37 Kochanie
- Dla ciebie z wielką miłością – przetłumaczył Oliver i spojrzał na mnie – jesteś pewna, że to była własność twojej mamy, a nie twoja?
- Tak mi babcia mówiła – przyglądałam się inskrypcji i rozmyślałam nad jej znaczeniem – chyba mam dwa imiona.
- Wygląda to jak prezent z okazji narodzin. Mówiłaś, że urodziny masz w maju? - dociekał, a ja czułam, że robi mi się gorąco. Po raz kolejny wchodziliśmy na grząski grunt.
- Tak mam w dokumentach.
- Amelio... dobrze wiesz, że dokumenty można podrobić... - złapał mnie za brodę i odwrócił moją twarz tak, żebym spoglądała na niego. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami – kim jesteś, kochanie? - zapytał cicho, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nikim niezwykłym ani ważnym. Normalną dziewczyną z Maine. Barmanką. Jeszcze przez jakiś czas studentką. Obecnie wplątaną w coś, czego bym nie chciała. Nie ma tu żadnych tajemnic.
Pogładził mnie po policzku i w dalszym ciągu intensywnie wbijał we mnie wzrok.
- Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie. Jesteś niezwykła i ważna, a do tego bardzo zagadkowa.
- Będziesz próbował odkryć moje hipotetyczne tajemnice? - zażartowałam, ale on cały czas wydawał się poważny.
- Oczywiście. Od początku mnie intrygowałaś, ale teraz wchodzimy już na inny poziom. Interesuje mnie wszystko, co jest z tobą związane, Amelio.
- Czy to coś zmieni?
Zmarszczył brwi, jakby nie rozumiejąc mojego pytania, więc uszczegółowiłam je.
- Czy to, kim jestem, zmieni coś?
- Nie. Między nami nie. W dalszym ciągu będziesz mnie irytowała – nie dał mi odpowiedzieć, gdyż przyciągnął mnie zdecydowanym ruchem i złożył na moich ustach długi i intensywny pocałunek. Taki, jak lubiłam najbardziej.
Musiałam zacząć nad sobą panować, bo Oliverowi zbyt łatwo wychodziło przekonywanie mnie do siebie. Nie mogłam na to pozwolić.
- Ty też mnie irytujesz – powiedziałam cicho, gdy oderwaliśmy się od siebie. Mężczyzna oparł swoje czoło o moje i przez chwilę nic nie mówił.
- Z każdym kolejnym dniem spędzonym z tobą utwierdzam się w przekonaniu, że jesteś idealna. Nigdy wcześniej nie spotkałem takiej dziewczyny, jak ty – podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy – wiesz co w tym jest najdziwniejsze?
Pokręciłam delikatnie głową, bo opcji było tak wiele... W naszej pokręconej relacji wszystko było dziwne.
- Że nie chcę spotykać żadnych innych kobiet, gdy mam ciebie. Od ponad dwóch tygodni zaprzątasz moje myśli i zamiast mi się znudzić, spowszednieć, ty robisz coś wręcz przeciwnego. Sprawiasz, że wyczekuję każdej chwili w twoim towarzystwie, że tęsknię, gdy cię nie widzę. Że pragnę cię tak bardzo, ale jednocześnie chcę, żebyś i ty pragnęła mnie. Żebyś oddała mi się z własnej woli, bo tylko wtedy będę wiedział, że to, co się między nami dzieje, jest prawdziwe i odwzajemnione.
No dobra. Tego to się nie spodziewałam.
Kompletnie nie miałam pojęcia, co o tym myśleć, bo wydawał się poważny i taki zdecydowany... ale to był on.
Bezwzględny i arogancki typ. Babcia zawsze mnie przed takimi ostrzegała. Zaufanie mu byłoby głupotą.
- Muszę się napić. Wina. Dużo wina – odpowiedziałam szczerze. Potrzebowałam wina, jak nigdy wcześniej.
Niechętnie puścił mnie z objęć i poszedł do kuchni.
Miałam taki mętlik w głowie! Nie dość, że wyglądało na to, iż nie wiem, kim tak naprawdę jestem, to jeszcze Oliver mieszał mi w niej i to porządnie.
Nie miałam doświadczenia z facetami. Nigdy nie byłam w żadnym związku i dlatego też łatwo było mną manipulować. Zwodzić pięknymi słówkami. Obiecywać niestworzone rzeczy.
W końcu kto jak kto, ale on znał się na tym nie od dziś. Był tak cholernie przekonujący... że musiałam pilnować się bardziej, niż zwykle, bo potem mogłam tego żałować.
Dla takich jak on byłam tylko chwilową rozrywką, ciekawostką. Zaintrygowało go moje niepewne pochodzenie, być może spodobałam się mu fizycznie (chociaż w tym przypadku musiałby być ślepy, wybierając mnie zamiast idealnej w każdym calu Weronici), a do tego wkurzyło go, że nie skaczę nad nim, jak reszta, tylko wręcz przeciwnie – staram się uciec.
Próbuje mnie zdobyć dla samego faktu „posiadania". Tu nie ma nic głębszego. Po prostu chce udowodnić i mi, i sobie, że mu się nie oprę.
Zamieszkanie z nim to był zdecydowanie zły pomysł.
Tak bardzo nie chciałam się złamać. Dalej patrzeć na niego ze strachem i nieufnością. Z każdym dniem stawało się to coraz trudniejsze.
***
Po czwartym kieliszku wina miałam w nosie, czy mnie zwodzi, czy nie. Nie interesowało mnie, co ukrywała moja babcia i dlaczego Michael po raz kolejny mnie wystawił. Nic mnie nie interesowało.
- Chyba ci już wystarczy – powiedział Oliver, gdy sięgałam po butelkę, żeby sobie dolać i przypadkiem zachwiałam się tak, że musiałam podtrzymać się stołu.
- Nie. Chcę więcej. Dużo więcej... - zmarszczyłam brwi i zrobiłam smutną minę, gdy zabrał butelkę i odstawił ją daleko ode mnie – to było moje wino! Nalej sobie swojego.
- Jutro. Jutro naleję i sobie, i tobie. Dziś już musimy iść spać, dobrze?
Objął mnie ramieniem i poprowadził w kierunku schodów na piętro.
- Jak ja ich nie lubię. Są przerażające – potknęłam się na jednym stopniu, ale mężczyzna mocno mnie trzymał – jak będziesz miał kiedyś dzieci, to sobie tylko zrobią na nich krzywdę – powiedziałam. Tym razem złapałam za barierkę, bo nie do końca ufałam własnym nogom.
- Jeśli będę miał kiedyś dzieci, to raczej nie będę tu mieszkał.
- A gdzie?
- W domu z ogrodem. Być może w moim rodzinnym. A jak nie, to kupię jakiś odpowiedni w ciekawej i spokojnej okolicy.
- Twój rodzinny jest bardzo ładny. Szczególnie ogród. Lubię kwiaty – odwróciłam się tak gwałtownie, że musiał mnie porządnie przytrzymać, a i ja zaparłam się rękami o jego tors – dziękuję, że kupiłeś ich tyle w tym tygodniu. Jest mi przykro, że Maria będzie miała dodatkowe obowiązki.
- Podobno razem się nimi zajmowałyście? - uśmiechnął się delikatnie, gdy zauważył, jak blisko się do niego przysunęłam.
- Teraz tak, ale niedługo zostanie sama.
- Amelio... - zaczął, jednak nie dałam mu skończyć. Odkleiłam się od niego i poszłam do garderoby, po piżamę.
Wzięłam potem długi prysznic, który delikatnie mnie otrzeźwił, ale tylko delikatnie. Dwa dni temu wybrałam się na zakupy z Marią i Lucasem, dlatego w łazience stało kilka „moich" rzeczy – szampon, odżywka, żel pod prysznic. Kupiłam nawet kilka kosmetyków, znaczy gosposia kupiła. Oliver będzie musiał doliczyć to do końcowego rachunku.
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Chyba wino.
Postanowiłam ubrać się do spania inaczej, niż zazwyczaj – zamiast długich dresowych spodni, nałożyłam krótkie spodenki, a w zastępstwie szerokiego T-shirtu była dopasowana bluzka na ramiączkach. W takim wydaniu Oliver jeszcze mnie nie widział...
No to go zaskoczę.
Rozpuściłam też włosy – do tej pory zaplatałam warkocz, albo robiłam luźnego koka, żeby nie latały mi po całej twarzy, jednak dziś chciałam jakoś tak inaczej.
Ach to wino.
Widziałam zdziwienie malujące się na twarzy Olivera, gdy w końcu wyszłam z łazienki i walnęłam się na łóżko. Nie skomentował mojego wyglądu, jedynie sam poszedł pod prysznic. Gdy wrócił, położył się tak jak zwykle i objął mnie ramieniem, ale ja miałam inny pomysł. Obróciłam się w jego stronę tak, że leżeliśmy twarzą w twarz i spoglądaliśmy na siebie.
- Dobranoc, kochanie – powiedział, gdy cisza pomiędzy nami się przedłużała.
- Lubię, jak tak do mnie mówisz, wiesz? - zapytałam cicho i położyłam dłoń na jego policzku.
- Tak?
Potaknęłam głową.
- Bo wtedy wyobrażam sobie, że chodzi ci o coś więcej, niż tylko o jedno.
Położył swoją dłoń na tej mojej. Przechylił się delikatnie i ucałował mój nadgarstek.
- Od dawna chodzi mi o coś więcej, niż tylko o jedno.
Zaczęłam błądzić drugą dłonią po jego klatce piersiowej.
- W tym momencie mogłoby ci jednak chodzić o jedno... - uśmiechnęłam się i zaczęłam podwijać jego koszulkę, ale zatrzymał moją dłoń.
- Amelio... to nie jest dobry pomysł. Jesteś pijana i nie myślisz racjonalnie.
- W zasadzie to jestem tylko trochę wstawiona i mam odwagę na to, na co zwykle nie mam. A ty jesteś za bardzo ubrany – nachyliłam się i zaczęłam całować go po policzku i linii szczęki. Słyszałam, jak cicho westchnął.
Na początku nawet mnie objął i przyciągnął do siebie. Zaraz jednak położył dłoń na moim policzku i zmusił mnie do zaprzestania tego, co robiłam.
- Dobranoc, kochanie – pocałował mnie w czoło i odwrócił tyłem do siebie.
- Nie dobranoc. Nie chcę jeszcze spać. Chcę robić coś innego – powtórnie odwróciłam się do niego twarzą.
- Co chcesz robić?
- Na pewno nie rozmawiać – uśmiechnęłam się przebiegle i zaczęłam gładzić go po klatce piersiowej. Złapał jednak moje dłonie i przytrzymał przy sobie.
- Jeszcze niedawno mówiłeś, że mnie pragniesz – spojrzałam na niego z wyrzutem. Nawet dziś to mówił. Tak szybko by mu się odmieniło?
- To prawda. Pragnę cię, jak nikogo innego.
- To dlaczego mnie powstrzymujesz?
- Bo jesteś pijana, a ja nie wykorzystuję pijanych dziewczyn.
- Jesteś nudny – pokręciłam głową z niezadowoleniem.
- Odpowiedzialny.
- I nudny.
Przekręciłam się na drugi bok, więc pewnie pomyślał, że dałam spokój. Bo dałam. Ale tylko na chwilę.
- Jest mi gorąco – powiedziałam i usiadłam na łóżku.
- Mogę podkręcić klimatyzację – również usiadł.
- Nie trzeba. Zdejmę bluzkę, powinno wystarczyć – sięgnęłam dłonią i złapałam za brzeg ubrania, ale oczywiście mnie powstrzymał.
- Idź spać.
- Dlaczego na nic mi nie pozwalasz?
- Bo próbujesz zrobić coś, czego potem będziesz żałowała.
- Teraz żałuję, że nie mogę tego zrobić.
- Po prostu... idź spać. Dobranoc, Amelio.
Chyba zaczynałam go irytować, bo dla odmiany to on odwrócił się do mnie tyłem. Nie mogłam tak tego zostawić. Przysunęłam się blisko i przytuliłam do jego pleców. Objęłam go tak, jak on zazwyczaj obejmował mnie.
- Dobranoc, kochanie – powiedziałam z premedytacją. Usłyszałam, jak powoli wypuścił powietrze z płuc.
- To będzie ciężka noc – powiedział sam do siebie.
Uśmiechnęłam się na to stwierdzenie. Gdzie ciężka? Normalna. Jak każda inna.
***
Ciężki to dopiero był poranek.
Stwierdziłam, że miałam niewygodną poduszkę i zaczęłam się kręcić. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to nie poduszka.
Spałam na Oliverze. W zasadzie on leżał na plecach, a ja przytulałam się do jego torsu. Do tego przygniatałam go nogą.
O matko. Tego jeszcze nie grali.
Gdy po chwili zauważyłam, że jestem ubrana nie jak ja, zaczęło mi coś świtać w głowie.
Kolacja. Wino. Więcej wina.
Cholera.
Powoli wyszłam z łóżka. Mężczyzna nawet nie drgnął – czyżby się nie wyspał?
Tym bardziej utwierdzało mnie to w przekonaniu, że musiałam się porządnie wygłupić. Po cichu opuściłam sypialnię i poszłam do innej – chciałam ukryć się jak najdalej. Jedynie ból głowy przewyższał poziom mojego zażenowania samą sobą. Zamknęłam się w łazience. Do tego było mi niedobrze. Postanowiłam sobie, że nigdy więcej wina.
Nigdy więcej... niczego.
Próbowałam przypomnieć, co głupiego wygadywałam, jednak w pewnym momencie film mi się urywał. Jeszcze kolację i kąpiel pamiętam, ale żebym się tak ubrała?
Zazwyczaj tę bluzkę noszę pod innymi, bo jest zbyt... odważna jak na mnie. A spodenki? Tylko do długich T-shirtów i tylko do sprzątania domu. Co mi odbiło?
Siedziałam na podłodze i wyglądałam przez ogromne okno – praktycznie każda łazienka miała piękny widok na miasto i przeszkloną jedną ze ścian. Było bardzo rano, a mimo to widziałam, jak zakorkowane są ulice i ile osób porusza się po chodnikach. To, że Nowy Jork nigdy nie śpi było najprawdziwszą prawdą.
Tak mocno tęskniłam za moją wsią! Za babcią i nawet za Michaelem, chociaż byłam trochę obrażona na brata za tę biżuterię.
Przypomniałam sobie grawer w zawieszce naszyjnika.
Amelia Amy.
Czy to możliwe, żeby panna Spencer rzeczywiście znała kogoś z mojej rodziny? Kogoś w wieku mojej babci, kto jednak nie był moją babcią?
Tylko w takim razie... kim?
I dlaczego babcia nigdy wcześniej nie mówiła o swoim mężu. Może... nie był jej mężem?
Postanowiłam, że jak to wszystko się skończy, to muszę z nią poważnie porozmawiać. Zbyt wiele rzeczy jest niejasnych. Teraz jednak musiałam...
- Amelio? Proszę, otwórz... - usłyszałam głos Olivera, gdy pociągał za klamkę. Znalazł mnie.
Teraz musiałam... przełamać swój wstyd i przeprosić go za wczoraj.
A na początku dowiedzieć, co takiego głupiego wyrabiałam...
Może... nic złego?
Na pewno walnęłam się jak kłoda i szybko poszłam spać.
Na pewno.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro