Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18 Prośba

- Potrzebuję swoich ubrań – powiedziałam, gdy wychodziliśmy z pokoju – Skoro mam pięć tygodni mieszkać w Nowym Jorku, chciałabym wziąć z domu własne rzeczy i pożegnać babcię. Muszę dać jej znać, żeby się nie martwiła.

Nie zamierzałam wdawać się w szczegóły gdzie jadę i po co. Już sam fakt, że gdzieś jadę będzie dla niej zaskakujący, bo do tej pory nie oddalałam się od domu dalej, niż do najbliższego miasteczka na zamiejscowy wydział uniwersytetu stanowego. Babcia nie lubiła, gdy blisko niej nie było wnuków.

- Masz tu pełno ubrań. Wybierz sobie coś – pan Lee nie zaszczycił mnie nawet jednym spojrzeniem. Cały czas przeglądał coś w telefonie.

- Nie chcę tych ubrań. Chcę moje. W tych źle się czuję. Nie pasują do mnie. Nie zmuszaj mnie, żebym pięć tygodni chodziła w jednym dresie – dopiero na te słowa uniósł głowę znad komórki. Podziwiałam, jak może jednocześnie iść i nie patrzeć, gdzie idzie. Ja dawno przewróciłabym się o własne nogi, albo na kogoś wpadła. - Proszę – dodałam i spojrzałam mu prosto w oczy.

- Jak dla mnie możesz te pięć tygodni chodzić nago. Najważniejsze, żebym otrzymał moje pieniądze, reszta mnie nie interesuje.

- Myślisz, że to rozsądne, abym chodziła bez ubrania przy twoich pracownikach, ochronie i nie wiem, kogo tam jeszcze spotkam... Że wtedy... nikt nie będzie chciał mnie wykorzystać? Ręczysz za to?

Zatrzymał się gwałtownie, więc i ja przystanęłam, bo inaczej to bym na niego wpadła.

- Moi pracownicy mają zakaz dotykania cię, bo inaczej własnoręcznie ich zabiję. Dobrze o tym wiedzą.

- Jednak, gdy będę mieszkała w burdelu tej jakiejś Madame, to na pewno spotkam tam innych mężczyzn i klientów, którzy nie będą twoimi pracownikami, co wtedy?

W dalszym ciągu odważnie spoglądałam w jego oczy. Nie podobało się mu to, co mówiłam, widziałam to po jego chmurnym spojrzeniu i zaciśniętej szczęce. Po chwili jednak przeniósł wzrok ponad moją głowę i jego usta wykrzywił ironiczny uśmiech.

- Wtedy skończą jak on. Nikt nie ma prawa dotykać mojej własności bez pozwolenia.

Podążyłam za jego spojrzeniem i też to zobaczyłam.

Dwóch facetów prowadziło tego trzeciego. W zasadzie „prowadziło", to za duże słowo, raczej ciągnęli nieprzytomnego, zakrwawionego mężczyznę za ramiona. Głowa zwisała mu tak, że nie widziałam jego twarzy, ale musiała przedstawiać nieciekawy widok, o czym świadczyły rozbryzgi krwi na ubraniu. Gdy podeszli do nas bliżej pan Lee skinął na ochroniarza, na co ten złapał pobitego za włosy i odchylił jego głowę tak, żebyśmy zobaczyli.

Pisnęłam ze strachu i zakryłam usta dłonią. Twarz faceta była doszczętnie zmasakrowana. Wyglądała jak jedna, wielka, krwawa plama. Nie byłam w stanie określić gdzie jest nos, a co dopiero wskazać, ile poszkodowany mógłby mieć lat.

- Przywitaj się z Archibaldem, Amelio. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona z efektu, w końcu wykonano go na twoje specjalne życzenie – pan Lee nie spoglądał na pobitego faceta, ale na mnie. Chyba bawiła go moja reakcja na widok ofiary.

Rzeczywiście, przecież sama zarzucałam mu, iż nie dba o swoją własność, skoro pozwala bić dziewczyny i nie wyciąga z tego konsekwencji. Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo weźmie sobie moje słowa do serca.

- Nie miałam pojęcia, że... że aż tak... - pokręciłam głową i opuściłam ramiona. Przecież on wygląda, jakby zaraz miał umrzeć... i to przeze mnie.

- Czy nie tego chciałaś?

- Chciałam sprawiedliwości dla Amandy, nie masakry. - Odwróciłam się tak, żeby nie widzieć tego, co zostało z Archibalda. Pan Lee znowu skinął na ochroniarzy, a oni zabrali poszkodowanego.

- Zostawcie go gdzieś w rowie. Niech kona w męczarniach. Może krew zwabi dzikie zwierzęta, to nie trzeba będzie tego tuszować – rzucił na odchodnym, a pracownicy potaknęli.

Zagryzłam wargę i przymknęłam oczy. Przerażała mnie ta cała brutalność, z jaką traktowało się tu ludzi. To było tak nienormalne! Nie przywykłam do czegoś takiego. Babcia wychowywała mnie w miłości i szacunku do drugiego człowieka. Nigdy nie zrobiłam nikomu krzywdy. 

Teraz wychodzi, że jednak zrobiłam. Archibaldowi.

Poczułam palce pana Lee na mojej brodzie. Stanowczym ruchem uniósł moją twarz tak, aby spojrzeć mi w oczy.

- Otwórz oczy, Amelio.

Posłuchałam.

Nie wyglądał na zmartwionego czy choćby zawstydzonego. Zresztą, czego się spodziewałam. Nie dalej jak wczoraj zastrzelił przy mnie jednego ze swoich pracowników. Ten człowiek nie miał uczuć.

- Zrobiłem tylko to, czego chciałaś. Jak widzisz poważnie traktuję moje zasady i dbam o swoją własność.

- Skoro tak bardzo dbasz o swoją własność to dlaczego chcesz pozwolić, abym paradowała nago przed twoimi pracownikami, zamiast ubrana w swoje ubrania? To jest to twoje dbanie o mnie?

Przesunął palce z mojej brody i powolnym ruchem przejechał nimi po policzku. Odgarnął zabłąkany kosmyk moich włosów i założył mi go za ucho.

- Dbam o ciebie bardziej niż ci się wydaje, Amelio.

- Więc pozwól mi pojechać do domu po ubrania. Zależy mi na tym.

Dłuższą chwilę przyglądał mi się wzrokiem, którego nie potrafiłam zinterpretować. Nie miałam pojęcia, co myślał.

- Dobrze. Pojedziemy do twojego domu. Będziesz miała pięć minut na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Nie próbuj uciekać: dookoła domu rozstawię ochronę. Gdy przekroczysz ustalony czas osobiście po ciebie pójdę. Obiecałem nie robić krzywdy twojej babci, ale uwierz mi, po spotkaniu ze mną sama sobie ją zrobi. Już o to zadbam.

Zacisnęłam ręce w pięści, bo nie panowałam nad ich drżeniem. Słowa pana Lee przeraziły mnie bardziej niż widok pobitego Archibalda.

Tak bardzo go nienawidziłam! Nie mogłam się doczekać, aż uwolnię się od tego człowieka raz na zawsze i już nigdy więcej nie będę musiała go widzieć. 

Skinęłam głową, na znak, że rozumiem, a on nie drążył tematu, tylko szybko się odwrócił do ochroniarza:

- Zabierz ją do dziewczyn. Ma dziesięć minut na pożegnanie się z nimi i panną Spencer. Pilnuj jej cały czas.

Powiedziawszy to skręcił w lewo i ruszył do pomieszczenia, w którym wczoraj urzędował dealer.

- Chodź, bo czas nas goni – rzekł ochroniarz i wskazał ręką, gdzie mam iść.

Dziewczyny już wiedziały, że opuszczam ich towarzystwo. Ji gratulowała mi „awansu", a Alina nie mogła uwierzyć, że w moim wieku można być jeszcze dziewicą. Tylko Amanda spojrzała na mnie z troską.

- Po prostu nie ufam dzianym fiutom. Takim się wydaje, że wszystko mogą, szczególnie, gdy dużo płacą. Uważaj na siebie Amy. Będę za tobą tęsknić – wyjaśniła, gdy zapytałam ją o powód zmartwienia i serdecznie mnie przytuliła.

Panna Spencer też wpadła się pożegnać. Jak na staruszkę poruszała się bardzo żywiołowo i ani się obejrzałam, a i ona mnie uścisnęła.

- Nie nacieszyłam się tobą Hrabino, a już mi ciebie zabierają. A takie miałam plany... Już liczyłam, ile na tobie zarobię. - Spojrzała na mnie uważnie – No nic. Trzeba korzystać z tego, co jest. Dla ciebie lepiej będzie znieść jedną noc z jakimś starym zboczeńcem, niż cały rok z bandą niewyżytych i sfrustrowanych lokalsów. Jakbyś chciała wrócić, to pamiętaj, że zawsze trzymam dla ciebie miejsce.

Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć, bo nie zamierzałam nigdy tu wracać, ale wydawało mi się, że jej słowa miały być dla mnie miłe i pokazać, że... jakby co, to będę miała pracę... Nie chciałam być niemiła i parsknąć śmiechem, więc tylko grzecznie podziękowałam i nie wdawałam się w dyskusje.

- Naprawdę nie masz rodziny w Wielkiej Brytanii? No głowę dałabym sobie uciąć, ze gdzieś już widziałam twoją twarz... To było dawno temu, więc to nie mogłaś być ty... może nawet i nie twoja matka, ale może babcia... Jesteś podobna do babci?

Zdecydowanie pokręciłam głową. Ani ja, ani Michael nie byliśmy podobni do babci. W zasadzie babcia wyglądała kompletnie inaczej niż my: miała inną budowę ciała, posturę, rysy twarzy, karnację, kształt oczu i ust. Niebieski kolor jej źrenic także delikatnie różnił się od tego, jakim natura obdarzyła mnie, a nawet Michaela. Poza tym babcia była brunetką, aktualnie posiadała więcej siwych pasm, niż ciemnych, ale nijak się to miało do naszych włosów w kolorze blond. Na pewno nie przypominałam babci, nawet w jednym procencie. Mamę już tak. Widocznie mama wdała się do swojego ojca, ale babcia nigdy o nim nie mówiła.

- Ja nie zapominam twarzy... na pewno gdzieś ją już widziałam... - mój wygląd nie dawał spokoju pannie Spencer, ale nie miałam czasu dłużej z nią rozmawiać, bo ochroniarz kazał mi się zbierać. Ostatni raz uścisnęłam wszystkie panie, po czym wyszłam na korytarz, gdzie czekała Weronica. Uśmiechnęła się na mój widok. Miałam wrażenie, że ogólnie jest taka jakaś... wesoła. Nawet ją o to zapytałam.

- To nic takiego. Po prostu... dobrze zaczęłam ten dzień. Pan Lee mile mnie zaskoczył... I tak jakoś... poczułam się lepiej, niż wczoraj.

Domyślałam się, że nie poszedł do niej rano, żeby tylko ją obudzić, ale jakoś tak zrobiło mi się przykro, gdy pomyślałam, że zaledwie chwilę po tym, jak całował mnie, robił to samo z nią. W sumie nie powinno mnie to obchodzić.

- Cieszę się, że wszystko ci się układa. Mam nadzieję, że i mi się ułoży i nigdy więcej tu nie trafię -powiedziałam i odwzajemniłam jej uśmiech.

Spojrzała na mnie, jakby się wahała, czy coś mi powiedzieć. Ostatecznie jednak się przemogła.

- Muszę ci wyznać, że byłam wczoraj o ciebie zazdrosna. Wydawało mi się, że pan Lee patrzy na ciebie, jakbyś była dla niego ważna, a do tego to wezwanie do sypialni... Ale teraz rozumiem, że chodzi tylko o to, iż pilnuje żeby dobrze na tobie zarobić. Wie, że nie może się z tobą przespać, bo wtedy straci szansę na niezłą kasę, więc na pewno się na to nie zdecyduje. Nie jesteś dla mnie konkurencją.

Złapałam ją za rękę.

- Nie jestem nim zainteresowana i nie będę! Nigdy nie byłam twoją konkurencją... Nie miałam nią być. I nic z nim nie robiłam w sypialni. Po prostu spaliśmy – przecież nie będę dodawała, co się działo rano, bo w sumie nie było to nic ważnego.

Uścisnęła moją dłoń.

- Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. Dzisiejszy poranek uświadomił mi, że i jemu na mnie zależy. Na palcach jednej ręki mogłabym zliczyć, ile razy przychodził do mojej sypialni. Zazwyczaj wołał do gabinetu, a dziś rano... był taki inny niż zwykle... i całował mnie po szyi, a tego praktycznie nigdy nie robił... Miałam wrażenie, że jestem dla niego ważna – uśmiechnęła się sama do siebie na te wspomnienia. Musiały być miłe.

Ja w zasadzie też się uśmiechnęłam. Za pięć tygodni zapomnę o wszystkim i znów będę żyła swoim życiem. 

Życiem, w którym nie ma miejsca dla pana Lee, ani nikogo z jego otoczenia. 

I to będzie piękne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro