44 Wieczorem
Byłam w takim szoku, że na dłuższy moment wstrzymałam oddech i otworzyłam szeroko oczy. Jak on mógł tak??? Przy tych ludziach???
Pamiętałam, że kilka dni temu całował mnie w parku, ale tam wszyscy wkoło się całowali, bo to było miejsce dla zakochanych. Bal w prokuraturze zdecydowanie nie miał nic wspólnego z uczuciami.
- Oddychaj. Spokojnie, Amelio – powiedział Oliver, gdy zauważył dziwny wyraz mojej twarzy.
Z lewej strony dobiegł mnie dźwięk tłuczonego szkła. Chciałam obrócić głowę i zobaczyć, co się dzieje, ale mężczyzna mi nie pozwolił.
- Patrz na mnie i nie kręć głową, jeszcze przez chwilę, dobrze?
Skinęłam nieznacznie na jego słowa.
- Co się stało? - zapytałam szeptem. Ogólnie miałam wrażenie, że na sali zapanowała nienaturalna cisza. Nawet orkiestra chwilowo przestała grać.
- Weronica z tego wrażenia upuściła szklankę i wylała całą jej zawartość na swoją sukienkę – powiedział rozbawionym głosem.
- A ona nie miała przypadkiem jasnej sukienki? - zapytałam.
- Miała. Teraz już nie jest taka jasna – i ja uśmiechnęłam się na te słowa. Pewnie powinnam jej współczuć, ale tak jakoś za to, co mówiła o moim bracie... Należało się jej.
Ponownie ujął mnie za lewą dłoń. Ucałował jej wierzch, następnie złożył pocałunek na moim nadgarstku i nadstawił ramię do objęcia. Bez słowa wsunęłam swoją rękę pod tę jego i zeszliśmy z parkietu.
Musiałam cofnąć swoje wcześniejsze dywagacje na temat niezręcznych spojrzeń gości przyjęcia. Dopiero teraz zrobiło się niezręcznie. Wszyscy spoglądali na mnie z takim szokiem wypisanym na twarzach, jakbym co najmniej była zielona. Albo z rodziny królewskiej. A może nagle coś mi wyrosło na głowie?
Miałam ochotę pogładzić się po włosach, bo może rzeczywiście coś nie tak było z moim wyglądem.
- Uśmiechnij się, kochanie. Wszystko jest tak, jak powinno być – tak odpłynęłam w moich rozmyślaniach, że nie zarejestrowałam, iż mężczyzna nachylił się nade mną. Dopiero ciepło jego oddechu na mojej szyi sprowadził mnie na ziemię.
- Pocałowałeś mnie przy wszystkich – syknęłam, ale jednocześnie przykleiłam do twarzy fałszywy uśmieszek – Madame będzie załamana, jak się o tym dowie. To niedopuszczalne w takich miejscach – kontynuowałam, ale nie ruszało go moje oburzenie.
- Dla mnie wszystko jest dopuszczalne – uśmiechnął się do mnie delikatnie, po czym nagle spoważniał i przybrał tradycyjnie arogancki wyraz twarzy. Widziałam, że każdą osobę, którą mijaliśmy, mierzył tak nieprzyjemnym spojrzeniem, że aż im współczułam.
Myślałam, że po tym całym show będę się czuła niezręcznie. Że najchętniej ukryję się w łazience i nie wyjdę aż do zakończenia zabawy.
Stało się jednak całkiem inaczej.
Nie wiem, czy wpłynęła na to groźna aura Olivera, czy cokolwiek innego, ale po chwili goście zaczęli do nas podchodzić i zagadywać o jakieś głupotki.
Wszyscy byli niespotykanie mili. Dla mnie. Nawet nie byłam w stanie zliczyć, ile razy usłyszałam „panno Meyer". Kobiety dopytywały o sukienkę i buty, chwaliły moje włosy, mężczyźni natomiast... gratulowali mojemu partnerowi i składali wyrazy szacunku i uznania.
Kilka osób zapytało mnie o pierścionek, ale Oliver odpowiadał wtedy, że to pamiątka rodzinna. W zasadzie mówił prawdę, była to moja pamiątka. Nie rozwijałam jego słów, bo nie chciałam zwierzać się obcym ludziom z prywatnych spraw.
Udało się nam jeszcze zatańczyć dwa razy, ale już grzecznie i poprawnie. Bez „wielkiego finału".
Musiałam docenić, że Oliver oddał mi swoją marynarkę, gdy wyszliśmy przed lokal i czekaliśmy, aż kierowca przeciśnie się pomiędzy innymi autami. Noc, jak na pierwszy tydzień maja, była bardzo rześka.
Gdy tylko zajęliśmy miejsce w aucie, od razu zdjęłam buty. Nie zamierzałam ich nakładać nawet po dojechaniu pod apartamentowiec.
Impreza tak mnie wymęczyła, że prawie zasnęłam w samochodzie, na szczęście mężczyzna delikatnie potrząsnął moim ramieniem, gdy dotarliśmy na miejsce.
- Załóż buty – polecił, ale nie zamierzałam się słuchać. To w końcu tylko kilka kroków...
Ledwie stanęłam bosą stopą na chodniku, a już zostałam porwana w ramiona. Oliver nachylił się tak, że jedną ręką trzymał mnie pod kolanami, a drugą obejmował w talii. Zaśmiałam się na ten gest.
- Jeszcze niedawno przerzucałeś mnie przez ramię jak worek ziemniaków, a teraz przenosisz przez próg niczym pannę młodą... Czym sobie zasłużyłam na taki awans?
- Czyżbym słyszał ironię? Amelio... u ciebie? - zadrwił ze mnie i nie puścił nawet wtedy, gdy ochroniarz wezwał nam windę.
- Mogę sama stać – powiedziałam, ale tylko się uśmiechnął.
- Wiem.
Oczywiście, że nic z tym nie zrobił.
- Nie puścisz mnie?
- Dopiero za progiem, kochanie – poczułam, iż ucałował mnie w czubek głowy. Byłam zbyt zmęczona, żeby spierać się z nim o takie głupoty, więc oparłam głowę na jego klatce piersiowej i przymknęłam oczy.
Drgnęłam, gdy poczułam, że... pniemy się w górę. I to nie windą.
- Tylko nie mów, że niesiesz mnie po tych przerażających, udziwnionych schodach – powiedziałam szybko i rozejrzałam się na boki. W zasadzie niepotrzebnie pytałam. Niósł.
- Nie są takie złe, ale jak ci się nie podobają, to mogę poprosić jakiegoś architekta o projekt na ich przebudowę - powiedział, gdy w końcu postawił mnie na antresoli.
- Nie ma takiej potrzeby – posłałam mu lekki uśmiech i skierowałam się do garderoby po piżamę. Zdecydowałam, że zmyję makijaż i wezmę szybki prysznic, ale zostawię sobie jeszcze fryzurę. Tak ładnie wyprostowanych włosów to chyba nigdy nie miałam.
Łóżko miało większą moc przyciągania, niż zwykle. Wtuliłam się w poduszkę i byłam pewna, że szybko zasnę. Czułam, jak Oliver obejmuje mnie ramieniem, więc przysunęłam się do niego tak, że dociskałam swoje plecy do jego torsu.
- Dlaczego zawsze mnie przytulasz? Jest ci wygodnie w tej pozycji? - zapytałam sennym głosem.
- Na pewno wygodniej, niż gdy rzucasz się po całym łóżku i uderzasz mnie różnymi częściami ciała w różne części ciała – zaśmiał się cicho – a poza tym lubię mieć cię blisko.
- Nie rzucam się – odchyliłam głowę, żeby na niego spojrzeć – zazwyczaj budzę się w tym samym miejscu, gdzie się położyłam.
- Dlatego, że gdy cię przytulam, to śpisz spokojnie. Czasami tylko za bardzo kręcisz... pewną częścią ciała...
Parsknęłam i jeszcze bardziej wygięłam się w jego stronę.
- Chodzi ci zapewne o głowę?
- Powiedzmy, że o głowę, kochanie – nachylił się i złączył nasze usta w powolnym i delikatnym pocałunku.
- Dobranoc – szepnęłam, gdy po chwili spojrzał na mnie – odwróciłam się do niego plecami i wtuliłam twarz w poduszkę. Musiałam poprawić swoją pozycję, dlatego też poruszyłam się raz, potem drugi. Za każdym razem jakoś tak zahaczałam pośladkami o biodra Olivera.
- Amelio... - powiedział groźnie, a ja tylko się zaśmiałam. Tej nocy dobrze mi się zasypiało, tak wesoło. Przynajmniej mi.
***
Obudziłam się później, niż zwykle. Leniwie przeciągnęłam się w łóżku i rozejrzałam po pomieszczeniu. Byłam sama. Zauważyłam, że w garderobie wisi moja wczorajsza sukienka: wyglądała na świeżą i wyprasowaną. Musiałam oddać sprawiedliwość Marii – była wspaniała i niezastąpiona.
Gdy przebierałam się w codzienne ubranie i czesałam włosy (nadal były takie gładkie i proste, normalnie bajka) to pomyślałam sobie, że musiałam też oddać sprawiedliwość Oliverowi – troszczył się o mnie na przyjęciu przez cały czas. Pomagał w konwersacji, gdy natrafiłam na nieznany mi temat. Podpowiadał, kto kim jest, żebym mogła chociaż udawać, że pamiętam tych wszystkich urzędników i polityków.
Naprawdę czułam się zaopiekowana.
Do tego nie zwracał uwagi na żadną inną kobietę, choć niektóre usilnie starały się uzyskać jego zainteresowanie. Traktował je tak, jakby nie istniały.
Zeszłam na dół, do kuchni. Mężczyzna stał oparty o regał i przeglądał coś w telefonie. Spojrzał na mnie, gdy tylko usłyszał, że weszłam.
Nie wiem, co mnie podkusiło. Chyba jakiś impuls. Wewnętrzne szaleństwo.
Oliver też nie wiedział, bo wyglądał na bardzo zaskoczonego, gdy podeszłam do niego szybko i objęłam go w pasie, przytulając policzek do jego klatki piersiowej.
Od razu odłożył telefon i zamknął mnie w uścisku swoich ramion. Gładził mnie po plecach, a na włosach złożył pocałunek.
- Wyspałaś się? - zapytał, kiedy delikatnie się od niego odsunęłam. Ale tylko delikatnie. Tak, żeby spojrzeć mu w twarz.
Gdy nasze oczy się spotkały zrobiłam kolejną, szaloną i tak niepodobną do mnie rzecz, że nie znajdowałam żadnego wytłumaczenia na swoje zachowanie.
Stanęłam na palcach i pocałowałam mężczyznę. Nie w policzek, nie w brodę. W usta.
Jeśli moja wcześniejsza akcja go zdziwiła, to ta wręcz wprawiła w istny szok. Mnie chyba też. W tej chwili nie miałam szans na roztrząsanie, czy to właściwe i czy tak wypada... Po prostu dałam się ponieść uczuciom.
Zaskoczenie u Olivera nie trwało długo, bo momentalnie pogłębił nasz pocałunek. Przesunął swoje dłonie pod moje pośladki i uniósł mnie ostrożnie, a następnie posadził na kuchennym blacie. Stanął tak, że znajdował się pomiędzy moimi rozchylonymi nogami. Ja z kolei przesunęłam dłonie z jego torsu na szyję i przytulałam się do niego mocno.
Rozkoszowałam się tym pocałunkiem. Tak szalonego i dzikiego jeszcze nie doświadczyłam. Odpowiadałam na każdy ruch jego warg i języka z entuzjazmem, o który nigdy bym siebie nie podejrzewała. Zadrżałam, gdy poczułam dłonie mężczyzny pod moją bluzką – gładził mnie po biodrach i plecach.
Miałam wrażenie, że jestem pijana, choć nie spróbowałam nawet kawy, a tym bardziej kropli jakiegokolwiek alkoholu. Upiłam się tym nieznanym mi do tej pory uczuciem. Tym, które coraz bardziej mnie ogarniało. Tym, które stawało się wręcz nie do zatrzymania.
Pragnęłam Olivera. Tak całkowicie.
Dźwięk windy chwilowo mnie otrzeźwił.
Oderwaliśmy od siebie nasze usta, ale dalej trwaliśmy w uścisku.
Spojrzenie mężczyzny było tak przepełnione pożądaniem, że wręcz parzyło.
Najgorsze w tym wszystkim, że moje było identyczne. Spoglądałam na niego z tym samym płomieniem. Chciałam tego, co on.
Usłyszeliśmy kroki, ale nie zmieniło to naszego położenia. Nie odskoczyłam od niego, jak zapewne zrobiłabym to jeszcze kilka dni temu. Nie przestałam go obejmować. Dałam się przytulać.
- Już nie śpisz? - zagadała do mnie Maria, gdy weszła do kuchni. Nikogo innego się nie spodziewaliśmy, w końcu tylko nieliczni mieli prawo wjechać na górę, do apartamentu Olivera. Gosposia zauważyła, że wtulam się w mężczyznę, ale nie skomentowała tego, tylko uśmiechała się do mnie radośnie.
Oparłam głowę o tors mężczyzny i wsłuchiwałam się w szybkie bicie jego serca. Moje galopowało w podobnym rytmie. Potrzebowało dłuższej chwili, żeby się uspokoić.
- Już nie. Dziękuję za szybką akcję z sukienką – uśmiechnęłam się do kobiety. Nawet na chwilę nie puściłam Olivera.
- Widzę, że w dalszym ciągu nic dla siebie nie znaczycie... - Maria nawiązała do jednej z naszych rozmów, podczas której wypierałam się jakichkolwiek uczuć w stosunku do mężczyzny. Teraz chyba nie byłabym w stanie tak twardo się zapierać.
- Amelia jest moja i znaczy dla mnie wszystko – odpowiedział jej od razu Oliver. Nie zrozumiał, iż tylko my dwie wiemy, o co tak naprawdę nam chodziło. Nie było go przy poprzedniej konwersacji.
- A ty jesteś jej? - dopytywała gosposia.
Aż uniosłam głowę, żeby spojrzeć w jego oczy. Wysunął jedną z rąk spod mojej bluzki i oparł na moim policzku. Gładził mnie delikatnie kciukiem i wpatrywał się we mnie tak, jakbym rzeczywiście była dla niego ważna.
- Oczywiście. Tylko jej – odparł poważnie.
Uśmiechnęłam się nieśmiało na te słowa.
- Wieczorem... - zaczęłam, ale ugryzłam się w język. Chciałam powiedzieć mu coś, co było tak cholernie niewłaściwe. W zasadzie nawet nie tyle powiedzieć. Chciałam to zrobić.
- Tak, kochanie? - w dalszym ciągu przyglądał się mi poważnie. Hipnotyzował mnie spojrzeniem swoich ciemnych, błyszczących oczu.
- Wieczorem chciałabym zabrać cię na spacer – wydusiłam cicho. Od razu poczułam, jak policzki mi różowieją, ale twardo odwzajemniałam spojrzenie mężczyzny.
Jednak zmieniłam zdanie.
Moje przytulenie i pocałunek na pewno go zaskoczyły, ale nie były aż tak szokujące. To co powiedziałam teraz jak najbardziej.
W tym momencie zadziwiłam go tak, jak nigdy wcześniej.
Początkowo spoglądał na mnie, jakby nie rozumiał, o co mi chodzi. Nie trwało to jednak długo, bo w następnej chwili na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech, a w oczach zalśniły diabelskie ogniki.
- Czego tylko sobie zażyczysz, kochanie.
Nie próbował udawać przy Marii, że nic nas nie łączyło. Nachylił się i znowu mnie pocałował – może nie tak długo jak wcześniej, ale nawet ta krótka chwila wystarczyła, abym zapragnęła przyspieszyć czas. Tak bardzo chciałam, żeby już był wieczór.
***
Oliver poinformował mnie przy naszym późnym śniadaniu, że wybiera się dziś do Castelliego.
- Zapytaj się, dlaczego kazał swojemu człowiekowi za mną chodzić i mnie szpiegować – powiedziałam pomiędzy łykiem kawy, a kęsem omleta – Nic mu nie zrobiłam i wolałabym, żeby trzymał się ode mnie z daleka.
- Nie musisz się go bać. Nic ci nie zrobi.
- Dlaczego tak dziwnie się zachowywał? Wypytywał o moje dzieciństwo, rodziców, wiedział o alergii... O co w tym wszystkim chodzi? Mam wrażenie, że wiesz o czymś, tylko mi nie mówisz – spoglądałam na niego z wyrzutem.
Położył dłoń na mojej i delikatnie ją uścisnął.
- Mam pewne podejrzenia. Tak na prawie sto procent jestem pewny, ale chcę usłyszeć to wyraźnie z ust Stefana. Gdy będę miał potwierdzenie, to ci wszystko wyjaśnię, dobrze? Nie chcę mówić o czymś, co może okazać się tylko domysłem lub nieporozumieniem. Chcę mieć pewność, bo te informacje mogą dużo zmienić – brzmiał dość enigmatycznie, ale ucieszyłam się, że może jeszcze dziś dowiem się, o co tu chodzi.
Gdy Oliver zbierał się na spotkanie z Castellim, ja szykowałam się do Monique. Obiecałam wpaść na ploteczki po balu, a do tego miałam zwrócić sukienkę i buty.
- Do wieczora, kochanie – przytulił mnie mocno, zanim opuścił apartament.
Rozmyślałam o nim, gdy kierowca wiózł mnie do Madame. Jak to się stało, że z opcji „nie", przeszłam przez „nie wiem", do... no właśnie, do czego?
Jak to się stało, że coraz bardziej przekonywałam się do tego, żeby z nim zostać? Nie chciałam myśleć o rozstaniu. Nie wyobrażałam sobie, żeby ktoś inny niż on dotykał mnie i całował. Nie chciałam innego dotyku, ani innego mężczyzny.
Chciałam... Olivera.
***
- Moja droga, opowiadaj! Trochę już wiem, ale chcę to usłyszeć od ciebie – powiedziała Monique, gdy tylko rozsiadłam się w jej salonie.
- Przyjęcie było naprawdę w porządku. Jeden facet zachowywał się dziwnie, ale Oliver ma dziś z nim porozmawiać o tym – odparłam i przyjęłam filiżankę z herbatą.
- Kto taki cię niepokoił? - dociekała kobieta.
- Stefan Castelli.
Opowiedziałam jak wypytywał mnie o wszystko i kazał mnie szpiegować. Monique zainteresowała się tematem.
- Wydaje mi się, że jesteś w wieku tej jego zaginionej córki. Może w jakiś sposób widzi ją w tobie? - zasugerowała.
W zasadzie jej tłumaczenie nie byłoby złe, gdyby nie jedno ale...
- Wiek się zgadza, jego córka miała tyle samo lat, a nawet miała takie imię jak ja, jednak doskonale wiesz, że dwudziestoletnich Amelii w Stanach będzie kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt tysięcy. Do tego pamiętaj, że to dziecko zniknęło z mamą i babcią. Mnie nie wychowywała mama i babcia, mieszkałam z rodzicami i bratem. Miałam normalną rodzinę, krótko, bo krótko, ale miałam. Babcia zaopiekowała się nami dopiero po śmierci rodziców, wcześniej mieszkała sama w Nowym Jorku. Poza tym... skoro te kobiety i dziecko zostały porwane, i być może jakimś cudem zdołały się uwolnić, to dlaczego nie wróciły do Castelliego? Nie chcę nic mówić, ale jak dla mnie... one nie żyją, a Stefan pewnie zdaje sobie z tego sprawę i na siłę szuka swojej córki w dziewczynach, które mogą być do niej w pewien sposób podobne.
- Pamiętasz swoich rodziców?
- Niestety słabo. Zginęli, gdy miałam cztery lata. O mamie wiem trochę więcej, bo babcia czasami coś opowiadała. O tacie niestety mniej, ale mam z nim dobre wspomnienia. Pamiętam, że uczył mnie jeździć na rowerze: takim z bocznymi kółkami. W ogóle nie ogarniałam pedałowania, nie rozumiałam, że mam naciskać stopami i raz jedna noga będzie się unosiła, a raz druga. Tata zawsze był cierpliwy. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek na mnie nakrzyczał, a z moim zachowaniem bywało różnie: czasami zaczepiałam Michaela, a on, jak to małe dziecko... reagował na wszystko płaczem – zamyśliłam się na chwilę – pamiętam, że lubiłam obserwować, gdy tata siedział i pracował. Był księgowym, więc wiele czasu spędzał przed komputerem, takim wielkim, białym. Nie kojarzę, żeby miał laptopa... W każdym razie często siadałam mu na kolanach i po prostu przyglądałam się, jak wypełnia jakieś tabelki. Było to dla mnie ciekawsze, niż niejedna bajka. Tata czasami mi coś opowiadał. Najczęściej były to wymyślone historie, ale związane z księżniczkami i skarbem. W jego opowieściach bohaterki zawsze radziły sobie same i nie czekały na księcia. Pamiętam, że kiedyś też chciałam być właśnie taką księżniczką... - westchnęłam.
Wyszło, jak wyszło.
Byłam zdana na łaskę i niełaskę innych.
Nie byłam silna. Nie radziłam sobie z wieloma rzeczami.
Smutna prawda.
- Przyniosłam sukienkę i buty. Wszystko jest czyste – zmieniłam temat, zanim zaczęłam popadać w jakiś melancholijny nastrój.
- Dobrze, ale po co przyniosłaś? Oliver nie ma miejsca w szafie i mamy ci przechować? - Madame spojrzała na mnie, jakbym była delikatnie szalona.
- Ma miejsce, całą garderobę. Po prostu... pożyczyłam strój, więc go oddaję.
- Od kogo pożyczyłaś?
- Chyba od Allie, w końcu jesteśmy podobnej budowy... - zaczęłam jej tłumaczyć, ale tylko się roześmiała.
- Moja droga, te rzeczy nie są nasze. Nie należą też do Allie. Oliver ci je kupił, gdy dowiedział się, że chcemy ci coś zorganizować. Nie chciał, żebyś korzystała z używanych ubrań i butów.
Jej słowa wprawiły mnie w osłupienie. Kupił mi coś i nawet się do tego nie przyznał?
Z każdym dniem zaskakiwał mnie coraz bardziej.
- Skąd znał mój rozmiar? - zapytałam, ale zaraz przygryzłam wargę i oblałam się delikatnym rumieńcem. Jakby nie było: widział mnie już w całej okazałości... może jakoś to zapamiętał?
- Maria mu podpowiedziała. Zajmuje się praniem i czyszczeniem garderoby, więc pewnie sugerowała się rozmiarami na metkach twoich ubrań.
Logiczne. Gosposia wiedziała wszystko, a nawet pewnie i więcej, niż myślałam.
W pewnym momencie Monique przeprosiła mnie na chwilę, więc zostałam sama w salonie. Zajadałam ciasteczka i zastanawiałam się, jak to dzisiaj będzie. Dzisiaj wieczorem...
- Przed chwilą był tu jakiś mężczyzna i złożył ofertę... za ciebie, moja droga – głos Madame wyrwał mnie z zamyślenia.
- Za mnie?
- Też się zdziwiłam. Nikt przecież nie wie o tym, że ty... Amelio? Spójrz na mnie – od razu zauważyła, że coś się dzieje. Musiałam mieć jednoznaczny wyraz twarzy.
- Wczoraj na balu Weronica wszystkim rozpowiedziała o tym...
Kobieta nie skomentowała tych rewelacji. Pokręciła tylko głową.
- To w takim razie nie dziwi mnie, że ofertę wystosował jakiś prawnik, pan Watson – przyjrzała się kartce, którą trzymała w ręku – zaskakująca jest natomiast kwota. Mężczyzna oferuje... milion funtów. To po przeliczeniu będzie zdecydowanie więcej, niż milion dolarów – zamilkła na chwilę – nigdy nie spotkałam się z tak wysoką ofertą, Amelio. Po spłaceniu długu dla Olivera zostałaby ci niemała fortuna.
Miała rację. To gigantyczna kwota. Kusząca.
Mogłabym spłacić dług. Uregulować kredyt studencki. Wysłać brata na odwyk. Zamienić nasz dom na wsi na jakieś nieduże mieszkanie w Auguście – w końcu babci coraz ciężej pracuje się przy utrzymaniu porządku na podwórku. Może w końcu kupiłabym sobie działający samochód...
Jednak nigdy nie śmiałabym wykorzystać pieniędzy, które zarobiłam w taki sposób. Brzydziłabym się sobą wtedy jeszcze bardziej, niż po zwykłym sprzedaniu się za dług.
Poza tym... chyba nie chciałam się sprzedawać. Nawet ten jeden raz.
- Hojna propozycja, jednak będę musiała odmówić.
- Jesteś tego pewna?
Nie byłam. Niczego nie byłam pewna. Być może popełniałam największy błąd w życiu? A może wręcz przeciwnie – robiłam coś, co przyniesie mi szczęście?
- To ty się jeszcze zastanów. Na razie wstrzymam się z deklaracją, chociaż widzę, że mężczyźnie zależy na czasie, bo dał nam tylko trzy dni na odpowiedź.
- Dlaczego w funtach? - zainteresowałam się nagle.
- Pewnie jakiś obcokrajowiec. Może Anglik?
Anglik.
O cholera...
Czyżby Michael skontaktował się z dziadkiem?
I jednak mu o mnie powiedział?
Czy... oni chcą mi pomóc?
A może to tylko zwykły zbieg okoliczności...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro