53 Płomień
- Ucisz się, albo oni ci pomogą – dziadek odwrócił się w moją stronę, a jeden z jego ludzi złapał mnie dłonią za policzki i przekręcił, żebym na niego patrzyła.
- Słyszałaś? Masz być cicho. Lord Cavendish lubi spokój – facet ścisnął mnie tak mocno, że aż jęknęłam z bólu.
- Uważaj, jak ją trzymasz. Ma pozostać tak ładna, jak jest teraz. Żadnych śladów na twarzy – Charles obrzucił ochroniarza ostrym spojrzeniem, na co ten momentalnie poluzował chwyt.
- Przepraszam Lordzie Cavendish, to się już więcej nie powtórzy – rzekł przymilnie.
- Oczywiście, że się nie powtórzy. Ja nie wybaczam błędów i nigdy nie żartuję, przecież wiesz. Wszyscy moi ludzie mają świadomość tego, iż ze mną się nie zadziera.
Dłuższą chwilę mnie nie zaczepiał, a i ja nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Po tym co zrobił Oliverowi...
Zakryłam twarz dłońmi i płakałam bezgłośnie, żeby tylko ci obcy faceci więcej mnie nie dotykali.
Gdy już wyczerpałam wszelkie zapasy łez, oparłam głowę o siedzenie i wpatrywałam się tępo w sufit auta. Po obu stronach miałam ochroniarzy, dlatego też nie chciałam na nich patrzeć.
Nie wiem, jak długo jechaliśmy. Na pewno wyjechaliśmy z miasta i kierowaliśmy się w nieznaną mi stronę. Po obu stronach drogi ciągnęły się lasy i to już co najmniej od kilkunastu mil.
W pewnym momencie dziadek zażyczył sobie, żeby kierowca włączył jakieś lokalne radio.
- Posłuchamy, co o naszej małej akcji mówią media – nawet odwrócił się, żeby rzucić mi złośliwe spojrzenie.
Z uwagą wsłuchiwałam się w głos spikerki. Może... ktoś przeżył? W jakiś sposób uciekł? Może... udało się... komukolwiek? Cały czas myślałam o Oliverze. Modliłam się w duchu, oby mu się udało. Musiało mu się udać.
- Potężny wybuch gazu przy skrzyżowaniu Dwieście trzydziestej szóstej i Oneida Ave. Zniszczona została zabytkowa kamienica w której mieścił się Klub Książki i gabinet terapeutyczny znanej nowojorskiej seksuolog, Monique Dubois. Na miejscu pracuje sześć jednostek straży pożarnej. Przyczyna wybuchu pozostaje nieznana, chociaż przypuszcza się, iż mógł on zostać spowodowany celowym podłożeniem ognia pod budynek. Liczba ofiar na ten moment pozostaje nieokreślona. Do tej pory strażacy wydobyli spod gruzów sześć ciał, jednak tylko jedno udało się zidentyfikować. Komendant policji potwierdził, iż wśród ofiar znalazła się właścicielka domu, Monique Dubois. Stan pozostałych ciał znacznie utrudnia ich identyfikację...
Wyłączyłam się w trakcie wywodu reporterki. Byłam pewna, że nie mam już czym płakać, jednak okazało się to nieprawdą. Po raz kolejny zaczęłam bezgłośnie zalewać się łzami.
Sześć ofiar!!! Madame wśród nich!!!
A Oliver? Castelli? Dziewczyny?
- Wybuch gazu? - zastanawiał się dziadek – widocznie dom miał instalację. Szczęśliwy zbieg okoliczności, nieprawdaż, moja droga? - spojrzał na mnie z takim zadowoleniem, że aż zrobiło mi się niedobrze.
Jak tak można??? Cieszyć się ze śmierci innych ludzi??? Niewinnych ludzi!!!
Nie skomentowałam jego bestialstwa. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, ani nawet na niego patrzeć.
Po jakimś czasie pojawił się komunikat, iż służby zaktualizowały stan liczbowy ofiar, gdyż strażacy wyciągnęli zwłoki kolejnych trzech osób.
Z każdą chwilą traciłam wiarę w to, że Oliverowi jednak jakimś cudem się udało. Że uciekł.
A Castelli? Przecież on miał trzech małych synów... Z tego, co mówił mój partner, żona Stefana urodziła najmłodsze dziecko zaledwie sześć tygodni temu, dlatego nie było jej na tym przyjęciu w prokuraturze.
To straszne!!! Wręcz nie do pomyślenia!!!
Spoglądałam z taką złością w siedzenie dziadka, że chyba przyciągnęłam go myślami, bo po raz kolejny odwrócił się i spojrzał na mnie jak gdyby nigdy nic.
- Jakaś taka małomówna jesteś, drogie dziecko. Skończyłaś jakąkolwiek szkołę? Uczycie się czegoś wartościowego w tej Ameryce? - zapytał.
Wpatrywałam się w niego i nic nie mówiłam. Nie zamierzałam z nim rozmawiać. Do czasu. Gdy cisza się przedłużała poczułam, jak z lewej strony coś boleśnie wbija mi się w żebra.
Lufa pistoletu.
- Jak Lord Cavendish pyta, to się mu odpowiada, panienko – poinstruował mnie jeden z ochroniarzy.
- Bo co? Zabije mnie? - nie spuszczałam wzroku z dziadka – gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to już wcześniej. Nie porywałby mnie i nie wywoził nie wiadomo gdzie – dodałam.
- Uwierz mi, moja droga, że śmierć dla niektórych może być wybawieniem. Wielu moich wrogów wręcz o nią błagało. Twoja matka zresztą też – uśmiechnął się wrednie – Ginny wielokrotnie próbowała mnie sprowokować do tego, abym kazał ją zabić.
To on znał moją mamę? Przecież... Michael w liście pisał całkiem coś innego...
Nie mogłam powiedzieć, że czułam się zawiedziona postawą mojego brata, bo to byłaby nieprawda. Czułam się zdradzona i wystawiona na najgorsze. Po raz kolejny.
Zjechaliśmy z ulicy i przez jakiś czas poruszaliśmy się po trochę brzydszej nawierzchni. Podjechaliśmy do metalowej bramy, przy której stał kolejny obcy dla mnie facet. Szybko ją otworzył i mogliśmy wjechać... na duży, pusty teren.
Z lewej strony stał niski budynek, jakby jakiś magazyn, a poza tym całe otoczenie było bardzo przestronne.
Zaczęłam mieć niejasne uczucie, że znajdujemy się na jakimś dzikim, ukrytym lądowisku.
Auto podjechało pod sam budynek, a ochroniarze kazali mi wysiąść.
Chciałam się rozejrzeć, żeby zapamiętać jakikolwiek szczegół, który mógłby pomóc mi w ucieczce, ale faceci poganiali mnie i szybko zabrali do środka.
To musiało być lotnisko.
W środku „magazynu" stał... nieduży samolot.
Wyglądało, że dziadek naprawdę chciał mnie wywieźć ze Stanów.
Gdy zaraz za mną wszedł Michael, zawahałam się, zanim do niego podeszłam.
- Mike? O co tu chodzi? Dlaczego mu pomagasz? - zapytałam cicho. Dziadek gdzieś poszedł, a jego ludzie kręcili się po hali.
Chłopak spojrzał na mnie nieobecnym wzrokiem i wzruszył ramionami.
- Jestem zmęczony. Daj mi spokój – powiedział obojętnie i poszedł w stronę samolotu.
Powiedzieć, że czułam się rozczarowana jego zachowaniem, to mało.
Korzystałam, że nikt za bardzo mnie nie zaczepiał i rozglądałam się uważnie po pomieszczeniu. Może dałoby się jakoś stąd uciec?
Charles zabrał mi Olivera, a Michaelem manipulował. Nie zamierzałam być potulna i robić tego, czego ode mnie żądał. Najwyraźniej byłam mu do czegoś potrzebna, skoro targał mnie taki kawałek drogi, a wcześniej zadał sobie tyle trudu, aby mnie porwać.
Niestety przy wejściu stali ochroniarze, a wyjazd dla samolotu był jeszcze zamknięty.
- Pół godziny i lecimy – krzyknął jeden z ludzi.
Zaczęłam poruszać się wzdłuż ściany – za maszyną były jakieś inne pomieszczenia. Może któreś ma osobne wyjście?
Po lewej stronie hangaru znajdowało się coś na kształt biur. W pierwszym, dość ciasnym, stało tylko biurko. Niestety nie było nawet okna, a tym bardziej drugich drzwi.
Kolejne pomieszczenie było zamknięte na klucz, który wisiał na gwoździu obok futryny.
Zaciekawiło mnie, co może być tam tak cennego, że aż musieli to zamknąć.
Powoli sięgnęłam po klucz.
Przyspieszyłam swoje ruchy... gdy usłyszałam, iż w pomieszczeniu coś jest. Albo ktoś.
Otworzyłam drzwi i zajrzałam do ślepego pokoju. Tu nie było nawet biurka.
Była jednak babcia.
Moja biedna babcia...
Siedziała skulona na gołej podłodze.
Nie miałam pojęcia, jak długo ją tu trzymali, ale wyglądała strasznie: była brudna, potargana, zapłakana...
W jej siwych włosach zauważyłam zaschniętą krew, a na twarzy ciemne siniaki.
Podeszłam do niej szybko i delikatnie dotknęłam jej ramienia. Nie chciałam, żeby się mnie przestraszyła.
- Babciu... - powiedziałam cicho, a gdy podniosła na mnie swoje smutne spojrzenie, znowu zaczęłam płakać.
- Amelio? Mój Boże... Znalazł cię – nigdy nie widziałam tak wielkiego strachu w jej oczach – moje dziecko... - wyciągnęła rękę, a ja od razu się do niej przytuliłam.
- Przepraszam cię, tak bardzo cię przepraszam... nie zdołałam cię uchronić... - szlochała w moje ramię.
- Babciu... Kim on jest? O co tu chodzi? Ja... ja nic nie rozumiem... - odsunęłam się tylko tyle, żeby spojrzeć w jej oczy – powiesz mi w końcu prawdę? O mamie i tacie? - zapytałam cicho.
Staruszka pokiwała głową.
- To będzie długa historia, moje dziecko – spoglądała mnie mnie z czułością. Tak bardzo za nią tęskniłam! Nawet nie przypuszczałam, że aż tak mocno mi jej brakowało.
- Nigdzie mi się nie spieszy, babciu – pogładziłam ją po chłodniej dłoni. Staruszka zaczęła opowiadać.
- Ten człowiek to twój dziadek, Lord Charles Cavendish. On... jest bardzo groźnym i niebezpiecznym człowiekiem. Trzęsie praktycznie całą Europą. Jest bezwzględny, a w branży wołają na niego „Płomień". Zawsze każe spalać swoich przeciwników. To taki jego znak rozpoznawczy – babcia spoglądała prosto na mnie – ja natomiast nie jestem twoją prawdziwą babcią. Twoją babcią była Lady Amy, żona Charlesa.
Ta z historii panny Spencer??? Czyżby kobieta z Maine miała rację?
- Amy była piękną i młodą dziewczyną, gdy została zmuszona do ślubu z Lordem. Charles już wtedy cieszył się złą sławą, więc dziewczyna bała się tego, co czeka ją w małżeństwie. Nikt nie spodziewał się, że mężczyzna z koszmarów naprawdę zakochał się w swojej delikatniej i niewinnej żonie. To było niesłychane.
Babcia zamyśliła się na chwilę.
- Wiedziałam o wszystkim, jak to się mówi: z pierwszej ręki, gdyż byłam pokojówką Lady Amy. Znałam wszystkie jej obawy i nadzieje. Po pewnym czasie i ona zaakceptowała swojego ekscentrycznego męża i naprawdę dobrze im się układało. Tak bardzo cieszyli się, gdy okazało się, że Lady Amy spodziewa się ich pierwszego dziecka. Dużo przed czasem wymyśliła imiona: George dla chłopca i Ginny dla dziewczynki. Charles zaczął się przy niej zmieniać. Trochę złagodniał i nawet służba w domu odczuła, że jak miał Lady Amy, to był lepszym człowiekiem.
W głowie mi się nie mieściło, że ten pokręcony starzec mógłby być dobry... To było wręcz nie do pomyślenia.
- Niestety potem zdarzyło się coś, co na zawsze zmieniło Lorda. Podczas porodu wystąpiły komplikacje. Lady Amy... zmarła. Charles stał się nagle wdowcem z noworodkiem, malutką dziewczynką. Kazał nazwać dziecko Ginny i wepchnął mi je w ramiona mówiąc, że od tamtej chwili miałam się nią zająć. Sam opuścił posiadłość na kilka dni. Wrócił dopiero na pogrzeb swojej żony.
Przez kilka lat nie interesował się dzieckiem. Wydawało mi się, że miał nawet pretensje, iż to przez Ginny stracił Amy, miłość swojego życia. Gdy dziewczynka rosła, robiła się coraz bardziej podobna do matki. Charles nie mógł tego zignorować. Na swój chory sposób nienawidził dziecka, a jednocześnie miał do niego sentyment.
Ginny była ukryta przed światem. Ojciec wręcz chorobliwie dbał o jej bezpieczeństwo. Na początku nie dziwiło mnie to, bo w końcu zajmował się tym, a nie niczym innym, i miał wielu wrogów. Potem jednak zaczęłam podejrzewać, że za wszelką cenę próbował trzymać córkę przy sobie, bo przypominała mu jego żonę. Nie chciał jej znowu stracić.
Im panienka Ginny była starsza, tym bardziej przeszkadzała jej nadmierna kontrola i ciągłe zamknięcie. Dziewczyna praktycznie nie opuszczała domu, a jeśli już, to mogła wyjść tylko do ogrodu i to z ochroniarzem i ze mną. Ochroniarz był w porządku i Ginny nawet go lubiła, jednak tylko mi ufała na tyle, żeby zwierzać się ze wszystkiego.
Pomyślałam sobie wtedy, że mama musiała być strasznie samotna. Moje dzieciństwo w porównaniu do tego jej, jawiło się niczym bajka.
- Gdy dziewczyna zaczęła się stawiać, ojciec znowu zrobił się nieprzyjemny. Jednego wieczoru poinformował ją, iż w najbliższym czasie wyjdzie za mąż za kandydata, którego znalazł jej kilka lat wcześniej.
Spięłam się na te słowa. Przecież Oliver też nie chciał ustawianego ślubu. Gdybym była na ich miejscu zareagowałabym tak samo.
- To chyba przelało czarę goryczy. Ginny miała dość. Błagała ojca i przekonywała, iż nie chce wychodzić za mąż za obcego mężczyznę, ale Charles był nieugięty. Stwierdził, że tylko po to ją trzymał, żeby zapewniła mu kiedyś dobrą umowę z rodziną Woronow. Że nic dla niego nie znaczyła, bo zabiła własną matkę. Mówił jeszcze wiele innych, przykrych słów. Dziewczyna miała dość.
Babcia westchnęła. Zrobiło mi się żal mamy. Miała okropne życie!
- Zdziwiłam się, gdy zapytała się, czy pomogę jej uciec. Była naprawdę zdesperowana. Dzięki temu, że pracując u Charlesa znałam wiele... różnych osób, udało mi się załatwić trochę rzeczy. Oczywiście wszystko w tajemnicy. Nawet ochroniarzowi nie mówiłyśmy, że coś planujemy, bo do końca mu nie ufałyśmy, mimo że mężczyzna wydawał się szczery i oddany Lady Ginny.
Musiałyśmy go oszukać. Jak pamiętasz zawsze za nami chodził... Tego dnia Ginny przypadkiem zgubiła swoje rękawiczki podczas spaceru w ogrodzie. Tak długo jęczała, aż ochroniarz odszedł od nas i zaczął ich szukać. Wykorzystałyśmy ten moment i wpakowałyśmy się pod plandekę samochodu z dostawą żywności do rezydencji Cavendishów. Zaraz za bramą czekał na nas inny samochód. Wszystko było zaplanowane co do jednej sekundy. Wysłany po pewnym czasie pościg pojechał za ciężarówką do miasta, a my mknęłyśmy wtedy w przeciwną stronę.
Ostatecznie udało się nam trafić na statek... tak, na statek – powtórzyła, gdy zauważyła pytanie w moich oczach - Nie poleciałyśmy samolotem, bo to by było zbyt oczywiste. Popłynęłyśmy do Ameryki, a dokładniej na Florydę.
Nie miałyśmy przy sobie zbyt wielu pieniędzy, dlatego musiałyśmy iść do pracy. Plan był taki, iż ja pójdę, a Ginny zostanie w domu, ale uparła się, że ona też chce pracować. Znalazłam małą kawiarenkę przy plaży, gdzie chodzili tylko starsi ludzie, zakochane pary i rodziny z dziećmi. Stwierdziłam, że w takim miejscu będzie bezpieczna przed zakusami mężczyzn, w końcu była piękną, młodą i kompletnie niedoświadczoną dziewczyną, wychowaną wręcz w złotej klatce. Była łatwym celem dla mężczyzn, którym tylko jedno w głowie.
Niestety... - spojrzała na swoje splecione dłonie – nudna kawiarenka nie uchroniła mojej Ginny przed zapoznaniem mężczyzny, który bardzo szybko zawrócił jej w głowie. Nazywał się Stefan i oszalał na punkcie mojej podopiecznej. Ginny zachłysnęła się wolnością, której nie miała przez całe życie i wpadła prosto w ramiona Stefana, a on zabiegał o nią wyjątkowo wytrwale. Od początku wydawał mi się podejrzany, ale gdy, przez silne namowy Ginny, zamieszkałyśmy w jego domu, zorientowałam się, iż... moja dziewczynka na swojego partnera wybrała kogoś podobnego do ojca, od którego uciekała. Byłam załamana, ale nie chciała mnie słuchać.
Babcia zamilkła i spojrzała na mnie jakby ze strachem.
- Nie bądź na mnie zła, ale wcale nie ucieszyłam się na wieść o ciąży. Byłam zrozpaczona. Stefan odbierał mi moją małą Ginny, a ona poszłaby za nim w ogień. Był jej pierwszą i największą miłością. Muszę oddać mu sprawiedliwość: on też naprawdę ją kochał.
- Kto nas porwał? - zapytałam, a babcia spojrzała na mnie z zaskoczeniem – poznałam Castelliego... opowiadał mi o tym, jak poznał mamę – wyjaśniłam.
- Poznałaś go? - zdziwiła się – Kiedy?
- W Nowym Jorku. Wydaje się być miły, choć na początku trochę mnie przestraszył – wyznałam szczerze.
- To jak on już o tobie wie, to może nam pomoże? Uratuje cię? - w oczach babci pojawiła się nadzieja, więc nie chciałam wyprowadzaj jej z błędu i mówić, że zarówno Stefan jak i mój Oliver już pewnie nikogo nie uratują. Jesteśmy zdane tylko na siebie i łaskę psychopatycznego dziadka.
- Mam nadzieję, babciu. To co było dalej? - chciałam delikatnie zmienić temat.
- Gdy Stefan poznał Ginny, nie był jeszcze głową rodziny, ale zaledwie miesiąc później zmarł jego ojciec, a w kolejnych tygodniach pojawiła się informacja o ciąży. Castelli chciał ożenić się z Ginny, ale te ich wesela tradycyjnie są takie ogromne, bo inne rodziny muszą się pojawić i okazać szacunek, a z racji żałoby nie wypadało organizować takiej imprezy, więc oboje zdecydowali, że wezmą ślub po zakończeniu okresu żałoby, więc i po narodzinach dziecka. Niestety zaraz potem, jak się urodziłaś, Castelli zrobił coś, co bardzo nie spodobało się Ginny – babcia spojrzała na mnie uważnie – zawarł kontrakt przedmałżeński. Znalazł swojej kilkutygodniowej córce przyszłego męża.
- Poznałam go – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Kogo?
- Mojego przyszłego męża, Olivera.
Babcia po raz kolejny była zaskoczona.
- Jaki jest?
Do oczu napłynęły mi łzy, ale zdołałam jakoś je powstrzymać. On już nie jest. Był.
- Był bardzo troskliwy i opiekuńczy. Uważnie mnie słuchał i nie ignorował moich potrzeb. Liczył się z moim zdaniem. Czułam się przy nim bezpieczna i kochana – przy ostatnich słowach nie byłam w stanie udawać, że wszystko było w porządku.
Babcia objęła mnie mocniej i zaczęła głaskać po włosach, jak to robiła w dzieciństwie.
- Kochana moja, będzie dobrze. Nie ma takiej sytuacji z której nie można wyjść. Spójrz na swoją mamę, ona tyle razy mogła się poddać, a mimo to walczyła dalej. Walczyła do samego końca. Zawsze jest jakieś wyjście.
Próbowałam się uspokoić, bo chciałam poznać resztę historii.
- Ginny bardzo się zdenerwowała na wieść o kontrakcie. Prosiła, błagała, nawet groziła Stefanowi, ale był w tej kwestii nieugięty. Z biegiem czasu myślę, że to dlatego, iż jako nowa głowa rodziny chciał pokazać, że jest dobry, że umie podejmować korzystne biznesowo decyzje. Jego ojciec nigdy nie zawarł takiego kontraktu, dlatego też Castelli chciał wszystko zrobić inaczej niż on, żeby nie być ciągle do niego porównywanym.
- Co było dalej?
- Gdy Ginny zobaczyła, że Stefan chce zrobić z tobą to samo, co Charles z nią, czyli wydać cię za mąż bez możliwości wyboru, wpadła w panikę. Zaczęła obawiać się, że Stefan zgotuje ci taki horror, jaki ona sama przeżyła, będąc jedynie elementem umowy. Nie chciała do tego dopuścić. Postanowiła... po raz kolejny uciec – wyznała babcia.
- Uciec? - zdziwiłam się.
- Tak. Tym razem było trudniej: prawie nikogo nie znałyśmy. Nie miałam takich kontaktów jak w Londynie i nie za bardzo mogłam liczyć na czyjąkolwiek przychylność. Myślałyśmy, że się nam nie uda. Ginny przeżywała, że będziesz miała zmarnowane życie.
- Ale mimo to jakoś się wam udało...
- Nieoczekiwanie pomógł nam... Michael, prawa ręka Stefana. Jego księgowy. Wiedział wszystko i wszystkich znał, a do tego był zakochany w mojej Ginny. On wymyślił, że najlepiej będzie upozorować porwanie. On też zaproponował, że odpowiednim momentem na to będzie dzień ślubu, bo wtedy, gdy najedzie się tych podejrzanych ważniaków z innych rodzin, to cała ochrona będzie musiała być w gotowości w kościele i na sali, a już mniejsza jej liczba będzie kręciła się na drodze przejazdu samochodu z panną młodą.
Nie spodziewałam się, że to wszystko zostało tak zaplanowane... Kto by pomyślał...
- Michael uciekł razem z nami. Ukryłyśmy się w New Haven, na terenie rodziny Lee, gdyż jak to mówią, najciemniej pod latarnią. Nie szukali nas tam za bardzo, skupili się na innych stanach. Dla bezpieczeństwa też rozdzieliłyśmy się: ja zamieszkałam w Nowym Jorku, a Michael z tobą i Ginny został w New Haven. W końcu poszukiwali starszej kobiety, młodej dziewczyny i niemowlaka, a nie pary z dzieckiem. Na szczęście odległość nie była duża i często się odwiedzaliśmy.
- Jak to się stało, że mama i tata... znaczy Michael – kompletnie nie wiedziałam, czy powinnam na niego dalej mówić „tata", czy może jednak nie? Czy tak w ogóle wypadało?
- Był bardzo cierpliwy. Pomagał Ginny. Przyjaźnili się. Ona nigdy przed nim nie ukrywała, że kocha Stefana, a on zaakceptował, że nigdy nie będzie jej wielką miłością. Pogodził się z tym i mimo wszystko stanowili naprawdę zgraną parę. Kochał ją jak i Stefan, jednak nie wzięli ślubu, bo nie chciała. Wszystkie dokumenty: dowody, akty urodzeń i małżeństwa były sfałszowane.
- A dlaczego jako datę urodzenia miałam wpisaną datę planowanego ślubu mamy i Castelliego?
- Ginny uznała, że ta data jest takim symbolem twojego nowego życia. Miałyśmy po raz kolejny zacząć od początku. Dlatego piętnasty maja: koniec jej przygody ze Stefanem, początek wolności dla ciebie.
Przytulałam się cały czas do babci. Tak bardzo mi jej brakowało! Zawsze czułam się bezpieczna w jej ramionach. Teraz też choć przez chwilę poczułam się lepiej. Dobrze było ją w końcu mieć przy sobie.
- Niestety i w New Haven zostaliśmy znalezieni. Zajęło im to cztery lata. Noc przed tym felernym dniem mały Mike zachorował i Ginny była zmęczona, więc zaoferowałam, że się nim zajmę, żeby odpoczęła. Nie spodziewałyśmy się, że to będzie ostatni raz, gdy się widzimy.
Zadrżałam ze strachu. Po tym, jak przypomniałam sobie słowa, które mama mówiła do mnie wtedy, gdy chowała mnie za lodówką, cały czas zastanawiałam się... czy to było pożegnanie? A może ona jednak wierzyła, że wszystko będzie dobrze?
- Najpierw znaleźli Michaela seniora. Na szczęście zdążył zadzwonić i dać znać Ginny. Niestety nie było czasu na ucieczkę: dorwali go praktycznie dwie ulice od domu, Ginny nie była w stanie uciec z tobą. Tyle dobrze, ze Mike był ze mną, bo... - babcia pokręciła głową – w każdym razie szybko ukryła cię, a mi dała znać, gdzie szukać. To był ostatni raz, gdy z nią rozmawiałam.
Pamiętam, jak mama mówiła mi wtedy że kocha mnie najbardziej na świecie... To było pożegnanie... Wiedziała, że już więcej się nie zobaczymy...
Rozpłakałam się na dobre. Babcia też.
- Kto to zrobił? - zapytałam cicho. Przecież nie mógł to być Stefan. Jacyś jego wrogowie? Ojciec Olivera?
- Widzę, że stworzyłyście tu sobie kółko wzajemnej adoracji – nieprzyjemny głos dziadka rozniósł się echem po pustym pomieszczeniu. Prawie podskoczyłam ze strachu, gdy go usłyszałam.
Mężczyzna spojrzał na mnie.
- Wstawaj, musimy się zbierać. Samolot nie będzie czekał.
Wykonałam jego polecenie i wyciągnęłam rękę do babci, zaraz jednak mnie powstrzymał.
- Ona nie leci z nami.
- Jak to nie leci? - zdziwiłam się – ja bez babci nigdzie się nie wybieram! - powiedziałam twardo.
- Doskonale wiesz, że to nie jest twoja babcia i nigdy nią nie była – dziadek spojrzał się na staruszkę z taką odrazą, jakby przyglądał się jakiemuś wyjątkowo paskudnemu robakowi – to tylko nic nieznacząca służąca, która ukradła moją córkę.
- To od zawsze była moja babcia i zawsze nią będzie! Kochała mnie i wychowywała od samego początku! Troszczyła się o mnie najlepiej, jak potrafiła. Zawsze będzie moją babcią, a ty nigdy nie będziesz dziadkiem! - wykrzyczałam mu prosto w twarz.
Ten okropny dzień tak wymęczył mnie, że byłam emocjonalną ruiną. Miałam dość i miało brakowało, a całkiem bym się załamała.
Tylko obecność babci dawała mi nadzieję, że jakoś to będzie, że przetrwamy. Razem. Tylko razem.
Charles uśmiechnął się nieprzyjemnie na widok mojego aktu desperacji.
- Przytrzymaj panienkę, żeby się nie wyrywała – rzekł do jednego z ochroniarzy. Oczywiście, że próbowałam odskoczyć i nie dać się tak łatwo złapać, ale był szybszy i mniej zestresowany, niż ja, a na pewno nie tak roztrzęsiony. Dość prędko mnie złapał.
- A ty – wskazał na drugiego – zawołaj chłopaków i zabawcie się z tą starą suką, tylko tak porządnie. Ma przeżyć, bo potem macie ją spalić. Chcę, żeby wszystko czuła, gdy ogień będzie ją pochłaniał.
Pisnęłam tak głośno, jak nigdy bym siebie o to nie podejrzewałam. Zaczęłam wierzgać nogami i wyrywać się tak bardzo, że ochroniarz miał nie lada wyzwanie, żeby utrzymać mnie w miejscu.
- Nie możesz tego zrobić!!! Ona nie zasłużyła na to!!! - krzyczałam, czym tylko rozweseliłam dziadka.
- Ukradła moją Ginny. Ukrywała ciebie. Zasłużyła na wszystko i wszystko dostanie. Ja nie wybaczam błędów, a przeciwstawianie się mi to największy błąd w życiu każdego – zrobił kilka kroków w moją stronę – jako dziewica byłaś dla mnie cenniejsza. Teraz, jeśli nie będziesz grzeczna, to każę chłopakom zająć się i tobą, więc lepiej się zastanów, czy warto tak bardzo się stawiać w obronie starej kurwy.
Momentalnie przestałam się wyrywać. Wpatrywałam się z przerażeniem w Charlesa. Nie mieściło mi się w głowie, że można być aż tak złym człowiekiem.
Starzec chwilę mi się przyglądał, po czym pokręcił głową z niezadowoleniem.
- Że też musisz być do niej aż tak podobna...
Spojrzał na mnie jeszcze raz, po czym ruszył w stronę wyjścia.
- Zostań tu z nią, niech posłucha, co ją czeka, jak nie będzie posłuszna. Po wszystkim wpakuj ją do samolotu – rzucił na odchodnym.
Ponownie zaczęłam się wyrywać, ale ochroniarz nic sobie z tego nie robił. Trzymał mnie tak mocno, że nie mogłam zakryć uszu.
Słyszałam wszystko.
Krzyki, płacz i błagania babci.
Śmiechy i chamskie żarty obcych facetów.
Odgłosy uderzania.
Pisk tak głośny, że wydawał się wręcz niepochodzący od człowieka.
Trzask i syczenie ognia.
A potem była już tylko cisza.
Przestałam protestować, gdy prowadził mnie do samolotu. Nie rzucałam się, gdy przypiął mnie pasem na siedzeniu naprzeciwko dziadka. Nie reagowałam, gdy Charles rzucał chamskie teksty o babci.
W tym momencie już wszystko było mi obojętne.
Ci, na których najbardziej mi zależało, nie żyli.
Michael był zniszczony i zmanipulowany.
Tak naprawdę, to nie miałam już nikogo.
I nic nie mogłam z tym zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro