48 Ironia
pov: Oliver
Jeszcze nigdy nie czułem tak przemożonej chęci dotykania i całowania innej osoby, jak to było w towarzystwie Amelii. Była piękna, delikatna i tak naturalna, że nie mogłem się temu nadziwić.
Gdy budziłem się przy niej, przez pierwsze pół godziny po prostu wpatrywałem się w nią z zachwytem. Wszystko mi się w niej podobało. Syciłem się jej widokiem, by potem wspominać go w każdej trudnej chwili dnia.
Nie spodziewałem się, że nasz pierwszy pocałunek wywrze na mnie aż takie wrażenie. Dosłownie wbił mnie w kanapę! Amelia też wyglądała na zaskoczoną, ale mimo to wczuwała się z takim entuzjazmem i uroczą niewinnością, że już wtedy powinienem zdać sobie sprawę, że zdobyła moje serce.
Uświadomiłem to sobie kilka dni później, gdy ćwiczyliśmy ten cholerny taniec na bal w prokuraturze. Włączyłem losową piosenkę i porwałem moją piękną partnerkę w ramiona. Tańczyła lekko i była tak zwinna, że nie miała się czego obawiać: cały parkiet będzie nasz. Wystarczyło, że zapatrzyłem się chwilę w jej oczy i zasłuchałem w słowa durnej piosenki, żeby pojąć, iż przepadłem.
Świadomość tego spadła na mnie tak nieoczekiwanie, ale nie wzbudziła strachu, czy złości, a wręcz przeciwnie: radość. Ucieszyłem się z tego, że zakochałem się w niej. Pierwszy raz zakochałem się w kimś i na szczęście była to ona: moja wspaniała Amelia. Nie mogłem trafić lepiej.
- Jesteś podejrzanie wesoły – dziewczyna spoglądała na mnie z zastanowieniem, gdy na wielki finał tańca zacząłem całować jej usta, a potem całą twarz.
- Twoja bliskość mnie uszczęśliwia, kochanie – odparłem jej z uśmiechem, na co od razu się zarumieniła. Nie radziła sobie z przyjmowaniem komplementów. Będę musiał nad tym pracować i uświadamiać jej cały czas, jak wyjątkowa była.
Gdy zobaczyłem ją wtedy u Monique – ubraną w sukienkę, którą jej kupiłem, elegancko uczesaną i umalowaną, to prawie zbierałem szczękę z podłogi. Była zachwycająca! Makijaż nie zdołał przysłonić jej naturalnego piękna, ono emanowało od niej, jak i dobroć, którą okazywała innym.
Zauważyłem, iż Stefan za bardzo się nią interesuje. Stresowało ją to. Gdy tylko poszła do łazienki złapałem mężczyznę na krótką rozmowę.
- Niepokoisz moją partnerkę – zacząłem, gdy tylko do niego podszedłem.
- Twoją, mówisz? - zapytał i spojrzał się na mnie, jakby wiedział o czymś, o czym ja nie wiedziałem.
- Tak, moją. Czy to jakiś problem?
- Ależ skąd. Po prostu twoja partnerka... kogoś mi przypomina. Kogoś, kogo szukam już od wielu lat – powiedział tajemniczo, a ja od razu domyśliłem się, o co chodzi.
- Jesteś pewny?
- Bardzo pewny. Jest identyczna jak jej matka. Gdy zobaczyłem ją tu dzisiaj, byłem przekonany, że widzę ducha – uśmiechnął się do mnie znacząco.
- Może to tylko przypadek?
- I dlatego ma na sobie biżuterię, którą kupiłem dla jej matki i dla niej? W naszyjniku jest grawer: imiona mojej córki, data urodzenia i łacińska sentencja. W pierścionku jest z kolei data naszych zaręczyn i wyznanie miłości – spojrzał na mnie z pewnością wymalowaną na twarzy. On wierzył, że moja partnerka, to jego córka.
Nie powiem, zaskoczył mnie w tym momencie. Wyglądało, że moja Amelia... od zawsze była moja.
Nie mogło być lepiej. Nie mogła mnie teraz zostawić.
Ucieszyła mnie ta informacja, ale umówiliśmy się ze Stefanem na poważną rozmowę następnego dnia. Istniało jeszcze kilka kwestii, które należało poruszyć.
Nie mieliśmy szansy na dłuższą konwersację, gdyż Amelia przyszła do mnie i wtuliła się w mój bok. Ten gest wydał się jej taki naturalny, a ja cieszyłem się, iż dziewczyna coraz bardziej się ośmiela.
Dwa razy... zaprowadziłem ją na sam szczyt rozkoszy, ale to była taka droga na skróty. Prawdziwą ekstazę zamierzałem pokazać jej już niedługo.
Fascynowała mnie, gdy tak entuzjastycznie reagowała na każdy mój dotyk, ruch języka czy palców. Nie zliczę, ile zimnych pryszniców na siebie wylałem. Jej bliskość działała na mnie jak narkotyk – chciałem jej więcej i więcej. Całej jej.
Gdy na balu okazało się, że ktoś puścił plotkę o mojej Amelii, byłem wściekły. Zamierzałem skrzywdzić Weronicę. Należało jej się za to, co robiła.
Kilka dni wcześniej poszedłem do niej, żeby poważnie porozmawiać. Przyjęła mnie w salonie, a nawet zaproponowała seks na kanapie. Myślała, że jestem głupi i nie zauważę butelki po winie i trzech kieliszków stojących na blacie w kuchni. Tylko jeden z nich miał odcisk szminki...
Domyśliłem się, iż znowu nie była sama, ale udałem, że nic nie zauważyłem. Nie była zbyt bystra.
- Z mieszkania Weronici za jakiś czas będą wychodziły dwie osoby. Zabierz je na przejażdżkę gdzieś daleko. Każ się rozebrać i zostaw na jakimś pustkowiu – instruowałem jednego z moich ludzi.
- Mają przeżyć ten powrót? - dopytywał ochroniarz.
- Tak. Potraktuj ich odpowiednio, ale zostaw przy życiu. Niech będą w stanie wrócić o własnych siłach – uśmiechnąłem się wrednie.
- Ma pan wyjątkowo dobry humor, panie Lee – zdziwił się facet.
- To dla tego, że w mieszkaniu czeka na mnie moja kobieta – powiedziałem z myślą o Amelii, która zapewne jeszcze spała.
- Musi być wyjątkowa, skoro tak pozytywnie na pana wpływa, panie Lee – ochroniarz kiwnął głową z uznaniem.
- Żebyś wiedział, jest wyjątkowa. Najlepsza ze wszystkich, jakie poznałem. Jedyna taka – uśmiechnąłem się sam do siebie i pognałem do mieszkania tak szybko, jak jeszcze nigdy. Do niej.
Weronica nie uczyła się na błędach i próbowała mącić na przyjęciu w prokuraturze. Musiałem szybko naprostować sytuację, zwłaszcza, że Stefanowi nie spodobały się plotki. Na szczęście znałem go na tyle, żeby mieć pewność, iż dotrzymuje raz danego słowa.
Oficjalnie zaakceptowałem Amelię jako moją narzeczoną, choć nawet o tym nie wiedziała. Cały czas myślała, że to tylko taka zabawa, a ja jak zwykle jestem arogancki i w nosie mam zasady zachowania.
Trochę i tak było, ale w tym przypadku chciałem wszystkim pokazać, że dziewczyna jest moja. Socjeta Nowego Jorku znała mnie na tyle, żeby wiedzieć, iż nie robię niczego dla żartów. Jeśli publicznie pokazuję się z kobietą, która ma na palcu zaręczynowy pierścionek, a do tego całuję ją na samym środku parkietu, to znak, że należy do mnie i każda obraza jej, to przytyk w moją stronę. Nikt nie był na tyle odważny, żeby ważyć się choćby źle na nią spojrzeć, bo to by znaczyło, że będzie miał kłopoty ze mną.
Ranek po balu był wspanialszy, niż mogłem sobie wyobrazić. Amelia sama z siebie przytuliła się do mnie.
Objąłem jej drobne ramiona i przyciągnąłem mocno do swojego ciała. Zaskoczyła mnie, gdy wspięła się na palce i mnie pocałowała. Od razu posadziłem ją na blacie i pogłębiłem pocałunek.
Odpowiadała na niego z takim zaangażowaniem, że nie wiedziałem, czy przybycie Marii było czymś złym, czy jednak dobrym. Moja samokontrola z każdym dniem miała się coraz gorzej, a tak bardzo nie chciałem jej do niczego zmuszać. Czekałem, aż to ona będzie chciała.
Doczekałem się.
Nie odskoczyła ode mnie przy gosposi, a wręcz przeciwnie. W dalszym ciągu tuliła twarz do mojego torsu. Sama zaproponowała „spacer". Niechętnie zdjąłem ją z tego blatu i zaprowadziłem do stołu.
Ucieszyła się, że są tosty. Od razu zaczęła kłaść na nie awokado...
- Masz ochotę? - wyciągnęła tost w moją stronę. Nie mogłem zrobić nic innego nawet, jeśli było tam to cholerne, mdłe awokado. Nachyliłem się do niej i ugryzłem kawałek. Resztę wyjąłem z jej dłoni i odłożyłem na talerz. Zbliżyłem rękę Amelii do swoich ust i oblizałem jej palce – każdy po kolei. Widziałem, jak uważnie obserwowała każdy ruch moich warg i języka. Na pewno coś sobie wtedy przypomniała, bo zarumieniła się, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały. Doskonale wiedziałem, o czym myślała w tej chwili.
- Powtórzymy wszystko dziś wieczorem, kochanie – szepnąłem cicho, żeby tylko ona to usłyszała. Wprawdzie Maria kręciła się po salonie, ale wolałem zachować choć część tego, co wspólnie dzieliliśmy, w tajemnicy.
- Tak – odpowiedziała również cicho – Oliverze... - zaczęła i znowu jej policzki zrobiły się różowe. Spoglądała na mnie niepewnie.
- Tak, Amelio?
- Chciałabym dzisiaj... wszystko. Wieczorem chciałabym wszystko – gdy tylko to powiedziała, od razu odwróciła twarz do ściany.
Złapałem za jej krzesło i przysunąłem je do siebie. Na ten nagły gest z powrotem odkręciła się w moją stronę.
Położyłem ramię na jej barkach, a drugą ręką złapałem pod brodę. Na początku pocałowałem mocno jej usta, żeby choć trochę ją zrelaksować.
- Nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę, kochanie – pogładziłem kciukiem jej policzek i wpatrywałem się intensywnie w jej piękne oczy. Docierało do niej, że dzisiejszej nocy stanie się moja. Na zawsze.
- Też się z tego cieszę – odparła nieśmiało i przygryzła wargę. Wiedziałem, że nie robiła tego, żeby mnie kokietować. Żaden z jej ruchów nie był zaplanowany, ani wystudiowany. Była tak naturalna i niewinna, że byłem pewny, iż spóźnię się na spotkanie z Castellim, bo będę potrzebował kolejnego prysznica przed wyjściem. W zasadzie to już go potrzebowałem.
- Tak bardzo nie chcę nigdzie wychodzić – powiedziałem do niej kilkadziesiąt minut później, gdy żegnałem się z nią przy windzie.
- Nie będę siedziała tu cały dzień. Zaraz też się zbieram, obiecałam Monique relację ze szczegółami – uśmiechnęła się do mnie, a ja zamknąłem ją w uścisku moich ramion. Nie mogłem doczekać się wieczoru.
Jednak zanim mieliśmy przejść do przyjemności, czekały mnie obowiązki.
Zaprosiłem Stefana do mojego rodzinnego domu. Miejsce zazwyczaj robiło wrażenie na innych, a mi właśnie na tym zależało – chciałem mu pokazać, że Amelii niczego nie zabraknie i zadbam o nią w każdym możliwym aspekcie.
- Piękny dom, Oliverze. Nie byłem tu od... chyba dwudziestu paru lat, ale muszę przyznać, że cała posesja jest imponująca.
- Amelii też się podobała – uśmiechnąłem się do niego znacząco – szczególnie ogród.
- Moja córka ma znakomity gust. Ogród prezentuje się wspaniale o tej porze roku – odparł szybko i również się uśmiechnął.
- Amelia rzeczywiście ma znakomity gust, w końcu spotyka się ze mną – kontynuowałem – Jesteś całkowicie pewny, że to twoja córka? Nie chcesz zrobić badań?
- Nie potrzebuję żadnych badań. Mam zdjęcie – wyjął niedużą fotografię i mi podał. Na zdjęciu była... Amelia. Trochę inaczej uczesana i z krótszymi włosami, ale to była ona. Te same oczy, usta, kości policzkowe... nawet uśmiech. Do tego trzymała na ręku... niemowlę.
- To moja Ginny z malutką Amelią. Zdjęcie zrobiono jeszcze w szpitalu.
Pokręciłem głową ze zdumieniem.
- Mówiła mi, że jest bardzo podobna do mamy, ale nie spodziewałem się, że są wręcz identyczne – powiedziałem szczerze.
- Amelia jest wyższa i smuklejsza. Ginny była drobniutka, ale też niska. Miała bardziej zarysowane biodra i trochę inaczej się poruszała. Pocieszam się, ze chociaż wzrost ma po mnie, bo tak to nie widać, że jest moja. A jest. Jestem tego pewny.
Stefan rzeczywiście był wysoki i dobrze zbudowany, ale nie tak, jak ja. Przy mnie dziewczyna wydawała się wręcz filigranowa.
- Gdzie dokładnie ją znalazłeś?
Spodziewałem się tego pytania. Wchodziliśmy na niebezpieczny grunt.
- W Maine. Została przywieziona przez moich ludzi do burdelu, żeby odrobić długi brata – widziałem, jak bardzo spiął się na te słowa. Aż zacisnął ręce w pięści – zabrałem ją następnego dnia ze sobą do Nowego Jorku. Nikt jej nie dotknął, Stefanie. Ręczę za to.
- A ty? Dotknąłeś ją? W końcu śpi w twoim łóżku...
- To prawda, mieszka ze mną. Nie zrobiłem niczego, na co by mi nie pozwoliła. Zależy mi na niej. Zależało od samego początku.
- Podobno nie byłeś zadowolony z układu, jaki zawarłem z twoim ojcem – spojrzał na mnie uważnie. Sięgnąłem po karafkę z whiskey i nalałem do szklanek, gdy kiwnął głową na znak chęci napicia się ze mną.
- To prawda. Zważ jednak, iż miałem wtedy niespełna dwanaście lat. Obecnie jestem bardzo zadowolony. Chcę Amelii dla niej samej, a nie dla układów. Chciałem ją, od kiedy spotkałem ją w tamtym miejscu.
- A czy ona chce ciebie?
Uśmiechnąłem się na wspomnienie dzisiejszego poranka.
- Tak. Sam widziałeś jak się zachowywała na przyjęciu. Jest moja i nic tego nie zmieni.
Skinął głową i sięgnął po szklankę.
- Mówisz, że miała odrobić dług brata... opowiedz mi coś więcej o nim, bo być może będę musiał się z nim spotkać i poważnie porozmawiać o wykorzystywaniu siostry do własnych celów.
Zauważyłem niebezpieczny błysk w oczach Stefana. Zdawałem sobie sprawę, że chłopak mógłby nie przeżyć takiego spotkania.
- Lepiej się powstrzymaj i nie rób niczego, czego ona ci potem nie wybaczy. Dzieciak jest wkurzający i zwyczajnie głupi. To ćpun. Dwa razy z nim rozmawiałem, bo cały czas pakuje się w kłopoty. Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem go skrzywdzić. Spacyfikowało mnie tylko to, iż jest dla niej ważny.
Castelli pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Cholerny gówniarz. Jak wygląda? - dopytał.
- Jest podobny do Amelii, choć ma trochę ciemniejsze włosy.
- No to ma szczęście, że przypomina Ginny, a nie tego jakiegoś... ojca. A tak właściwie, kto jest jego ojcem? - zainteresował się.
- Nie mam pojęcia. Amelia w dowodzie ma wpisane Meyer. Ma też fałszywą datę urodzin: według dokumentów dwadzieścia lat skończy dopiero za dziesięć dni.
- Czyli piętnastego maja? - spojrzał na mnie, jakby coś zrozumiał – no tak. Cholerny piętnasty maja.
- Coś nie tak z tą datą?
- Wszystko nie tak. Tego dnia miał się odbyć mój ślub z Ginny.
- Czyli to piętnastego maja została porwana? - dopytałem. Od razu pokręcił głową.
- Raczej nie została porwana. To tak miało wyglądać i rzeczywiście, przez pewien czas myślałem o tym w ten sposób.
- To co się w takim razie stało?
Rzucił mi smutne spojrzenie.
- Ona uciekła ode mnie, Oliverze. Uciekła w dniu naszego ślubu i zabrała moje jedyne dziecko.
Takich rewelacji się nie spodziewałem. W kuluarach mówiło się o wielkiej miłości Stefana i jego narzeczonej, w końcu szukał jej tyle lat... a ona mu uciekła?
- Skąd takie podejrzenia?
- Samo porwanie wyglądało bardzo wiarygodnie i gdyby nie to, że w tym samym czasie zaginął też mój księgowy, Michael Torres, to nigdy nie połączyłbym tych dwóch spraw. Wydaje mi się, że Torres jej pomógł.
- A może to on ją porwał? - zasugerowałem, ale szybko pokręcił głową.
- Lubili się. Często rozmawiali. Torres wydawał się nią zauroczony i nie podejrzewałem, że byłby w stanie ją skrzywdzić. W jakim celu miał ją porwać? Dla pieniędzy? Żeby ją mieć? Doskonale zdawał sobie sprawę, że do niczego jej nie zmusi. On jej pomagał w tym wszystkim. Nikt inny nie wpadłby na taki pomysł. Znał mnie. Wiedział o mnie wszystko. Zdrada kogoś tak zaufanego boli najbardziej – dodał i przez chwilę zapatrzył się w bursztynowy płyn na dnie szklanki.
- Dlaczego miałaby chcieć uciec? Uchodziliście za zgodną parę – zainteresowałem się.
Zaśmiał się nieprzyjemnie.
- W zasadzie to z twojego powodu się pokłóciliśmy, Oliverze – rzucił mi poważne spojrzenie – a dokładnie z powodu umowy, jaką zawarłem z twoim ojcem. Gdy Ginny dowiedziała się, że obiecałem rękę malutkiej Amelii rodzinie Lee, wpadła w rozpacz. Cały czas próbowała mnie przekonać, iż powinienem wycofać się z tej umowy i dać dziecku wybór. Nie zmuszać jej do niczego – zamilkł na chwilę – byłem zbyt dumny, żeby wycofać się ze słowa danego Johnowi. Tak naprawdę dopiero od kilku miesięcy zajmowałem stanowisko głowy rodziny i starałem się robić wszystko, żeby na to zasłużyć. Żeby pokazać, iż jestem co najmniej tak dobry, jak mój świętej pamięci ojciec. Wycofanie się z umowy byłoby potwarzą i świadczyłoby o tym, iż nie jestem tak poważnym człowiekiem, za jakiego chciałem uchodzić.
- I przez to uciekła? Nie chciała dopuścić do połączenia się naszych rodzin? - nie mogłem w to uwierzyć. Nie teraz, gdy... sam dążyłem do tego. Chciałem Amelię dla siebie.
- Na to wychodzi. Tak bardzo nie chciała, żeby dziecko było do czegokolwiek zmuszone, że wolała uciec i ukrywać się przez całe życie, niż do tego dopuścić. Dlatego mam do ciebie prośbę, Oliverze – spoglądał na mnie twardo – i też trochę takie ostrzeżenie. Nie waż się jej do niczego zmuszać. Jeśli będzie chciała od ciebie odejść, to puść ją wolno. To, czego nauczył mnie mój niestety krótki związek z Ginny, to to, iż była cholernie uparta i bardzo walczyła o swoją swobodę. Amelia na pewno przejęła część cech po matce. Nie ograniczaj jej i nie trzymaj przy sobie na siłę. Jeśli rzeczywiście jesteście dla siebie, to będzie z tobą z własnej woli. Nie na przymus. Nie przez umowę. Ona sama musi tego chcieć, rozumiesz?
Doskonale rozumiałem. Chciałem, żeby ona też mnie chciała.
Dałem słowo Stefanowi, iż do niczego nie będę jej zmuszał i uszanuję jej wolę.
- Ten twój księgowy Michael mnie zastanawia... Amelia mówiła, że jej ojciec był księgowym. Ona sama studiuje rachunkowość, bo chce być taka, jak on.
Widziałem, że Stefan porządnie zdenerwował się na te słowa.
- Pieprzony uzurpator! Moja córka nigdy nie będzie jego! Odebrał mi Ginny i Amelię, mam nadzieję, że umierał w męczarniach.
- Nie miałeś nic wspólnego z jego śmiercią? - musiałem dopytać.
- Niestety, nie miałem. Dobrze się ukrył. Wszyscy dobrze się ukryli.
- Brat Amelii ma na imię Michael... - dodałem znacząco.
Castelli zaklął szpetnie.
- W takim razie nie mam wątpliwości, że Torres aktywnie uczestniczył w zniknięciu moich dziewczyn.
Też miałem takie wrażenie, choć w dalszym ciągu myślałem o tym, iż facet przyczynił się do porwania narzeczonej Castelliego. W końcu podobno był nią zauroczony. Może... jakoś przekonał ją do siebie i dlatego nie chciała wrócić do Stefana?
A może... rzeczywiście uciekła?
Wiedziałem, gdzie szukać odpowiedzi na wszystkie pytania.
Babcia Amelii.
Trzeba było to zrobić delikatnie, żeby jej nie wystraszyć, w końcu to starsza kobieta i podobno z problemami zdrowotnymi.
- Oliverze – zaczął Stefan – zamierzam być obecny w życiu mojej Amelii, jeśli tylko mi na to pozwoli. Chciałbym również osobiście ją o wszystkim poinformować. Teraz muszę wracać do Richmond, ale za kilka dni z powrotem zawitam do Nowego Jorku. Przywiozę więcej zdjęć z domu. Jakieś nagrania... żeby mi uwierzyła, iż naprawdę jest moją córką.
Obiecałem nie informować jej o niczym. Pewnie będzie to trudne, bo Castelli trochę przestraszył ją swoim natarczywym zachowaniem, ale coś wymyślę, żeby nie okłamywać jej, a jednocześnie dotrzymać słowa.
Gdy pożegnałem Stefana, zająłem się planowaniem atrakcji na dzisiejszy wieczór. Miał być niezapomniany.
Zamierzałem zabrać moją piękną Amelię na kolację. Na statku.
Narzekała mi kiedyś, że nigdy nie była na szkolnej wycieczce, bo babcia jej nie pozwalała, więc chciałem zabrać ją na rejs dookoła Long Island. Mielibyśmy zjeść jej ulubione dania i podziwiać widok Nowego Jorku z wody. Potem zabrałbym ją do sypialni i kochał się z nią całą noc. Rano, po śniadaniu planowałem lot... do Maine. Wiedziałem, że tęskniła za rodziną i nie chciałem jej zabraniać kontaktu z nimi. Nawet z tym durnym bratem. Byłem pewny, że spotkanie z babcią uszczęśliwi ją jak nic innego.
Zastanawiałem się nawet nad tym, aby ściągnąć tu, do Nowego Jorku, jej bliskich. Na tego całego Michaela trzeba mieć oko... Mógłbym oddać im jeden z apartamentów w moim budynku, żeby byli blisko, ale nie za blisko. Chciałem nacieszyć się moją piękną Amelią bez wiecznej obecności jej rodziny w tym samym mieszkaniu, w którym się znajdowaliśmy. Podarowanie jednego z apartamentów na niższym piętrze byłoby dobrym rozwiązaniem. Amelia na pewno byłaby szczęśliwa.
Zamówiłem największy bukiet, jaki w tym momencie mogła zrobić mi kwiaciarnia i wracałem przepełniony radością do mojej kobiety. Wyobrażałem ją sobie w tej sukience, którą specjalnie dla niej wybrałem na ten wieczór. Wyobrażałem sobie również, jak rozbieram ją z tej sukienki... Jak stanę za nią i obsypię pocałunkami jej nagie ramiona. Powolnym ruchem opuszczę ramiączka sukienki i odkryję biust dziewczyny. Specjalnie wybrałem kreację, pod którą nie zakładało się stanika.
Następnie obejmę jej piersi i zacznę je dotykać w taki sposób, iż jej sutki szybko stwardnieją pod wpływem ruchów moich palców. Zauważyłem, że Amelia ma bardzo wrażliwe piersi i dotykanie ich niesamowicie ją nakręca. Mnie zresztą też. Gdy oprze się plecami o mój tors i jej oddech zrobi się cięższy, porwę ją w ramiona i zaniosę na łóżko. Zedrę z niej tą sukienkę do końca i zacznę całować jej wspaniałe ciało... wszędzie. Tak jak ostatnio. Pamiętam, że podobało się jej to bardziej, niż chciała przyznać.
Z uśmiechem wysiadłem z windy.
Miałem taaakie plany na tę noc.
Wystarczyło jedno spojrzenie na twarz dziewczyny, żebym zorientował, iż wieczór poszedł się pierdolić. Całkowicie.
Nie mogłem uwierzyć, że tak szybko zmieniła zdanie. Wolała spędzić noc z jakimś obcym facetem, żeby tylko się ode mnie uwolnić. Poczułem się wręcz spoliczkowany, gdy przekonywała mnie, jak wiele na tym zarobię.
Tak jakby chodziło tylko o pieniądze.
Zawiodłem się na niej. Nie znała mnie. Nie poznała przez te kilka tygodni. Traktowała w dalszym ciągu jak na samym początku naszej znajomości. Jakby te kilka tygodni nic między nami nie zmieniło.
Gdy zaczęła przekonywać mnie, iż najlepszą partnerką dla mnie będzie Weronica, miałem potwierdzenie moich przypuszczeń. Nic dla niej nie znaczyłem. W dalszym ciągu nienawidziła mnie za to, jak traktowałem ją w Maine. Sam siebie za to nienawidziłem.
Wyraźnie dała mi do zrozumienia, że gardzi mną. Że tacy jak ja mogą wiązać się jedynie z dziwkami pokroju Weronici.
Że nie powinienem marzyć o normalnej, dobrej i niewinnej dziewczynie, bo takie nie są dla mnie. Ona nie jest dla mnie.
Musiałem wyjść.
Kazałem kierowcy jeździć przez pół nocy dookoła Central Parku, a następnie zawieźć się do mojego domu. Zaszyłem się w gabinecie z butelką whiskey i roztrząsałem to, co powiedziała mi Amelia.
Byłem dla niej nieistotny. Przyznała, że do Marii, Monique i Lucasa przywiązała się bardziej, niż do mnie. Wszyscy byli dla niej ważni. Tylko nie ja.
Cały następny dzień spędziłem w domu. Nie było mnie dla nikogo. Wiedziałem, że Amelia wróciła do Madame i szykowała się do nocy z jakimś obcym facetem. To nie tak miało wyglądać. Ta cała licytacja była tylko blefem, żeby dziewczyna miała czas się do mnie przekonać.
Może miała rację i nigdy nie była moja? Tak bardzo chciałem mieć ją tylko dla siebie, że nie widziałem, iż nigdy nie będę jej miał. Nie chciałem tego widzieć.
Wieczorem wróciłem do apartamentu. Zdawałem sobie sprawę, że i tak jej już tam nie ma, jednak mieszkanie tak bardzo przesiąkło jej obecnością przez te kilka tygodni, że nie pobyłem w nim za długo.
Zostawiła wszystko, co jej kupiłem.
Nie chciała ode mnie niczego, z wyjątkiem wolności, a ja dałbym jej wszystko, żeby tylko została.
Taka ironia losu.
Spoglądałem na sukienki pozostawione w garderobie. Kosmetyki w łazience. Telefon w moim gabinecie. Nie chciała mieć ze mną żadnego kontaktu. Byłem dla niej tylko przykrym epizodem w jej życiu, a takie trzeba szybko wyrzucać z pamięci.
Gdy usiadłem na kanapie, zauważyłem, iż w jej róg była wciśnięta gumka do włosów. Uśmiechnąłem się na wspomnienie tego wieczoru, podczas którego przytulałem ją podczas oglądania seriali, a ona karmiła mnie nachosami z guacamole. Z jej rąk zjadłbym wszystko, nawet to wstrętne awokado.
Sięgnąłem po gumkę. Przewracałem ją w palcach i przypominałem sobie, jak sam ją ściągnąłem z jej włosów, gdy ten jeden raz dała się ponieść emocjom na tej kanapie. Rozebrałem ją wtedy i rozpuściłem jej włosy, a następnie zagłębiałem się w nią językiem i palcami, aż zaczęła drżeć z przyjemności. Próbowała przygryzać wargę, żeby powstrzymywać jęki rozkoszy, ale nie udawało jej się to. Pamiętałem, że zastanawiałem się wtedy, jak będzie brzmiała podczas seksu ze mną. Nie pozwoliłbym jej być cicho...
Nie mogłem patrzeć na te wszystkie kwiatki, bo zaraz przypominałem sobie, jak chodziła między nimi i je podlewała. Co chwilę też przestawiała z miejsca na miejsce.
Bukiet róż zostawiła w wannie. Wprawdzie moczył się w odpowiedniej ilości wody, ale poczułem, jakby to był symbol zatopienia tego wszystkiego, co między nami było. Drugi raz w moim życiu osoba, którą uważałem, za najważniejszą, opuściła mnie.
Może rzeczywiście to we mnie był problem?
Niszczyłem wszystko, co kochałem. Wzbudzałem nienawiść w tych, na których mi zależało.
Tak cholernie pragnąłem Amelii!
I to nie tylko dlatego, że przepełniało mnie pożądanie. Chciałem jej całej: zarówno ciała, jak i serca. Zakochałem się jak głupi szczeniak w kimś, kto od początku nawet nie brał mnie pod uwagę. W końcu, jak sama powiedziała, nie była dla mnie... Nic nie mogło tego zmienić.
Żeby nie zadręczać się myślami, wybrałem się do biura nad pralnią. Legalna część jej działalności odbywała się za dnia. O tej porze zajmowałem się innymi sprawami, niekoniecznie takimi, którymi można się chwalić.
Całkiem przypadkiem usłyszałem, że jakiś ćpun skroił jednego z dealerów. Chłopaki złapali go i mieli dać mu nauczkę. Nie wiem dlaczego, ale poczułem nieprzemożoną chęć zająć się tym sam.
Pracownicy zdziwili się – w końcu nigdy nie interesowałem się takimi błahostkami. To nie była sprawa na mój „kaliber".
- Gdzie on jest? - zapytałem jednego z moich ludzi.
- W piwnicy. Mielibyśmy poważnie z nim porozmawiać. Może coś odciąć tak dla zasady.
Skinąłem głową.
- Zajmę się nim osobiście – skierowałem swoje kroki w stronę schodów.
Chłopak siedział przywiązany do krzesła i spoglądał po moich pracownikach przestraszonym wzrokiem.
Podszedłem do niego powoli. Zdjąłem marynarkę, a następnie zacząłem podwijać rękawy koszuli.
- Słyszałem, że okradłeś jednego z moich ludzi – powiedziałem zimno i spojrzałem z pogardą na ćpuna.
- Ja nie chciałem! Oddam wszystko! Naprawdę! - zaczął się zarzekać. Zamilkł, gdy oddałem pierwszy cios. Potem następny. I następny.
- Nie wątpię w to, że oddasz. Jednak – przestałem go uderzać, bo jeszcze trochę i z jego twarzy zostałaby krwawa miazga – muszę mieć pewność, że więcej tego nie zrobisz. Zostawić jakiś ślad, żeby przypominał ci o tym, co zrobiłeś, a czego lepiej nie powtarzać.
- Tradycyjnie mały palec, szefie? - zapytał mnie jeden z moich „ochroniarzy".
- Całą dłoń.
Wszyscy obecni w pomieszczeniu zdębieli. Chłopak praktycznie się rozpłakał. Nikt nie spodziewał się takiej brutalności z mojej strony, a mi było wszystko jedno. W końcu byłem tym, kim byłem.
- Za taką kradzież? - dopytywał się mój pracownik.
- Każda kradzież to kradzież.
- Ja oddam! Mam siostrę! Ona może odrobić dług! - zaczął krzyczeć ćpun, więc z powrotem zwróciłem na niego uwagę.
- Siostra bierze razem z tobą? - zainteresowałem się.
- Nie... ona jest w liceum. Jest młoda. Na pewno mi pomoże! Tylko nie róbcie mi krzywdy, a ją przyprowadzę!
Jeśli do tej pory byłem zły, to w tym momencie poczułem się wściekły.
- Ile lat ma siostra?
- Szesnaście, ale jest bardzo rozwinięta jak na swój wiek – dodał szybko.
- Proponujesz, aby twój dług spłaciła szesnastoletnia siostra, która nie ma nic wspólnego z narkotykami... - chciałem się upewnić.
- Ona mi pomoże! Jest ładna, zarobicie na niej – zapewniał. Czułem, że nie ma skali, która określiłaby moją pogardę do tego człowieka. Meyer za pierwszym razem przynajmniej próbował chronić Amelię, a ten tu nie miał żadnych skrupułów, żeby rozporządzać ciałem licealistki.
- Skoro młody jest taki chętny na spłatę długu, to musi go odrobić osobiście. Jak już odetniecie mu dłoń, zawieźcie go do tego klubu dla motocyklistów na Main Street. Chłopaki się z nim zabawią – wydałem polecenie jednemu z pracowników.
Ćpun zaczął się rzucać, że jak to, że nie mogę...
Pokazałem mu, że mogę. Wszystko mogę.
Nakazałem swoim ludziom nie przyjmować spłat długów od członków rodziny. Niech każdy zadłużony odpowiada sam za siebie.
***
Następnego dnia musiałem pogodzić się z tym, że po raz ostatni zobaczę Amelię. Obiecałem ją puścić wolno i zamierzałem dotrzymać słowa.
Siedziała na łóżku. Widziałem na jej policzkach ślady łez. Nie mogłem się do niej zbliżać, bo tak bardzo pragnąłem wziąć ją w ramiona i pocieszyć, że sprawiało mi to wręcz fizyczny ból. Dla zachowania bezpiecznego dystansu, stanąłem w progu. Szybko powiedziałem to, co planowałem i opuściłem jej pokój.
Dałem jej odejść.
Dostała to, czego pragnęła.
Wolność.
Mimo, iż nie podobało mi się to, że już jej nie zobaczę, życzyłem jej jak najlepiej. Skontaktowałem się z bankiem w Maine i zwróciłem jej kredyt. Opłaciłem wszystkie pozostałe semestry studiów. Rozmawiałem nawet z rektorem, aby bez problemów mogła kontynuować naukę.
Wszystko dało się załatwić.
Chociaż w ten sposób mogłem o nią zadbać.
W drodze powrotnej na Manhattan zaczęła przeszkadzać mi cisza panująca w aucie. Do tej pory lubiłem ją, ale teraz tak jakoś przytłaczała i zachęcała do niepotrzebnych rozmyślań.
- Włącz jakieś radio, cokolwiek – poleciłem kierowcy, a on wykonał polecenie.
Odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy, gdy usłyszałem słowa piosenki. Taka ironia losu.
„Staring at the bottom of your glass
Hoping one day you'll make a dream last
But dreams come slow and they go so fast
You see her when you close your eyes
Maybe one day you'll understand why
Everything you touch surely dies
But you only need the light when it's burning low
Only miss the sun when it starts to snow
Only know you love her when you let her go
Only know you've been high when you're feeling low
Only hate the road when you're missing home
Only know you love her when you let her go
Staring at the ceiling in the dark
Same old empty feeling in your heart
'Cause love comes slow and it goes so fast
Well you see her when you fall asleep
But never to touch and never to keep
'Cause you loved her too much and you dive too deep
Well you only need the light when it's burning low
Only miss the sun when it starts to snow
Only know you love her when you let her go
Only know you've been high when you're feeling low
Only hate the road when you're missing home
Only know you love her when you let her go
And you let her go..."
https://youtu.be/UqaApGePWVE
Dzień dobry! Udało się szybciej, niż myślałam :) Kolejny rozdział koło weekendu (jest dość trudny dla mnie i trochę mi zajmie). Pozdrawiam :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro