Rozdział IV
- Chłopaki... chyba znalazłem sposób, aby zaradzić tej sytacji! - powiedziałem entuzjastycznie, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Jaki? - Koreńczycy jak zaczarowani zaczęli się w mnie wpatrywać.
- Naprawdę się nieznoszą - pomyślałem.
- No więc tak - zacząłem, biorąc głębszy oddech, chcąc potrzymać ich w niepewności - Lloyd, nie bierz tego do siebie, bo jesteś świetnym partenerem, ale moglibyśmy się zamienić. Ciebie przydzielonoby do Kai'a, którego z tego co wiem, to lubisz. A ja zaopiekowałbym się Keith'em. Chłopaki niemusieliby ze sobą walczyć.
- To jest... świetny pomysł - uśmiechnął się promiennie blondynek - chodźmy do mojej mamy. Z pewnością pozwoli się pozamieniać, znając dosyć krytyczną sytuacje.
- A ja to już nie mam nic do gadania? - zaśmiał się Kai, czochrając loki małego.
- Humorek sie polepszył? - uderzyłem go niegroźnie w bok, dostając w zamian kuksańca w biodro.
- Już tak niecwaniakuj - prychnął rozbawiony.
- Widać, że ta zmiana natychmiastowo wpędziła cię w dobry nastrój - zachichotałem spoglądając na czarnowłosego - a ty coś powiesz, Keith? Chcielibyśmy znać twoje zdanie.
- Każdy będzie lepszy od płomyczka - prychnął a jego usta wykrzywiły się w uśmiech.
- Tylko nie płomyczek! - wysyczał przez zęby, zabijając fioletowookiego wzrokiem.
- Pośpieszmy się, zanim znowu zaczną się zabijać - pociągnął mnie za rękaw młody Garmadon, a jak na zawołanie Koreańczycy poszli za nami.
Droga nie trwała długo. Szerokie drzwi wicedyrektor Misaco znajdują się na tym samym korytarzu. Blondyn pośpiesznie zapukał w drzwi i wszedł nieczekając na odpowiedź. Co się dziwić. Ja też bym pewnie tak robił gdyby moi rodzice tu pracowali. Co ja bym zrobił, żeby widzieć moją mame częściej niż tylko na dłuższe przerwy...
- Dzieńdobry! - wesoły głos starszej kobiety wyrwał mnie z zamyślenia - w czym mogę wam pomóc?
Skąd ta kobieta bierze tyle radości z życia? To nie jest możliwe, aby ktoś był tak często zadowolony i potrafił zjednać sobie sympatie młodych ludzi. Podziwiam ją za to. Sam nie raz (w zasadzie to głownie Matt) pakowałem się w jakiejś kłopoty. Dyrektor zawsze pod namową Misaco przepuszcza niektóre sytuacje. Nie wszyscy mają takie ulgi. Ludzie którzy zaleźli jej za skóre przeżywają prawdziwe piekło. Zazwyczaj sami rezygnują ze szkoły.
- Mamo, jest problem ze składem partnerskim... - chłopak usiadł na krześle przed biurkiem.
- Jest jakiś problem z Takashim? - zapytała zmartwiona, wpatrując się w syna - słyszałam, że jest dobrym uczniem.
- Nie mamo! Wszystko z Takashim okey! - powiedział uspokajając swoją rodzicielke - Jest spęcie między Keithem Koganem i Kai'em Smith'em. Razem ustaliśmy, że możemy się zamienić, ale chciałbym się zapytać, czy jest taka opcja.
- Masz na myśli, że ciebie przydzieliłabym do Kai'a, a Takashi dostałby Keith'a? - zapytała wspoglądając w jakiejś dokumenty - Myśle, że niebędzie problemu poza jednym szczegółem.
- Jakim?
- Musze napisać powód zamiany. Jeżeli jest spięcie między wami poprostu napiszcie, że nie możecie ze sobą współpracować - podała nam wszystkim kartki.
- A dlaczego ja i Lloyd też otrzymaliśmy? - zapytałem oglądając kartkę.
- Wy poprostu napiszcie, że umożliwiacie rozwiązanie konfliktu - odpowiedziała uprzejmie siadając znowu za biurko - kiedy skończycie poprostu oddajcie kartki na stosik.
- A więc od kiedy trenujemy w zmienionych składach? - zapytał zadowolony Kai.
- Od teraz - uśmiechnęła się i zabrała się za wypełnianie jakiś dokumentów.
- A więc niędziemy już pani przeszkadzać - powiedziałem odkładając kartkę - dowidzenia.
- Dowidzenia.
Po chwili wyszliśmy z gabinetu i stanęliśmy na korytarzu. Pożegnałem się z blodnynem i szatynem. Spojrzałem przelotnie na Keitha. Stał wpatrując się w ścianę. Musi o czymś myśleć.
- Hej! - uśmiechnąłem się, machając dłonią blisko jego oczu.
- Ou... - mruknął, potrząsając głową.
Jego przydługie włosy zakołysały się przez gwałtowny ruch i wpadały do oczu. Kiedy przestał, wyglądał naprawdę zabawnie z kudłami zasłaniającymi półtwarzy. Niemogłem powstrzymać śmiechu.
- Jestem Takashi Shirogane - wyciągnąłem dłoń, dalej chichocząc - z tego co słyszałem, dobrze o tym wiesz.
Chłopak wpatrywał się zaskoczony to w moją dłoń, to w moje oczy. Nieśmiało zaczął podnosić dłoń, szukając w mojej twarzy odpowiedzi na jakieś nurtujące go pytanie. Jakie? Tego niewiem. Po chwili jego palce niepewnie musnęły moją ręke. Ma miękką, ciepłą skóre. Przyjemna w dotyku. Pomogłem mu trochę, zaciskając swoją dłoń na jego. Czasami naprawdę się zastanawiam, czy nie wychowano go w dziczy, bez ludzi.
- Keith. Keith Kogane - powiedział cicho utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
- Miło mi cię poznać. Mam nadzieje, że będzie się nam dobrze pracować - uśmiechnąłem się szerzej, puszczając jego dłoń.
- Ja też - mruknął, spuszczając wzrok na podłogę - to narazie...
Natychmiast jego żywiołowy charakter zgasł, gdy szatyna zabrakło obok. Tak jakby skończyło się paliwo, którym miał się żywić ogień. Stał się nieziemsko cichy i spokojny. Jak to jest możliwe, że można zmienić nastrój tak szybko?
- Tak, narazie Keith. Do zobaczenia na jutrzejszym treningu - powiedziałem, odchodząc od młodego chłopaka.
Jestem całkowicie zmieszany. Co sprawia, że ten właśnie uczeń naszej szkoły jest taki wyjątkowy? Nie mam pojęcia, ale napewno się dowiem. Odnajde odpowiedź na wszystkie pytania, kłębiące się w mojej głowie za pewnymi fioletowymi oczami. To dziwne. Moje zamiary nigdy nie były tak trudne do zrealizowania. Jak rozmawiać z kimś, kto nie bardzo rwie się do mówienia?
W tym zamyśleniu niezauważyłem jak na kogoś wpadam.
- No serio?! To już drugi raz w tym tygodniu! - krzyknęła postać, którą znałem zbyt dobrze.
- Wybacz Matt, troszkę odpłynąłem - kucnąłem zbierając rzeczy przyjaciela z podłogi.
- Nie jestem zdziwiony - zaśmiał się.
- Za długo mnie znasz - powiedziałem, podając mu książki - Co ty tutaj robisz?
- Nie jest to istotne. Ty mi lepiej powiedz, czy załatwiłeś sobie randke z Keithem czy nie? - rozbawiony szturchnął mnie łokciem, puszczając jakieś znaczące spojrzenia.
- Matt!!! - zakrzyknąłem, uderzając go w jego pustą głowę.
- Au! - jęknął z bólu, pocierając miejsce uderzenia - drocze się tylko z tobą!
- Nienawidze cię...
- Ja też cię uwielbiam Takashi. Chodź! Musimy się wyspać!
Wiii! To znowu ja! Mam nadzieje, że ktokolwiek cieszy paczały tym dziełem. Zbliżamy sie do momentów naprawdę ciekawych. Pozdrawiam was wszystkich :3 ~Futercia
I weź tu ich niekochaj... się nie da poprostu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro