5 Dom
Ten, który mnie trzymał, szarpnął mocno i ruszył do przodu cały czas ściskając moją talię. Kierował się w stronę auta. Nie miałam szans, żeby mu się wyrwać, zresztą i tak daleko bym nie uciekła. Nie zostawiłabym brata.
- Wsiadaj i się nie rzucaj. Zaczniesz coś odpierdalać, go go zastrzelimy, rozumiesz? - ten gruby musiał być ich szefem, bo wydawał się dość władczy. Pozostali dostosowywali się do jego poleceń.
- Co z Michaelem? Nie może tak zostać... potrzebuje pomocy – odezwałam się, gdy tylko wepchnięto mnie do auta.
„Szef" od razu wsiadł za mną. Cały czas we mnie celował. Lufa broni boleśnie wbijała mi się w prawy bok zaraz poniżej żeber. Byłam pewna, że zostanie mi tam ślad.
- A co nas to obchodzi – facet obok mnie wzruszył ramionami, pozostali dwaj zajęli miejsca na przedzie auta.
- Proszę, nie możecie go tak zostawić! On umrze! - próbowałam odkręcić głowę i spojrzeć przez tylną szybę na brata, ale gruby pchnął mnie na drzwi i od razu naparł na mnie tak, że praktycznie nie mogłam się ruszyć.
- Pewnie, że możemy. My wszystko możemy. Będziesz się tak rzucała, to zaraz ci pokażemy, co dokładnie możemy – oblech mlasnął z zadowoleniem, a jego dłoń – ta nietrzymająca broni – zabłądziła pod moją bluzę, na plecy.
Dreszcz, który poczułam, był wywołany nie tyle strachem, co obrzydzeniem na myśl, że ten człowiek mnie dotyka. Oczywiście bez mojej zgody.
Twarz mężczyzny znalazła się niebezpiecznie blisko mnie. Nie mogłam znieść jego gorącego oddechu na moim policzku. Odwróciłam głowę w stronę okna najmocniej, jak tylko dałam radę.
- Pruderyjna? Tym lepiej. Pokażę ci takie rzeczy o jakich ci się nie śniło... - nie przestawał pchać mi rąk pod bluzkę. próbowałam się skulić, jak tylko mogłam najbardziej, żeby choć trochę uciec od jego wstrętnego i nachalnego dotyku.
- Gdzie mnie zabieracie? - starałam się nie patrzeć na mężczyznę, bo bałam się, że gdy tylko odwrócę głowę w jego stronę... będę za blisko. A tego nie chciałam.
- Do twojego nowego domu koteczku. Będziesz z nami mieszkać dopóki nie odrobisz długów brata, a uwierz... Meyer ma co oddawać, oj ma...
- Będziesz miała pełne usta roboty – zarechotał ten, który był pasażerem.
- I nie tylko usta – dorzucił oblech obok mnie. Wszyscy trzej zaśmieli się z tego, choć mnie wcale nie było do śmiechu. To, co mówili było... przerażające.
Gdybym mogła skulić się jeszcze bardziej, a najlepiej zniknąć, to bym to zrobiła bez wahania.
„Szef" zaczął się denerwować, że utrudniam mu przesunięcie dłoni na przód mojego ciała, bo usilnie dociskałam do siebie łokcie. W pewnym momencie zaklął szpetnie i byłam pewna, że zaraz mnie uderzy, ale zadzwonił mu telefon.
Odsunął się ode mnie tak, że w końcu mogłam oddychać, jednak ręka trzymająca pistolet nawet mu nie drgnęła. W dalszym ciągu raniła mój bok. Facet spojrzał na wyświetlacz.
- Kurwa, Lee dzwoni. Ma być cisza – ostatnie słowa skierował do mnie, a na ich podkreślenie jeszcze mocniej wbił mi lufę w ciało. Skrzywiłam się, żeby nie jęknąć z bólu. Cały czas też przełykałam płynące po policzkach łzy.
- Tak panie Lee? - gruby skupił się na telefonie. - Eee... jedziemy do... bazy. Tak, oczywiście pamiętam o pieniądzach. Pojawił się niestety mały problem, ale znaleźliśmy rozwiązanie – to mówiąc spojrzał na mnie.
Nie słyszałam, co prawił jego rozmówca, ale musiało to być coś niemiłego, bo facet się spiął i stracił swój chamski, rubaszny humor.
Z wielką powagą słuchał tego, co ten cały pan Lee mu mówił. Wydawało mi się, że zaczął się stresować, bo na czole zauważyłam duże krople potu.
Z jednej strony ucieszyło mnie to: poczułam minimalną satysfakcję na myśl o tym, że ci cwaniacy nie są tacy mocni, że sami boją się kogoś, kto nimi rządzi. Może i sprawili, że drżałam ze strachu na ich widok, ale oni drżeli na sam dźwięk głosu pana Lee.
Z drugiej strony: skoro tak bardzo mnie przerażają, a ten ich szef jest jeszcze gorszy, to jak zareaguję na jego widok? Nie wyobrażam sobie, że można bać się jeszcze bardziej. Dobrze, że zaciskałam ręce w pięści, bo inaczej drżałyby jak galareta. Paznokcie wbijałam tak mocno w dłonie, że na pewno zostanie po tym ślad.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co mi zrobią, ale bałam się nie tylko o siebie. Cały czas przeżywałam, że mój biedny, młodszy brat został w tamtym lesie. Sam, ranny, wykrwawiający się przy moim zepsutym aucie. Porzucony na poboczu niczym zbędna rzecz.
Bałam się też o babcię: jak zareaguje, gdy odkryje naszą nieobecność? Gdy nie będzie mogła się do mnie dodzwonić? Widziałam, że napastnicy zabrali ze sobą moją torebkę, ale nie trzymałam w niej telefonu – został na siedzeniu kierowcy, gdzie sama go położyłam.
Bałam się, że skoro ci mężczyźni znają mój adres, to zechcą przyjść tam jeszcze raz. Że skrzywdzą babcię, a tego bym nie zniosła. Miałam tylko ją i brata. Nie mogłam ich stracić.
Gruby cały czas słuchał, co szef ma mu do powiedzenia, a ja zauważyłam, że auto zwolniło. Podjeżdżaliśmy do – na pierwszy rzut oka – opuszczonego, przydrożnego motelu.
Budynek był niski, od frontu nie widziałam żadnych okien, tylko trzy pary ciemnych drzwi. Miejsce wyglądało wyjątkowo posępnie. Gdyby nie kilka aut zaparkowanych bezpośrednio przed nim to stwierdziłabym, że wywieźli mnie do jakiegoś pustostanu.
- Rozumiem panie Lee, dziękuję za rozmowę. - gdy się tylko rozłączył, rzucił telefonem o fotel pasażera.
- Ja pierdole, zaraz tu będzie. Musimy wszystko przygotować – wcześniejszy strach zastąpiła wściekłość. Nawet przestał tak mocno dźgać mnie pistoletem.
Skupił się na szukaniu rzuconego wcześniej telefonu. Gdy go w końcu podniósł, spojrzał, jakby mimochodem na mnie.
- Wyskakuj z auta i żadnych numerów, rozumiesz? Inaczej wpakuję w ciebie cały magazynek – ruchem dał znać, abym otworzyła drzwi. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać, jak najszybciej wydostałam się z samochodu, ale nie próbowałam uciekać, bo inny z napastników, ten, który był wcześniej kierowcą już stał przy mnie i oczywiście celował z własnej broni.
Rozejrzałam się po okolicy: z jednej strony był gęsty las, a za szosą rozległe pole. Żadnych zabudowań. Nawet nie zauważyłam znaku z nazwą miejscowości.
Nic, co mogłoby się przydać, gdybym jakimś cudem dorwała telefon i próbowała wezwać policję.
- Gdzie jestem? - spojrzałam niepewnie na kierowcę. Jako jedyny nie stroił obleśnych żartów ze mnie więc w całej tej pojebanej sytuacji do niego najmniej bałam się odezwać.
- W twoim nowym domu – „szef" podszedł z prawej strony i złapał mnie pod ramię.
Ruszyliśmy do drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro