Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

24 Co ci zrobił?

Tydzień w przybytku Madame Dubois zleciał niczym mgnienie oka. W dalszym ciągu uważałam, że było to specyficzne miejsce, ale – o zgrozo – zaczynałam akceptować jego groteskowość.

 W ciągu tych siedmiu dni nauczyłam się kilku rzeczy – i to nie perwersyjnych, ani obscenicznych, tylko takich zwykłych, chyba codziennych. Monique kazała czytać mi codziennie wiadomości z kilku dzienników, po to, bym była na bieżąco.

 Miałam to wykorzystać w rozmowach z potencjalnymi klientami, aby pokazać, jaka to nie jestem „na czasie". Do tego musiałam sobie wyrobić zdanie na temat każdej z poznanych informacji. W kwestiach politycznych: miałam pozostawać neutralna lub zgodna z kierunkiem, którego ode mnie oczekiwano.

Nigdy nie podejrzewałabym, że będę musiała uczyć się takich rzeczy, a na pewno nie w tym miejscu.

Madame pokazywała mi, jak powinnam się poruszać, stać, siadać. Jakich sztućców używać, w jaki sposób tańczyć. Miałam wrażenie, że biorę udział w czymś na kształt „Project Lady" wersja: burdel. To ostatnie nie dawało o sobie zapomnieć.

W ciągu tych siedmiu dni lepiej poznałam dziewczyny, z którymi mieszkałam. 

Allie umiała robić na drutach i oddawała się tej pasji, gdy tylko miała okazję. 

Denise – moja współlokatorka, miała kilku zaufanych klientów, ale z jednego zamierzała zrezygnować, gdyż wydawało się, że facet ma obsesję na jej punkcie. Na cały weekend wyjeżdżała z jednym z „przyjaciół" na jakąś konferencję do Las Vegas, więc miałam mieć pokój tylko dla siebie.

Nie, żeby robiło mi to jakąś różnicę – dziewczyny często nie było, więc i tak noce spędzałam samotnie. Niby byłam do tego przyzwyczajona, bo w końcu tak wyglądało całe moje życie, ale... po tej jednej nocy z panem Lee (podczas której przecież do niczego nie doszło, w końcu tylko spaliśmy) miałam wrażenie, że czegoś mi brakuje. Każdego ranka budziłam się i sprawdzałam, czy mojej talii nie owija silne, umięśnione ramię.

To było żałosne. Głupie. Niepotrzebne. Ale było. Po prostu... nie mogłam się pozbyć tego uczucia i tym bardziej gardziłam za to samą sobą, bo to żenujące. Że ja... i taki ktoś?

Nigdy.

Bethany miała tak naprawdę jednego, stałego klienta i wydawało jej się, że jest dla niego ważna. Sytuacja była na tyle skomplikowana, gdyż ten facet miał rodzinę: żonę i dzieci, a do tego bardzo ważną pozycję w nowojorskim świecie, przez co wahał się, co powinien zrobić.

Nie wierzyłam, że rzuci wszystko dla dziewczyny do towarzystwa, ale Beth chyba tak. Trzymałam za nią kciuki, bo była naprawdę w porządku: pomagała mi w ogarnianiu kuchni, prowadziła długie dyskusje na temat klasyki literatury światowej i tak ogólnie, była dobrą znajomą. Zasługiwała na szczęście, a to, czy czyimś kosztem, to już inna sprawa.

W ciągu tych siedmiu dni lepiej poznałam mojego ochroniarza. Każdego wieczoru spędzaliśmy kilka godzin na balkonie: byłam dziewczyną ze wsi nagle zamkniętą w mieście, z zakazem opuszczania budynku, więc wyjście na zewnątrz, mimo że dalej pozostawałam w środku, było dla mnie taką namiastką wolności i normalności.

Lucas przez pierwsze dni posłusznie stawał w progu, ale ostatecznie udało mi się go namówić i usiadł obok mnie. Ani razu mnie nie dotknął, gdyż miał wyraźny zakaz. Nawet, gdy Madame Monique opowiadała o różnych rodzajach pocałunków i kazała mi wypróbować swoją wiedzę na jakimś mężczyźnie, to mój ochroniarz stanowczo odmówił.

- Bardzo bym chciał pomóc, ale nie mogę. Amelia nie może dotykać żadnego mężczyzny, więc proszę, aby dała jej pani inne zadanie, Madame – zwrócił się do kobiety, gdy posłała po niego w wiadomym celu.

- Jak to ma nie dotykać innych mężczyzn? Do tego przecież ją przygotowuję, żeby dotykała! I to wszędzie! Ja to muszę poważnie porozmawiać z Oliverem... Tak nie może być!? Żeby on ingerował w moją pracę! Amelia musi się oswoić z dotykiem innych mężczyzn, w końcu ma ich zadowalać! Ten Oliver to jest niepoważny – utyskiwała, ale odpuściła mi pocałunki z Lucasem. 

W ramach tego całowałam Allie.

- Z dziewczyną zawsze jest inaczej, więc to tylko tak w ramach rozrywki – mrugnęła do mnie Monique, a ja zarumieniłam się. 

Nie żeby Allie zrobiła coś złego: po prostu... dziwnie się czułam, gdy mnie całowała. Nie było to nieprzyjemne, ale nie było też... przyjemne. Po prostu takie o. Neutralne.

- To całkiem nie twoje klimaty, prawda? - zapytała mnie dziewczyna, gdy byłyśmy w kuchni. Tego dnia była moja kolej na ugotowanie obiadu.

- Nie mam pojęcia, jakie są moje klimaty – zaczęłam, ale szybko mi przerwała.

- A kogo wyobrażałaś sobie, gdy się całowałyśmy? Mężczyznę czy kobietę?

Zagryzłam wargę. Doskonale wiedziałam, kogo sobie wtedy wyobrażałam i było to tak durne i niewłaściwe, jak chyba nic innego w całym moim życiu. Miałam zrytą psychę.

- Mężczyznę.

- No to właśnie dlatego nie są to twoje klimaty – zaśmiała się – Moje zresztą też nie. Weź tego swojego ochroniarza i z nim poćwicz. To przystojny facet: wysoki, umięśniony, młody... Na pewno pozytywnie cię zaskoczy.

Nie mogłam się z nią nie zgodzić: Lucas był młody, umięśniony i przystojny. Widziałam, jak pozostałe dziewczyny na niego patrzą. Niejedna chciałaby być „prześladowana" przez takiego typa. Dla mnie był tylko znajomym, a nasza relacja miała dość specyficzny rodzaj. Nie oczekiwałam, ani też nie chciałam od niego nic innego. Tak miało pozostać.

- Mam wrażenie, że jestem obserwowana – powiedziałam do ochroniarza, gdy jednego dnia tradycyjnie siedzieliśmy na balkonie i opowiadaliśmy sobie różne historie z naszego życia. Lucas miał do opowiedzenia więcej niż ja. Mieszkanie w Nowym Jorku było bardziej ekscytujące, niż dzieciństwo na odludziu w stanie Maine, w okolicach Augusty.

- Oczywiście. Obserwuję cię cały czas, przecież o tym wiesz – zarumieniłam się, gdy przypomniałam sobie, jak Luke spoglądał na mnie, gdy ćwiczyłam masaż męskiego członka na dildo. Madame Monique wbrew pozorom była certyfikowanym seksuologiem i posiadała dość gruntowną wiedzę o zaspokajaniu potrzeb fizycznych (tych „konkretnych" oczywiście). O tym, co powinnam robić w ramach tej jednej nocy, mogła mówić bez ustanku.

- Nauczę cię tylko podstaw moja droga, bo nigdy nie wiadomo, czy mężczyzna, który cię kupi nie będzie sobie życzył wejść w rolę twojego nauczyciela, także musisz trochę umieć, ale nie za wiele, w końcu masz być niewinna, ale chętna do wszystkiego, co ci zaproponuje. Zapamiętaj to sobie.

Pamiętałam. Dobrze pamiętałam. Miałam być chętna... słowo klucz. 

Jakie to będzie trudne do odegrania!

- Mam na myśli kogoś innego, niż ciebie... Spójrz na to auto – dyskretnie wskazałam w stronę czarnego samochodu, który każdego dnia zatrzymywał się naprzeciwko domu Madame i stał, dopóki siedziałam na balkonie. Wieczorem odjeżdżał – zatrzymuje się tu codziennie. Na początku nie zwracałam na nie uwagi, ale teraz mnie intryguje.

Ochroniarz spojrzał na samochód i momentalnie spochmurniał.

- Coś nie tak? - zapytałam widząc jego dziwną minę, ale tylko pokręcił głową.

- Widocznie pan Lee zostawił ci dodatkową ochronę, o której mnie nie poinformował. W zasadzie to mu się nie dziwię – obrzucił mnie spojrzeniem, którego nie potrafiłam zinterpretować – im lepiej cię poznaję, tym bardziej utwierdzam się w tym, że jesteś wyjątkowa.

Zaśmiałam się, żeby jakoś rozładować to niezręczne napięcie, które pojawiło się zaraz po jego słowach.

- Im lepiej cię poznaję, tym bardziej utwierdzam się w tym, że pierwsze wrażenie może być strasznie mylne. Tydzień temu przed gabinetem pana Lee byłeś... okropny, a teraz... teraz jesteś fajnym kolegą. Mogę z tobą porozmawiać prawie o wszystkim.

- A o czym nie możesz? - uśmiechnął się do mnie. Chyba zapomniał o dodatkowej ochronie w aucie.

- O takich dziewczyńskich sprawach – powiedziałam wymijająco.

I o rodzinie. O uczuciach. O tym na pewno nie zamierzałam z nim rozmawiać.

Po kolacji poszłam na chwilę do salonu – Madame miała dla mnie jakieś ulotki o psychofizologii seksualności człowieka, które – jej zdaniem – koniecznie miałam przeczytać, gdy do pomieszczenia wpadł nieznany mi mężczyzna. Nie miałam pojęcia, czemu ochrona przed wejściem go wpuściła, bo facet był bardzo nabuzowany. Wręcz kipiał wściekłością.

- Gdzie ona jest!? - rzucił ostrym tonem do Madame, ta jednak była oazą spokoju i nie dała się tak łatwo wyprowadzić z równowagi.

- Nie bądź głupi Williamie. Doskonale wiesz o tym, że moim klientom zależy na dyskrecji. Opuść mój dom, albo poproszę chłopców, aby wskazali ci drogę – powiedziała tonem, który sugerował, iż nie przyjmuje sprzeciwu.

Facet nie dał łatwo się zbyć i zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu. Chciałam dyskretnie wyjść, ale bałam się, że ruch skupi jego uwagę na mnie, więc tylko powoli odsunęłam się za kanapę, w stronę niewysokiego regału z porcelaną. Madame szczyciła się, że każdy z eksponowanych na nim talerzy pochodzi z innego kraju. Najwięcej miała tych z Francji.

- Gdzie moja Denise?! - mężczyzna nie dawał za wygraną. W pewnym momencie nawet się zatrzymał i wyglądał, jakby chciał przejść na korytarz w kierunku naszych sypialni.

- Williamie, doskonale wiesz jak to działa. Denise jest twoja, póki za to płacisz. Na ten weekend jej nie zamawiałeś. Proszę uspokój się i opuść mój salon, albo nie będziemy więcej współpracować – Monique w dalszym ciągu była spokojna, za co niezmiernie ją podziwiałam.

Starałam się nie rzucać się w oczy, ale w pewnym momencie moje spojrzenie napotkało to jego: wściekłe i tak jakby opętane szaleństwem. Szybko uciekłam wzrokiem w podłogę i przełknęłam ślinę. Czułam, że będą kłopoty.

- Skoro nie ma mojej Denise, to wezmę tą, jest nawet podobna! - krzyknął i momentalnie ruszył w moją stronę. Nie wiedziałam, co robić. Nie miałam za bardzo gdzie uciec, bo zarówno drzwi na korytarz, jak i te do holu znajdowały się za plecami mężczyzny, który coraz bardziej się do mnie zbliżał. Zrobiłam jedyną rzecz, jaka przyszła mi w tym momencie do głowy.

- LUCAS!!! - wydarłam się na cały głos.

Nie musiałam długo czekać. Ochroniarz w jednej chwili pojawił się w salonie i w mgnieniu oka ocenił sytuację. Napastnik zdał sobie sprawę, że nie wygra. Nie wyciągnie mnie z tego miejsca, bo Lucas mu na to nie pozwoli. Facet w akcie desperacji pchnął mnie z całej siły na ścianę, ale najpierw uderzyłam plecami o regał z porcelaną. Mebel był bardzo twardy, zabytkowy. Solidnie wykonany. Nawet nie drgnął, gdy na niego wpadałam. Moje plecy odczuły to jednak inaczej, zwłaszcza, że uderzyłam centralnie o kant regału. Jego róg boleśnie wbił mi się pod lewą łopatkę.

William po pchnięciu próbował zwiać, ale nie wyszło mu to, bo ochroniarz gwałtownie złapał go za garnitur i szybkim ruchem powalił na podłogę. Uklęknął przy nim tak, że jedną ręką trzymał dłonie mężczyzny, a kolano wbijał mu w plecy.

- Amelio, wszystko w porządku? - zapytał mnie, gdy tylko William przestał się rzucać. Lucas miał więcej siły, a w tym momencie wydawał się nie mniej zdenerwowany, niż facet leżący na podłodze.

- Tak – powiedziałam cicho. Zapewne będę miała siniaka na plecach, ale nikt nie powinien tego zauważyć. Nie przeszkodzi mi to w „pracy".

Ochroniarze Madame też przyszli, ale Lucas nie pozwolił im zabrać mężczyzny. Wyjął telefon i zaczął gdzieś dzwonić.

- Nie rób mi tego! To dobry klient, a to tylko niewielkie nieporozumienie, nie trzeba zawracać tym głowy panu Lee – Monique dopiero teraz zaczęła się stresować. Jeszcze bardziej spięła się, gdy mój ochroniarz powiedział do telefonu tylko kilka słów.

- Mamy problem. Chodzi o Amelię i pewnego faceta – spojrzał na mnie poważnie – tak, mam go. Dobrze. Czekamy – rozłączył się i przeniósł spojrzenie na Madame – pan Lee już tu idzie. Kazał zostać na miejscach i nikomu się nie ruszać.

Monique była bardzo niezadowolona, ale nie śmiała protestować. Ja nie miałam nic do gadania, więc posłusznie stałam przy regale, bo w dalszym ciągu bałam się zbliżyć do kanapy – była za blisko napastnika. Byłam pewna, że Lucas go nie puści, ale jakiś taki irracjonalny lęk cały czas mnie przepełniał.

Nie musieliśmy długo czekać na pana Lee. W zasadzie zjawił się w ciągu kilku minut. Musiał być gdzieś w pobliżu, bo o tej porze korki jeszcze się nie zmniejszyły i tak szybki przyjazd z samego centrum graniczyłby z cudem. Od Madame wiedziałam, że Oliver mieszka niedaleko Manhattanu, więc stosunkowo daleko od jej przybytku. Kilka dni temu cieszyłam się z tego, ale teraz... ucieszyłam się, gdy go zobaczyłam. Literalnie odczułam radość, choć było to dziwne i nieodpowiednie.

Pan Lee wszedł pewnie do salonu i od razu skierował swoje kroki w moją stronę. Na faceta na podłodze nawet nie spojrzał. Na Madame także. Całkowicie skupił się na mnie. Stanął bardzo blisko i uważnie lustrował moją twarz.

- Co ci zrobił? - zapytał cichym głosem. Skłamałabym, gdybym stwierdziła, że spokojnym.

Jego głos wcale nie był spokojny, wręcz przeciwnie. Kipiał ukrytym gniewem. Przestraszył mnie mimo tego, że wiedziałam, iż to nie ja jestem powodem jego niezadowolenia. Chyba.

- Nic takiego – chciałam załagodzić sytuację, bo wiedziałam, do czego był zdolny. Nie wyobrażałam sobie patrzeć, jak kolejna osoba ginie na moich oczach za takie głupstwo.

Pan Lee miał inne zdanie na ten temat. Wyciągnął rękę i położył na mojej szyi. Gładził mnie kciukiem po policzku, gdy pozostałe palce zanurzył w moich włosach, zaraz za uchem. Był niespotykanie delikatny. Zupełnie jak nie on.

- Zapytam po raz ostatni. Wiesz, że nie toleruję kłamstwa, Amelio. Co ci zrobił? - spoglądał na mnie twardo, co kłóciło się z tym, jak mnie dotykał. Nie chciałam, żeby zaczął mnie dusić, albo w inny sposób wymuszać moje posłuszeństwo, więc odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Tylko mnie popchnął. Nie przewróciłam się. Uderzyłam plecami o regał.

- To nic takiego Oliverze, daj spokój i każ puścić Williama. To jeden z lepszych klientów.

- Mogę ją wziąć i w ramach rekompensaty zapłacić podwójnie. Zagwarantuję jej niezapomnianą noc, obiecuję. Będę miły nawet dla prostytutki – wychrypiał facet leżący na podłodze, na co Lucas jeszcze mocniej go przycisnął.

- Nie waż się tak o niej mówić! – powiedział mój ochroniarz i spojrzał na faceta ze złością.

Nie powiem, zabolały mnie słowa napastnika. Z drugiej jednak strony... miał rację. Mieszkałam w burdelu, z dziewczynami „lekkich obyczajów", uczyłam się, jak być... prostytutką.

 Luksusową, ale w dalszym ciągu dziwką. Na jedną noc.

Przygryzłam wargę i spuściłam wzrok. Z faktami się nie dyskutuje.

- Jestem pewny, że to będzie niezapomniana noc – powiedział cicho pan Lee. W dalszym ciągu gładził mnie po policzku i przyglądał się mojej twarzy – Lucasie... zadbaj o to. Niedaleko Dwudziestej Pierwszej na Long Island w okolicach Pearson Street wylewali dziś świeży beton. Zrób z niego użytek, póki jeszcze nie zastygł.

- Oliverze! Nie ma takiej potrzeby! - próbowała protestować Madame, ale na nic się to zdało. Ochroniarz w asyście kilku innych wyprowadził z pomieszczenia rzucającego się Williama. Facet w końcu załapał z kim miał do czynienia i bardzo się mu to nie spodobało. Zaczął krzyczeć jakieś przeprosiny, jednak to i tak nie zmieniło decyzji pana Lee.

Spojrzałam w ciemne oczy mężczyzny. Nie wydawał się już tak zły, jak jeszcze chwilę temu.

- Nic się nie stało. Naprawdę. Lucas szybko zareagował i nie dał mu szans na... cokolwiek. On tu nie przyszedł z zamiarem zrobienia mi krzywdy. Szukał jednej z dziewczyn i trochę się zdenerwował, że jej nie ma – chciałam choć trochę wytłumaczyć napastnika. Może dzięki temu mu odpuści? Nie wyrządzi mu tak wielkiej szkody, jaką miał w zamiarze?

Pan Lee zabrał dłoń z mojej szyi i chwycił mnie za rękę, na której już nie było opatrunku. Przesunął kciukiem po czerwonym śladzie – jedynej pamiątce niedawnego skaleczenia. Byłam pewna, że i to z biegiem czasu zniknie.

- Spakuj swoje rzeczy Amelio. Teraz – spojrzał na mnie poważnie, a Madame od razu zaczęła protestować.

- Oliverze! Nie popadaj w paranoję! To jednorazowy epizod, ona naprawdę jest tu bezpieczna. Myślę... - nie dane jej było dokończyć, bo pan Lee od razu przerwał:

- Nie jesteś od myślenia Monique i dobrze o tym wiesz. Amelio – zwrócił się do mnie – masz pięć minut.

Cholerne pięć minut!

Westchnęłam cicho i ruszyłam w kierunku korytarza.

Spakowałam się szybciej, ale pozostałe dwie minuty po prostu przesiedziałam na łóżku. Było mi trochę przykro, bo to kolejny raz, gdy zmieniam otoczenie. Nigdzie nie dane mi było się przyzwyczaić, chociaż na chwilę. Już nawet i to miejsce zaczynałam akceptować... ale nie.

Cholerny pan Lee!

Dziś chyba wszystko było cholerne.

Gdy wróciłam na dół z torbą, to od razu ją ode mnie przejął. Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy do zaparkowanego nieopodal auta. Nigdzie nie widziałam Lucasa – musiał odjechać przede mną.

- Gdzie tym razem? - zapytałam zrezygnowana, gdy towarzyszący mi mężczyzna otworzył drzwi samochodu.

- Do mnie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro