina.
Leżeliśmy na wielkim łóżku, przytulając się do siebie. Justin dotknął opuszkami palców mojej twarzy i przyglądając mi się, uśmiechnął się promiennie. W jego oczach widziałam szczęście.
- To ja dziękuję, że za mnie wyszłaś. Jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie i kocham cię bardzo mocno – powiedział, wpijając się w moje usta.
Mruknęłam zadowolona jego słowami i przyciskając twarz do jego torsu, wsłuchiwałam się w bicie serca blondyna.
- Justin? Mogę o coś spytać? – odezwałam się po dłuższej chwili milczenia.
Blondyn się zaśmiał, a ja nie wiedząc co spowodowało jego rozbawienie, uniosłam się na łokciach i spojrzałam na niego pytająco
- Zawsze pytasz w ten sposób, jeśli jest to trudne pytanie – uśmiechnął się, a ja mimowolnie przyznałam mu rację – Pytaj – dodał
- Zabiłeś kiedyś kogoś? – nie wiem właściwie dlaczego w tak idealnym momencie zadaję to pytanie, ale po prostu ciekawość która dręczyła mnie od jakiegoś czasu, w tej chwili zwyciężyła. Mój przystojny mąż spiął się lekko, ale odpowiedział kiwnięciem głowy
- Ile?
- Dwie osoby – odpowiedział, wzdychając ciężko – Ale nie bezpośrednio. Nie pociągnąłem za spust, kazałem zabić – wyjaśnił
- Kto to był?
- Ci co cię porwali – powiedział nie patrząc na mnie, a ja otworzyłam oczy szeroko ze zdziwienia. Po co kazał ich zabić, przecież oni mi nic nie zrobili?
- Dlaczego? - Justin westchnął i łapiąc w palce kosmyk moich włosów, założył je za ucho
- Bo się cholernie o ciebie bałem. Bałem się, że cię skrzywdzili. Mówili że nie zrobili ci nic złego, ale kiedy otworzyłem te pieprzone drzwi i zobaczyłem jak bardzo jesteś wystraszona ... - przerwał nabierając powietrze w płuca – I do tego ten siniak na twoim policzku... Musiałem... Nie wytrzymałem. Kazałem jednemu ze swoich pozbyć się ich raz na zawsze. - wyjaśnił.
- Ale to nie przez nich miałam tego siniaka – palnęłam, spuszczając wzrok z jego pięknych oczu.
- A przez kogo? – spytał zdziwiony.
Westchnęłam ciężko, wspominając dzień w którym Justin mnie uderzył. Wiem, że normalnie nigdy by tego nie zrobił, a wtedy był naćpany i nie panował nad sobą.
- Przez ciebie – powiedziałam cicho.
Poczułam jak jego ciało się spina, a chłopak wstaje do pozycji siedzącej i pociągając mnie za sobą, patrzy uważnie w moje oczy, nie wierząc w to co powiedziałam
- Że co? – spytał zdenerwowany.
Spojrzałam w bok, nie chcąc na niego patrzeć i zaczęłam wyjaśniać sytuację jaka miała wtedy miejsce. Opowiedziałam mu o tym jak mnie potraktował i co zrobił. Zdawał się nie wierzyć, ale w jego oczach zauważyłam ból i przerażenie
- No i wtedy mnie uderzyłeś – skończyłam.
- Ja... ja.. Nie wiem co powiedzieć – wyjąkał.
Dotknęłam delikatnie jego policzka i pocierając kciukiem kącik jego ust, uśmiechnęłam się lekko
- Nic nie musisz mówić. Nie mam ci tego za złe, wiem że nie byłeś wtedy sobą.
- Elena – westchnął – Tak bardzo cię przepraszam – powiedział, patrząc w moje oczy. Złapał moją twarz w swoje silne dłonie i przycisnął pełne usta do moich.
- Przepraszam – powtórzył się – Przysięgam... Obiecuję, to się nigdy więcej nie powtórzy – zapewnił, a ja wiedziałam że mówi prawdę
- Wiem
- Kocham cię i już nigdy więcej cię nie skrzywdzę – oznajmił i kładąc nas z powrotem na materac, przytulił mnie mocno do siebie.
Wiem, że już nigdy tego nie zrobi. Kocha mnie i nie pozwoli na to żeby stała mi się krzywda.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro