✏15✏
Od dnia kiedy miałam pierwszy zabieg, minęło trzy dni.
Przez ten czas ból się nie zmniejszył.
Dalej na głowie mam chorą mamę, i chłopaka. Ale jego obecność jakoś mi aż tak nie przeszkadza.
Chyba się przywiązuje do niego
Wiem że jego świat jest mroczny, ale jak na razie nic mi się nie stało.
Może tamci mi odpuścili.
Choroba mamy, się pogłębia. Widzę to z każdym dniem. I to mnie przeraża.
Chce coraz więcej piwa, robi się agresywna.
I to mnie przeraża.
-Zapraszam- moja lekarka weszła do środka pomieszczenia.
Chwyciłam plecaczek, i zrobiłam to samo, zamykając za sobą drzwi.
Plecak rzuciłam pod duże krzesło, na którym usiadłam.
Lekarka wzięła do ręki, już mokry wacik i skrzykawkę.
-Proszę podwinąć rękaw- mówi
Zrobiłam to o co mnie poprosiła.
Tym wacikiem przemyła mi część skóry.
-To jest lek na uspokojenie. Tak jak ostatnio robimy- i poczułam ukłucie.
Kobieta potem z kroplówką, podeszła do mnie.
Podpieła mnie.
Usiadłam wygodniej na krześle.
-Proszę się nie ruszać. A ja zaraz przejdę- i wychodzi.
Lek uspokajający zaczynał działać.
Podali mi go, ponieważ się wierciłam,a dzięki temu że to dostałam robiłam się senna.
Oparłam głowę o zagłówek krzesła,i zamknęłam oczy.
Nie myślałam już o niczym. Chciałam oczyścić umysł od kłopotów.
Chciałam się tylko dobrze poczuć.
***
Kobieta, odpięła mnie od, już pustej kroplówki.
Przyłożyła mi wacik, do miejsca w kłucia, gdzie leciała krew. Przytrzymałam rzecz, a lekarka wróciła do biurka, zaczynając coś pisać w papierach.
-Jak się czujesz?- pyta.
-Sennie. Tak jak przed tem- mówię prawdę.
Lekarka podniosła wzrok z nad kartki, patrząc na mnie.
-To przejdzie. Na następnej wizycie zobaczymy czy to działa. - mówi znowu wracając do poprzedniej czynności.
-Dobrze - mówię ledwo słyszalnie.
Mam nadzieję że to działa, że jeszcze kilka razy, i będzie po ptokch.
Spojrzałam na swoją rękę, już nie leciała krew. Wstałam z krzesła, i wolnym krokiem podeszłam do kosza. Wacik który miał trochę mojej krwi, wylądował w koszu.
- Następna wizyta za dwa dni- podaje mi karteczkę, z terminem i podpisem.
Chwyciłam swoją torbę.
Wychodząc pożegnałam się z kobietą, z poczekalni wzięłam kurtkę, i wyszłam ze szpitala.
Szłam w stronę przystanku autobusowego.
Idąc wzdłuż chodnika, czułam się dziwnie. Znaczy nie tak że było mi nie dobrze, tylko miałam wrażenie że ktoś mnie obserwuje.
Odwróciłam się do tyłu.
Ja myślałam że mnie szlak trafi.
Stanęłam przodem do niego.
Jak zwykle chłopak miał ten swój cwaniacki uśmieszek.
Dobra przyznam, że z tym wyglądał pięknie .
-Co ty tutaj robisz?- pytam
-Witaj słońce- stanął na przeciwko mnie.
-Ile razy mam ci mówić. Odpierdol się. Co ty tutaj robisz?- powiedziałam już zirytowana.
Ile można mu mówić, tłumaczyć, że nie pójdę. Że nie musi mnie śledzić.
Ale on chyba kurwa jest jakiś tępy.
-Interesy.- odpowiada na moje pytanie. -Mam niedaleko stąd auto.- mówi dalej- jeśli jedziesz do domu, to mogę cię podwieźć- uśmiecha się szeroko.
-Nie dzięki- odwróciłam się, idąc pewnie na przystanek autobusowy.
Nie chcę go znać. Nie chcę go widzieć. Czy nawet o nim słyszeć.
Spojrzałam w lewą stronę, a niebiesko oki szedł koło mnie, z podniesioną głową.
-A ty gdzie idziesz?- wracam wzrokiem na chodnik.
- Posiedzę z tobą na tym przystanku. A jak pojedziesz nim, to wtedy ja wrócę do auta- usłyszałam jak z pewnością siebie to wypowiada.
Z politowaniem wywróciłam oczami.
Więcej już się nie odezwałam, ponieważ nie widziałam żadnej potrzeby.
Mimo to że mnie często irytował, to jednak jakąś część mnie go polubiła.
Będąc na przystanku, usiadłam na ławce, od razu zerkając na godzinę.
Uśmiechnęłam się do urządzenia.
- Długo ze mną nie posiedzisz - uśmiecham się zwycięsko zerkając na niego.
Aron z lekkim rozbawieniem pokiwał głową na boki.
W tej chwili wyglądał uroczo.
Jakby nie był jakiś chłopakiem który nie zabił człowieka.
Wyglądał tak niewinnie.
***
Spojrzałam znowu na wyświetlacz telefonu.
Mój autobus już się spóźnia czterdzieści pięć minut.
Westchnęłam wkurzona.
-Jedziesz ze mną - mówi pewien chłopak.
Spojrzałam na niego z irytacją.
-Ja jeszcze poczekam- mówię.
Nie chcę z nim jechać. Już wolę czekać jeszcze kolejne tyle, niż wsiąść do jego auta.
-Nie masz wyboru. - wstał z ławeczki, patrząc na mnie, tym swoim pewnym wzrokiem.
Spojrzałam jeszcze raz na godzinę.
Jeśli dalej mam siedzieć tyle minut, to zamarznę. Jest mróz.
-Dobra - wstaję nawet nie patrząc na niego.
Ale wiedziałam. Wiedziałam że się uśmiecha.
Szłam obok niego. Szliśmy w stronę dużego parkingu, pod jakimś dużym budynkiem.
Będąc przy samochodzie, Aron otworzył mi drzwi. Cicho mu dziękując wsiadłam na miejsce pasażera.
Kiedy byłam w środku, chłopak szybko zamknął drzwi, i okrążył auto.
Po chwili zajął swoje miejsce.
Chłopak po chwili wyjechał na drogę.
Był bardzo skupiony na niej.
Nie chcąc przerwać ciszę, która jest między nami, swój wzrok skierowałam na krajobraz który był za oknem.
Ciekawe co chłopak załatwiał w mieście.
Jakie interesy. Czy to jest związane z zabójstwem?
Czy on bierze jakieś zlecenia.
Jest płatnym zabójcą?
Widziałam jedno.
Pomagając mu, wpakowałam się w jego ciemną stronę.
Z moich rozmyśleń wyrwał mnie, mój telefon. Który wydawał dźwięk.
Widząc na wyświetlaczu imię blondyna,szybko odebrałam.
-Halo- mówię
-Hej. I jak było?- pyta. Kątem oka spojrzałam na kierowcę.
Który też na mnie zetknął.
Oderwałam urządzenie od ucha, wyciszyłam połączenie.
-Dobrze- mówię, patrząc na krajobraz za szybą.
-Coś już wiadomo?- usłyszałam w jego głosie troskę.
- Jeszcze nie- powiedziałam to wzdychając. To jest naprawdę przykre.
-Będzie dobrze. Jutro wpadaj do mnie. Na imprezę urodzinową
-Kto ma?- pytam.
-To twoja impra. Jutro masz urodziny. - usłyszałam jak się nabija ze mnie.
-Aa. Boże nawet nie wiedziałam. Ale nie chcę żadnych prezentów.- mówię szybko.
- Już za późno. Widzimy się jutro. Napiszę ci kiedy dokładnie masz być- i się rozłączył.
Zablokowałam telefon, i wróciłam do poprzedniej czynności.
Obserwowałam każdy blok, lub domek z ciekawością.
-Kto ma urodziny?- niepewnie spojrzałam na kierowcę.
Spoglądał na mnie co jakiś czas.
-Nikt- mówię lekko speszona.
Od lat nie dostawałam żadnych prezentów, czy świętowałam swoje urodziny. Od śmierci ojca, tego nie robiłam. Wręcz je znienawidziłam.
Moje pierwsze urodziny, po tej tragedii. Moja mama się upiła, spędziłam je w swoim pokoju płacząc.
Wróciłam wzrokiem, na jezdnię.
-Czyli twoje- usłyszałam pewność w jego głosie.
Już więcej mu nie odpowiadałam.
***
-Wysadź mnie tutaj- mówię szybko, ponieważ byliśmy koło sklepu.
-Poczekać na ciebie?- pyta się chłopak, parkując przed budynkiem.
-Nie.- zaczęłam odpinać pasy.- Dzięki- krzyknęłam nim drzwi się zamknęły.
Po przywitaniu się z kasjerką, poszłam w stronę lodówek.
Będąc przy niej wzięłam opakowanie skrzydełek, a z drugiej mały słoiczek buraczków.
Ziemniaki mam w domu, więc będę miała z czego zrobić obiad.
Kiedy kupiłam te rzeczy, schowałam je do plecaka.
Żegnając się wyszłam w ze sklepu.
Pod budynkiem nie stało auto chłopak, ten fakt mnie ucieszył.
Z wielkim uśmiechem, zaczęłam iść w stronę domu.
Skręciłam dobrze znaną mi w uliczkę.
Po lewej stronie tej małej ścieżki, zauważyłam chłopaka. Był ubrany w czarną bluzę, a na głowie miał kaptur.
Przypomniały mi się słowa Arona. Ale chyba to nie jest ten czas, czy chwila.
Szłam pewniej, zaczynając powoli omijać tego kogoś.
Ciesząc się już w duchu że nic mi się nie stało.
Poczułam szarpnięcie, a całym swoim ciałem uderzyłam w ścianę.
Z przerażeniem spojrzałam na napastnika.
-Derek?- pytam się głupio, niedowierzając że to on.
Chłopak się odsunął ode mnie, ściągnął kaptur przy tym się uśmiechając.
-Hej kochanie- mówi.
-Nie mów tak do mnie. Nie jesteśmy razem- mówię oschle.
- Wróć do mnie. - nalegał.
Patrzyłam w jego oczy, w nich było można dostrzec nadzieję czy troskę.
Ale nie mogę do niego wrócić. Nie czułam do niego już nic.
Po zerwaniu z nim płakałam dniami,i nocami z tęsknoty.
-Nigdy nie zapomnę jak przez ciebie w nocy, się dusiłam łzami- mówię - więc nie wrócę do ciebie- odepchnęłam się od ściany budynku, z zamiarem pójścia.
-Jesteś moja- usłyszałam w jego głosie złość.
Złapał mnie za ręce, i znowu z całej siły przywarł mnie do ściany.
Moje ręce usadowił nad moją głową, a jego jedna noga znalazła się pomiędzy moimi.
-Zostaw mnie- mówię z lekkim przerażeniem.
Niedowierzając że to zrobił.
Zaczęłam się szarpać, ale czy ja mam jakieś szanse?
Przecież on jest mężczyzną, i na dodatek dużo większym ode mnie.
-Jak będziesz moja- spojrzałam na niego.
Jego oczy. Jego oczy były duże jakby coś zażył.
Jakby coś zaćpał.
Zaczęłam znowu się szarpać.
- Jeśli jej nie puścisz, to przysięgam że twoja krew znajdzie się na betonie- usłyszałam dobrze znany mi głos.
Teraz się cieszyłam, że mnie śledził.
Cieszyłam się jak małe dziecko.
Derek patrząc na niego, puścił mnie.
Mój wzrok też w tamtym kierunku powędrował do chłopaka.
Jego oczy były ciemne. Tak jak wtedy gdy pobił swojego kolegę który mnie klepnął w tyłek.
-A ty kim jesteś żeby mną rządzić?- pyta się mój były chłopak.
-Osobą która cię pokona- zrobił swój uśmieszek. Był pewny siebie.
Zaczęłam powoli odchodzić od zielono okiego, w stronę mojego wybawiciela.
-Ona jest moja!- brunet zaczął szybkim krokiem podchodzić do mnie.
A mnie jakby paraliż złapał. Nie mogłam się ruszyć. To ze strachu. Jakbym zapomniała jak się chodzi.
Derek już wyciągał swoją dłoń, w moim kierunku. A ja dalej stałam.
Aron szybkim ruchem stanął przede mną i go złapał, przy tym wykręcając jego dłoń.
Brunet krzyknął z bólu.
- Dotknij ją jeszcze raz- słyszę jak Aron zaczął mówić gniewle- a nie tylko twoja krew znajdzie się na betonie. - zmocnił uścisk, przez co Derek z bólu klęknął- Twoje ręce też - dokończył.
Patrzyłam na to z przerażeniem.
On był psychopatą.
-Rozumiesz?- pyta się.
Derek kiwnął głową, więc go puścił.
Czarno włosy odwrócił się przodem do mnie z lekkim uśmiechem.
Podszedł do mnie, wziął mnie pod ramię, i zaczęliśmy wychodzić z uliczki.
-Coś ci zrobił?- pyta z troską.
-Nie zdążył - mówię szeptem, dalej będąc w szoku, i strachu.
Odwróciłam głowę za siebie, spoglądając na Dereka.
Trzymał boląca rękę, przy tym ją masując.
Patrzył na nas.
-Odprowadzę cię do domu- słyszę.
Szybko odwróciłam głowę, a swój wzrok skierowałam na moje buty.
To nie był mój chłopak którego tak pokochałam. Który był czuły, troskliwy, wyrozumiały. Przecież kiedyś on by nawet muchy by nie skrzywdził.
-Przepraszam - mówię szeptem.
Skręciliśmy w prawo, idąc wzdłuż chodnika w kierunku mojego bloku.
-Przecież to nie twoja wina- szybko mi odpowiada.
Stanął przede mną, i dwoma palcami podniósł mój podbródek.
Patrzyliśmy w sobie oczy.
-To nie twoja wina- mówi powoli, i wyraźnie.
Jak są błędy to przepraszam
⭐ Cenię
💭Kocham
~Wi~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro