56 Piętnasty maja
Ochroniarz posadził mnie w takim miejscu, gdzie nie było okna, więc nie mogłam ostentacyjnie się w nie wpatrywać. Przytuliłam głowę do ściany, żeby tylko nie patrzeć na tych wszystkich ludzi. Nogi zgięłam w kolanach i postawiłam je na swoim siedzeniu, a następnie objęłam rękami. Nie obchodziło mnie, że pomięłam sukienkę, a nierozsądny, bosy bieg po warsztacie porządnie wybrudził jej brzeg. Żeby tego wszystkiego było mało: poraniłam sobie stopy o jakieś ostre elementy z hangarowej podłogi.
Musiałam wyglądać jak prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy.
Złamana, pokonana i bezsilna. Z zerowymi szansami na uwolnienie. Brakowało, żebym się rozpłakała i rozmazała sobie makijaż. Prezentowałabym się wtedy okropnie, ale zapewne i tak zmuszaliby mnie do tego ślubu. Podejrzewałam, że podczas ceremonii będzie stał za mną człowiek dziadka, żeby tylko pilnować, bym nie uciekła albo nie powiedziała czegoś, czego by sobie nie życzyli.
Z drugiej strony: czy mój protest cokolwiek by zmienił? Tylko zdenerwowałabym Charlesa, a on mógłby się wtedy mścić na Michaelu i na dzieciach Castelliego, gdyby je znalazł. Nie znałam tych „nowych" braci i nie byłam z nimi związana emocjonalnie, ale nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś im się stało, bo to w końcu niczemu niewinne dzieciaki. Bez związku z dziadkiem. W zasadzie nawet i bez związku ze mną, bo przecież miałam już ich nigdy nie poznać.
Mimowolnie zauważyłam, że facet, który mnie tu przytargał, opuścił pokład. Na jego miejsce przyszło kilku innych. Ogólnie cały czas ktoś się kręcił i zmieniał miejsca. Nerwowa atmosfera tego dziwnego ślubu chyba wszystkim zaczęła się udzielać.
Przymknęłam oczy. Chciałam się odciąć od tych ludzi. Zapomnieć o całokształcie ostatnich wydarzeń. Potrzebowałam chwili spokoju, a nie ciągłego stresu i niepewności. Podejrzewałam jednak, że nic takiego nie będzie mi dane.
Gdy samolot startował i przez chwilę nieprzyjemnie trzęsło, skuliłam się jeszcze bardziej na siedzeniu. Pomyślałam o Castellim. W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że był moim ojcem. Zaczynałam rozumieć jego dziwne zachowanie na przyjęciu w prokuraturze: dlaczego tak szukał kontaktu ze mną, posyłał swoich ludzi do pilnowania mnie, dlaczego też groził Weronice...
To przykre, że nie wiedziałam o tym wcześniej. Może... mogłabym go wtedy lepiej poznać? Jeśli tylko by chciał... Niby rzucił luźną propozycję, żebym zamieszkała z jego rodziną, ale to tylko tak w ramach żartu. Na pewno doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nigdy nie opuściłabym Olivera.
Westchnęłam cicho. Dlaczego to wszystko musiało być tak trudne?
Gdy lot samolotu się ustabilizował i znaleźliśmy się na bezpiecznej wysokości, usłyszałam, iż mój brat coś krzyczał.
- Gdzie jest dziadek?!
Aż sama wyprostowałam nogi i rozejrzałam się po wnętrzu odrzutowca. Wydawało mi się, że jakoś tak dużo osób kręciło się po pokładzie, ale w końcu Charles przerzucał ochronę do Francji, bo obawiał się problemów.
- Amy! Widziałaś dziadka?! - Michael wstał z miejsca i zaczął zbliżać się w moją stronę. Wyglądał na zdenerwowanego. Powtórnie rozejrzałam się po fotelach. Nigdzie nie widziałam piekielnego starca.
Może poleciał innym kursem?
Nie zmartwiło mnie to specjalnie, ani też nie zainteresowało. Na pewno miał w tym jakiś cel. Został, aby ukarać ochronę i wyglądało na to, że zajęło mu to więcej czasu, niż przypuszczał.
Zdziwiłam się, gdy trzech ochroniarzy ruszyło w stronę Michaela, po czym niedelikatnie złapali go pod ramiona i zaczęli ciągnąć w stronę tylnej części maszyny.
Podniosłam się i ruszyłam za nimi.
Mężczyźni posadzili nabuzowanego Mike'a na jednym z wolnych siedzeń i sięgnęli po sznur. Wyglądało to tak, jakby chcieli go związać...
- Co robicie?! - krzyknęłam, gdy tylko znalazłam się bliżej – zostawcie go!
- Musimy go uspokoić, żeby nie robił problemów – odparł jeden z ochroniarzy. Wydawało mi się, że nie widziałam go wcześniej. Zazwyczaj nie interesowałam się gwardią dziadka, ale ten facet wydawał się obcokrajowcem. Miał opaloną cerę i ciemne włosy. W jego wypowiedziach dało się wychwycić obcy akcent.
- Jakie problemy może robić? - dopytałam.
- Stwarzać zagrożenie dla samego siebie, nas, a przede wszystkim dla ciebie, Amelio, a do tego nie możemy dopuścić.
Michael nie miał szans. Wyrywał się, ale przytrzymali go tak mocno, iż w kilka chwil został spętany. Nie podobało mu się to.
- Jebane chuje!!! Powiem dziadkowi!!! Zniszczy was!!! - złorzeczył. Zauważyłam, iż jeden z mężczyzn wyciągnął jakiś materiał i zwinął go w kulkę.
- Jakim prawem mówisz do niej po imieniu?!? To panna Cavendish!!! Dziadek cię zajebie, tępaku!!! - odgrażał się, gdy kneblowali mu usta.
Zamarłam.
Rzeczywiście... Ochroniarz powiedział do mnie po imieniu... I to nie Amy, jak cały czas powtarzał Charles i Michael. Powiedział: Amelio...
- Usiądź. Jeszcze dziewięćdziesiąt minut i będziemy na miejscu – polecił mi obcy facet i wskazał dłonią miejsce.
- Dziewięćdziesiąt minut? - zdziwiłam się.
Z tego, co mówił dziadek, lot z Londynu do Paryża miał nam zająć trochę ponad godzinę. Wydawało mi się, że już powinniśmy być w połowie drogi, a nie dopiero na jej początku. Zaczęłam odczuwać delikatne zdenerwowanie. Nie żeby wcześniej było lepiej, ale teraz... Było jeszcze dziwniej.
- Dokładnie dziewięćdziesiąt trzy minuty. Usiądź i się zrelaksuj. Możesz przebrać się w coś innego, chyba, że ci tak wygodnie – mężczyzna uśmiechnął się do mnie i ponownie wskazał na fotel.
Czyżby dziadek nieoczekiwanie zmienił plany? W zasadzie... to by tłumaczyło jego nieobecność na pokładzie. Zrobiłam kilka kroków w stronę swojego miejsca. Michael rzucał się na siedzeniu, ale ochroniarze zostali przy nim i pilnowali, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Było mi go trochę żal, jednak być może pracownicy mieli rację? Może rzeczywiście mógł być nieobliczalny?
Zaczęłam zastanawiać się nad osobliwością dzisiejszego lotu. Miałam nieodparte wrażenie, że było inaczej, niż poprzednio.
Co takiego musiało się wydarzyć, iż pokrzyżowało to plany Lorda? Grigorij jednak miał inne wyobrażenie, jeśli chodziło o kontrakt? A może... to kolejna, durna zagrywka starca, aby ugrać coś dla siebie? Niby zgadza się na ślub, a po chwili wywozi mnie w inne miejsce, żeby wymusić coś na Rosjaninie? To byłoby jak najbardziej w jego stylu...
Dlaczego w takim razie ochroniarz zaproponował mi, abym się przebrała? Czyżby jednak... ślub miał się nie odbyć?
Odwróciłam się gwałtownie do mężczyzny, który jako jedyny ze mną rozmawiał. Uśmiechnął się na ten mój nagły zryw i spoglądał z oczekiwaniem na to, co powiem.
- Lecimy na ślub? - zaczęłam. Rozejrzałam się po pozostałych ochroniarzach. Jakoś tak żadnego z nich nie kojarzyłam. Do tego wydawało mi się, że są do siebie podobni...
- Nie, Amelio, nie lecimy na ślub.
Serce zaczęło bić mi mocniej. Wzięłam głęboki oddech, bo poczułam, iż moje gardło po raz kolejny zaczyna ściskać strach.
- Gdzie w takim razie lecimy? I kim jesteście? Nie pracujecie dla Lorda? - zadawałam pytania z prędkością karabinu. Zaczęłam się też powoli cofać.
Mężczyźni zaśmiali się i powiedzieli do siebie coś w języku, którego nie znałam.
- Nie bój się, Amelio. Nic ci nie grozi – odparł ten, z którym rozmawiałam wcześniej.
Odczuwałam całkowicie co innego. Zacisnęłam ręce w pięści, bo zaczęły mi drżeć. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Dopiero teraz zaczynało docierać do mnie, że dziadek raczej nie kazałby związać Michaela, tylko prędzej nafaszerowałby go jakimś świństwem. Pomysł ograniczenia ruchów mojemu bratu nie mógł pochodzić od starca.
Czyżbym... została po raz kolejny porwana?
To przestawało się robić śmieszne.
Nie wiedziałam, kim byli, ani co chcieli ze mną zrobić. Nie miałam też gdzie uciec – w końcu znajdowaliśmy się w powietrzu i cel naszej destynacji był dla mnie nieznany.
- Jak mi nie wierzysz, to idź do pilota. On ci dokładnie powie, gdzie lecimy i dla kogo pracuje – dodał, a ja tylko kiwnęłam głową i odwróciłam się do niego plecami. Skierowałam pospieszne kroki w stronę kabiny kapitana naszego odrzutowca.
Może to ten cały Grigorij? W końcu nie wierzył dziadkowi i to z wzajemnością. Może to Rosjanin chce coś zyskać i dlatego mnie porwał?
Spoglądałam nieufnie na obcych mężczyzn, gdy mijałam ich w drodze do pilota, oni jednak wydawali się zadowoleni i przyjaźnie się do mnie uśmiechali.
W zasadzie mieli powody do radości – weszli na pokład jak do siebie, a ja nawet nie zwróciłam uwagi na to, że coś jest nie tak.
Ciekawiło mnie, co zrobili z Lordem? Pewnie denerwował się, iż wymuszają coś na nim i zawzięcie pertraktował. Jak sam mówił: kontrakt był dziełem jego życia, na pewno nie spodobałoby mu się to, że po drodze wystąpiły komplikacje.
Pociągnęłam za klamkę i powoli weszłam do pomieszczenia dla pilotów. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi – tak bardzo obawiałam się rozmowy z kapitanem. Modliłam się w duchu, żeby to wszystko dobrze się skończyło. Nie potrzebowałam kolejnych problemów.
Zatrzymałam się w progu kabiny i nie byłam w stanie zrobić kroku na przód. Pilot nie był sam.
Obok niego siedział mężczyzna, który bezceremonialnie celował bronią w kapitana.
- Miło cię widzieć, Amelio. Pięknie wyglądasz. Spodziewałem się ujrzeć cię w takim stroju, dopiero za jakiś czas, gdy będziesz prowadzona przeze mnie do ołtarza – powiedział mężczyzna i uśmiechnął się na widok szoku wymalowanego na mojej twarzy.
To, że musiałam w tym momencie wyglądać na porządnie skonsternowaną, było niezaprzeczalnym faktem.
- Wybacz, że nie wstanę, ale mam mały problem z poruszaniem się – facet znacząco spojrzał na laskę opartą o ścianę pomieszczenia.
Gdyby nie to, że stał za mną jeden z ochroniarzy, zapewne osunęłabym się na podłogę.
- Ty żyjesz??? - wyszeptałam.
Castelli uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Jak widać, Amelio. Żyję i mam się dobrze. Teraz, gdy cię znalazłem w zasadzie jeszcze lepiej.
- A Oliver??? - zapytałam szybko.
Jak Stefanowi się udało??? Przecież słyszałam wystrzały! Widziałam dym... Znałam relację dziennikarzy i czytałam nekrologi... Jakim cudem???
- Leci za nami. Miał coś do załatwienia w Londynie – odparł spokojnie Castelli.
Ochroniarz, który znajdował się za mną, objął mnie ramieniem w pasie, bo z tych wszystkich emocji zrobiło mi się słabo.
- Spokojnie, Amelio. Chodź, usiądziesz. Twój ojciec musi przypilnować pilota, ale po wylądowaniu o wszystkim porozmawiacie – powiedział do mnie i pociągnął w stronę fotela.
- Jak to możliwe??? - mówiłam sama do siebie i kręciłam głową – on żyje... Żyje! - wstrząsnął mną szloch.
Mój Oliver żyje!!!
Przez dłuższą chwilę nie mogłam się uspokoić. Płakałam tak głośno, że pozostali członkowie załogi zbliżyli się i mówili coś do mnie, ale nie rozumiałam ani słowa. Nie wsłuchiwałam się też za bardzo w obcy język, chociaż był podobny do hiszpańskiego. Mężczyźni mówili tak szybko, że nie byłam w stanie wyłapać pojedynczych wyrazów.
Nigdy w życiu nie poczułam takiej ulgi, jak w tym momencie!
On żył! Żył!
Głośny płacz wywabił Stefana z pomieszczenia dla pilotów.
- Gianni, zastąp mnie – powiedział do tego, który posadził mnie na fotelu. Castelli z niemałą trudnością przesunął się w przejściu i zajął miejsce naprzeciwko mnie. Przyglądał mi się przez chwilę, a ja poczułam się niezręcznie z powodu wybuchu emocji. Wzięłam kilka głębszych oddechów, aby się uspokoić.
- Jak... Jak to możliwe? - zaczęłam – słyszałam w radiu o wybuchu. Widziałam wasze nekrologi... Jak? - nie potrafiłam wydusić z siebie prostego pytania do samego końca. Serce biło mi tak szybko, iż miałam wrażenie, że nagle wyskoczy z piersi. Przepełniała mnie radość i niedowierzanie.
On żył!
- Mieliśmy dużo szczęścia, moja droga. Oliver był bardzo zdeterminowany, żeby cię odnaleźć, dlatego stwierdziliśmy, że wykorzystamy element zaskoczenia. Cavendish to naprawdę twardy zawodnik, ale twój narzeczony i ojciec z kuzynami również nie mają sobie równych – posłał mi kojący i trochę taki dumny uśmiech.
- Kuzynami? - rozejrzałam się nieprzytomnie po samolocie, jakbym dopiero co wybudziła się ze snu.
- Tak, Amelio. Nasza rodzina pochodzi z Werony i jest bardzo liczna. Dziś poznasz tylko jej małą część, ale z biegiem czasu na pewno spotkasz też resztę członków.
Liczna rodzina z Werony? Byłam tak rozbita tym wszystkim, że z opóźnieniem przyswajałam informacje, które mi obwieszczał. Z jednej strony czułam wdzięczność za to, iż przekazał mi wiadomość o Oliverze, ale z drugiej... nie znałam tego mężczyzny. Nie mogłam ufać obcemu.
- Porwałeś mnie? - zapytałam.
- W zasadzie to sterroryzowałem pilota i porwałem cały samolot, a moi kuzyni zajęli się ochroną twojego dziadka i tym nieszczęsnym gówniarzem, który rzuca się na tyle – Stefan obejrzał się przez ramię na mojego brata – jeszcze nie wiem, co z nim zrobię – westchnął sam do siebie i z powrotem skupił wzrok na mnie – Taka trochę ironia losu: porwałem własną córkę zmierzającą na ślub dwadzieścia lat po tym, gdy mnie samemu uprowadzono narzeczoną praktycznie spod ołtarza. Ten piętnasty maja musi mieć w sobie coś... porywającego – mrugnął do mnie.
- A Oliver? - spojrzałam na niego z nadzieją. Liczyłam, że nic mu się nie stało i jest cały i zdrowy.
- Osobiście zajął się Cavendishem.
Te słowa zabrzmiały tak złowrogo, iż momentalnie poczułam stróżkę zimnego potu na plecach.
- Udało mu się? - dociekałam.
- Przekonamy się o tym, gdy jego samolot wyląduje w Weronie. Obstawiam, że najpóźniej dwie godziny po nas powinien się pojawić.
Stefan wydawał się pewny siebie, ale mnie to nie przekonywało. Oczywiście, że o niczym innym nie marzyłam, jak tylko o tym, żeby mój partner wyszedł ze spotkania z Charlesem cały i zdrowy, ale z drugiej strony... stary Lord był tak nieprzewidywalny i nieobliczalny, iż bałam się o Olivera.
Castelli zauważył moją niepewność. Powoli wyciągnął rękę w moją stronę.
Przełknęłam ślinę. Nie miałam pojęcia, co chciał zrobić, ale gdy zorientowałam się, że wystawił dłoń tylko po to, żebym ją uścisnęła, niespiesznie zrobiłam to samo.
Zakrył moją drobną rękę swoimi dwoma i pogładził mnie pocieszająco po jej wierzchu.
- Poradzi sobie. Był tak bardzo zdecydowany raz na zawsze rozwiązać problem z twoim dziadkiem, że nie sądzę, żeby ktokolwiek był w stanie go powstrzymać.
Kiwnęłam głową i mocniej chwyciłam dłoń Stefana. Przez jakiś czas nic nie mówiliśmy. Moja głowa była pełna rozmaitych myśli, a uczucia zmieniały się jak na rollercoasterze: ze stanu ulgi i wdzięczności wchodziłam w niepewność i strach, żeby za chwilę cieszyć się tym, iż mój ukochany żyje, a w następnym momencie przeżywać, iż poszedł walczyć z psychicznym dziadkiem i może nie wrócić.
- Amelio... - Castelli złapał moje spojrzenie – wiem, że w ostatnich tygodniach wiele się wydarzyło w twoim życiu. Zostałaś wplątana w coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Mogę pomóc ci... zacząć od nowa – delikatnie stężałam na te słowa. Zauważył, iż chciałam zabrać moją rękę z uścisku jego dłoni, ale przytrzymał mnie mocniej – Mogę zapewnić ci spokojne życie w Stanach albo w Europie. Odetniesz się od wszystkiego i skupisz na sobie. Sama wybierzesz sobie partnera: bez względu na umowy czy zobowiązania. Nie będę się wtrącał, jeśli nie będziesz tego chciała.
- To, gdzie będę żyć, nie jest dla mnie istotne – odparłam szybko.
- A co jest istotne?
- Z kim – odparłam - Chcę Olivera – spojrzałam na niego twardo – jeśli mogę sobie wybrać partnera, to chcę Olivera – powtórzyłam.
Stefan odwzajemnił poważne spojrzenie.
- Jesteś tego pewna? - dopytał.
- Tak – odpowiedziałam bez cienia zawahania – jak niczego innego w całym moim życiu.
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie i mocniej ścisnął moją dłoń.
- Dobry wybór, moja droga. Ten szaleniec świata poza tobą nie widzi i nie chciałbym być zmuszony, aby trzymać go z daleka od ciebie, bo byłoby to wielce kłopotliwe.
Nie wiem, dlaczego, ale po raz kolejny się rozpłakałam. Stefan puścił moje dłonie i zrobił coś, czego się nie spodziewałam – podniósł się z miejsca naprzeciwko mnie i powoli osunął na fotel po mojej prawej stronie. Zakryłam twarz, gdy tylko oswobodził moje ręce. Castelli objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Zaczął uspokajająco gładzić dłonią po plecach.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz. Nie damy cię skrzywdzić – mówił do mnie cicho.
Oparłam głowę o jego ramię i nie mogłam się uspokoić. Od kilku dni nikt nie był dla mnie tak miły, jak ten mężczyzna. Byłam już taka zmęczona udawaniem dzielnej, że to wszystko, co się we mnie kumulowało od czasu wydarzeń w domu Madame, teraz się uwolniło. Płakałam ze smutku, złości, bezsilności, ale też z poczucia ulgi, szczęścia i nadziei. Żaden psycholog nie potrafiłby tego zrozumieć. Sama siebie nie rozumiałam.
- Pół godziny do lądowania – usłyszałam w pewnym momencie głos jednego z ochroniarzy. Nie wiedziałam, jak długo wtulałam się w Stefana, w każdym razie porządnie zamoczyłam mu marynarkę, a do tego zabrudziłam ją spływającym makijażem.
- Przepraszam – wyszeptałam i skrzywiłam się, gdy zobaczyłam, co zrobiłam, ale tylko się uśmiechnął i przekonywał mnie, że nic się nie stało. Polecił, abym się przebrała póki czas, bo podczas manewru lądowania musimy zająć miejsca i zapiąć pasy.
Skorzystałam z jego propozycji i na chwiejnych nogach podeszłam do mojego pierwotnego fotela. Ochroniarz wyciągnął mi jedną z walizek, a ja zaczęłam szukać w niej czegoś odpowiedniego. Dziadek bardzo poszedł w klasykę, bo zapakowano mi jedynie różnego rodzaju szpilki i eleganckie sukienki. Wybrałam czerwoną – ten kolor kojarzył mi się z pasją i był całkowicie inny niż ślubna biel, a ja tak bardzo potrzebowałam odciąć się od tego cholernego zamążpójścia, że jaskrawy kolor był niejako manifestem zerwanych kajdan. Żadnych więcej umów. Żadnych kontraktów matrymonialnych.
Z lubością zrzuciłam z siebie tę cholerną suknię ślubną. Nigdy więcej nic na siłę.
Gdy zobaczyłam swoje odbicie w łazienkowym lustrze, ucieszyłam się, iż Oliver nie miał szans ujrzeć mnie w takim stanie, bo szybko zmieniłby o mnie zdanie. Byłam tak napuchnięta na twarzy, że ledwie mogłam zobaczyć swoje oczy. Rozmazany makijaż przywodził na myśl klauna z jakiegoś creepy cyrku albo horroru.
Pod ręką miałam tylko wodę, mydło i papierowe ręczniki, więc zmycie makijażu i doprowadzenie twarzy do jako takiego, akceptowalnego stanu, trochę mi zajęło. W łazience znalazłam też apteczkę, dlatego oczyściłam stopy i założyłam plastry na większe zranienia.
Sukienka była dopasowana, ale nie wulgarna. Szerokie ramiączka i ładnie wycięty dekolt podkreślały moją szyję, a odpowiednia długość przed kolano sprawiała, że nie czułam się skrępowana, iż mam na sobie coś niestosownego. Włosy miałam tak mocno napryskane tymi różnymi fryzjerskimi specyfikami, że bez porządnego mycia nie byłam w stanie ich rozczesać. Przygładziłam gdzieniegdzie fryzurę i zostawiłam tak, jak było.
Stefan siedział na tym samym miejscu, gdzie go zostawiłam. Trochę się wahałam, czy zostać przy rzucającym mi mordercze spojrzenia Michaelu, czy jednak usiąść obok mężczyzny. Wybrałam Castelliego. Musiałam dowiedzieć się, co dokładnie wydarzyło się w domu Monique.
Ucieszył się, gdy podeszłam i zajęłam miejsce obok niego.
- Pięknie wyglądasz, Amelio – pochwalił mój wygląd.
- Jesteś ranny – spojrzałam na laskę, którą położył na przeciwległych siedzeniach. Zachęciłam go do rozmowy o tym, co działo się tydzień wcześniej.
Ciężko było przeżywać to po raz kolejny, ale w końcu poznałam prawdę. Biedna Monique i dziewczyny... Nie zasłużyły na to, co zgotował im cholerny Charles! Nikt na to nie zasłużył. Nigdy nie życzyłam nikomu źle, ale byłam przekonana, że dla takich jak Cavendish istniało specjalne miejsce w piekle. Najpewniej w jego najdalszym zakątku.
***
Werona przywitała nas zachmurzonym niebem, ale też i przyjemną temperaturą: nie było ani zbyt duszno, ani też za zimno. Ochrona w dalszym ciągu trzymała związanego Michaela, bo brat cały czas się rzucał i próbował uciekać. Stefan stwierdził, że na razie zostanie tak, jak jest teraz, a w domu ciotki Vittorii zdecyduje, co dalej.
Nie spodziewałam się, że miasteczko znane z dramatu Szekspira, było takie rozległe i pełne dysonansów: z jednej strony widziałam ściśnięte kamieniczki pokryte rudą dachówką, a zaraz za nimi znajdowały się rozległe tereny fabryk z wielkimi, dymiącymi kominami. Rzeka przecinająca miasto nie wyglądała zachęcająco: jej brązowawa woda przypominała wręcz bajorko, a nie rwący, błękitny potok, jaki miałam okazję widzieć w okolicach Augusty. Już nawet jeziorko w Central Parku prezentowało się lepiej.
Ten jedyny mankament wyglądu Werony rekompensowała architektura. Po raz pierwszy miałam okazję widzieć na żywo budynki z prawdziwymi attykami i rozetami! Wprawdzie tylko przez chwilę i z okna samochodu, ale zawsze to coś.
Nie mogłam też nadziwić się elegancko przyciętej roślinności – droga do domu ciotki Stefana pięła się przez łagodne wzgórze, wśród wysokich kolumn cyprysów i niskich, krępych drzewek o bardzo chropowatym pniu. Castelli poinformował mnie, że to wawrzyny.
Dom ciotki Vittorii był dobrze ukryty. Przy bramie zostaliśmy przywitani przez ochronę, ale bez problemów przepuścili nas dalej. Budynek był bardzo duży i miał ten sam czerwonawy odcień, co i jego dach. Cały podjazd wyłożono kamieniem, na którym nasze auto delikatnie podskakiwało.
- Moi kuzyni nie mogą doczekać się, aż cię poznają – powiedział mężczyzna, gdy zauważył niepewność na mojej twarzy.
- Oliver niedługo do nas dotrze? - po raz kolejny zadałam to pytanie. Stefan wykazywał się wielkimi pokładami cierpliwości w stosunku do mnie. Ostatnie wydarzenia nauczyły mnie jednak, żeby nie ufać nikomu i chociaż do tej pory Castelli był dla mnie miły, to jedynie z obecności mojego partnera cieszyłabym się bezgranicznie. Tylko Oliver był dla mnie najważniejszy.
- Tak myślę. Jak dobrze wiesz, nie połączę się z nim podczas lotu, ale za jakąś godzinę będę podejmował próby kontaktu. O wszystkim cię poinformuję – odpowiedział. Gestem wskazał na starszą kobietę, która wyszła nas przywitać – Amelio, poznaj ciocię Vittorię – uśmiechnęłam się nieśmiało do kobiety – ciociu, to moja córka, Amelia – przedstawił nas Castelli.
Kobieta obrzuciła moją postać bystrym spojrzeniem ciemnych tęczówek, a następnie podeszła i porwała mnie w ramiona. Nie spodziewałam się tego, więc tylko otworzyłam szerzej oczy, gdy mnie przytulała.
- W końcu mogę cię poznać, drogie dziecko. Stefan tyle o tobie opowiadał. Cały czas wierzyłam, że w końcu cię odnajdzie – mówiła kobieta.
Mężczyzna przedstawił mi pozostałych członków swojej rodziny: Gianni, który towarzyszył nam w drodze, był takim włoskim odpowiednikiem Stefana. Vittoria była jego matką. Poznałam też żonę Włocha: Giulię, jego brata Riccardo, bratową Alessię i ich dzieci. Castelli przedstawił mnie też jeszcze kilku innym kuzynkom, które nie mieszkały na stałe w tym domu, ale przyjechały w odwiedziny, aby mnie poznać.
Wszyscy byli bardzo głośni i zdecydowanie przyjaźnie do mnie nastawieni. Vittoria przydzieliła mi uroczy, nieduży pokój z osobną łazienką, żebym mogła chwilę odpocząć.
- Myślałam, że wrócimy dziś do Nowego Jorku – powiedziałam cicho do Stefana. Co chwilę też dopytywałam go o Olivera, jednak w dalszym ciągu był poza zasięgiem.
- Wrócimy, gdy pojawi się Lee. Pilot potrzebuje odpoczynku, bo wczoraj przelecieliśmy przez cały ocean, a dziś miał kursować z Oliverem, więc najpewniej na jutro wyszykujemy samolot.
Zmartwiło mnie też to... że w moim pokoju było pojedyncze łóżko. Tak jakby zapomnieli, że mój partner do mnie w końcu dołączy.
- Ciocia jest bardzo pruderyjna, dlatego też nie licz, że Lee zatrzyma się w twojej sypialni. Dopóki nie weźmiecie ślubu, śpicie osobno – oznajmił Stefan, na co tylko parsknęłam śmiechem. A kto jeszcze niedawno narzekał, że babcia nie godziła się na wspólny pokój Castelliego i mojej mamy? On to oczywiście zignorował i zrobił po swojemu... Chyba zapominał, jak to było, gdy był młody.
Skorzystałam z prysznica i zmyłam wszystkie fryzjerskie specyfiki z moich włosów. Kuzynka Giulia pożyczyła mi wygodne sandałki na niskim obcasie i przewiewną błękitną sukienkę na cienkich ramiączkach. Ubrania od dziadka były eleganckie, ale nijak miały się do klimatu włoskiego, rodzinnego spotkania.
Udało mi się doprowadzić siebie do w miarę akceptowalnego wyglądu. Opuchlizna spowodowana płaczem zniknęła, a włosy uwolnione od ciasnej fryzury znowu żyły swoim własnym życiem. Trochę je wysuszyłam, a trochę zostawiłam, aby same doschły.
Przyglądałam się swojemu odbiciu i rozmyślałam o Oliverze. Castelli w dalszym ciągu się z nim nie połączył. A co jeżeli...
Potrząsnęłam głową. Nie chciałam o tym myśleć. Musi być dobrze. Nie mogę go stracić.
Bezwiednie spojrzałam w bok. Tam, gdzie w lustrzanym odbiciu widziałam wejście do łazienki.
Gwałtownie struchlałam.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom.
Na moment nawet przestałam oddychać. Bałam się mrugnąć, bo nie wytrzymałabym, jeśli to okazałoby się tylko fatamorganą. Chorą imaginacją stęsknionej głowy.
Był tam.
Stał w drzwiach, oparty ramieniem o futrynę i przyglądał się mi z takim żarem w oczach, iż natychmiast odwróciłam się w jego stronę. Bez zastanowienia ruszyłam w jego kierunku w tym samym momencie, w którym i on zrobił krok w prostej linii do mnie.
Jeszcze nigdy tak mocno nikogo nie przytulałam. Przylgnęłam do Olivera całym ciałem, a z oczu po raz kolejny popłynęły mi łzy.
Wrócił. Miałam go całego.
Uniosłam twarz, żeby spojrzeć w jego kochane oczy, ale nie miałam na to najmniejszej szansy, bo raptownie nachylił się i złączył nasze usta w niecierpliwym pocałunku. Ten gest sprawił, że moje hamulce puściły – oddawałam mu szaleńcze i namiętne pocałunki, które sprawiały, że po moim ciele rozchodziła się nie tylko ulga, ale także i rozkosz. Pragnęłam, żeby ta chwila się nie kończyła.
Oliver wyczuł, że płaczę, więc oderwał swoje wargi od moich i delikatnymi pocałunkami obsypał moje policzki.
- Już dobrze, kochanie. Jesteś ze mną. Wszystko się skończyło – szeptał, gdy całował moje skronie i czoło.
- Myślałam, że nie żyjesz – wyłkałam - tak bardzo się bałam, że już więcej cię nie zobaczę!
- Żyję, kochanie. Gdy mam ciebie, to żyję, jak nigdy dotąd – pogładził mnie po policzku. Spoglądał na mnie z taką miłością, jakiej jeszcze u nikogo nie widziałam. Przez dłuższą chwilę przytulaliśmy się i wpatrywaliśmy w swoje oczy. Rozumieliśmy się bez słów.
Przesunęłam ręką po jego torsie i mimowolnie spojrzałam na strój.
- To ty byłeś tym cholernym mechanikiem, który mnie wydał! - sapnęłam z oburzeniem, na co tylko się uśmiechnął – nie lubię cię – dodałam i skrzywiłam się z niezadowoleniem.
- Lubić mnie nie musisz, masz mnie kochać – zażartował i powtórnie zaczął całować moje usta. Moje niezadowolenie momentalnie wyparowało.
W końcu był ze mną. Mój. Tylko mój.
- Kocham cię – powiedziałam cicho, gdy nasze wargi powoli się od siebie oderwały.
- Ja też ciebie kocham. Najbardziej na świecie, Amelio. Kocham cię tak mocno, że sama świadomość tego doprowadza mnie do szaleństwa. Nigdy nie czułem czegoś takiego – złapał mnie za rękę i przycisnął do swojego szybko bijącego serca – zamierzam się z tobą ożenić i mieć gromadę dzieci. Nie pozwolę, żeby ktokolwiek ciebie skrzywdził. Jesteś moja, na zawsze – deklarował poważnie, a ja wierzyłam w każde jego słowo.
- I psa.
- Słucham? - spojrzał na mnie zaskoczony. Nawet zmarszczył brwi.
- Zapominałeś dodać, że ożenisz się ze mną, będziemy mieć gromadę dzieci i psa – uśmiechnęłam się szeroko. Odpowiedział mi tym samym.
- Dla ciebie jestem gotowy ścigać i tą zbiegłą sowę po wszystkich lasach Maine.
Parsknęłam śmiechem, gdy to sobie wyobraziłam. W zasadzie... znając upór Olivera, sowa sama by się oddała w jego ręce.
Tak jak i ja. Oddałam się mu cała. Miał moje ciało i serce.
Było mi z tym wspaniale.
Nigdy z taką niecierpliwością nie rozbierałam się, jak wtedy, gdy po pierwszej radości z racji ponownego spotkania, opanowała nas żądza wywołana tęsknotą. Nie przejęłam się nawet tym, że ktoś może nas usłyszeć: chciałam Olivera teraz.
W tym momencie. Tak, jak i on chciał mnie.
Ciasne łóżko w niczym nam nie przeszkodziło, gdyż nawet do niego nie dotarliśmy. Oliver porwał mnie w raniona i posadził na kamiennym blacie przy umywalce.
Chyba mamy sentyment do łazienek...
Praktycznie zdarłam z niego przebranie i zaczęłam składać porywcze pocałunki na jego klatce piersiowej, szyi, ramionach i obojczykach – tam, gdzie akurat sięgnęłam, gdyż i on nie pozostawał mi dłużny. Chwycił mnie mocno za biodra i wszedł we mnie jednym, szybkim ruchem. Objęłam go nogami, a paznokcie wbiłam w jego ramiona. Nie przestawaliśmy się całować, gdy wykonywał głębokie i impulsywne ruchy. Przy każdym pchnięciu dociskał moje biodra do siebie, tak, że piersi podskakiwały w charakterystycznym rytmie obijając się o jego tors.
Gdy czułam, że zbliżam się do granicy przyjemności, puściłam jego ramiona i przechyliłam się tak, iż oparłam ciężar ciała na dłoniach, które położyłam za swoimi plecami, na zimnym blacie. Wygięłam się i zamknęłam oczy. W tym momencie nie myślałam o niczym.
Po prostu... czułam.
Zimny i szorstki kamień pod moimi dłońmi i pośladkami. Chłodny tylko na początku – z biegiem czasu moje rozgrzane ciało ociepliło blat. Szorstki był za to cały czas, ale to tylko dodatkowo mnie nakręcało, chociaż zapewne będę miała po tym ślady na skórze.
Twarde ciało Olivera. Mocny uścisk jego dłoni na moich biodrach. Dotyk naszych nagich, złączonych ciał. Pulsowanie jego członka, gdy we mnie dochodził zaraz potem, jak przylgnęłam do niego całą sobą, bo potrzebowałam jego bliskości. Smak pocałunku, którym zakrył moje usta, gdy jęczałam z rozkoszy.
A przede wszystkim czułam, że jestem otoczona miłością. Uczuciem, które spalało mnie od środka i rozlewało się ciepłą falą po całym moim ciele. Uczuciem, które przebijało z praktycznie czarnych i bardzo błyszczących oczu mojego mężczyzny. Uczuciem, które było zarezerwowane jedynie dla niego. Na zawsze dla niego.
Mój partner nie dał się przegonić do innego pokoju, z czego się ucieszyłam. Nie wyobrażałam sobie zostawić go chociaż na moment samego.
Gdy ogarnęliśmy się na tyle, iż mogliśmy wyjść z sypialni na obiad, miałam wrażenie, że wszyscy kuzyni spoglądają na nas z tajemniczymi uśmieszkami.
- Piękny dom – Oliver pochwalił posiadłość Gianniniego, na co ten tylko się uśmiechnął.
- Ma wspaniałą akustykę, zwłaszcza w łazienkach, gdy są otwarte okna – odparł kuzyn, a pozostali zaczęli się śmiać. Nawet Stefan spoglądał na nas z czymś na kształt rozbawienia.
Moje policzki musiały być w kolorze wina, które podała kucharka, a Oliver wyglądał, jakby w ogóle go nie obeszło, iż wszyscy wiedzieli, co zajęło nam tak dużo czasu.
- Uwielbiamy łazienki z dobrą akustyką, prawda, kochanie? - nachylił się i pocałował mnie przy wszystkich.
- Jak rozumiem, planujesz ślub z córką naszego drogiego Stefana? - zapytała Vittoria i wybiła ostre spojrzenie w mojego partnera.
- Zgadza się.
- To kiedy to ten ślub ma się odbyć? - drążyła kobieta.
Oliver spojrzał mi prosto w oczy.
- Kiedy tylko moja piękna Amelia zechce. Jak dla mnie może być nawet i dziś – posłał mi łagodny uśmiech.
Byłam pewna, że z chęcią przytargałby tutaj jakiegoś Bogu ducha winnego urzędnika nawet i w tym momencie, ale zamierzałam nacieszyć się nim jako jego dziewczyna, a dopiero później narzeczona i żona. Mieliśmy na to całe życie i nic nas nie goniło. Chciałam rozkoszować się chwilą.
- Może najpierw zacznijmy od porządnych zaręczyn – wtrącił się Castelli.
- Oczywiście – zgodził się mój mężczyzna.
Przez moment rozmawiali o planach matrymonialnych względem mnie, a ja na chwilę się wyłączyłam. Moje myśli odpłynęły w stronę brata i dziadka.
- Co się stało z Charlesem? - zapytałam nagle.
- Powiedzmy, że każdy płomień musi się kiedyś wypalić – rzucił tajemniczo Oliver. Poczułam, jak przesuwa dłoń po moim udzie i chwyta mnie za rękę.
- Zwłaszcza taki, który jest zbyt pewny siebie. Pycha zawsze kroczy przed upadkiem. Cavendish tak bardzo bał się ataku ze strony Woronowa, że stracił czujność – dodał Stefan.
- Nie przypuszczał, że ktokolwiek będzie chciał napaść go na jego własnym podwórku. Wzięliśmy go z zaskoczenia, gdyż myślał, że się nas pozbył – mój partner cały czas głaskał mnie po dłoni.
- Wykorzystałyśmy to, że przerzucił praktycznie całą swoją ochronę do Paryża. Tych, którzy mu zostali, szybko podmieniliśmy na naszych ludzi. Nie jestem obecnie tak mobilny, jak wcześniej, więc zająłem się porwaniem samolotu Cavendisha. Oliver miał załatwić sprawę z Lordem.
- Zależało nam, żebyś wsiadła do tego samolotu, więc twoja ucieczka trochę pokrzyżowała nam zamiary – Oliver uścisnął moją rękę i uśmiechnął się czule – nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem cię przytulić i się do wszystkiego przyznać, gdy biegałaś po tym warsztacie. Nie mogłem tego zrobić, bo wtedy nasz plan by się wydał i zrobiłoby się niebezpiecznie.
- Widziałem przez okno, jak celowałaś do tego starego dziada, a następnie postrzeliłaś ochroniarza. Byłem z ciebie dumny, moja droga. Jesteś waleczna jak wszyscy Castelli – Stefan również miło się do mnie uśmiechnął, a kuzyni pokiwali głowami i wznieśli za mnie toast.
- Charles... nie przeżył? - dopytałam.
- Tak. Na własnej skórze przekonał się, że paliwo lotnicze ma bardzo wysoką temperaturę spalania. Już nikomu nie zagrozi – mój partner spoglądał na mnie uważnie. Zapewne obawiał się, jak zareaguję na tę informację, bo jakby nie było, nawiedzony starzec był moim dziadkiem. Ja jednak nic nie czułam. Nie było mi go żal, ani też nie cieszył mnie jego koniec. Był mi całkowicie obojętny.
- Co z Michaelem?
- Będzie potrzebował pomocy. Jeśli tylko chcesz, to zaopiekujemy się nim.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do Olivera. Mimo wszystko Mike był moim bratem. Błądził i robił głupoty, ale chciałam mu pomóc. Dać drugą szansę i możliwość lepszego życia, w końcu w dalszym ciągu był tylko głupim dzieciakiem, który łatwo ulegał wpływom innych. Liczyłam, że może uda się go wyprowadzić na ludzi.
***
Wieczór spędziliśmy w ogrodzie Vittorii.
Siedziałam wtulona w ramię mojego mężczyzny i spoglądałam na najładniejszy zachód słońca, jaki przyszło mi kiedykolwiek oglądać. Pomarańczowozłote promienie kładły się przytłumionym światłem na roślinach i budynkach sprawiając, że wszystko wydawało się błyszczeć ciepłem wygasającego ognia.
- O czym myślisz? - zapytałam Olivera. Obejmował mnie ranieniem i gładził dłonią po plecach.
- O nas. O naszej wspólnej przyszłości. Imaginuję ją sobie – uśmiechnął się lekko.
- I co widzisz?
- Widzę, że będzie pięknie, kochanie. Nie może być inaczej.
Zgadzałam się z nim w zupełności. Teraz może być tylko pięknie. Już się o to postaramy.
Razem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro