30 Teorie spiskowe
Zawahałam się przez chwilę, gdyż panna Spencer nie należała do moich „ulubionych" osób, chociaż w zasadzie nic złego mi nie zrobiła. Może była trochę zbyt bezpośrednia podczas naszego pierwszego spotkania, ale odniosłam wrażenie, że w osobliwy sposób troszczyła się o swoje dziewczyny.
- Słucham? - zapytałam, gdy zdecydowałam się porozmawiać z charakterną staruszką.
- Wiedziałam, że chciał cię dla siebie. Po prostu wiedziałam! Inaczej by mi cię nie zabrał – zaczęła kobieta – i wcale się mu nie dziwię. Taki skarb, jak ty! Tak musiało być – śmiała się sama do siebie, a ja czułam, iż policzki robią mi się coraz bardziej czerwone. Bliskość Olivera nie pomagała. Na pewno wszystko słyszał. Na pewno.
Gdybym nawet łudziła się, że jednak nie, to moment spotkania naszych spojrzeń, rozwiał moje wątpliwości. Patrzył na mnie z delikatnym rozbawieniem, ale nie wiedziałam, czy było to spowodowane słowami staruszki, czy moim zawstydzeniem.
- To nie tak... My... Znaczy ja... - chciałam się jakoś wytłumaczyć, bo miałam wrażenie, że kobieta ułożyła sobie już jakiś scenariusz w głowie i będzie się go trzymała, nawet, gdyby nie był zgodny z prawdą.
- Tylko winny się tłumaczy moja droga, tylko winny się tłumaczy – przerwała mi zadowolonym głosem – czuję się dumna, że to u mnie cię znalazł, Hrabino.
Przymknęłam na chwilę oczy. O matko.
- Dzwoni pani w jakiejś konkretnej sprawie, panno Spencer? - zapytałam, aby uciąć te jej dziwne dywagacje na mój temat.
- Oczywiście. Przypomniało mi się coś. Coś ważnego.
Tak. Ważnego. Ehe. Gdyby nie to, że miałam zamknięte powieki, to przewróciłabym oczami.
- W zasadzie to Amanda mi podsunęła trop.
- Co u niej? - zapytałam szybko. Ta kwestia interesowała mnie bardziej niż spiskowe teorie panny Spencer.
- Coraz lepiej. Jak się dobrze przypudruje, to prawie nic nie widać. Muszę ci podziękować, bo to dzięki tobie ten skurwiel zginął. Jesteś troskliwa i byłabyś idealnym zastępcą, gdyby tylko pan Lee mi ciebie nie zabrał – westchnęła, a ja momentalnie otworzyłam oczy.
- Zastępcą? - Oliver chyba stwierdził, że panna Spencer po prostu zadzwoniła na ploteczki, bo niespodziewanie nachylił się i pocałował mnie w czoło, a następnie wstał z łóżka i skierował się do łazienki.
- No pewnie. W burdelu. Masz to coś w sobie dziewczyno, świetnie byś się nadawała do pilnowania tego wszystkiego. Jesteś taka, jak ja za młodu.
Domyślałam się, że to miał być komplement, ale tak jakoś... nie byłam w stanie wydusić z siebie podziękowania za niego. Wolałam dyplomatycznie milczeć. A może... powinnam docenić starania?
- W każdym razie, jak usłyszałam, że Amanda mówi o tobie „Amy" to coś mi się przypomniało. To było dawno temu – zamilkła na chwilę. Chyba coś przeliczała – a będzie ze 45 lat. Byłam młoda i... no powiedzmy, że w podobnym miejscu, co i teraz, tylko na innej funkcji – pamiętałam, że panna Spencer została sprzedana do burdelu przez własnego ojca, więc początki jej „kariery" były ciężkie.
- Miejsce, w którym przebywałam należało do takiego jednego skurwiela. Był chyba gorszy nawet od mojego ojca, a to nie lada wyzwanie – wyobrażałam sobie, że kobieta kręci teraz głową i sama nie może uwierzyć we własne słowa – ale... ten fiut miał wspaniałą żonę: dobrą, łagodną, piękną i bardzo młodą. Miała na imię lady Amy i wyglądała identycznie jak ty.
Teraz to ja pokręciłam głową z pobłażaniem. Dobrze, że tego nie widziała.
- Nie pamiętam, z jakiej rodziny pochodziła lady Amy, ale Charles był w niej zakochany do szaleństwa i gdy żyła, to i nam w burdelu działo się lepiej. Niestety, bardzo młodo umarła, a jej mąż zrobił się jeszcze gorszy, niż wcześniej.
Oliver wyszedł z łazienki. Oczywiście bez ubrań...
Spuściłam wzrok na kołdrę, gdy przechodził do garderoby. Zostawił otwarte drzwi i mogłam zobaczyć jego odbicie we fragmencie wielkiego lustra, które się tam znajdowało.
Spojrzałam w nie. Tak z ciekawości. Widziałam tylko kawałek torsu, brzucha i ramienia. Nie powinnam go podglądać. Powinnam patrzeć całkiem w inną stronę, a jednak... co uciekłam wzrokiem, to po chwili wracałam w to samo miejsce. Do garderoby.
- Także wydaje mi się, że to mogła być jakaś twoja kuzynka, bo mówię, jesteście identyczne. A może to twoja babcia? Co Hrabino?
Zareagowałam z opóźnieniem, gdyż cały czas przyglądałam się Oliverowi. Mięśniom jego ramion, które napinały się, gdy zakładał spodnie i zawiązywał buty. Idealnie wyrzeźbionemu brzuchowi. Zauważyłam, że z prawej strony, pomiędzy żebrami, a biodrem ma jakiś tatuaż. Tak bardzo się na niego zapatrzyłam, że nie zwróciłam uwagi... iż złapał moje spojrzenie w odbiciu lustra.
Zauważył, że się na niego gapię, nawet wygiął usta w ironicznym uśmieszku, a ja gwałtownie rzuciłam się do tyłu – uderzając głową w poduszkę. Westchnęłam cicho z zażenowania. Miałam ochotę zakryć się kołdrą i nie wychodzić spod niej, dopóki nie miną te 4 tygodnie, bo inaczej spalę się ze wstydu przy każdej możliwej okazji.
- Jesteś tam? Przerwałam wam coś, czy co, że się nie odzywasz, tylko tak sapiesz? - niecierpliwy głos staruszki doprowadził mnie do pionu.
- Nic pani nie przerwała. Może pani dzwonić do mnie codziennie – powiedziałam szybko, gdy mężczyzna z powrotem pojawił się w sypialni. Podszedł i usiadł na brzegu łóżka blisko mnie. Po jego minie wnioskowałam, że nie chciałby częstych pobudek od panny Spencer...
Jej teoria, co do posiadania tajemniczej babci Amy była błędna, bo moja babcia miała na imię Alice i nie byłam nawet w jednym procencie do niej podobna. Puściłam jej nowiny mimo uszu.
- Jakby co to pamiętaj, że zawsze masz u mnie miejsce, moja droga. Taki skarb jak ty ma dużą wartość.
Pożegnałam się szybko z kobietą i oddałam mu telefon. Nie mógł sobie odmówić przelotnego muśnięcia mojej dłoni swoimi palcami.
- Czego chciała? - zapytał i spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem.
- W zasadzie to niczego. Przypomniała mi, że trzyma dla mnie miejsce, gdybym chciała wrócić i że byłabym świetnym zastępcą, bo jestem taka, jak ona – widziałam, że Oliver próbuje zachować neutralny wyraz twarzy, ale niezbyt mu to wychodziło. Ja również się uśmiechnęłam - pocieszna ta panna Spencer. Gdzie ją znalazłeś? - zapytałam i spojrzałam na niego z rozbawieniem.
- Sama mnie znalazła. Próbowała ukraść mi portfel na campusie studenckim, ale ochroniarze ją złapali.
Zaskoczyły mnie jego słowa. Próbowała go okraść i jeszcze żyje?!? Chyba zauważył konsternację na mojej twarzy, bo uzupełnił wypowiedź:
- Przyznała się do wszystkiego i z hardą miną chciała poddać się karze. Ujęła mnie szczerością, w końcu większość ludzi zapewne by się wypierała tego, ale nie ona. Oczywiście wypomniała mi, że mam... słabą ochronę, skoro takie chuchro jak ona zdołało podejść do mnie tak blisko.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. Takie coś byłoby jak najbardziej w jej stylu. Podejrzewałam, że wcale nie powiedziała, że Oliver ma słabą ochronę, tylko zrobiła to bardziej... dosadnie.
- Za chwilę będzie śniadanie. Zejdziesz sama, czy mam zostać i cię asekurować na schodach?
- Myślę, że sobie poradzę – powiedziałam szybko. Musiałam się jeszcze ogarnąć przed wizytą u Madame i potrzebowałam chwili dla siebie.
Wyjątkowo nie narzucał mi swojej obecności, tylko zszedł na dół. Dołączyłam do niego, gdy byłam gotowa: wykąpana, przebrana, uczesana.
Myślałam, iż wczoraj przejęzyczył się, że apartament ma 1600 metrów, bo to rozmiar sklepu, albo mniejszej szkoły, ale w dziennym świetle byłam pewna, że nie kłamał. Pomieszczenia były ogromne! Mieszkanie musiało zajmować większość piętra, bo z trzech stron posiadało przeszklone ściany z zachwycającymi widokami na cały Nowy Jork.
Drogę do kuchni wskazał mi zapach kawy i... ciasta. Tak jakby świeżo upieczonego... Hmm.
Zaskoczyłam się, gdy usłyszałam śmiech Olivera. Zawsze był poważny, czasami ironiczny, a teraz... śmiał się. I z kimś rozmawiał.
Podeszłam, wydawało mi się, że dyskretnie, ale od razu mnie zauważyli. Pan Lee i... starsza kobieta. Jej twarz rozjaśniła się na mój widok. Zauważyłam, że obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem od stóp do głowy i od razu się uśmiechnęła.
- Amelio, poznaj Marię, naszą gosposię. Specjalistkę cukiernictwa. Takich ciast, jakie ona robi, zapewne nie jadłaś – mężczyzna spojrzał łagodnie na kobietę, czym zaskoczył mnie po raz kolejny. To on potrafi się tak miło komuś przyglądać? Bez złości, drwiny i ironii?
Maria od razu do mnie podeszła. Ręce szybko wytarła w ścierkę, więc myślałam, ze będzie mi chciała uścisnąć dłoń, ale nie zrobiła tego, tylko bardziej „dygnęła", gdy zatrzymała się blisko mnie.
- Miło mi panią poznać – powiedziałam i odwzajemniłam jej uśmiech. Wydawała się taka... taka jak babcia. Miła. Wesoła.
- To mi jest miło cię poznać moja droga. Nawet nie wiesz, jak bardzo – gosposia rzuciła zadowolone spojrzenie panu Lee – mój Oliver w końcu znalazł sobie porządną dziewczynę, a nie te... co tam się z nimi prowadzał.
Powstrzymałam się, żeby nie parsknąć śmiechem. Porządna dziewczyna? Jak wszystkie z burdelu.
- Nie, żebym jakieś widziała. Właśnie żadnej nie poznałam, a to coś znaczy, moja droga – wróciła spojrzeniem do mnie – musisz być wyjątkowa.
Oczywiście, że byłam. Miałam wyjątkowego pecha i przygłupiego brata, a to złe połączenie. Wolałam nie uświadamiać gosposi w tej kwestii.
- Mario... Amelia na pewno jest głodna – mężczyzna wskazał mi miejsce przy stole, a Maria szybko się zreflektowała i odwróciła w stronę kuchennej wyspy.
Wydawało mi się, że kobieta dość dobrze zna pana Lee, w końcu mówiła do niego po imieniu. On też nie traktował jej, jak zwykłego pracownika. Miałam wrażenie, że ją lubi i stara się być dla niej miły bardziej, niż dla kogokolwiek innego.
Po śniadaniu zebraliśmy się do wyjścia. Maria została, żeby posprzątać, chociaż oferowałam jej pomoc, jednak była bardzo uparta i chciała wszystko zrobić sama.
Poranek zaczął się naprawdę miło (nawet pomimo dziwnego telefonu panny Spencer), więc wychodziłam z windy w dobrym humorze. Oliver również.
Nie spodziewałam się, że na parterze spotkam zirytowaną Weronicę.
Delikatnie mówiąc zirytowaną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro