34 Irytacja
Przyglądałam się jak Oliver przesuwa kciukiem po wierzchu mojej dłoni. Gdy tylko wsiedliśmy do samochodu od razu złapał mnie za rękę. Nie wiedziałam, o co mu chodzi z tym trzymaniem... Przecież nie wyskoczę z auta, bo to byłoby nierozsądne, a poza tym i tak nic by mi to nie dało. Gdzie mogłabym uciec?
- Nie było cię, gdy się obudziłam... - przekręciłam głowę w jego stronę.
- Tęskniłaś? - zapytał i spojrzał na mnie z rozbawieniem. Oczywiście, że oblałam się rumieńcem.
- Nie, znaczy... - Zawahałam się na chwilę. W końcu miałam go nie okłamywać, ale naprawdę nie miałam pojęcia, co mu powiedzieć – Nie wiem – wyznałam cicho – Po prostu zaskoczyłam się, że cię nie ma.
- Uwierz, że bardzo nie chciałem wychodzić z łóżka, gdy ty w nim byłaś, ale musiałem załatwić jedną, ważną sprawę.
Pokiwałam głową. Wolałam nie wiedzieć o jego ważnych sprawach. Były... przerażające.
- Byłem u Weronici.
Zaskoczyło mnie jego wyznanie.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to chyba dobrze, bo to znaczy, iż między nimi wszystko jest w porządku.
W kolejnej zrobiło mi się jakoś tak... przykro, że jednak do niej poszedł. Nie rozumiałam, dlaczego. W końcu to z nią się spotyka od dłuższego czasu, nie ze mną.
Na koniec uświadomiłam sobie, że Oliver był wieczorem zły na kobietę za akcje z obiadem. Jego wizyta mogła być nie za bardzo miła...
- Powiedz, że dalej żyje – spojrzałam na niego uważnie. Miałam nadzieję, że nic jej nie zrobił.
- Żyje – odparł – ale nie wiem, jak długo – odwzajemnił spojrzenie. Nie zauważyłam w jego oczach drwiny, co tylko mnie przestraszyło. Nie mógł tak na poważnie...
- To nie jest śmieszne.
- Dlatego się nie śmieję – spoglądał na mnie z tym samym wyrazem twarzy. Skupionym. Zasadniczym. Zdecydowanym.
- Oliverze... proszę, nie rób jej krzywdy – westchnęłam – nie chcę mieć i jej na sumieniu.
- Tego nie mogę ci obiecać. Dałem Weronice pierwsze i jednocześnie ostatnie ostrzeżenie. Jeśli jeszcze raz cię dotknie, nieważne, czy to swoimi rękami, czy rękami innych, czy czymkolwiek, co jej się nawinie, to zginie. Nie zawaham się przed niczym. Wydaje mi się, że w końcu to do niej dotarło.
Przerażała mnie taka brutalność. Nie rozumiałam, dlaczego zawsze musiałam być zapalnikiem jego agresji. Dlaczego nie mógł po prostu odpuścić, w końcu nic się nie stało.
- Ona nie jest taka zła. Gdyby nie ona, to pewnie zostałabym w Maine i... byłabym zajęta – przygryzłam wargę i odwróciłam głowę do okna.
Weronica na początku wydawała się naprawdę w porządku. Po prostu zakochała się w nieodpowiednim facecie, który namieszał jej w głowie tak, jak to teraz próbuje ze mną.
- Nie zostałabyś w Maine.
Powtórnie na niego spojrzałam.
- Po naszym pierwszym spotkaniu stwierdziłem, że nie zostawię cię tam. Chciałem zaproponować, abyś przyjechała do Nowego Jorku, bo tu na pewno szybciej odrobiłabyś dług.
Zdziwiłam się, że pomyślał o czymś takim, co nie zmieniało faktu, że zmuszanie mnie do takiej „pracy" w dalszym ciągu było chore.
- Jak dla mnie bez różnicy czy będę sprzedawana tam, czy tu.
- Jeśli byś się bardzo upierała, to zaproponowałbym ci inną pracę. W dużym mieście są trochę lepsze możliwości, niż na prowincji. Jednak... inne zajęcia nie pozwoliłyby ci na szybki powrót do domu.
- To dlaczego mi nie zaproponowałeś, tylko w dalszym ciągu chcesz zrobić ze mnie prostytutkę?
- Zaproponowałem. Dobrze wiesz, że zaproponowałem – wbił we mnie intensywne spojrzenie – w tym momencie sama wybierasz, co zechcesz zrobić.
- A jakbym nie chciała żadnej z tych możliwości? Jakbym chciała iść do normalnej pracy i odrobić to... zgodnie z sumieniem? Pozwoliłbyś mi?
- Nie myślałem o tym. Może – nachylił się nade mną tak, że znalazł się bardzo blisko – w dalszym ciągu wierzę, że cię przekonam i zostaniesz ze mną. Niczego bardziej nie pragnę – ostatnie zdanie powiedział naprawdę cicho.
- Dlaczego akurat ja? Dlaczego tak bardzo chcesz, żebym została? Nie jestem nikim ważnym. Nie pasuję do ciebie.
Usłyszałam, że odpiął swój pas. Nasze nogi się dotknęły, gdy przysunął się do mnie i położył ramię na moich barkach.
- Nie wiem, Amelio. Nie wiem, dlaczego akurat ty. Ale tylko tego nie wiem – wolną dłonią chwycił za mój podbródek i upewnił się, że patrzę mu w oczy – chcę, żebyś została, ponieważ wywołujesz we mnie coś, czego nie rozumiem, bo nigdy wcześniej tego nie czułem. Z tego powodu stajesz się dla mnie coraz ważniejsza. Nie zgodzę się, że nie pasujesz do mnie. W tym momencie myślę, że nikt inny nie pasowałby tak dobrze, jak ty.
Chciał mnie pocałować, ale uprzedziłam jego ruch pytaniem:
- Wywołuję w tobie... uczucia? - nie mogłam uwierzyć, żeby ktoś taki miał jakiekolwiek uczucia, skoro innych traktował tak... nieludzko.
- Jakieś na pewno. Teraz na przykład irytację, bo za dużo mówisz – nie dał mi odpowiedzieć, gdyż zamknął moje usta pocałunkiem.
Nie trwał długo, gdyż po chwili poczuliśmy, że auto podskakuje, tak jakby zjechało z głównej drogi na jakąś inną, jednak nawet ta krótka chwila wystarczyła, bym na jakiś czas zapomniała, o czym rozmawialiśmy zanim mnie pocałował.
Samochód zatrzymał się przed masywną bramą, ale kierowca szybko otworzył ją pilotem.
- Witaj w moim domu – powiedział Oliver, gdy wysiedliśmy przed dużym, beżowym budynkiem. Pokryty był ciemnoczerwoną dachówką i musiał mieć wiele pokoi, bo naliczyłam co najmniej sześć balkonów tylko z tej strony.
Zmarszczyłam brwi, gdy dotarł do mnie sens jego słów.
- Twój dom? Po co ci mieszkanie, skoro masz dom? - i to jeszcze taki dom... Chyba nigdy nie widziałam ładniejszego, a nawet nie weszliśmy do środka.
Jeśli jakimś cudem budynek by mnie nie zachwycił, to nie było opcji, żebym nie rozpływała się nad otoczeniem. Ogród był po prostu świetny! Rozległy, zadbany, pełen ciekawych roślin i fantazyjnie przystrzyżonych drzewek. Trawnik zachęcał, aby pobiegać boso po równiutkiej i intensywnie zielonej trawie. Wszystko wyglądało jak żywcem wyjęte z jakiegoś ogrodniczego magazynu.
- Żeby w nim mieszkać. Z tym miejscem nie mam zbyt dobrych wspomnień – odpowiedział mężczyzna i zaprosił mnie do środka.
Oprowadził mnie po kilku pomieszczeniach, a ja z zainteresowaniem podziwiałam... wszystko. Czułam się trochę jak na wycieczce w muzeum, gdyż tyle tu było obrazów, rzeźb, wymyślnych wazonów i pięknych, tradycyjnych mebli.
- Ktoś tu mieszka? - zapytałam. Wszędzie było czysto, ale... pusto. Oprócz nas i ochrony na zewnątrz nikt się nie kręcił po otoczeniu.
- Już nie.
- To po co ci ten dom? Nie chciałbyś go sprzedać?
- Chciałabyś kupić? - uśmiechnął się do mnie, a ja tylko pokręciłam głową. Nigdy w życiu nie zarobiłabym tyle, żeby kupić taką posesję.
- To mój dom rodzinny, więc mam do niego sentyment. Lubię tu czasem przyjechać i posiedzieć w ogrodzie – dodał, gdy wchodziliśmy na piętro.
- Nawet pomimo złych wspomnień?
Otworzył drzwi do jednej z sypialni.
- Wspomnienia były związane z osobami, nie z budynkiem. Za jakiś czas pewnie wyblakną na tyle, że o nich zapomnę.
- Albo... stworzysz sobie nowe, lepsze wspomnienia i te niemiłe zostaną zastąpione – krążyłam po, zdaje mi się, jego pokoju. Na półkach leżały prawnicze książki, a pod biurkiem piłka. Stało tu też kilka zdjęć.
Mężczyzna oparł się o jedną z kolumienek wielkiego łóżka i schował ręce do kieszeni. Przyglądał mi się tak, jakby się nad czymś zastanawiał.
Wzięłam do ręki jedno ze zdjęć – Olivera rozpoznałam od razu: był na pewno młodszy, ale tak samo poważny i elegancki, jak teraz. Obok niego stał chłopak, po todze i birecie domyśliłam się, że to jakiś licealista, który kończył szkołę. Zdjęcie jednak zrobiono w gabinecie, a nie na boisku czy hali sportowej, jak to tradycyjnie się odbywało przy takich okazjach. Gdy przyjrzałam się bardziej, zdałam sobie sprawę, że chłopak jest bardzo podobny do Olivera.
- Masz brata? - zapytałam.
- Miałem.
Zrobiło mi się głupio, że zaczęłam temat, bo widziałam, gdy uciekł wzrokiem w bok i nie rozwijał wypowiedzi. Wyglądało, iż nie chciał o tym mówić.
Postanowiłam zmienić tę kłopotliwą kwestię i sięgnęłam po inne zdjęcie.
Na tym Oliver był dużo młodszy. Pewnie jeszcze nie chodził do szkoły. Siedział na kolanach pięknej, eleganckiej kobiety. Domyśliłam się, że to musiała być jego mama, bo był do niej bardzo podobny – mieli tak samo ciemne włosy i brązowe oczy. Obok kobiety chyba ktoś stał, bo dało się zauważyć kawałek granatowego ubrania, jednak osoba ta została wycięta ze zdjęcia. Czyżby ojciec?
- Jesteś bardzo podobny do mamy – zauważyłam.
- I całe szczęście – uśmiechnął się delikatnie.
- Ja też jestem podobna do mojej. Babcia zawsze mi mówiła, że moja mama wyglądała identycznie jak ja. Tata też tak sądził, więc pewnie tak jest – odłożyłam zdjęcie na miejsce – Niestety nie za bardzo ją pamiętam. Znaczy, trochę pamiętam, ale mam taki... rozmyty obraz. Niewyraźny. Jakby stała za mgłą – zamilkłam na chwilę – przez te wszystkie lata uleciały mi gdzieś szczegóły.
- Nie masz zdjęcia mamy?
- Nie – pokręciłam głową – ani taty. Mam tylko z babcią i Michaelem. Z bratem najwięcej. Po mamie została mi jedynie biżuteria. Moja jedyna pamiątka – wyjrzałam przez okno i przez moment nic nie mówiłam – gdy twoi pracownicy złapali mnie i opowiadali, w jaki sposób mam odpracować dług brata, to przez chwilę nawet pomyślałam, żeby sprzedać te rzeczy, ale raczej nie mają wielkiej wartości, więc i tak by nie starczyło – dodałam cicho.
Dla mnie były bezcenne. Tylko to mi zostało po mamie.
Tak skupiłam się na własnych wspomnieniach, że nie zauważyłam, że mężczyzna podszedł do mnie. Poczułam jego obecność dopiero, gdy mnie objął. Stał za mną, a jego ręce oplotły moją talię. Głowę oparł na moim ramieniu.
- Jeśli chcesz, to załatwię to z nimi, żeby już tak więcej nie robili. I żeby cię przeprosili za wszystko.
- Nie – odpowiedziałam szybko – nie potrzebuję tego. Nie chcę ich więcej spotykać. Najlepiej niech trzymają się z daleka ode mnie i mojej rodziny.
Spojrzałam na ostatnie ze zdjęć – Oliver był w podobnym wieku, jak na tym z mamą, a obok niego siedział ogromny, czarny i kudłaty pies. Chłopiec obejmował go ramionami za szyję i wtulał się w jego sierść.
- Rzeczywiście był duży – wygięłam usta w lekkim uśmiechu na wspomnienie naszej wczorajszej rozmowy – jak się nazywał?
- Frankie – chyba chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie zadzwonił jego telefon, więc oderwał się ode mnie i odszedł kilka kroków – muszę coś załatwić. Chcesz pospacerować po ogrodzie? - zapytał, na co ochoczo przystałam. Ogród był naprawdę piękny.
Wędrowałam sobie sama po ścieżkach wysypanych drobnym białym kamyczkiem i obserwowałam, jak wszystko budzi się do życia – była dopiero połowa kwietnia, więc niektóre rośliny już kwitły, a inne dopiero wyrastały, żeby pokazać się w całej swojej okazałości za kilka tygodni. Pomyślałam sobie, że to miejsce musi być piękne w lecie, bo wtedy praktycznie wszędzie znajdują się kwiaty.
Poszłam w kierunku garażu, gdyż zauważyłam, że za budynkiem ukryta jest nieduża ławka. O ile cały ogród był bardzo zadbany, o tyle to miejsce było wręcz dopracowane w każdym milimetrze. Zdziwiłam się, że ktoś aż tak się postarał, przy – na dobrą sprawę – nierzucającym się w oczy i problematycznym terenie. Garaż z jednej strony i mur z drugiej strony ukrywały ten zakątek, a był naprawdę wyjątkowy.
Nachyliłam się, bo wydawało mi się, że coś leży pomiędzy kupkami niedużych, żółtych kwiatów. Nie myliłam się.
Na ziemi znajdowała się kamienna tabliczka z napisem.
„Frankie".
Więc dlatego to miejsce było takie wyjątkowe...
Dłuższą chwilę siedziałam na ławce i rozmyślałam o tym wszystkim.
Oliver za bardzo mieszał mi w głowie. Musiałam się bardziej pilnować, bo... mogło być różnie. Im lepiej go poznawałam, tym trudniej było się mi się opierać przed jego „staraniami". Zamieszkanie z nim to był zły pomysł. Bardzo zły.
- Widzę, że znalazłaś moje ulubione miejsce – powiedział znienacka. Aż podskoczyłam na ławce – tak bardzo odpłynęłam myślami, że nie zauważyłam, że też przyszedł do ogrodu.
- To bardzo ładne miejsce. W zasadzie najładniejsze – powiedziałam szczerze.
- Staram się, żeby tak było – wyciągnął ku mnie dłoń, więc z lekkim zawahaniem podałam mu swoją – zapraszam cię na obiad. Znam ciekawą restaurację prowadzoną przez rodowitego Włocha, który ręczy za jakość swoich dań.
Spojrzałam na niego – jak zawsze w eleganckim, czarnym garniturze i śnieżnobiałej koszuli, a następnie na siebie – w spranych, jeansowych spodniach, sportowej koszulce i szerokiej bluzie, którą rozpięłam, bo na słońcu było bardzo ciepło.
- Tak chyba... nie bardzo pasuję na wyjście do restauracji – zaczęłam – nie jestem odpowiednio ubrana. Nie zrobiłam makijażu, a włosy mam podwójnie napuszone po twoim szamponie i intensywnym wymywaniu z nich ryżu. Do tego pachnę męskimi kosmetykami, więc trochę... wstyd przy ludziach.
Przyciągnął mnie do siebie tak gwałtownie, że oparłam ręce na jego torsie, aby utrzymać równowagę. Nachylił głowę i złożył kilka pocałunków na mojej szyi.
- Pachniesz tak obłędnie, że nawet kosmetyki nie są w stanie zamaskować twojego zapachu – wyszeptał mi tuż nad uchem. Wyprostował się i spojrzał mi w oczy – jesteś piękna bez względu na ubrania. Nie masz się czego wstydzić, bo nie spotkałem nigdy wcześniej kogoś takiego jak ty, a znam naprawdę wiele osób.
I właśnie dlatego musiałam się pilnować. Był zbyt dobry w przekonywaniu mnie do siebie. Zbyt dobry.
Zabrał mnie do, na szczęście, niedużej i bardzo klimatycznej restauracji. Nigdy nie jadłam tak dobrej lazanii ani panacotty. Kucharz wyjątkowo się postarał - chyba groźna aura Olivera dodatkowo go zmotywowała do staranności w wykonywaniu dania.
Resztę dnia spędziliśmy w apartamencie – Oliver siedział w gabinecie, a ja kręciłam się bez celu i oglądałam seriale zajadając się czekoladowymi lodami. Musiałam przyznać sama przed sobą, że nie pamiętałam, kiedy ostatnio... nic nie robiłam przez cały dzień. Chyba w wakacje, gdy jeszcze byłam w liceum, a i to pewnie nie, bo babcia zawsze znajdywała mi coś do roboty.
Gdy usłyszałam z gabinetu dźwięki muzyki klasycznej, konkretnie „Lata" Vivaldiego, byłam pewna, że Oliver był zły. Mówił mi wcześniej, iż często tego słucha, bo w jakiś sposób pozwala mu to rozładować napięcie.
Zaskoczył mnie po kolacji. Kładłam się do łóżka, gdy przyniósł mi... telefon. Nowy, nie ten mój.
- To dla ciebie. Chcę być z tobą w kontakcie, gdy wyjadę.
- Wyjeżdżasz? - usiadłam na łóżku i wzięłam komórkę do ręki.
- Niestety napotkałem pewne... komplikacje i muszę jutro polecieć do Miami. Wrócę za trzy dni.
Położył się obok mnie i objął jak zawsze.
- Mam tylko jeden numer – zauważyłam, gdy weszłam w kontakty.
- Tak, mój. Nie potrzebujesz innych. Chyba, że pamiętasz swojej babci czy brata i chcesz do nich zadzwonić – dodał.
Kusił mnie ten pomysł, bo tak bardzo za nimi tęskniłam! Nigdy nie byłam poza domem dłużej, niż tyle, co w szkole, na uczelni czy w pracy. Nigdy nie wyjechałam na wycieczkę z nocowaniem, a co tu dopiero mówić na kilkanaście dni.
Jednak... Żeby Michael zadzwonił do tego całego „dziadka" babcia musiała wierzyć, że mnie nie ma, bo inaczej by mu nie pozwoliła. Obiecałam, że skontaktuję się z nim, gdy będzie już po wszystkim, a jeszcze nie było.
- Niestety nie pamiętam. To już niecałe cztery tygodnie, jakoś wytrzymam.
Wiedziałam, że nie lubił, gdy przypominałam, że w dalszym ciągu chcę wyjechać, czyli odrzucam jego propozycję. Nie skomentował moich słów, jedynie przyciągnął mnie bliżej i złączył nasze usta w długim i zaborczym pocałunku.
Odejście stąd będzie trudniejsze, niż sądziłam...
***
Zostałam z Marią.
Gosposia wprowadziła się do apartamentu na czas nieobecności Olivera. Dowiedziałam się od niej wielu ciekawostek z życia mężczyzny. Poznałam ulubione dania, zwyczaje i czasami przykre fakty, jak to, o jego mamie i bracie. Nawet historię śmierci Frankiego opowiedziała mi ze szczegółami.
- Nie dziwię się mu, że zareagował tak gwałtownie. Kto by chciał mieć aranżowane małżeństwo? Przecież to istne średniowiecze – utyskiwałam na ojca Olivera i jego durne pomysły.
- W tym świecie tak już jest, moja droga. Te rodziny tak mają, że małżeństwa są dla nich sprawą biznesową.
- Dlaczego Oliver jeszcze się nie ożenił? Nie znalazł innej odpowiedniej kandydatki po tej, która została porwana? - dopytywałam. Cały czas zastanawiałam się, kto normalny układa swojemu dziecku przyszłość od razu po narodzinach. Zaręczyny dwunastolatka i jakiegoś niemowlaka? To chore. Masakrycznie chore.
- Ojciec mu szukał, ale im Oliver był starszy, tym bardziej stawiał na swoim. Mam wrażenie, ze ta cała sytuacja tak bardzo zniechęciła go do małżeństwa, że teraz z premedytacją wybiera nieodpowiednie kobiety i wchodzi w chwilowe relacje. Oczywiście, nie mówię tu o tobie, moja droga. Ty jesteś inna – uśmiechnęła się do mnie miło, a ja poczułam, jak moje policzki robią się czerwone. Nie przepadałam za takimi insynuacjami.
- Też jestem chwilowa, a do tego... nie jesteśmy w żadnej relacji. Wiem, to skomplikowane – chciałam się jej jakoś wytłumaczyć, ale kompletnie nie wiedziałam, jak jej to powiedzieć, żeby nie zburzyć obrazu „idealnego Olivera" jaki miała w swojej głowie.
- Czyli nic was nie łączy i tylko tak pomieszkujesz w jego sypialni? - zapytała z przebiegłym uśmieszkiem, a ja zarumieniłam się jeszcze bardziej.
- Dokładnie. Zdaję sobie sprawę, że dziwnie to wygląda, ale taka jest prawda. Nic dla siebie nie znaczymy i nic nas nie łączy.
- To teraz rozumiem, dlaczego z takim uśmiechem odbierasz połączenia od niego i dlaczego tak długo rozmawiacie, jakbyście nie mogli się rozłączyć. Wszystko to przez to, że nic dla siebie nie znaczycie – kobieta pokiwała głową z pobłażliwością, a ja nie skomentowałam jej słów.
Oliver dzwonił kilka razy dziennie i być może rzeczywiście za długo rozmawialiśmy, ale rano chciał życzyć mi dobrego dnia, wieczorem dobrej nocy, a w trakcie dzwonił tak po prostu: zapytać, czy jadłam obiad, co nowego u Monique, czy podobają mi się kwiaty...
Z tym ostatnim była taka historia, że gdy wczoraj wróciłam od Madame, to zastałam cały salon zastawiony doniczkami ze storczykami i różnymi sukulentami. Na początku, nie wiedziałam, co o tym myśleć, ale potem przypomniało mi się, że sama narzekałam mu, że nie ma żadnych roślin w mieszkaniu.
No to kupił. Chyba pół sklepu z roślinami wykupił.
- Oliver mówił, żebyś rozstawiła je tam, gdzie uznasz za słuszne – poinformowała mnie Maria, gdy minął mi pierwszy szok na widok takiej liczby kwiatów.
Razem z gosposią poroznosiłyśmy rośliny po pomieszczeniach. Przy okazji je podlałyśmy, co też zajęło nam dużo czasu. Trochę głupio mi się zrobiło, gdy pomyślałam sobie, że za kilka tygodni kobieta zostanie sama z dodatkową robotą i to z mojego powodu.
Dzień przed powrotem Oliver zadzwonił z informacją, że wyskoczyło mu coś ważnego i niestety nie wróci tak szybko. Musiał przesunąć swój pobyt o dodatkową dobę.
Nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się wtedy smutno. Tak naprawdę smutno.
Zaraz jednak zmusztrowałam sama siebie – kilka dni bez niego dobrze mi zrobi. Będę mogła nabrać dystansu i w dalszym ciągu być nieprzystępna i uparta.
***
Zapomniałam o tym, gdy go zobaczyłam.
Wszystkie postanowienia runęły szybciej, niż się pojawiły.
Wszedł późnym wieczorem do mieszkania, a ja z ekscytacji prawie podskoczyłam na kanapie. Opanowałam się jednak i przywitałam go jedynie uprzejmym uśmiechem.
On również się uśmiechał. Podszedł szybkim krokiem do mnie. Nawet nie zwrócił uwagi na to, jak zmieniło się mieszkanie podczas tych czterech dni jego nieobecności.
Wyciągnął dłoń i podniósł mnie do pozycji stojącej, gdy tylko chwyciłam go za rękę. Bezwiednie uniosłam twarz tak, żeby mógł mnie pocałować. Nie zrobił tego od razu. Najpierw położył dłoń na moim policzku i delikatnie mnie po nim pogładził. Miałam wrażenie, że nie mógł nasycić się moim widokiem, gdyż wpatrywał się we mnie z taką fascynacją, że z tego wszystkiego serce zaczęło mi mocniej bić.
- Irytacja – przypomniało mi się, co powiedział kilka dni temu, gdy zapytałam go o uczucia w stosunku do mnie.
Wygiął usta w lekkim uśmiechu. Też to pamiętał.
- Między innymi – przejechał palcami jeszcze raz po moim policzku i nachylił się.
Uśmiechałam się, gdy mnie całował, ale tylko na początku. Potem wczułam się w pocałunek. Przesunęłam ręce na ramiona Olivera i wsunęłam palce w jego włosy, a on objął mnie tak mocno, że nie było między nami nawet skrawka przestrzeni.
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek będę za nim tęskniła. Za nim.
On za mną chyba też tęsknił, gdyż ten pocałunek był inny od tego pierwszego. Tamten wyrażał ciekawość i oczarowanie, a ten... pasję. Utęsknienie. Radość ze spotkania.
Brakowało mi go bardziej, niż chciałam się do tego przyznać.
Rozmyślałam o tym, gdy mężczyzna odgrzewał kolację. Siedziałam przy stole w jadalni i obserwowałam, jak kręcił się po kuchni. Zdjął marynarkę, a rękawy koszuli podwinął. Zabronił mi pomagania, więc mogłam jedynie przyglądać się temu, jak nakłada dania na talerz i nalewa wina do kieliszków.
Znałam go tak krótko. Nie powinnam w ten sposób reagować na jego powrót. Powinnam cieszyć się, gdy go nie było i martwić, gdy wracał. Tak powinno być.
Dlaczego czułam inaczej? Czy byłam aż tak samotna i spragniona czyjejkolwiek uwagi, że przestało mi przeszkadzać to, kim on był?
Nie powinnam o tym zapominać. Chciał mnie skrzywdzić. Był okropny.
Nie potrafiłam jednak cały czas się za to gniewać i chować urazę, choć pewnie tak byłoby najlepiej. Nie wybaczyć.
Nie zapomnieć o tym co złe, a wyrzucić z pamięci to, co dobre.
Nie zaufać.
Wstałam z i poszłam do kuchni po szklankę wody. Przypadkiem zahaczyłam o wiszącą na oparciu krzesła marynarkę Olivera.
- Już podnoszę – uśmiechnęłam się do niego, gdy wychylił głowę z kuchni. Złapałam za górną część garnituru i zawiesiłam tam, gdzie wcześniej.
Mimowolnie spojrzałam na podłogę, gdyż coś tam leżało. Musiało wypaść z kieszeni marynarki.
Kucnęłam i podniosłam... pierścionek.
I naszyjnik z zawieszką w kształcie serca.
Biżuterię mojej mamy.
Jedyną pamiątkę, jaka mi po niej została.
Szybko uniosłam głowę i spojrzałam na wejście do kuchni.
Stał tam. Widział, że to znalazłam.
- Musimy porozmawiać – powiedział cicho i ruszył w moją stronę.
O tak. Musimy.
Zdecydowanie musimy.
Kolejny rozdział pojawi się w weekend (sobota lub niedziela po południu). Do zobaczenia w komentarzach :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro