8 Vincent
Tym razem pięści zaciskałam tak mocno, że poczułam krew spływającą pomiędzy palcami lewej ręki. Musiałam porządnie wbić sobie szkło w dłoń, ale nie interesowało mnie to.
Mój brat brał narkotyki, a ja się nie zorientowałam... Jak mogłam? Jaka ze mnie siostra?
Dlaczego... dlaczego wcześniej tego nie zauważyłam?
Tak bardzo skupiłam się na studiach i pracy w barze, że kompletnie zignorowałam wszelkie sygnały, jakie mi dawał.
Te jego nagłe zmiany zachowania? Wilczy głód o dziwnych porach nocy? Zbytnie pobudzenie lub wręcz przeciwnie: niespotykane wyciszenie? Dlaczego wcześniej nie pomyślałam, że to mogło być przez narkotyki? Że mój brat, mój mały brat... był ćpunem. Wyprostowałam się gotowa odejść od biurka mężczyzny, ale w tym momencie złapał mnie za łokieć. Lewej ręki – niestety...
- Pokaż dłoń – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu, a ja tak bardzo nie chciałam mu pokazać. To nie jego sprawa. Nie powinien się tym interesować.
Nie odpuścił jednak i na mój brak entuzjazmu sam zaczął działać. Przyciągnął mnie bliżej i podwinął rękaw bluzy. Nie dało się ukryć, że krew sączy mi się spomiędzy palców.
- Puść – przez chwilę wpatrywałam się w jego twarz, ale widziałam na niej tylko chłodną obojętność. Nie rozumiałam, dlaczego akurat teraz zainteresował się moją ręką. To nie było związane z moim bratem, ani z długiem, jaki miałam spłacić.
Cisza, jaka panowała w gabinecie była nie do zniesienia. Wszyscy mężczyźni, łącznie z ochroną pana Lee wstrzymali oddechy i z przerażeniem wpatrywali się w to, co dzieje się za biurkiem.
Mój upór musiał ich szokować, ale nie dbałam o to. W tym momencie o nic nie dbałam.
- Nie będę powtarzał – wyczułam niebezpieczną nutę w głosie mężczyzny, więc – pomimo wewnętrznego buntu – powoli otworzyłam dłoń.
Nie wyglądało to dobrze. Odłamki szkła z potłuczonych okularów porządnie powbijały mi się w skórę.
Lee spoglądał na ranę bez emocji. Nachylił się i złapał mnie za drugą rękę. Teraz już się nie stawiałam – bez protestu wyprostowałam palce.
Nie miał co oglądać – jedynie ślady po wbijanych z całej siły paznokciach. W tej dłoni nic nie trzymałam.
Mężczyzna nawet nie spojrzał na mnie – odwrócił się na chwilę w lewo, aby otworzyć jedną z szuflad biurka. Wyjął apteczkę. Jak gdyby nigdy nic otworzył ją i zaczął szukać pęsety i opatrunków.
Gdy wszystko znalazł: opryskał jakimś płynem, który pachniał jak środki dezynfekujące i powtórnie złapał mnie za dłoń. Zaczął powoli wyciągać szkło.
Nie musiałam udawać, że jego zachowanie mnie zaskoczyło. Chyba wszystkich zaskoczyło. Jego partnerka rzuciła mi tak zdezorientowane spojrzenie, że zrobiło mi się zwyczajnie głupio.
- Skoro ustaliliśmy, że na nagraniu jest rzeczywiście brat pani Mayer, gdyż jej reakcja jest jednoznaczna, to może teraz wytłumaczysz mi dokładnie, po co ją tu sprowadziłeś Vincencie? – Lee zwrócił się do oblecha, który chwilowo odzyskał wigor, ale nie trwało to długo. Pytanie szefa z powrotem wbiło go w posadzkę.
- Chciałem dołączyć ją tutaj, do pracy na kilka miesięcy, żeby odrobiła to, co brat jest winny. Może na pierwszy rzut ona nie przypomina naszych dziewczyn, ale na pewno można ją jakoś... podrasować, żeby była bardziej... zachęcająca dla facetów. - obrzucił mnie wrednym spojrzeniem. Aż zapragnęłam powtórnie zacisnąć dłoń, ale mężczyzna chyba to wyczuł, bo zdecydowanym ruchem przytrzymał mnie za nadgarstek.
- Potraktuj to jako komplement. Nie każda by chciała wyglądać jak tania dziwka. Spójrz na Weronicę: niby nie wygląda tanio, bo dokładnie wiem, ile kosztował jej wygląd, ale to i tak nie zmienia faktu, że to po prostu dziwka. Vincent musi cię bardzo lubić, żeby aż tak miło się o tobie wyrażać – Lee spojrzał prosto na mnie, a ja nie wiedziałam, czy roześmiać się na te słowa, czy wręcz przeciwnie.
Jego towarzyszka (otwarcie nazwana dziwką) wyglądała, jakby nie ruszały jej te słowa. Widocznie słyszała je tak często, że zdążyła się przyzwyczaić.
- Jakoś nie przeszkodziło mu to w samochodzie dobierać się do mnie. Nawet wygląd go nie zniechęcił – odwzajemniłam zimne spojrzenie mężczyzny. Nie zamierzałam nikogo kryć, a już na pewno nie oblecha. Z powrotem skierował wzrok na swojego pracownika.
- Opisz mi, co dokładnie robiłeś w samochodzie z dziewczyną, która ma pracować w moim burdelu, czyli zwyczajnie jest moją własnością. Ze szczegółami Vincencie – sproch próbował poluzować sobie krawat, ale chyba mu nie wychodziło.
- Meyer ma bujną wyobraźnię. Nic jej nie zrobiłem.
- Dlaczego uderzyłeś ją w twarz?
- Bo się stawiała. Sam pan widzi, że jest uparta, a do tego wygaduje głupoty. Chłopaki widzieli, nic jej nie zrobiłem.
Lee zakończył opatrywać moją dłoń. Nawet nie zauważyłam, że zrobił to tak szybko i sprawnie. Musiał mieć w tym niemałe doświadczenie...
- W jaki sposób się do ciebie dobierał? - zapytał, gdy schował przyrządy do apteczki. Obrócił fotel w moją stronę i oparł łokcie na podłokietnikach.
- Dotykał mnie, mimo iż widział, że sobie tego nie życzę.
- Gdzie cię dotykał?
Wskazałam ręką tak w powietrzu na brzuch, plecy i prawy bok. Mężczyzna przyglądał się mi bez emocji i nie wiedziałam, do czego tak naprawdę ma prowadzić ta rozmowa.
- Czy jeszcze jakoś cię skrzywdził?
- Wbijał mi pistolet w bok tak mocno, że będę miała tam siniaki. - aż złapałam się za prawą stronę. Czułam ból, gdy dotykałam.
- Rozbierz się.
Nie spodziewałam się takiego polecenia z jego ust. Oczywiście zauważył, że chciałam zaprotestować, dlatego też po chwili dodał:
- Inaczej oni ci pomogą.
Spojrzałam na siedmiu mężczyzn i zdecydowałam, że z dwojga złego: wolę to zrobić sama. Powoli zdjęłam bluzę i koszulkę. Stanika nie zamierzałam ściągać, chyba, że by mnie do tego zmusili.
Lee złapał mnie za lewe biodro i odwrócił do siebie tak, że doskonale widział prawą stronę mojego ciała. Miałam rację: tam gdzie przez długi czas miałam wbijaną lufę zrobiły mi się paskudne, ciemnie siniaki.
Mężczyzna powiódł delikatnie opuszkami palców po śladach od pistoletu.
- Masz taką delikatną skórę – powiedział jakby sam do siebie, po czym wstał. Przesunął dłonią wzdłuż mojego ramienia i szyi, by złapać mnie pod brodę. Beznamiętnie spojrzał na rozciętą wargę.
Myślałam, że coś do mnie powie, jakoś to skomentuje, ale on po chwili puścił mnie i podszedł powolnym krokiem do Vincenta.
Facet chyba spodziewał się najgorszego, bo momentalnie skurczył się w sobie i zaczął kręcić głową.
- Proszę nie, panie Lee... proszę – zaczął, ale jego szef nie zareagował. Zatrzymał się dopiero metr przed oblechem.
- Wytłumacz mi proszę, bo może coś źle zrozumiałem: przywozisz mi dziewczynę do pracy, aby zapłaciła dług za brata, który okradł ciebie z towaru, bo byłeś na tyle głupi, żeby zaufać ćpunowi. Do pracy, w której przede wszystkim liczy się wygląd, po czym bijesz ją, więc naruszasz jej ciało. Żeby tego było mało: doskonale wiesz, że w moim burdelu panują pewne zasady: wszystkie dziewczyny są moją własnością i żeby skorzystać z ich usług musisz zapłacić. Ty tymczasem dobierasz się do niej i myślisz, że wszystko jest w porządku. Popraw mnie, jeśli się pomyliłem.
Facet chyba nie wiedział, co jest gorsze: potwierdzić, że to wszystko jest prawdą, czy zaprzeczyć i zarzucić szefowi, iż się myli. Żadna z tych opcji nie brzmiała dobrze.
- Panie Lee... proszę...
- Na kolana Vincencie.
Nie chciał klęknąć. Robił to tak powoli, jakby chciał przeciągnąć moment w nieskończoność. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, o co chodzi. Po chwili wszystko stało się jasne.
Lee wyjął broń, której lufę wpakował prosto w usta oblecha. Mężczyzna zacisnął powieki i zaczął płakać. Pot po jego twarzy nie płynął – lał się strumieniami.
Przeraził mnie ten widok, więc objęłam się ramionami. Cały czas stałam w samej bieliźnie i odczuwałam chłód, jaki panował w pomieszczeniu.
- Widzisz Vincencie, ja nie wybaczam błędów. Naruszanie mojej własności to błąd kardynalny. Twój przykład pokaże innym, że nie żartuję. Ja nigdy nie żartuję.
Oblech chyba chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążył.
Lee pociągnął za spust.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro