Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

55 Kapitan nie opuszcza statku

pov: Oliver

Czy miałem obsesję na punkcie mojej Amelii? Zdecydowanie tak. 

Uwielbiałem w niej wszystko. Kochałem tak bardzo, jak nikogo wcześniej. Admirowałem jej charakter, wygląd, delikatność i wrażliwość. 

Oczywiście zauważałem, że miała wady – a dwie największe to upór i głupi brat, ale wielbiłem ją mimo wszystko.

Gdy tego dnia wróciła do mnie, byłem pewny, że nigdy więcej jej nie wypuszczę. Nie dam jej odejść. Ten jeden raz, gdy chciałem postąpić właściwie, kosztował mnie zbyt wiele. Nie zniósłbym, gdybym ponownie ją stracił.

Amelia była pierwszą dziewczyną, na której tak bardzo mi zależało. Chciałem, żeby było jej dobrze ze mną, żeby była szczęśliwa i miała wszystko.

Do tej pory dbałem tylko o siebie i o swoje zadowolenie. Nigdy nie interesowałem się, czy Weronica czerpała przyjemność z naszych zbliżeń, myślałem tylko o sobie. Ona była tą, która miała mi dogadzać, nie na odwrót.

Z Amelią było całkiem inaczej. Praktycznie deifikowałem tę dziewczynę. Syciłem wzrok jej ekstazą. Nic nie sprawiało mi takiej satysfakcji, jak to, że byłem w stanie doprowadzić ją do granic rozkoszy, a następnie je przekroczyć.

Nasz ostatni, wspólny poranek był nie mniej intensywny niż wieczór, gdy to wylądowaliśmy razem w wannie i moja ukochana mogła przekonać się, jak to jest być na górze. Nie ukrywała, że podobało się jej to. Mnie też się podobało – w tej pozycji miałem świetny widok na jej piersi i zgrabną sylwetkę.

Harce w wannie tak ją wymęczyły, że nie miała ochoty nakładać piżamy – położyła się spać naga, co przyjąłem z radością. Całą noc wtulałem się w jej ciepłe, delikatne ciało i nie mogłem uwierzyć, że miałem aż takie szczęście. Amelia była najwspanialszą dziewczyną, jaką poznałem i to pod każdym względem.

Obudziłem się przed nią, a to za sprawą... pewnych ruchów, które nieświadomie wykonywała, a które cholernie mnie pobudzały. Biorąc pod uwagę, że była bez ubrania... Wystarczyła niecała minuta i byłem gotowy do działania. Nikt nie nakręcał mnie tak, jak ona.

Przystąpiłem do składania delikatnych pocałunków – po policzkach, skroniach, brodzie mojej pięknej partnerki. Gdy tylko zaczęła się wybudzać, od razu przykleiła do mnie swoje dłonie. Zaczęła gładzić mnie po klatce piersiowej, a następnie zjeżdżała coraz niżej. Wiedziałem, czego szukała. Postanowiłem się trochę z nią podroczyć.

Złapałem za jej dłonie i uniosłem je ponad głową dziewczyny, a następnie przytrzymałem jedną ręką tak, żeby nie mogła ich oswobodzić. Były tak drobne, że spokojnie moja jedna dłoń obejmowała jej dwa nadgarstki.

Zaskoczyłem ją. Spoglądała na mnie z zainteresowaniem spod wpółprzymkniętych powiek, na których błądziło jeszcze wspomnienie niedawnego snu. Słyszałem, jak wzdychała, gdy intensywnymi pocałunkami obsypywałem jej szyję i dekolt.

- Chcę cię dotknąć – mówiła, a ja się śmiałem, bo doskonale wiedziałem, że tego pragnęła. Czułem, jak napinała ręce i wyginała plecy pode mną. Pragnęła kontaktu skóra do skóry. Nie zamierzałem jednak tak szybko jej wypuszczać.

- Za chwilę, kochanie. Teraz ja chcę dotykać ciebie – złożyłem długi pocałunek na jej miękkich wargach. Wolną rękę przesunąłem powoli od jej szyi przez mostek, brzuch i podbrzusze, aż dotarłem do miejsca między udami. Musiałem sprawdzić, czy była gotowa na dalszą część zabawy.

Była. Cholernie mocno była gotowa.

Nie zabrałem ręki od razu. Trochę się z nią podrażniłem, gdy zataczałem palcami kółka u wejścia jej pochwy, a następnie przysunąłem się do niej tak, że doprowadzałem ją do pasji, gdy moją rękę zastąpił penis, który również nie kwapił się do szybkiej akcji.

- Wkurzasz mnie – powiedziała, na co zaśmiałem się cicho. Unosiła biodra w zachęcającym geście, a piersiami ocierała się o mój tors.

Nie musiała długo mnie przekonywać.

Momentalnie puściłem jej dłonie i wsunąłem się w nią jednym, gładkim pchnięciem. Była tak bardzo gotowa, że musiałem trzymać nerwy na wodzy, gdyż zależało mi, aby to ona pierwsza odczuła przyjemność. Gdy tylko uwolniłem jej ręce, od razu oparła swoje dłonie pod moimi ramionami i zaczęła przesuwać paznokciami po barkach. Uwielbiałem, jak tak robiła, a ona doskonale o tym wiedziała.

Przez ostatnie dwa dni przetestowaliśmy kilka pozycji, ale ta była jej ulubioną: uwielbiałem całować ją podczas naszych zbliżeń, a Amelia z wielką pasją oddawała się tym pocałunkom, czym tylko bardziej mnie podniecała. Preferowała, gdy byliśmy tak blisko siebie. Pragnęła ciągłego dotyku, a ja chciałem dać jej to wszystko, na co tylko miała ochotę. W końcu była dla mnie najważniejsza.

Czułem, jak jej ciało drżało, gdy zbliżała się do granicy. Tej granicy, którą po raz kolejny zamierzałem z nią przekroczyć. Doświadczałem z moją piękną partnerką tego, czego nie dane mi było zaznać z żadną inną kobietą. Bliskość fizyczna bez zaangażowania emocjonalnego była przyjemna, ale seks w połączeniu z uczuciami to inny wymiar ekstazy. To eksplozja odczuć, która dotyka nie tylko ciała, ale także duszy, a w zasadzie dwóch dusz złączonych ze sobą na zawsze. W to, iż Amelia na zawsze była moja, nie wątpiłem ani przez chwilę.

 Nawet nie ukrywałem tego przed nią. Chciałem się z nią ożenić i założyć rodzinę. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby szybko zaszła w ciążę, ale rozumiałem, iż chciała skończyć studia i szanowałem jej decyzję. Zrobiłbym wszystko żeby było tak, jak ona tego pragnęła, dlatego też nie nakłaniałem jej do rezygnacji z tabletek. Jak tylko będzie gotowa, sama o tym zdecyduje.

Gdy moja ukochana odnalazła błogostan po naszym zbliżeniu, przestałem się hamować i bardzo szybko dołączyłem do niej. Dłuższą chwilę leżeliśmy przytuleni i w zasadzie niewiele rozmawialiśmy. Gładziłem ją po ramieniu, a ona przesuwała dłonią po moim torsie. Byliśmy upojeni swoją bliskością i całkowicie oddawaliśmy się tym doznaniom.

Trochę się zdziwiłem, że chciała pojechać do Monique, ale w zasadzie pasowało mi to. Dzień wcześniej skontaktowałem się ze Stefanem i poprosiłem go o przyjazd w celu wyjaśnienia sytuacji. Nie chciałem dłużej trzymać Amelii w niepewności, iż nie wiedziałem, o co chodziło Castelliemu, a z drugiej strony obiecałem mu, że będzie mógł powiedzieć jej o tym osobiście.

Zastanawiałem się, gdzie zorganizować spotkanie tak, żeby czuła się komfortowo i dom Monique wydawał się odpowiedni, bo oprócz mnie będzie tam też Madame, która lepiej rozumiała dziewczyny i na pewno będzie wiedziała, jak pomóc Amelii przetrawić te zaskakujące dla niej informacje.

Zanim wyjechaliśmy do Monique wysłałem kilka osób, żeby sprawdziły ten hotel, w którym rzekomo miał zatrzymać się brat i babcia Amelii, oraz ten ich cały dziadek, niestety moi ludzie nikogo tam nie znaleźli. Zamierzałem wznowić poszukiwania na szerszą skalę, gdy tylko załatwimy sprawę ze Stefanem.

- Gotowy? - zapytałem, gdy tylko spotkałem Castelliego. Czekałem na niego na hotelowym parkingu. Zmierzał jechać za mną do domu Madame.

- Oczywiście. Nie mogę się doczekać, aż powiem jej prawdę – mężczyzna minimalnie się uśmiechnął.

- Myślisz, że ją przekonasz? - dopytywałem.

- Mam taką nadzieję. Na pewno na początku nie będzie chciała w to uwierzyć, ale gdy zobaczy zdjęcia i filmy ze swoją mamą, to nabierze pewności, iż nie kłamię – Stefan wydawał się być dobrze przygotowany do tego spotkania.

- Ona nawet nie przypuszcza, że jej ojciec nie był jej ojcem. Była wychowywana w pełniej rodzinie i cały czas wmawiano jej, iż ten cały Michael to ojciec.

Widziałem, że Castelli zacisnął szczękę ze złości.

- Pieprzony uzurpator – syknął ze złością – zabrał mi Ginny i Amelię! Zrobię wszystko, żeby ją odzyskać.

- Mówiłeś mi ostatnio, że będziesz chciał być obecny w jej życiu – przypomniałem mu naszą rozmowę w moim rodzinnym domu – a co, jeśli ona nie będzie tego chciała?

- Będę próbował przekonać ją do zmiany zdania.

- Mam nadzieję, że nie będziesz jej do niczego zmuszał – dodałem cicho. Sam wymógł na mnie taką obietnicę. Dostosowanie się do niej wiele mnie kosztowało.

Spojrzał na mnie uważnie i po chwili skinął głową.

- Jeśli nie będzie sobie życzyła znajomości ze mną, to nie będę się jej narzucał, aczkolwiek będzie to dla mnie trudne, bo przez dwadzieścia lat o niczym innym nie marzyłem, jak o tym, żeby w końcu ją odnaleźć.

Obawiałem się, że gdy doświadczy obecności córki, to hipotetyczne odrzucenie z jej strony będzie dla niego bardzo bolesne, gdyż Amelia była wspaniałą dziewczyną i kiedy się ją poznało bliżej, to nie dopuszczało się możliwości rezygnacji ze znajomości z nią. Ja nie byłbym w stanie drugi raz dać jej odejść.

Pod domem Monique było jak zawsze pusto. Kierowca zaparkował na podjeździe, a ten od Stefana zaraz za nami.

Tak jak się spodziewałem, rozmowa z Castellim była bardzo trudna. Amelia nie mogła uwierzyć w to, co opowiadał Stefan, ale gdy zobaczyła ten film... Cieszyłem się, że mogłem być blisko niej i ją wspierać, bo bardzo tego potrzebowała.

Swoją drogą, zobaczyć taką malutką Amelię i zakochanego Castelliego... nigdy nie podejrzewałem, że dane mi będzie coś takiego oglądać.

Zdziwił mnie telefon Michaela, ale dziewczyna była tak szczęśliwa, że w końcu go widzi, iż uśpiło to moją czujność. Nigdy nie uwierzyłbym w to, że ten mały ćpun ją wystawi. Razem ze Stefanem zerwaliśmy się z kanap, gdy tylko zorientowaliśmy się, iż coś jest nie tak.

Nie chciałem, żeby wychodziła beze mnie. Ona też tego nie chciała. Powiedziała przy wszystkich, że mnie kocha. Pierwszy raz usłyszałem to wyznanie z jej ust...

Czułem, że nie powinienem dopuścić do opuszczenia domu przez nią jedynie z tym całym dziadkiem. Gdy w końcu udało się mi przekonać starca, abym mógł jechać razem z moją ukochaną do szpitala, ten zażyczył sobie rozmowy na osobności. Amelia, jej brat i ochroniarz wyszli przed dom i tam mieli na nas czekać.

Nie spodziewałem się, że nigdy nie dołączę do mojej partnerki, a wizyta u Monique będzie ostatnią, jaką dane mi było złożyć w tym miejscu.

Gdy tylko za Amelią zamknęły się drzwi, Charles odezwał się.

- Zauważyłem, że nalegacie, abym się przedstawił. Wybaczcie to faux pas, już się poprawiam. Chciałbym jednak coś podkreślić – starzec zrobił znaczącą ciszę. Widziałem, że Stefan zaczął się niecierpliwić. Nie mogłem dostrzec tego całego dziadka, bo stał za plecami dwóch ochroniarzy.

- Nie znoszę braku ogłady, a obaj popełniliście zasadnicze gafy: jeden z was pieprzył moją córkę, a drugi wnuczkę. Charles Cavendish nie wybacza błędów i nigdy nie żartuje.

Usłyszałem, że Stefan szpetnie przeklął i momentalnie nacisnął na spust. Cała reszta rozegrała się w ciągu ułamków sekund: kula Castelliego trafiła w jednego z ochroniarzy, na co drugi od razu odpowiedział ogniem. Zareagowałem błyskawicznie i oddałem strzał w stronę mężczyzny. Raniony przeze mnie ochroniarz ostatkiem sił również wystrzelił. Trafił Stefana.

- Kurwa! - krzyknął ojciec Amelii i padł na podłogę. Zacząłem strzelać w stronę drzwi, aby tylko umożliwić Castelliemu ukrycie się za kanapą. Dałem znać Monique, aby też się schowała. Zająłem miejsce za regałem, który stał z prawej strony wejścia do salonu. Z holu dobiegły kolejne strzały: mogłem się domyślić, że ludzie Charlesa pozbyli się naszych.

Zostaliśmy we troje: ja, Monique i ranny Stefan, a napastników było wielu. Na miejsce tych dwóch zastrzelonych przez nas, pojawili się kolejni.

Mężczyźni oddali kilka niecelnych strzałów, ale po chwili wycofali się do holu.

- Monique! Okno! - krzyknąłem, a Madame od razu podniosła się z podłogi i podbiegła tam, gdzie jej kazałem.

W jednej chwili stała przy oknie, a w następnej przyciskała się plecami do ściany, gdyż szyba została roztrzaskana w drobny mak pod naporem gradu kul.

- Stoją na trawniku! To pułapka! - krzyknęła Monique i ponownie schyliła się, by ukryć się za kanapą, przy Stefanie.

- Co z nim? - zawołałem. Cisza w holu zdawała się podejrzana, natomiast do okien było lepiej nie podchodzić.

- Żyję – odparł Stefan – Jebany fiut trafił mnie w bok – dodał.

- Gdzie dokładnie?

- Lewe biodro – odparła Madame – mocno krwawi – dodała z niepokojem w głosie.

- Kim on do cholery jest? - zastanawiałem się na głos. Nagła reakcja Stefana mogła oznaczać tylko jedno.

- To pieprzony świr z Londynu. Płomień. Twój ojciec na pewno z nim pracował – wyjaśnił Castelli.

Rzeczywiście, ojciec opowiadał kiedyś o współpracy z jakimś nawiedzonym staruchem, który według niego był najgorszym człowiekiem, jaki chodził po ziemi. Spiąłem się, gdy pomyślałem sobie, iż taki ktoś ma teraz w swoich agresywnych łapach moją Amelię.

- Płomień? - zapytałem, ale było to zbędne, bo w drzwiach holu stanął jeden z napastników... z kanistrem.

- Kurwa – powiedział Castelli. Teraz już wiedzieliśmy, dlaczego pilnowali okien. Chcieli nas spalić żywcem. Wycelowałem tak, że trafiłem prosto w głowę ochroniarza. Na szczęście nie zdążył rozlać benzyny.

- Hol się pali! - krzyknęła Monique – na górze są moje dziewczyny!

Teraz to i ja miałem ochotę zakląć. Nie potrzebowaliśmy przypadkowych ofiar.

Schylony ruszyłem w stronę Stefana. Nie byłem przygotowany na to, że w pewnym momencie Castelli... wyceluje we mnie.

Cholera. Takiego zwrotu akcji się nie spodziewałem.

Już wyciągałem pistolet w jego stronę, gdy mężczyzna nagle oddał strzał... poza moimi plecami. Usłyszałem huk upadającego ciała.

- Jeden z tych fiutów ponownie chciał tu wejść – wyjaśnił mi, gdy tylko schowałem się obok niego, za kanapą.

Wyglądało na to, że uratował mnie przed kulką. Musiałem przyznać – byłem zaskoczony. Do tej pory miałem z nim raczej neutralne relacje. W naszym świecie nie ufa się nikomu, więc z dystansem podchodziłem do Stefana. Trochę się też obawiałem, że będzie próbował odebrać mi Amelię i wykorzystać ją w innych, korzystnych dla siebie kontraktach. Nie dopuściłbym do tego.

Stefan wyjął telefon i wybrał numer do swoich ludzi. Zrobiłem to samo. W kilku słowach przekazałem pracownikom, aby jak najszybciej pojawili się pod domem Madame i zajęli zbirami Charlesa. Jeśli tylko im się uda, mają śledzić auto, którym porwano moją partnerkę.

Zauważyliśmy, że schody płoną. Do tego wzdłuż futryny również zaczęły pojawiać się języki ognia.

- Jest tu jakieś inne wyjście? - zapytałem Monique. Kobieta była w szoku. Pewnie cały czas zastanawiała się, co z jej dziewczynami.

- Przez piwnicę. To z drugiej strony schodów – odparła po chwili.

- Dasz radę przejść? - zapytałem Castelliego. Skinął głową.

- Postaram się.

- Wstanę i zobaczę, czy nikt nie kręci się w holu. Ubezpieczaj mnie – rzuciłem mężczyźnie i powoli wychyliłem się zza kanapy.

Ogień coraz bardziej się rozprzestrzeniał. Nie mieliśmy chwili do stracenia. Schylony podszedłem do wejścia. Wydawało się, że na korytarzu oprócz zwłok ochrony, nikogo nie było.

Machnąłem ręką do Stefana i Monique. Kobieta pomogła wstać ojcu Amelii.

- Uważaj na okna! Idźcie nisko! - poleciłem, gdyż zauważyłem ruch na trawniku. Dalej tam stali i czekali, żeby wystrzelać nas jak jakąś wypłoszoną zwierzynę.

Musiałem wrócić się i pomóc Madame. Wprawdzie próbowała zatrzymać upływ krwi, dociskając wcześniej swoją chustą do rany, ale teraz, gdy się ruszyli, musiała skupić się na podtrzymywaniu Stefana. Niestety miejsce postrzału nie wyglądało dobrze.

Złapałem go pod ramię z drugiej strony.

- Umiesz się tym obsługiwać? - Castelli zapytał Monique, gdy wręczał jej swój pistolet.

- Oczywiście – odparła i spojrzała na niego z delikatną przyganą. Wzięła broń do ręki i poszła przodem.

Usłyszeliśmy pisk dziewczyn. Ogień ogarnął już całą klatkę schodową i nie miały możliwości, aby uciec. Nie mogły też wyskoczyć przez okna, gdyż napastnicy pilnowali, aby nikomu się to nie udało.

Monique machnęła nam ręką, abyśmy ruszyli szybciej.

- Ogień zaraz dotrze do salonu! Nie mamy czasu – rzuciła i ruszyła w prawą stronę.

Praktycznie cały hol płonął: schody na piętra, całe wejście, nawet ściana pomiędzy salonem, a korytarzem. Żar bijący od ognia parzył nas przez ubranie, a drażniący dym powodował łzawienie oczu i ograniczał widoczność. Starałem się trzymać Stefana nisko, ale ciężko nam to wychodziło, bo z każdym krokiem tracił coraz więcej krwi.

Monique kazała nam podejść do solidnych, drewnianych drzwi zamkniętych na klucz.

- Zejdźcie na dół i kierujcie się na sam koniec piwnicy. Będą tam metalowe drzwi – instruowała nas, gdy tylko przekroczyliśmy próg i znaleźliśmy się na schodach. Stefan wyjął telefon i zaczął świecić, gdyż było tam bardzo ciemno. Piwnica w całości była kamienno – betonowa, więc ogień nie powinien się tak szybko w niej pojawić.

- Otwórzcie te metalowe drzwi, będzie tam pomieszczenie, które posiada osobne wyjście na zewnątrz. Wyjdziecie w okolicach granicy mojej działki i tej sąsiedniej. Przejście było niedawno używane, więc powinniście dać sobie radę – kontynuowała.

Byłem tak zaaferowany sprowadzaniem rannego Castelliego po schodach, że dopiero w ich połowie zorientowałem się, iż Monique w dalszym ciągu stoi przy drzwiach. Nie szła za nami.

- Na co czekasz?! Chodź! - krzyknąłem w jej stronę.

Spojrzała się na mnie smutno.

- Tam są moje dziewczyny, nie mogę ich zostawić.

- Nie wygłupiaj się! Klatka schodowa płonie! Nie masz szans do nich dojść! - krzyknął Stefan. Nawet obrócił się w jej stronę, ale zaraz musiał podeprzeć się dłonią o ścianę. Gdyby nie to i moja pomoc, zapewne nie byłby w stanie samodzielnie ustać.

- Jestem za nie odpowiedzialna. Na dobre i na złe – uśmiechnęła się smutno – tak jak wy jesteście odpowiedzialni za Amelię. Odzyskajcie ją! Musicie ją odzyskać! - krzyknęła. Wyglądała jak nierealne zjawisko, gdyż jej postać otulał dym. Nawet zakaszlała kilka razy.

- Monique... - zacząłem. Nie podobało mi się to, co miała zamiar zrobić.

- Kapitan powinien jako ostatni opuszczać statek. Ten dom to moja własność. Mój statek. Nie zostawię dziewczyn. Zaufały mi. Miałam się o nie troszczyć i im pomagać bez względu na wszystko. W tym miejscu miały być bezpieczne – odparła twardo. Chciałem ruszyć w jej stronę, ale nie mogłem tak nagle zostawić Stefana. Te kurewsko krzywe schody wszystko utrudniały. Za plecami Madame robiło się coraz jaśniej: ogień podpełzał już i tu. Dym wdzierał się do piwnicy, ale na szczęście utrzymywał się pod jej sufitem, gdy my ciągle schodziliśmy niżej.

- To samobójstwo... opanuj się kobieto! – Stefan również zorientował się, co jej chodzi po głowie. Zaparł się dwiema rękami o ścianę tak, abym mógł go puścić i przytargać tu Monique. Ruszyłem w jej stronę.

- To moja decyzja. Moja odpowiedzialność. Idźcie i znajdźcie Amelię. Jesteście jej bardziej potrzebni, niż mi. Wierzę, że zrobicie wszystko, aby ją odzyskać.

Nie miałem szans, żeby złapać Madame, gdyż z całej siły trzasnęła drzwiami przed moim nosem i przekręciła klucz.

- Ta szalona baba zamknęła nas tu i poszła na pewną śmierć! - krzyknął Stefan. Nie mógł tego zrozumieć. Ja również nie mogłem. Tak szybko, jak pozwoliły mi na to nierówne schody i otaczająca nas ciemność, ruszyłem w stronę mężczyzny. Światło wydobywające się z jego telefonu pokazywało, iż zostało nam jeszcze kilka stopni do pokonania.

- Jak ona tak mogła? - dziwił się Castelli.

Pokręciłem głową, gdy przemierzaliśmy korytarze piwnicy.

- Ma swoje zasady.

- I dlatego poszła się zabić? Dla zasad? - dopytywał Stefan. W pewnym momencie potknął się, więc musiałem go mocniej złapać.

- Spokojnie, już widzę metalowe drzwi – powiedziałem, aby dać mu motywację do dalszej drogi - Musimy odzyskać Amelię. Nie może pozostać z tym świrem.

- Nie wiem, czy mamy jakiegokolwiek szanse. Ten świr jest tak ustawiony i wpływowy, że iść z nim na wojnę, to tak jak z całą Europą. Wszystkich sobie podporządkował – odparł Stefan.

- Zawsze jest szansa. Nie pozwolę, aby skrzywdził Amelię.

Udało się nam dotrzeć do metalowych drzwi i odnaleźć ukryte przejście w pomieszczeniu, które znajdowało się za nimi. Po raz kolejny do wyjścia wiodły nierówne, kamienne schody.

Po prostu wspaniale. 

Coraz gorzej szło mi się ze Stefanem. W pewnym momencie sam zaproponował, żebym go zostawił i sprowadził pomoc, ale nie chciałem się na to zgodzić. Razem tu weszliśmy i razem mieliśmy wyjść.

Odetchnąłem z ulgą, gdy poczułem ruch powietrza na twarzy – znak, iż zbliżamy się do wyjścia. Nie spodziewałbym się, że w tym momencie wszystko zacznie drżeć, a schody zawirują pod naszymi nogami. Gdzieś na wewnątrz rozległ się tak mocny huk, jakiego nigdy nie słyszałem. Siła wstrząsu przewróciła nas na stopnie.

- Co to niby było? - wydusił z siebie Castelli. Widziałem, że czuł się coraz gorzej i tylko zgrywał bohatera.

- Jakiś wybuch.

- Podkładanie bomb nie jest w stylu Płomienia. Jego znak rozpoznawczy to pożary.

- Może to nie on wywołał wybuch, a sam się wywołał... - sugestywnie na niego spojrzałem. Podałem mu telefon, który wypadł podczas wstrząsu, a obecnie dzwonił jak oszalały.

Usłyszałem, iż jego ludzie informowali, że podjeżdżali pod dom Monique, gdy nastąpiła eksplozja.

- Gaz? - dopytywał Stefan. Pracownicy potwierdzili, że tak to wyglądało.

Powoli doszliśmy do końca schodów. Każdy stopień był dla nas wyzwaniem. Na szczęście ludzie Stefana odnaleźli wejście i zajęli się jego otwieraniem, zanim się przy nim znaleźliśmy.

- Potrzebuję dyskretnego miejsca – rzekł mężczyzna, gdy opuściliśmy piwniczne przejście. Drzwi ukryte były w murowanej wiacie, wydawać by się mogło takiej, jak na śmietniki. Nigdy nie pomyślałbym, iż jest to tajemne wejście do tego domu.

- Już dzwonię. Mam znajomych w takiej jednej klinice – odparłem szybko i wykonałem kilka telefonów do odpowiednich ludzi.

Sam również pojechałem z Castellim. Musiałem przedyskutować z nim plan.

Gdy mężczyzna był opatrywany, zdążyłem skontaktować się z moimi pracownikami. Nie zdołali wyśledzić Charlesa, aczkolwiek zapewniali, że nikt o wyglądzie Amelii nie pojawił się na okolicznych lotniskach. Nie napawało mnie to optymizmem – dziadek musiał mieć gdzieś jakieś prywatne, ukryte lądowisko. Nakazałem moim ludziom przeszukanie wszystkich takich miejsc w promieniu dwustu mil. Dalej nie powinni odjechać, w końcu im zapewne też zależało na czasie.

Po dwóch godzinach wszedłem do sali, w której znajdował się Stefan. W międzyczasie zebrałem sporo informacji o Charlesie, niestety nie były zbyt pocieszające.

- Nie mogę uwierzyć, że on był ojcem Ginny – Castelli kręcił głową. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, kazał się ukryć żonie i dzieciom, gdyż nigdy nie było wiadomo, co szalony Lord może chcieć im zrobić – To najgorsza z możliwych opcji.

- Gdybyś o tym wiedział wcześniej, nie zainteresowałbyś się nią? - zapytałem. Mężczyzna przez chwilę się zastanawiał.

- Gdybym wiedział o tym wcześniej na pewno lepiej rozumiałbym, dlaczego tak źle zareagowała na plany matrymonialne względem Amelii. Nie zrezygnowałbym z niej nigdy, bo była miłością mojego życia. Nawet szurnięty ojciec nie byłby w stanie tego zmienić – uśmiechnął się delikatnie – a ty? Chcesz z niej zrezygnować? Z mojej córki?

- Nigdy – odparłem od razu – jeśli będzie trzeba, to podpalę cały Londyn i wykurzę starego szczura z kryjówki. Muszę ją odzyskać.

- Nie zadałby sobie tyle trudu, gdyby chciał zrobić jej krzywdę. Razem z tym cholernym bratem tak usilnie próbowali wyciągnąć ją z domu: najpierw pod pretekstem pomocy, potem chciał jej wmówić, iż nią manipulujesz, następnie próbował zrzucić winę za śmierć Ginny na twojego ojca i mnie, a ostatecznie wyciągnął argument o umierającej babci. Nie wydaje mi się, żeby to była prawda – analizował na głos Stefan.

- Zapewne nie jest. Będę potrzebował pomocy – spojrzałem na niego poważnie – zamierzam lecieć do Londynu i zabrać Amelię, zanim zrobi jej coś złego.

Mężczyzna odwzajemnił spojrzenie.

- Zadzieranie z Cavendishem i to jeszcze na jego terenie to jak wejście w paszczę lwa. Powiedziałbym, że misja samobójcza.

Miałem wrażenie, że nie chciał mi pomóc. Poniekąd go rozumiałem: miał żonę i trójkę małych dzieci. Zaczynanie z dziadkiem Amelii wiązało się z nieprzyjemnymi konsekwencjami dla wszystkich.

- Nie po to jednak szukałem jej tyle lat, żeby tak szybko znowu ją stracić – posłał mi blady uśmiech – Ja również chciałbym ją odzyskać.

Nie powiem, ulżyło mi. Znajomości Stefana były nieocenione.

- Myślę, że gdyby chodziło mu tylko o porwanie Amelii, to zrobiłby to, gdy była w domu jedynie z Monique. On nie czekał bez powodu. Chciał się nas pozbyć, bo zdawał sobie sprawę, iż nie odpuścimy mu i będziemy jej szukać.

- Musimy utrzymywać przekonanie o tym, że udało się mu to, co planował – Stefan wszedł w tryb knucia intrygi – zaskoczenie będzie naszym atutem. Skontaktuję się z moim kuzynem z Włoch. Mamy wspólnego pra pra dziadka – dodał, gdy zauważył moją uniesioną brew.

- A przypadkiem nie jesteście w konflikcie? - zapytałem. Obiło mi się o uszy kiedyś coś takiego.

- Nasi pradziadkowie byli. Pokłócili się o wpływy i jeden Castelli został w Weronie, a drugi przypłynął do Ameryki, zakładać własne imperium. Ich synowie pracowali nad pogodzeniem rodzin, a już za czasów mojego ojca wszystko zaczęło wracać do normy. Obecnie mam dobre stosunki z włoską gałęzią mojej rodziny. Łączy nas nazwisko, a to jest bardzo ważne. Rodzina powinna sobie pomagać. Myślę, że włączą się w poszukiwania mojej Amelii, gdy tylko się dowiedzą, że jest moja. Wprawdzie nie mieliśmy z Ginny ślubu, ale w akcie urodzenia moja córka od razu miała wpisane moje nazwisko. Castelli pomagają sobie bez względu na wszystko – dodał, a ja uśmiechnąłem się do niego szeroko.

- Co wiesz o Woronowie? - zapytałem. Znalazłem informacje, iż Cavendish usilnie próbował zawrzeć z Rosjaninem jakiś układ, ale do tej pory im się to nie udało.

- Okropny typ. Zakatował trzy swoje żony i wcale się z tym nie krył. Gbur i prostak.

- Podobno Charlesowi zależy na kontrakcie z nim...

- Kurwa. Tylko nie to – oburzył się Stefan – jeśli będzie chciał w tym celu wykorzystać Amelię... - pokręcił głową z niedowierzaniem.

- Nie dopuścimy do tego – odparłem twardo – żaden podejrzany typ jej nie dotknie, a jeśli będzie na tyle szalony i się odważy na coś takiego, to będzie to ostatnie, co zrobi w swoim życiu. Osobiście się o to postaram.

Nikt nie skrzywdzi mojej Amelii. Nie pozwolę na to.

Zrobię wszystko, aby ją odzyskać.

W głowie zaczął formować mi się pewien plan...


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro