Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47 Wolność

 Najpierw zauważyłam gigantyczny bukiet czerwonych róż, a dopiero za nim w drzwiach windy pojawił się Oliver.

 Uśmiechnął się na mój widok, jednak wyraz jego twarzy szybko się zmienił: z zadowolenia przeszedł w zdziwienie, a następnie w czujne oczekiwanie na rozwój sytuacji. Podszedł szybkim krokiem w stronę kanapy. Cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku.

- Amelio... - położył kwiaty obok mnie i wyciągnął dłoń. Zignorowałam jego gest. Wstałam i pospiesznie oddaliłam się od niego – stanęłam za stolikiem kawowym. Przy tej rozmowie potrzebowałam dystansu.

- Kochanie... co się stało? - widziałam, że nie podoba mu się to, że unikam kontaktu. Niestety jego bliskość działała na mnie tak, że czasami zapominałam o tym, co powinnam, a marzyłam o tym, co było niewłaściwe. Musiałam przedstawić mu wszystko konkretnie i rzeczowo.

- Ktoś złożył dziś świetną ofertę za noc ze mną. Kwota jest naprawdę imponująca i zgodziłam się ją przyjąć. Najdalej za trzy dni otrzymasz swoje pieniądze – chciałam uśmiechnąć, żeby pokazać, iż podchodzę do tego lekko, bo przecież nie ma nad czym się rozczulać, ale wyszedł mi z tego tylko niepewny grymas.

Przestraszyłam się, gdy wbił we mnie tak intensywne spojrzenie, że miałam wrażenie, iż przewierca mnie nim na wylot. Moje słowa wyraźnie go zaskoczyły.

- Nie mówisz tego poważnie.

- Jak najbardziej poważnie. Te pieniądze ponad czterdziestokrotnie przewyższają dług mojego brata. Byłabym głupia, gdybym nie skorzystała z tej szansy.

- Nie.

Ruszył tak gwałtownie, że nie zdążyłam przed nim uskoczyć. Praktycznie przewrócił stolik, który dotychczas nas rozdzielał i złapał mnie mocno za ramiona, po czym przyciągnął do siebie.

- Nie, Amelio. Nie zgadzam się na to – powiedział cicho. Cały czas spoglądał mi prosto w oczy.

- To moja decyzja i moje ciało. Mogę z nim robić, co zechcę. Chcę zakończyć to wszystko. Jak najszybciej.

- Nie – nachylił się, żeby mnie pocałować, ale odwróciłam głowę. Raz, potem drugi. Nie odpuścił: całował mnie po policzkach, skroniach, czole – nie pozwolę ci odejść. Nie odejdziesz – powtarzał.

- Odejdę. Nie możesz zatrzymać mnie na siłę. Łączy nas tylko ten dług. Umawialiśmy się, że spłacę go i jestem wolna. Chcę być wolna... - po policzkach zaczęły płynąć mi łzy. To już drugi raz, gdy rozpłakałam się przy nim. Za pierwszym razem uświadomił mnie, iż Michael jest narkomanem i ma pewne zobowiązania, które będę musiała spłacić.

Gdy poczuł, że płaczę, przestał mnie całować, nadal jednak nie wypuszczał z objęć.

- Dlaczego tak nagle zmieniłaś zdanie? Myślałem... że cię przekonałem...

- Nie przekonałeś – pokręciłam głową.

- Nie pozwolę ci odejść, Amelio – powtórzył.

- Nie możesz mnie do niczego zmusić. Możesz próbować: zamykać mnie, nie wypuszczać z domu, zabrać mi wszystko i wszystkiego mi zabronić, ale czy właśnie o to ci chodzi? Czy w ten sposób chcesz mnie zatrzymać? Jako niewolnika? - zrobiłam znaczącą pauzę - Z własnej woli nie zostanę...

Na dłuższy moment zapadła pomiędzy nami cisza. Unikałam jego spojrzenia. Nie chciałam na niego patrzeć, bo nie mogłam znieść smutku, jaki pojawił się w jego oczach, gdy dotarł do niego sens moich ostatnich słów.

- To prawda. Nie mogę cię zmusić. Nawet dziś dałem słowo, że nie będę cię do niczego zmuszał... - westchnął - Dlaczego zgodziłaś się na ofertę obcego człowieka, a nie chciałaś, żeby to Castelli zapłacił twój dług? On również oferował pokaźną sumę – zaczął dociekać. Nie mogłam powiedzieć mu prawdy.

- Nie chciałam pieniędzy od takiego kogoś...

- Jakiego?

Zamilkłam na chwilę. Wiedziałam, że Oliver był dumnym człowiekiem. To, co zamierzałam powiedzieć mogło go urazić.

- Takiego jak ty.

- Takiego, jak ja – powtórzył cicho – tym zawsze dla ciebie będę? Takim kimś?

Puścił mnie z objęć i podszedł do okna. Oparł pięść o szybę i wyglądał chwilę na zewnątrz.

- To naprawdę dobra oferta. Zarobisz na niej więcej, niż się spodziewałeś. Wszystkie wydatki, które ponosiłeś ze względu na mnie zostaną uregulowane. Nic na tym nie stracisz – wróciłam do pierwotnego scenariusza przekonywania go logicznymi argumentami. Teraz, gdy stał daleko, stało się to łatwiejsze.

- Naprawdę w dalszym ciągu sądzisz, że chodzi mi tylko o pieniądze? - nie odwrócił się do mnie, ale widziałam, że spogląda na moje odbicie w szybie.

- A o co innego może ci chodzić?

Pokręcił głową.

- Widocznie znasz mnie gorzej, niż myślałem.

- Nie znam cię w ogóle. Taka jest prawda. Ty też nie znasz mnie.

- Nie mogę się z tym zgodzić. Znam cię lepiej, niż ci się wydaje. Rano całowałaś mnie i patrzyłaś, jakbym coś dla ciebie znaczył, a teraz unikasz mojego dotyku i odwracasz głowę. Ty taka nie jesteś: nie bawisz się ludźmi. Coś musiało się stać... - zastanawiał się, a ja po raz kolejny się spięłam.

- Owszem, wydarzyło się. Trafiła się dobra oferta od... dobrego człowieka.

- To ktoś znajomy?

- Nie. Jakiś adwokat.

- Dlaczego uważasz, że jest dobry?

- Na pewno lepszy niż... Castelli.

- I ja?

- I ty.

Odkręcił się w moją stronę i spojrzał smutnym wzrokiem.

- Nie chcę, żebyś odchodziła. Zależy mi na tobie, Amelio.

- Nie powinno ci na mnie zależeć. Ktoś inny bardziej na to zasługuje. Komuś innemu zależy na tobie i to nie jestem ja.

Odwróciłam się do niego plecami. Nie umiałam kłamać, a właśnie teraz to robiłam. Przynajmniej częściowo.

Słyszałam, że do mnie podszedł. Stanął za plecami i położył dłoń na moim brzuchu, a głowę oparł o moje ramię. Zacisnęłam ręce w pięści, żeby tylko nie kusiło mnie dotknąć go, pogładzić po dłoni. Takie gesty były niepotrzebne.

- Zostań. Zostań ze mną – wyszeptał tuż nad moim uchem.

- Nie mogę.

Nachylił się i zaczął całować mnie po szyi, tak, jak lubiłam. Zamknęłam oczy, gdyż znów zaczęło zbierać mi się na płacz.

Jak bardzo będzie mi go brakować...

Zauważył, że pociągam nosem, gdyż próbuję powstrzymać łzy.

- A ja nie mogę cię stracić – powiedział nadal wtulony w moją szyję.

- Nigdy mnie nie miałeś.

Nie spodziewałam się, że tak nagle obróci mnie przodem do siebie. Spoglądałam w jego błyszczące oczy, ale tym razem nie emanowały radością, ani pożądaniem, a nawet nie gniewem. Były przepełnione smutkiem i chyba też zawodem. Nie mogłam długo się w nie wpatrywać.

- Zawsze byłaś moja.

- Zawsze, czyli cztery tygodnie? Byłam zmuszona przez ciebie, żeby tu przebywać. Nie przyjechałam do twojego mieszkania z własnej woli. W pierwszym tygodniu u Madame cieszyłam się, że cię nie ma i że jakoś przetrwam tę całą chorą sytuację. Teraz... jest mi trudniej, ale to nie zmienia mojego postanowienia. Muszę odejść.

- Jest ci trudniej, bo...?

Spojrzałam na niego przelotnie.

- Polubiłam Marię i Monique. Dziewczyny były dla mnie miłe, a Lucas zawsze pomocny. Byli dla mnie dobrzy i przyzwyczaiłam się do nich.

- A ja? Mnie też polubiłaś?

Błądziłam wzrokiem ponad jego ramieniem. Przyglądałam się naszemu odbiciu w jednej z szyb. Byliśmy tacy różni! Nic nas nie łączyło... Jakby nie było pochodziliśmy wręcz z innych światów.

- Za mało, żeby z tobą zostać.

Objął ręką mój policzek i zmusił, abym na niego spojrzała. Nie chciałam tego. Nie umiałam kłamać prosto w oczy.

- Nic do mnie nie czujesz? - przyglądał mi się uważnie, z takim jakby wyczekiwaniem. Musiałam dobrze sformułować moją odpowiedź, żeby nie mógł wyłapać w niej żadnego fałszu.

- Czuję, ale nie to, czego ode mnie oczekujesz.

- Co dokładnie?

Zamknęłam oczy. Dlaczego musiał być aż tak dociekliwy?

- Strach, gdy mnie krzywdziłeś. Przerażenie, gdy na moich oczach krzywdziłeś innych, albo kazałeś ich krzywdzić. Złość za to, że musiałam zostawić wszystkich i wszystko, na czym mi zależało, gdy zmusiłeś mnie do przyjazdu tutaj, że cały czas mnie kontrolujesz, ograniczasz moją swobodę. Rozgoryczenie, iż zapewne będę musiała rzucić studia, bo straciłam już tyle tygodni, że tego nie nadrobię. To czułam.

Taka była prawda. To wszystko czułam na samym początku tej znajomości. Miałam nadzieję, że nie będzie wnikał w to, co czuję teraz. Musiałam szybko zmienić temat.

- Tak jak już mówiłam komuś innemu zależy na tobie – otworzyłam oczy i spotkałam jego niepokojące spojrzenie. Przyglądał mi się z delikatną drwiną, jakby nie wierzył w to, co zamierzałam mu powiedzieć.

- Komu?

- Weronice. Powinieneś z nią porozmawiać.

Puścił moją brodę i pokręcił głową.

- Po tym wszystkim wysyłasz mnie do niej? Naprawdę?

- Tak. Ona świetnie pasuje...

- Do takich, jak ja? - wszedł mi w słowo. Opuścił dłonie i przestał mnie obejmować – Może masz rację, dla takich jak ja, pasują tylko takie, jak Weronica – obrzucił mnie smutnym spojrzeniem – powinienem się tego nauczyć, w końcu tyle lat spotykałem się z takimi jak Weronica, że tylko widocznie takie są mi pisane. Dosadnie pokazujesz mi, że takie jak ty, nie są dla mnie.

Odwrócił się powoli i ruszył w stronę windy. Zaskoczyło mnie to jego dziwne zachowanie.

- Gdzie jedziesz? - zapytałam.

- Tam gdzie pasuję. Do Weronici – nie odwrócił się do mnie, gdy wsiadał do windy. Nie odwrócił się również wtedy, gdy w niej był.

Po prostu pojechał.

Dopiero teraz zaczęłam porządnie ryczeć. Zamiast czuć ulgę i radość z tego, że byłam twarda i nie dałam się nabrać na ładne słówka, czułam tylko wielką złość na siebie za to wszystko. Nie chciałam się przyznać przed samą sobą, ale, gdy mówił, że jestem dla niego ważna, że zależy mu na mnie... Miałam tak wielką ochotę odpowiedzieć mu tym samym.

Tylko co by to zmieniło?

Miałam odejść.

Miałam nigdy więcej go nie zobaczyć.

Było to drastyczne i cholernie bolało, ale tak właśnie powinno być.

W pełni zgadzałam się z jego słowami – nie byliśmy dla siebie. Mogłam udawać na balu, że jestem obyta i wykształcona, ale nigdy nie dorównałabym Weronice. To ona była tą, która do niego pasowała. Nie ja.

To nigdy nie byłam ja.

Tak, jak to nigdy nie był on. Nie dla mnie.

***

Nie wrócił na noc.

Spędziłam całą na kanapie, bo nie chciałam spać w jego sypialni. Nie po tym wszystkim. Nawet na chwilę nie zmrużyłam oka – cały czas roztrząsałam naszą ostatnią rozmowę.

Po tylu przykrych słowach, które mu powiedziałam, nie dziwiło mnie, iż nie wrócił. Sama bym do siebie nie wróciła.

Z samego rana postanowiłam zabrać swoje rzeczy i wyprowadzić się do Monique. W końcu nie mógł mi tego zabronić. Transakcję miał prawie w kieszeni i nic nie mogło tego zmienić. Nie było sensu, żebym tu została.

Tym razem poradziłam sobie sama – nawet zatargałam krzesło z jadalni, żeby sięgnąć po moją torbę, która w dalszym ciągu była umieszczona na najwyższej półce w garderobie (jakby to miało mnie w jakikolwiek sposób powstrzymać przed wyjazdem).

Spakowałam wszystko to, co było moje.

Sukienki i buty zostawiłam w garderobie – w końcu to nie należało do mnie. Tak samo telefon – położyłam go w gabinecie Olivera. Nie potrzebowałam komórki, gdyż i tak miałam w niej tylko jeden numer, na który nie zamierzałam dzwonić.

Bukiet jeszcze w nocy wpakowałam do wanny – był zbyt wielki by zmieścić go gdziekolwiek indziej. Nawet zaczęłam z nudów liczyć róże, niestety co chwilę gubiłam rachubę. Dwa razy może udało mi się doliczyć do końca i wydawało mi się, wyszło mi wtedy, iż było ich sto jedenaście.

Nie chciałam nic jeść – od wczoraj miałam ściśnięty żołądek i nie zapowiadało się, żeby szybko mi przeszło. Wypiłam tylko kawę, a w zasadzie trzy. Tak jakoś.

Zbierałam się do wyjścia, gdy do mieszkania weszła Maria. Uśmiechnęła się jak zawsze na mój widok, ale zaraz uśmiech zniknął z jej twarzy. Spoglądała z niepokojem na moją zapakowaną torbę. Z jeszcze większym strachem przyglądała się mojej opuchniętej od płaczu i braku snu twarzy.

- Co się stało, skarbie? Pokłóciliście się? - zapytała i szybko do mnie podeszła. Nie chciałam, żeby mnie przytulała, bo taki gest tylko uruchamiał mój płacz.

- Nie kłóciliśmy się. Po prostu, powiedzieliśmy sobie prawdę – odparłam wtulona w ramię gosposi. Nie dała się tak łatwo zbyć.

- Jaką prawdę? Że się kochacie do szaleństwa? Z tego powodu trzeba się cieszyć, a nie płakać, Amelio – odchyliła się i spojrzała na mnie – a już na pewno nie wyprowadzać.

Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Jakie kochanie? My się nie kochaliśmy... On mnie nie kochał. Nie tak wygląda miłość. Chyba nie tak. Natomiast ja...

Złapałam mocniej za ramię Marii, bo zrobiło mi się słabo. Kobieta pomogła mi usiąść i natychmiast podała szklankę wody.

Nie mogłam w to uwierzyć. W zasadzie... może i bym mogła, gdybym tak bardzo nie wypierała tego.

Stało się to, czego obawiałam się od początku. Rozkochał mnie w sobie. Taka była prawda. Nie chciałam tego. Na pewno nie chciałam i walczyłam z tym z całych sił. Nie mogłam jednak zaprzeczać faktom: chyba zakochiwałam się w nim. Nie byłam pewna, gdyż nigdy nie czułam czegoś takiego do żadnego innego chłopaka. To chyba było to...

Uświadomienie sobie tego teraz wcale nie poprawiło mi nastroju.

Byłam taka naiwna i niedoświadczona, a on kupił mnie szarmanckim zachowaniem i miłymi słówkami. Imponował mi swoim wykształceniem, a do tego podobało mi się, że przy nim czułam się, jakbym była ważna, bo zawsze mnie słuchał. Pytał o zdanie. Pocieszał, gdy byłam smutna.

- Amelio... Zostań. Myślę, że musicie poważnie porozmawiać. Nie uciekaj tak bez słowa.

- Już rozmawialiśmy, wczoraj. Nie powiedział, że mnie kocha.

- Bo to facet z takiej, a nie innej rodziny, skarbie. Oni nie mówią o uczuciach, oni je pokazują. Ani razu nie pokazał ci, że mu na tobie zależy? Że jesteś dla niego ważna?

Musiałam przyznać jej rację. Pokazał mi to. Zaopiekował się mną, gdy źle się czułam. Zawsze zamawiał do jedzenia tylko to, co lubiłam. Nie narzekał, gdy za długo siedziałam w łazience. Na swój sposób chronił mnie przed wszelkimi zagrożeniami. Zabrał na spacer, gdy brakowało mi przestrzeni i kontaktu z naturą. Nie pozwolił mojemu bratu sprzedać jedynej pamiątki po mamie. Nie wykorzystał, gdy byłam pijana i chętna...

- Jeśli nie zauważyłaś, to powiem ci, jak to wygląda z mojej perspektywy, a uwierz mi, znam Olivera od urodzenia – przyjrzała mi się uważnie – jesteś pierwszą dziewczyną, którą poznałam, a to jest bardzo istotne. On traktuje mnie trochę jak babcię i myślę, że gdybyś nie była dla niego kimś ważnym, to nigdy by cię tu nie wpuścił, ani też nie zapoznał ze mną. Po drugie... wiesz, że Oliver nie lubi awocado? - zapytała się nagle, a ja zmarszczyłam brwi.

- Ale jak robiłam moje pseudo guacamole do nachosów, gdy kilka dni temu oglądaliśmy seriale, to jadł razem ze mną. Przy śniadaniu też bierze tosty z awocado... - dziwiłam się.

- Jadł, bo ty lubisz. Bo ty to zrobiłaś. Nie chciał sprawić ci przykrości. Do tego... wczoraj wstał rano, żeby zarządzić inwentaryzację w kuchni: kazał mi wywalić wszystko, co zawiera cytrusy, bo podobno masz alergię. Nawet oliwie cytrynowej nie odpuścił. Zabronił mi kupować pomarańcze i grejpfruty, a do tej pory często wyciskałam mu sok, bo lubił. Wszystko podporządkował pod ciebie.

Zrobiło mi się tak głupio...

Rzeczywiście wielokrotnie pokazywał, że mu na mnie zależało.

Teraz już i tak nic tego nie zmieni – miał mieć dziecko z Weronicą. Nie mogłam się w to wtrącać. Z własnego doświadczenia wiedziałam, jak ważne jest, aby dzieci wychowywały się z rodzicami. Nie nacieszyłam się moimi za długo, ale te chwile na zawsze zostaną w mojej pamięci. Doceniałam, że mogłam mieć szczęśliwą i pełną rodzinę chociaż przez moment.

Każde dziecko powinno mieć taką możliwość.

- Nie mogę pogodzić się z tym, czym on się zajmuje. To mnie przeraża – wyznałam.

- Nie wybrał tego. Urodził się w takiej rodzinie i od dziecka był do tego przygotowywany. W tym świecie nie można sobie tak po prostu zrezygnować, bo to oznaka słabości, a słabych się usuwa. Tutaj władzę zdobywa się przez korzystne koligacje, dziedziczenie, albo... siłą. Nie oddaje się jej tak po prostu – zamilkła na chwilę – zamiast patrzeć na to, kim jest, spójrz raczej, jaki jest dla tych, na których mu zależy. Wiesz, że jesteś dla niego ważna. Sądzę, że i ja jestem mu bliska, choć oczywiście w inny sposób. Nie dałby nas skrzywdzić.

- Krzywdził mnie od pierwszego dnia, gdy go poznałam – cały czas o tym pamiętałam.

- Wierzę, że potrafi być nieprzyjemny. Przy obcych jest arogancki i dominujący, każdego próbuje sobie podporządkować. To oczywiście go nie tłumaczy, ale mam nadzieję, że oprócz złych chwil, pamiętasz też o tych dobrych. Myślę, że wiedział, iż popełnił błąd i starał się to potem naprawić.

Pożegnałam się z Marią, mimo iż usilnie nie chciała mnie puścić. Cały czas przekonywała, że robię głupotę, bo tylko się unieszczęśliwiam, a do tego łamię Oliverowi serce.

Nie szłabym w aż taki dramatyzm. Na pewno było mu przykro przez chwilę, jednak, jak widać, Weronica potrafiła go skutecznie pocieszyć. Nie byłam zazdrosna – tak miało być.

Nie spodziewałam się, iż na parterze spotkam Lucasa. Wyglądało to, jakby czekał na mnie.

- Gdzie z tym idziesz? - zapytał zabierając mi torbę.

- Do Madame.

- Pan Lee o tym wie? Puścił cię? - zdziwił się ochroniarz.

- Pojutrze spłacę mu mój dług, więc nie ma sensu, żebym tu zostawała.

- Naprawdę? Pewnie się cieszysz, że jeszcze dwa dni i będzie po wszystkim?

Jedynie skinęłam głową.

Wiedziałam, że powinnam się cieszyć. Tak byłoby... normalnie. W końcu uwalniałam się od wszechobecnego dozoru i wręcz ubezwłasnowolnienia. Odzyskiwałam kontrolę nad swoim życiem.

Naprawdę powinnam się z tego cieszyć. O niczym innym nie marzyłam przez ostatnie tygodnie. Niczego innego nie pragnęłam. Przynajmniej jeszcze niedawno.

Zaskoczyło mnie to, że Lucas usiadł obok mnie. Zazwyczaj trzymał się z kierowcą, a teraz zaczął zachowywać się... swobodniej. Nawet zażyczył sobie, aby włączyć jakąś stację radiową, bo nie chciał jechać w ciszy.

- Amelio... - zaczął. Przez chwilę się wahał, ale w końcu wydusił z siebie – jak już będziesz wolna, to mogę cię odwieźć do twojego domu. W zasadzie myślę o tym, żeby się gdzieś wyprowadzić, bo Nowy Jork robi się taki ciasny i tłoczny. Może... mógłbym znaleźć jakiś dom niedaleko twojego? Bylibyśmy sąsiadami – uśmiechnął się do mnie.

- Mieszkam na odludziu. W obrębie kilku mil nie mam żadnego sąsiada, jedynie las – zrobiło mi się trochę niezręcznie. Czyżby Lucas próbował mi powiedzieć, że jest mną w pewien sposób zainteresowany?

- To tym lepiej. Przebranżowię się na drwala, wyrąbię kawałek lasu i zbuduję sobie chatę z bali. Będę wpadał do ciebie po cukier jak mi się skończy, tak po sąsiedzku – teraz to i ja musiałam się do niego uśmiechnąć.

- Nie słodzę.

- O nie... będę musiał znaleźć sobie inną wymówkę, żeby odwiedzać taką uroczą sąsiadkę. Na pewno coś wymyślę – mrugnął do mnie, a ja tylko pokręciłam głową i odwróciłam się do okna. Musiałam przyznać, miał fantazję. I odwagę. Dobrze, że Oliver tego nie słyszał...

Po chwili musiałam się poprawić.

Olivera raczej już by to nie obeszło. Nasz chwilowy układ dobiegał końca, więc nie miał interesu w ingerowaniu w moje życie. Miał swoje sprawy, a ja swoje.

Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać – na szczęście Denise znowu gdzieś wyjechała, więc chwilowo pokój był cały dla mnie. Nie rozkładałam ubrań w szafkach – za dwa dni i tak miałam stąd zniknąć. Przesiedziałam cały dzień pod kołdrą, a na kolację zeszłam tylko dlatego, że Madame nalegała.

- Nie możesz się głodzić, Amelio. Doskonale zdajesz sobie sprawę ze swoich wyników. Anemia to nie przelewki. Może wydaje się niegroźna, ale lepiej niczego nie bagatelizować.

Kompletnie zapomniałam, że miałam coś nie tak z wynikami badania krwi. Zapewne było to spowodowane zmęczeniem, nieregularnym odżywianiem i stresem. Od kiedy zamieszkałam w Nowym Jorku, to miałam wrażenie, że nawet przytyłam! Oliver nalegał na wspólne kolacje i śniadania, u Monique jadłam obiady... Byłam pewna, że moje wyniki wyglądały teraz inaczej niż wtedy.

***

Przez to, że wyspałam się w dzień, ciężko było mi zasnąć w nocy. Kręciłam się praktycznie do rana. Tylko to, że tego dnia miałam „zostać sprzedana" motywowało mnie do wstania i ogarnięcia się na tyle, żeby nie straszyć ludzi.

Monique zaprosiła mnie do salonu na ostatnią rozmowę przed moim pierwszym spotkaniem z mężczyzną.

- Spotkacie się w hotelu „Grand", zgodnie z życzeniem zamawiającego. To taki nieduży, ale elegancki przybytek w niedalekiej odległości od lotniska, więc może być trochę głośno. Kierowca przyjedzie po ciebie o dziewiętnastej. Nie wymaga specjalnego stroju, masz się przebrać u niego. Po wszystkim ubrania zostają dla ciebie. Następnego dnia po godzinie dziewiątej masz zostać odwieziona do mnie.

Podejrzewałam, że raczej tu nie wrócę. Skoro dziadek chciał zabrać mnie do Londynu, to wybór hotelu nie był przypadkowy. O dziewiątej rano zapewne będę już w Europie.

- Widzę, że bardzo się tym stresujesz. Spokojnie, dasz radę – pocieszała mnie. Widocznie źle odczytała moje źródło stresu.

- Wiem, że jeszcze nie rozmawiałaś z nikim w sprawie Weronici, ale gdybyś znalazła na to chwilę, to byłabym wdzięczna. Zapewniłam jej bezpieczne miejsce na jakiś czas, ale ludzie Stefana na pewno będą jej szukać.

- To Weronica nie jest u siebie w mieszkaniu? - z Oliverem? Dodałam w myślach.

Madame pokręciła głową z politowaniem.

- Ona nie ma swojego mieszkania. To, które kupił Oliver, należało do niego. Zaraz po balu kazał się jej wyprowadzić, bo szykuje je do sprzedaży.

- Jak to wyprowadzić? A dziecko? - zdziwiłam się.

- Z tego powodu jej pomogłam. Uruchomiłam kontakty i odnalazłam jakiegoś dalekiego kuzyna. Mieszka z dwoma dorosłymi synami na takim jednym ranczu. Zaraz po waszej rozmowie zapakowałam Weronicę do autobusu na lotnisko. Oczywiście wpierw się przebrała, żeby nie straszyć ludzi. W nocy dawała mi znać, że jest na miejscu, a wczoraj rano przysłała pierwszy film z nowego domu. Chcesz zobaczyć?

Kiwnęłam głową.

To jej nie ma w Nowym Jorku? Nie było jej już wtedy, gdy do niej poszedł?

Na nagraniu rzeczywiście była blondynka. Stała gdzieś na dworze. W tle widać było jakieś budynki gospodarcze. Kobieta miała niezadowoloną minę, a jej słowa tylko to potwierdzały:

- Monique! Nie uwierzysz! Tu nie ma chodników! Normalnie ubita ziemia! Wszędzie! Jak po tym chodzić, gdy leje deszcz? Moje szpilki już wbijają się za głęboko, i potem muszę je co chwile szorować, ale gdy będzie błoto! Nie wyobrażam sobie tego... Ten cały kuzyn Jim jest jakiś dziwny: wiesz, co mi powiedział? Że ciąża to nie choroba i jak chcę jeść, to mam się na coś przydać. Kazał mi gotować. Mi!? Jak ja nawet wodę przypalam – pokręciła głową i wydęła usta na znak niezadowolenia - No nic, będę im gotowała. Teraz posłali mnie po jajka, bo chcą na śniadanie. Co ja mam z tymi jajkami niby zrobić? - odwróciła wzrok od kamery i spojrzała pod nogi – o kurwa! Wlazłam w gówno! Cholera... moje szpilki! - pisnęła z płaczem w głosie – czemu tu jest tak nasrane! Głupie kury. Zobacz – skierowała kamerę na... coś, co na pewno nie było kurą. Raczej jakimś... strusiem... - Jebane kury wszędzie srają, a ja mam to niby po nich sprzątać! A do tego – machnęła ręką przed kamerką – złamał mi się paznokieć, a ani kuzyn, ani jego synowie nie rozumieją, że to dramat dla kobiety! Tak nie może być! Oni nie wiedzą, czy gdzieś w okolicy jest jakaś kosmetyczka! - rozejrzała się w prawo i lewo – tu chyba nic nie ma. Same pola i śmierdzące konie. Jestem na końcu świata!

Przechyliła kamerę tak, że wdać było jej twarz i te strusie w zagrodzie. Jeden z ptaków wyciągnął szyję i... dziobnął Weronicę w ramię, na co się głośno wydarła.

- Głupie kury! Nienawidzę was! Zrobię z was zupę! I kotlety! Zobaczycie – odgrażała się ptactwu.

- Widzę, że dobrze się bawi – delikatnie uśmiechnęłam się do Monique. Jakoś tak nagle humor mi się poprawił. To na pewno tylko dlatego, że z blondynką wszystko okej.

- Pobyt na wsi dla takiej osoby jak Weronica to najgorsza z możliwych kar. Całe życie była wychowana w Nowym Jorku i o ile bryluje na imprezach i potrafi się odnaleźć na salonach, o tyle nie zna się na niczym, co jest związane ze wsią i pracą fizyczną. Taką tradycyjnie rozumianą oczywiście – Madame odpowiedziała mi uśmiechem.

- Będzie mieszkała u kuzyna i jego synów?

- Tak. Myślę, że ostatecznie i ona, i oni będą zadowoleni z takiego obrotu sprawy – dodała tajemniczo.

- Oliver wie o ciąży? - dopytałam. Nie mogłam uwierzyć, że nie zainteresował się dzieckiem, a do tego wyrzucił ją z mieszkania. Poczułam się rozczarowana jego zachowaniem.

- Pewnie tak.

- I mimo to nie pomógł jej? Nawet ze względu na dziecko?

- Pomógł. Nie zabił jej, gdy dowiedział się, że go zdradzała na prawo i lewo, tylko przymknął oko i pozwolił uciec. Castelli nie będzie tak wyrozumiały.

- Zdradzała? - nie mogłam w to uwierzyć? - ale ona mi mówiła, że prawie dwa lata byli w związku?!

- To prawda, chociaż związkiem bym tego nie nazwała. Spotykali się w jednym celu. Nie łączyła ich żadna głębsza relacja, oprócz tej fizycznej. Oliverowi to pasowało, bo miał ją na każde zawołanie, a ona też była zadowolona: w końcu nie musiała pracować, a do tego korzystała z jego „renomy" w nowojorskim świecie i była praktycznie bezkarna. Zapewne po jakimś czasie chciała od niego czegoś więcej, jednak z jego strony zawsze chodziło tylko o seks. Nie myśl, że nie wiedziała, na co się pisze, gdy wchodziła z nim w ten układ. Nawet sama mówiła mi o tym, że tak się umówili i nie przeszkadzało jej to.

- To nie jest dziecko Olivera? - musiałam dopytać.

- Na sto procent to nie jego dziecko. On nie dałby się złapać takiej Weronice na ciążę, to raz, a po drugie: nigdy nie zaufałby jej na tyle, żeby współżyć z nią bez zabezpieczenia, w końcu, bądźmy szczerzy: ona zapewne pół Nowego Jorku zaliczyła i wcale się z tym nie kryła...

Dziecko nie było Olivera!

Wyłączyłam się, gdy tylko dotarła do mnie ta wiadomość. Poczułam, że to, co od dwóch dni ściskało mnie w piersi, zaczyna powoli puszczać.

To nie jego dziecko...

Wymówiłam się bólem głowy i wróciłam do sypialni. Potrzebowałam samotności. Ulga, jaką poczułam w związku ze słowami Monique rozlewała się we mnie falą przyjemnego ciepła.

Zaraz jednak pomyślałam sobie, że to i tak bez znaczenia. Za kilka godzin opuszczę to miasto i więcej go nie zobaczę.

Byłam dla niego taka okropna! Powiedziałam wiele, nie do końca prawdziwych słów tylko po to, żeby usilnie pokazać mu, że nic dla mnie nie znaczył.

Gdybym tylko mogła cofnąć czas...

Chociaż i tak nic by to nie zmieniło. Musiałam wrócić do rodziny. Zająć się babcią i Michaelem. Poznać tego całego dziadka i pilnować, żeby był dobry dla moich bliskich.

W moim życiu nie było miejsca na fantazje o miłości. To nie ta bajka i chociaż cały czas bolało, tak właśnie musiało być. Tak było lepiej.

Nie spodziewałam się, że przed obiadem będę miała gościa. Do mojego pokoju wszedł... Oliver. Prawie podskoczyłam na łóżku, gdy go zobaczyłam: raz z zaskoczenia jego obecnością, dwa z ekscytacji, iż go widzę.

To nie był jednak ten Oliver, z którym mieszkałam od kilku tygodni. Nie uśmiechał się do mnie, a jedynie spoglądał poważnie i bez emocji, tak jak na samym początku naszej znajomości. Widocznie wszystko wróciło do normy: znowu byliśmy dla siebie obcymi ludźmi.

Nie wszedł do sypialni, a jedynie stanął w otwartych drzwiach. Wyjął z kieszeni... mój portfel z dokumentami i komórkę, którą zostawiłam tej felernej nocy w samochodzie.

- Przyjechałem oddać ci twoją własność – położył rzeczy na komodzie i wsadził ręce w kieszenie. Nie podchodził do mnie, więc i ja nie zmniejszałam dzielącego nas dystansu. W dalszym ciągu siedziałam na łóżku.

- Dziękuję.

- Za godzinę kierowca odwiezie cię do Maine. Pojedziesz z Lucasem dla bezpieczeństwa. Za wami ruszy jeszcze jedno auto. W następnym tygodniu skontaktuje się z tobą Stefan Castelli, gdyż musicie porozmawiać. Zaufaj mi chociaż raz i uwierz, że on nie zrobi ci krzywdy.

- Za godzinę? Ale wieczorem... - zaczęłam, jednak nie dał mi dokończyć.

- Nie będzie żadnego „wieczorem". Uznaj, że dług twojego brata został umorzony. Nie musisz nic robić. Wiem, że marzysz o powrocie do domu, dlatego też zorganizowałem dla ciebie transport.

Nie mogłam w to uwierzyć. Po tym wszystkim puszcza mnie o tak po prostu! Nie chce pieniędzy?!

Zauważył, że jestem zaskoczona i raczej nie ucieszyło go to.

- Widzę, że trudno ci w to uwierzyć, ale jak mówiłem, że mi na tobie zależy, to nie kłamałem. Ta cała licytacja była tylko wymówką, żeby ściągnąć cię do Nowego Jorku. Liczyłem... że wzbudzę w tobie uczucia i że będziesz chciała ze mną zostać. Nie brałem pod uwagę, że twoja nienawiść do mnie jest tak silna i że nic jej nie zmieni – wyprostował się i obrzucił mnie smutnym spojrzeniem – Prawda jest taka, że nigdy nie dopuściłbym do licytacji i nakłaniał cię do nocy z kimkolwiek. Nawet ze mną. Nie mógłbym znieść myśli, że zmuszam cię do tego. Nie ciebie – zamilkł na chwilę, a ja nie widziałam, co mu odrzec na takie wyznanie - Powodzenia, Amelio. Zasługujesz na szczęście jak mało kto. Nawet jeśli nie będzie to ze mną.

Nie dał mi odpowiedzieć w jakikolwiek sposób, bo po prostu wyszedł.

Puścił mnie.

Tak po prostu mnie puścił. Po tym wszystkim, co mu powiedziałam.

Zrezygnował z pieniędzy. Oddał mi wolność bez niczego.

Czy to normalne, że znowu się rozpłakałam? I to nie z radości...

Siedziałam w pokoju prawie do samego końca – dopiero kilka minut przed wyznaczonym czasem zeszłam z torbą na dół. Chciałam pożegnać się z Madame.

- Amelio... - zaczęła kobieta. Przyglądała się mi z zastanowieniem – jesteś pewna, że chcesz wracać do Maine? Wyglądasz, jakbyś była do tego zmuszana – znacząco spoglądała na moje zaczerwienione oczy i mokre policzki.

- Muszę wrócić. Powinnam – wydusiłam z siebie.

- Ale ja pytam, czy chcesz? Czy to jest to, czego pragniesz, a to nie to samo.

Westchnęłam. Wiedziałam, że to dwie inne sprawy. W moim przypadku też tak było. Nie miałam potrzeby jechać do Maine, skoro moja rodzina była tu. Wystarczyło tylko poprosić kierowcę, a zawiózłby mnie w odpowiednie miejsce. W końcu zobaczyłabym bliskich. Ci, na których najbardziej mi zależało, byli na miejscu. Hotel „Grand". Pamiętałam.

Płakałam z innego powodu.

Wiedziałam, że skrzywdziłam Olivera. Nie zasłużył na to, co mu mówiłam. Musiałam przyznać się do błędu. Byłam zbyt zaślepiona nieufnością do niego, żeby zauważyć, że stałam się dla niego ważna. To, że on stawał się dla mnie ważny wypierałam.

- Sama widzisz, że trudno ci jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Nie dokonuj pochopnych decyzji.

- Muszę zaopiekować się Michaelem. On... ma problemy i potrzebuje mnie. Nie mogę myśleć tylko o sobie.

- A może właśnie powinnaś? Z tego, co mówiłaś brat jest tylko dwa lata od ciebie młodszy, czyli rocznikowo będzie miał już osiemnaście lat. Do tego cały czas pakuje się w kłopoty, a ty po nim zawsze sprzątasz. Rozumiem, że to ktoś ważny dla ciebie, aczkolwiek sama jesteś młodziutka i nie możesz poświęcić swojego szczęścia dla dobra brata. Na pewno nie możesz zastąpić mu rodziców. Jesteś jego siostrą, a nie opiekunką. Ty też masz prawo do własnego życia. Wiem, że on potrzebuje pomocy i jak najbardziej popieram potrzebę wspierania go, jednak na pewno nie będę za tym, żebyś cały czas go we wszystkim wyręczała i rezygnowała z tego, co dla ciebie ważne. On musi w końcu zacząć brać odpowiedzialność za siebie, a nie zawsze zasłaniać się tobą, Amelio.

Jej tok rozumowania był prawidłowy. Nie mogłam cały czas nadstawiać głowy za Michaela, zwłaszcza, że ta cała przygoda sprzed paru tygodni niczego go nie nauczyła. Dalej robił głupoty. Może dzięki pomocy Charlesa uda się go wyprowadzić na prostą? Może dziadek pomógłby mi z nim, żebym i ja mogła... żyć? Tak po swojemu?

Gdy pożegnałam się z Monique, Lucas przyszedł po moją torbę i udaliśmy się do auta. Rzeczywiście za tym, którym mieliśmy jechać, stało jeszcze jedno, podobne.

- Gotowa na powrót do domu? - zapytał ochroniarz otwierając mi drzwi.

Zawahałam się. To ten moment. Czekałam na niego od samego początku tej cholernej „przygody". Wracam do moich bliskich.

- W zasadzie... nie chcę jechać do Maine. Nie muszę tam jechać.

Lukas rzucił mi zaskoczone spojrzenie.

- To gdzie?

Uśmiechnęłam się delikatnie. Dokładnie wiedziałam, gdzie chcę jechać.  


Dzień dobry :) 

Koło piątku powinno powstać pov Olivera. Dowiemy się w nim:

O czym rozmawiał z Castellim?

Komu obiecał, że nie będzie zmuszał Amelii do czegokolwiek?

Jak się czuł z tym, że musiał pozwolić jej odejść... 

Do piątku :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro