25 Sześć wolnych sypialni
Dłuższą chwilę jechaliśmy w ciszy. Nie mogłam sobie wyobrazić, co niby znaczy „do mnie" – w sensie do domu? Innego burdelu? Jakiegoś hotelu? Dziewczyny wspominały, że wiele budynków w mieście należy do pana Lee – jakieś warsztaty, restauracje, pralnie. To wszystko było jego. Tak jak i ludzie. Oni też byli jego.
- Co teraz ze mną będzie? - odwróciłam głowę od szyby i z zaskoczeniem przyjęłam fakt, iż mężczyzna nie wpatrywał się w telefon, jak to robił podczas poprzedniej podróży. Przyglądał się... mi.
- W jakim sensie Amelio?
- Co z Madame? Co będę musiała robić? Gdzie jadę? - zarzuciłam go serią pytań, ale kotłowały mi się w głowie już od kilkunastu dobrych minut.
- W dalszym ciągu jesteś mi winna trochę pieniędzy, więc nasz pierwotny plan nie ulega zmianie. Szkolisz się u Monique, maksymalnie za cztery tygodnie zamykamy transakcję i dług twojego brata zostanie spłacony. Jedziesz do mnie, tak jak już mówiłem.
- Jak będę się szkoliła, skoro zabrałeś mnie od Madame?
- Będę cię odwoził każdego dnia na zajęcia. Każdą noc będziesz spędzała ze mną – uśmiechnął się nieznacznie, gdy zobaczył szok na mojej twarzy.
- Jak to noc?... Ja nie mogę... My nie możemy... - próbowałam wyjaśnić, że to głupie, bo przecież nie mogę z nim spędzać nocy, skoro mam być sprzedana jako dziewica, a miałam pewne podejrzenia, że przebywanie z nim pod jednym dachem mogłoby znacznie pokrzyżować te plany.
- Nie byłoby lepiej, gdybym została tu, gdzie byłam? Bezpieczniej? - wydusiłam z siebie.
- Zabieram cię przez to, że wcale nie byłaś tam bezpieczna. Dlaczego tak bardzo obawiasz się nocy ze mną?
- Nie wiem, co mielibyśmy robić, a w mojej sytuacji lepiej nic nie robić – spuściłam wzrok na swoje dłonie.
Nawet nie zauważyłam, że podczas tej rozmowy zaciskałam je w pięści. To chyba jakiś nowy odruch bezwarunkowy. Uaktywnia się tylko przy tym mężczyźnie.
- Zamierzałem z tobą spać Amelio, tak jak ostatnio – uniósł sugestywnie brew, gdy powtórnie na niego spojrzałam – powtórzę to, co już kiedyś ci mówiłem: jeśli masz inne propozycje co do naszych wspólnych nocy, to nie krępuj się i daj znać, co sugerujesz. Rozważę każdą koncepcję.
Cieszyłam się, że na zewnątrz było już ciemno, choć neony reklam i miejskie oświetlenie sprawiały, że w samochodzie panował tylko delikatny półmrok. Miałam nadzieję, iż to wystarczy, aby zamaskować kolor moich policzków. Zapłonęłam z zażenowania, gdy po raz kolejny uświadomiłam sobie, że moje słowa mogły zostać z jego strony odczytane jako zachęta do czegoś, czego tak naprawdę nie chciałam robić.
- Nie mam żadnych sugestii. Po prostu... chciałam się upewnić. Jeszcze cztery tygodnie i będę mogła wrócić do domu, prawda? - słowa ochroniarza nie dawały mi spokoju. Chciałam wierzyć, że jeśli pan Lee coś mi obiecał, to zostanie to wypełnione. Że nie kłamał, gdy mówił, iż po wszystkim będę mogła wrócić do dawnego życia.
- Jeśli tylko będziesz chciała wrócić, to tak. Będziesz mogła wrócić – powiedział cicho. Nie wydawał się tak rozluźniony i ironicznie zadowolony z siebie jak jeszcze przed momentem.
- Będę chciała – odpowiedziałam szybko. O niczym innym nie marzyłam niż o tym, że zobaczę rodzinę, wrócę na studia i do „Rossie", do normalnej, nudnej pracy. Jak ja w tym momencie tęskniłam za tamtym barem! Osiem dni temu życie wydawało się jakieś takie... łatwiejsze.
Droga z przybytku Madame do mieszkania pana Lee zajęła nam prawie godzinę, a nie jechaliśmy w godzinach szczytu. Rano na tej trasie musiał być istny horror.
Pierwszy raz byłam w Nowym Jorku i gdyby nie to, że miałam nieodpowiednie towarzystwo, to cieszyłabym się na myśl, iż mogę zobaczyć to nigdy niezasypiające miasto. Przytłoczyło mnie hałasem, goniącym tłumem, mnogością świateł i budynkami, które były tak wysokie, że musiałam porządnie zadzierać głowę, aby zobaczyć ich szczyty. Tu wszystko było z rozmachem i na pokaz. Manhattan wcale nie okazał się inny: tam, gdzie zmierzaliśmy dominowały przeszklone apartamentowce i potężne drapacze chmur.
Kierowca zatrzymał się przy jednym takim budynku, a pan Lee od razu wysiadł z auta. Zrobiłam to samo. Weszliśmy za jednym z ochroniarzy do wieżowca. Miły recepcjonista ukłonił się Oliverowi, a mnie obrzucił ciekawskim spojrzeniem. Ku mojemu zdziwieniu – minęliśmy windy i przeszliśmy w głąb korytarza. Do innej windy. Stało przy niej dwóch ochroniarzy. Jeden z nich od razu nacisnął guzik i drzwi się otworzyły.
- Zostaw. Poradzimy sobie – powiedział mężczyzna, gdy jeden z jego pracowników chciał wejść razem z nami, ale na te słowa położył moją torbę na podłodze i się wycofał.
Jechaliśmy w kompletnej ciszy.
Nie wiedziałam, czego się po nim spodziewać. Czyżby zabrał mnie do własnego mieszkania? Co na to Weronica? Ostatnio nie była zadowolona, gdy okazało się, że mam spędzić noc z jej partnerem, to co powie teraz? Starałam się nie okazywać zdenerwowania, ale chyba nie do końca mi wychodziło, bo cały czas przygryzałam wargę.
Gdy winda się otworzyła znaleźliśmy się nie na korytarzu prowadzącym do apartamentów... a już w apartamencie. Teraz dopiero do mnie dotarło, dlaczego nie jechaliśmy tymi, z których korzystali inni mieszkańcy: ta jedna była „drzwiami" do mieszkania pana Lee.
Światła musiały działać na jakiś czujnik, bo automatycznie się włączyły. Nie poraziły nas jasnością, jedynie dyskretnie oświetlały niektóre elementy architektoniczne pomieszczenia, a w zasadzie pomieszczeń.
To, co zwracało szczególną uwagę to przeszklone ściany i wysokie sufity. Mieszkanie było ogromne! Większe niż mój dom. Większe niż przybytek Madame Dubois... Wydawało się, że jest dwupoziomowe, bo z lewej strony zauważyłam dziwnie wygięte schody z drewnianymi stopniami i przeźroczystą barierką. Nawet na trzeźwo bałabym się na nie wejść...
Podeszłam do jednego z ogromnych okien i zachwyciłam się widokiem, wydawać by się mogło małego z tej perspektywy miasta. Małego, bo górowałam nad nim i dzięki temu mogłam przekonać się, jakie jest rozległe. Wieczorny mrok walczył z kolorowymi światłami, co sprawiało, że ten miejski krajobraz zapierał dech w piersiach. Dłuższą chwilę stałam i podziwiałam. Słyszałam za sobą kroki pana Lee i cichy dźwięk muzyki klasycznej, która włączyła się mniej więcej w tym samym czasie, co światła.
Drgnęłam, gdy mężczyzna podszedł na tyle blisko, że objął mnie dłonią w talii. Przyciemnił światła, więc w pomieszczeniu panował przyjemny półmrok. Dzięki temu to, co było na zewnątrz stało się wyraźniejsze.
- Podoba ci się? - zapytał mnie, gdy przyciągnął mnie tak blisko, iż opierałam się o niego plecami.
- Bardzo. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Ten widok jest świetny. Wszystko wydaje się takie małe – zamilkłam na chwilę – gdy tak parzę się z góry na inne budynki, samochody i ludzi, którzy są rozmiarów mrówek, to mam wrażenie, jakbym nie należała do tego świata. Jakbym... była ponad tym wszystkim: ponad problemami, zmartwieniami, tym całym bagnem, w którym próbuję nie utonąć – westchnęłam.
Pan Lee powoli wsadził dłoń pod moją bluzę. Tłumaczyłam sobie, że gęsia skórka, która pojawiła się na moim ciele była spowodowana chłodnym dotykiem jego palców. Niczym innym.
Mężczyzna delikatnie gładził kciukiem moją skórę na wysokości talii. Nie posuwał się dalej.
Nie robił nic złego, ale byłam pewna, że nie spodobałoby się to Weronice, dlatego musiałam o nią zapytać.
- Gdzie Weronica? - nieznacznie odchyliłam głowę do tyłu, aby na niego spojrzeć.
- Pewnie w swoim mieszkaniu – odpowiedział cicho.
- To ona tu nie mieszka? - zdziwiłam się. Wydawało mi się to takie logiczne, że oni... razem. Choć z drugiej strony, skoro nigdy jej nie zapraszał do sypialni... Chyba, że to on chodził do niej. Z powrotem odwróciłam twarz w stronę okien.
- Mieszka w mieszkaniu, które jej kupiłem. W dzień można stąd zobaczyć budynek, w którym się ono znajduje. Teraz mogłoby być to problematyczne, bo już trochę ciemno – objął mnie drugą ręką i nachylił się tak, że opierał swój policzek o moją głowę – nie ma powodu, żeby tu mieszkała.
- A żebym ja tu nocowała? Jest jakiś powód? - nie rozumiałam zachowania tego mężczyzny, kompletnie nie pojmowałam, jak raz może być dla mnie niemiły, oschły i arogancki, a innym razem (jak na przykład teraz) taki delikatny i nawet jakby... czuły. To kompletnie nie miało sensu. I przeszkadzało w nienawidzeniu go.
- Jest.
- Jaki?
- Twoje bezpieczeństwo.
Zagryzłam lekko wargę.
- Uważasz, że przy tobie będę bezpieczna?
Nachylił się tak, że poczułam ciepło jego oddechu tuż przy uchu.
- Tak. A ty Amelio, uważasz inaczej? - powiedział cicho.
Uważałam. I to tak bardzo uważałam, że nie będę przy nim bezpieczna.
Zrobiłam krok do przodu i odwróciłam się w jego stronę. Potrzebowałam... dystansu.
- Na pewno masz tu jakąś wolną sypialnię, żebym się mogła rozpakować – powiedziałam nienaturalnie wysokim głosem i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
- Mam nawet sześć wolnych sypialni, ale nie będziesz w nich spała – włożył ręce do kieszeni i przyglądał mi się nieodgadnionym wzrokiem.
- Mam spać na kanapie? - spojrzałam na rzeczony mebel. W zasadzie w pomieszczeniu było co najmniej pięć kanap różnej wielkości. Wyglądały na wygodne, więc nie przeszkadzało mi to.
- Masz spać ze mną. W mojej sypialni.
Przełknęłam ślinę. Znowu poczułam, że zaciskam pięści.
- To nie jest dobry pomysł...
- Czego się tak boisz, Amelio? - zrobił krok w moją stronę i po raz kolejny znalazł się stanowczo za blisko. Jedną rękę położył na moich plecach i przyciągnął mnie do siebie. Drugą oparł na moim policzku i zmusił mnie, abym spojrzała mu prosto w oczy.
Tak bardzo nie chciałam, żeby wiedział, ale przecież nie umiałam kłamać. Nie prosto w oczy.
- Ciebie – wyszeptałam.
Nachylił się i pocałował mnie w czoło. Zamknęłam powieki. Ten gest był tak niespodziewany, że miałam kompletny mętlik w głowie.
- A może tak naprawdę boisz się siebie, Amelio?
Przestawałam sobie ufać i to było najgorsze. Nie rozumiałam swoich reakcji i niektórych myśli. Wszystko, co sobie zaplanowałam: dystans, neutralność i pielęgnowanie nienawiści wymieszało się z dziwnymi pragnieniami, marzeniami i mrzonkami. Moja głowa była wręcz ciężka od tego, co się w niej kotłowało.
Nie tylko dzisiaj. Od kilku dni.
Tak bardzo żałowałam, że zeszłam do tego salonu w nieodpowiednim czasie. Mogłam sobie odpuścić tę głupią ulotkę, pójść kiedy indziej. Wszystko wyglądałoby inaczej.
- Potrzebuję przestrzeni. I dystansu.
- Apartament ma ponad 1600 metrów, myślę, że nie powinnaś czuć się w nim przytłoczona.
- Nie o to mi chodzi. Po prostu... jestem przyzwyczajona do samotności i dość zimnych relacji z ludźmi, których nie znam.
- W takim razie musimy się lepiej poznać – odpowiedział szybko, a ja wyczułam, że się uśmiechnął. Otworzyłam oczy. Miałam rację. Na jego ustach gościł delikatny uśmiech.
- Po co?
- Żebyś w mojej obecności czuła się swobodniej.
Szczerze wątpiłam, że poznanie go sprawi, iż nie będę skrępowana i rozstrojona emocjonalnie. Wolałabym chyba nic o nim nie wiedzieć. Nie znać go. Wszystko byłoby prostsze.
Pogładził mnie delikatnie po policzku, po czym wypuścił z objęć i zrobił krok do tyłu.
- Rozbierz się, Amelio.
Otworzyłam szerzej oczy.
To jest ten jego sposób na lepsze poznanie się?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro