Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✏20✏

Szłam na mój ulubiony widok.
Uwielbiałam te miejsce.
Czy jest mróz, deszcz czy nawet upał to i tak tam chodzę.
Mimo bólu, szłam szybkim krokiem, w plecaku miałam dwa koce, i gorąca herbatę w butelce termicznej.

Stanęłam koło ławki, ręką ściągnęłam śnieg który leżał na ławce. Ściągłam plecak, a z niego wyciągnęłam wcześniej wspomniany koc. Położyłam go na siedzeniu. Usiadłam na nim, a później odkryłam się drugim, plecak położyłam obok siebie.
Westchnęłam, oglądając jak niebo powoli przestaje być różowe, a na ulicach zaczynają się włączać lampy. Piękny widok.
Wciągnęłam otwartymi ustami, mroźne powietrze, chwilę trzymałam go w płucach. Później powoli zaczęłam go wypuszczać, ciepłe powietrze zmieszało się z zimnym, dzięki temu zrobił się dym.

Nagle poczułam jak czyjeś ręce łapią, moje ramiona. Podskoczyłam, szybko się odwracając z przerażeniem.

Oniemiałam gdy zobaczyłam twarz napastnika. Dobrze znane włosy, oczy w których zapewne nie jedna dziewczyna się w nich zatraciła.

-Dupek- mówię wściekle, poprawiając koc, który okrywał moje ciało.

Chłopak parsknął śmiechem. I co go bawi? Przecież mogłam zejść za zawał! No po prostu kretyn.

Usiadłam spowrotem, przy tym normując mój oddech. Naprawdę się wystraszyłam.

-Twoja reakcja była boska - słyszę za sobą ten melodyjny głos, który już się nie śmiał.

Kątem oka zauważyłam jak Aron siada obok mnie. Nawet nie zwracałam na niego uwagi, niech wie że jestem wściekła na niego.
Zapewne go to nie obchodzi.

-Lily- usłyszałam poważny ton jego głosu, więc swoje spojrzenie skierowałam na niego.

Patrzył na mnie tymi pięknymi burzowymi oczami. Poczułam jak przez ciało przechodzi dreszcz. Tylko nie ten nieprzyjemny, ale odwrotnie.
Przecież znamy się tak krótko, a ja chyba się w nim zakochałam. Zakochałam się w jego oczach, w tym pięknym uśmiechu.
To nawet jest głupie. W sumie zawsze byłam idiotką. Ale chyba go kocham.

To jest chore.

-Nie możesz tak wychodzić. Jak cię znajdą będziesz trupem - mówi

-I dobrze. Bynajmniej spokój by był. - powiedziałam wracając oczami na widok - jestem nikim. - kończę trochę smutno. Nawet za smutno.

Ale to jest racja. Moje beznadziejne życie by się w końcu skończyło, i byłby święty spokój. Dla wszystkich, a wtedy będę mogła zobaczyć się z tatą.

-Nie mów tak. Nie jesteś nikim - na jego słowa przewracam oczami.

Sięgnęłam po plecak, zrobiłam lekki grymas, ponieważ poczułam ból.
Ale tak jak szybko się pojawił, to tak szybko znikł. Nie chcę wyjść na słabą.
Wyjęłam butelkę termiczną.

Odkręciłam rzecz, a do zakrętki nalałam gorącej herbaty.
Na chwilę zawiesiłam swój wzrok na picie.
Szybko spojrzałam na Arona, uśmiechnęłam się.
Chłopak zmarszczył brwi.
Skierowałam swoją rękę w jego stronę, w której trzymałam pełną zakrętkę z napojem.

-Napij się - mówię spokojnie.

-A jeśli to jest trucizna, a twoim zamiarem jest zabicie mnie? - podnosi brew do góry, patrząc intensywnie w moje oczy.

No po prostu debil.

-Jesteś tak jakby moim ochroniarzem, chyba tak to mogę nazwać. Nie jestem aż tak głupia żeby zabić człowieka, który może mnie uratować przed tamtymi- powiedziałam pewnie.

-Może masz plan. Może chcesz zabić mnie, a potem tamtych. Może aż tak bezbronna nie jesteś, jak myślałem. - uśmiecha się cwanie.

Chyba naprawdę go zamorduję.

Zakrętkę skierowałam w stronę swoich ust. Patrząc mu w oczy, wzięłam łyk herbaty.

Później naczynie skierowałam w jego stronę.

-Nie ma trucizny, proszę - chłopak się zaśmiał na moje słowa.

Jednak wziął picie, i tak jak ja patrząc w oczy wziął łyk.

Wróciłam wzrokiem na miasto.
Niebo już było ciemne, a lampy uliczne bardziej świeciły.

Czarno włosy miał rację, w ogóle nie biorę na poważnie, tamtych ludzi. Muszę bardziej uważać.
Ale nie mogę zamknąć się w czterech ścianach, i nigdzie nie wychodzić. Dostanę wtedy koci kwiku.

-To twoje ulubione miejsce?- odwróciłam głowę w jego stronę, wziął ostatni łyk , i podał mi zakrętkę.

-Tak. Uwielbiam go - mówię, skupiając się na nalewaniu teraz sobie jeszcze ciepłego napoju.

-Fajnie że masz swoje miejsce- podniosłam wzrok na jego osobę. Akurat uśmiechnął się do mnie.

Znowu poczułam te ciarki, ale zignorowałam go.
Szybko napiłam się, i butelkę schowałam do plecaka. A potem kolejny raz patrzyłam w głąb tego widoku.

-Ten twój były - zaczął nie pewnie. W duszy siebie już prosiłam żeby nie ruszał tego tematu.- dał ci już spokój?- pyta.

-Tak.- mówię szybko.

-To dobrze.- mówi

-Ale byłam głupia. Myślałam że on się zmieni - zaczęłam kręcić głową na boki - myślałam że zasługuję na miłość. Ale chyba jednak nie. - wzdycham.

Tak naprawdę nikt mnie nie kocha.
Jedynie ojciec uwielbiał mnie, i szczerze kochał.
Naprawdę myślałam że Derek się zmieni z biegiem czasu. Ale jednak tak nie było. Kochałam go, ale on najwidoczniej nie.

-Nonsens- nagle mówi głośno chłopak- każdy zasługuje na miłość i szacunek, włącznie z tobą. Nie daj sobie wmówić że nie jesteś godna miłości, szacunku czy szczęścia - kolejny raz patrzyłam mu w oczy. W nich było można zauważyć błysk. -Lily, nie rób sobie krzywdy, nie rób tego sobie. Kiedyś spotkasz tego jedynego.- kończy.

Czułam jak moje serce zaczęło walić szybciej. Czułam się, jakbym teraz odkryła go od innej strony.
Patrzyliśmy intensywnie w sobie oczy.

-Dzięki- uśmiecham lekko.

Aron kiwnęłam głową,i odwrócił wzrok od mojej osoby.

Poczułam duży ból. Zrobiłam duży grymas, i lekko się kuląc.

Leczenie nie pomaga.
To mnie dobija.

-Co się stało?- szybko mówi, wstając z ławeczki.
Stanął przede mną ,a później złapał mnie za ramiona.

-To nic- mówię prostując się, i wysilając na uśmiech - po prostu mam miesiączkę - kłamię. - ja niestety mam bolesne bóle brzucha. Ale przejdzie- kolejne kłamstwo.

-Wstawaj. Odporwadzę cię do domu. - powiedział to jakby z troską. Pomógł mi się podnieść z ławeczki.

Zaczął składać koc z siedzenia, a później go wsadził do plecaka.
Moją torbę założył na ramię.
Poprawiłam swój kocyk, który nadal był na moim ciele, i razem obok siebie ruszyliśmy w kierunku wyjścia z lasu.

Milczeliśmy przez całą tą drogę, jakbyśmy zapomnieli jak się mówi.
Jakby on, i ja zatraciliśmy się w swoich myślach.

Dochodząc do końca ścieżki, Aron stanął w miejscu, patrząc intensywnie w jeden punkt.
Więc zrobiłam to samo.

Zauważyłam jak coś,lub raczej ktoś się porusza. Ale nagle zauważyłam kolejny ruch, było ich więcej.

Chłopak złapał mnie za dłoń, więc odwróciłam głowę, w jego stronę.
Pokazał mi palcem wskazującym że mam być cicho, po czym później lekko mnie pociągnął.

Schowaliśmy się w krzakach, i słuchaliśmy.
Było słychać dwa głosy, które zbliżały się w naszym kierunku.

-Znasz ich?- pytam z przerażeniem.

Czarno włosy kiwnął głową na nie, i szybko ze spodni wyciągnął pistolet.
Pewnym ruchem do odbezpieczył.

O mój Boże!

-Wiem jak ona wygląda - mówi jeden z nich.

-Tylko ten chuj jest cały czas koło niej- nie poznawałam żadnego głosu. Nie znałam ich.

-Trzeba szybko to zrobić, żeby Aron nie mógł zdążyć ją uratować- zauważyłam jak chłopak zaciska szczękę.

W tej chwili zrozumiałam o kim oni mówili.
Ta dziewczyna, to ja.
Oni chcą mnie zabić.

-Czekaj tu- szybko wstał, i poszedł w ich stronę.

Mimo to że nas już dawno ominęli, było można zauważyć ich sylwetki.
Patrzyłam na nich.

Co on chce im zrobić?

Do moich uszów doszedł dźwięk, dwóch strzałów, zamknęłam oczy przerażona.

Kiedy je po chwili otworzyłam, jak niebiesko oki biegnie w moją stronę.

-Wstawaj - mówi stanowczo.

Wykonałam jego rozkaz. Wraz z nim wybiegłam z lasu, a później na kładkę schodową.

Zatrzymaliśmy się pod moimi drzwiami.

-Zabiłeś ich- bardziej stwierdzam, niż pytam.

-Tak. Ale nic nie widziałaś,i nie słyszałaś. Muszę iść - złapał mnie za ramiona- jutro odezwę się do ciebie. Musisz odpocząć. Nie bój się, nic ci nie grozi- spojrzał mi w oczy.

Ale później mnie tak zostawił.

On ich zabił!
Byłam znowu świadkiem zabójstwa.







Jak są błędy to przepraszam

⭐ Cenię
💭Kocham

~Wi~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro