Rozdział I
Tak jak myślałem. Matt jest naprawdę świetnym kumplem. Co prawda, kompletnie nie nadaje się do powierzania tajemnic. Sam swoich nie potrafi zachować, ale jego towarzystwo, poza tą maleńką wadą, jest naprawdę przyjemne. Zwłaszcza, gdy ty nie masz śmiałości z kimś pogadać, on zrobi to od ręki. Im dłużej go znam, tym bardziej mnie zadziwia. W końcu minęły już trzy lata, od kiedy zaczął opowiadać mi o swoich palcach. Mają naprawdę dziwną historie, ale prawie mnie przekonał, że krótsze są lepsze. Ma chyba taki dar, który nieraz uratował nam skórę. Znaczy jemu, bo ja byłem angażowany w kłopoty przez Matta. Nie mogę jednak narzekać, bo czasem było warto zobaczyć zdezorientowaną minę rektora, od potoku słów mojego przyjaciela.
Nawet w tym momencie nie mógł się powstrzymać, od paplania językiem, jaki to nowy rocznik ma urocze dziewczyny. W tym także jego siostrę. Całkiem miła jest, ale mniej rozgada od brata. Dużo mniej. Widać, że błądzi gdzieś często myślami.
Nagle wpadłem na kogoś. Moje książki wypadły z dłoni, a sam straciłem na chwile równowagę.
- Przepraszam, zamyśliłeeee... - powiedziałem, potrząsając głową, gdy zaciąłem się na jednej samogłosce, wpatrując w dziwne, ale intrygujące fioletowe oczy.
Podałem dłoń, lekko zamroczony czarnowłosemu Koreańczykowi, o dziwnie dużych oczach, jak na jego azjatyckie pochodzenie. Zupełnie zignorował mój gest pomocy, odebrał książki od blondyna i odszedł bez słowa. Odprowadzałem go wzrokiem, aż do końca korytarza, gdzie zniknął za zakrętem.
- Dziwny ziomeczek, co nie? - powiedział dosyć głośno, wytrącając mnie z zamyślenia.
- Tak... - westchnąłem, chowając odtrąconą dłoń do kieszeni - wydawał się smutny.
Spojrzałem zmartwiony w stronę zakrętu, za którym zniknął chłopak. Nie był szczęśliwy, unikał kontaktu wzrokowego ze wszystkimi. To mnie bardzo niepokoiło.
- Takashi... ja wiem, że masz instynkty nadopiekuńczej matki i najchętniej pomógłbyś każdemu, ale każdy może mieć zły dzień - poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął promiennie.
- Ja wiem, ale... yhhh - powiedziałem cicho i przygryzłem wargę, wpatrując się intensywnie w martwy punkt na ścianie.
- Zapomnij o tej sytuacji... i chodźmy na wykład, bo się spóźnimy! - zawołał nadto entuzjastycznie, ciągnąc rękaw mojej kurtki.
Ruszyłem więc posłusznie w kierunku sali chemicznej za Mattem. Miałem mieszane uczucia co do tego. Najchętniej zapytałbym, czy na pewno wszystko jest dobrze. Szkoda, że chęci nie równają się z odwagą. Bez pomocy mojego przyjaciela nie zdziałam nic. Zawsze tak było. Znajdowałem sobie najbliższą dla mnie osobę, której usta nigdy się nie zamykały. Mówił, pytał, rozmawiał z innymi za mnie.
Kiedy dotarłem do sali, usiadłem na swoim miejscu i skupiłem swój wzrok, nie na tablicy, lecz na oknie. Było za nim widać wiele pięknych rzeczy. Wschód słońca ozdobił piękny pustynny krajobraz, a gęste promienie słońca odbijały się od ziarenek piasku. Zaraz obok widać było jedną z klas. Rolety były zwinięte więc idealnie widziałem co dzieje się w środku. Panował tam istny chaos. Książki porozrzucane po całym pomieszczeniu. Klasa biegała dziko, obrzucając się kartkami. Nauczyciel siedział na swoim biurku ze skrzyżowanymi nogami. Miał półprzymknięte oczy, a jego siwe, długie włosy opadały mu na ramiona w roztargnieniu. Tak właśnie wygląda lekcja wychowawcza u pana Garmadona. Próbuje najwyraźniej nauczyć swoich wychowanków równowagi i spokoju ducha, aby się z nimi zjednoczyć. On tak twierdzi przynajmniej. Pożałują dopiero za kilka miesięcy. Już im współczuje. Jednak, nie wszyscy wyznawali niszczycielskie spędzanie wolnej lekcji. W ostatniej ławce siedział już mi znany Koreańczyk. Nie wyglądał na zintegrowanego z klasą. Był ignorowany.
Nagle poczułem uderzenie w głowę, aby za chwile po sali rozniósł się głośny śmiech uczniów. Powróciłem myślami do lekcji. Nade mną stała pani doktor Misako Garmadon. Stała oparta o ławkę przede mną i wpatrywała się wyraźnie rozbawiona w moje przerażone oczy. Zdjęła okulary, przecierając je swoją zieloną chustą.
- Takashi, ja wiem że budowa cząsteczkowa wodorotlenków, to nie jest szczyt twoich marzeń, ale chociaż udawaj że mnie słuchasz - staruszka roześmiała się, zakładając ponownie swoje szkła.
- Przepraszam proszę pani - skuliłem się w ławce, przekazując jak jest mi wstyd.
Kąciki ust siwowłosej uniosły się. Poprawiając zagniecenia na swojej beżowej koszuli, wróciła do omawiania schematów. Nabrałem cicho powietrza, próbując się zorientować co robimy.
- Strona dwusetna, zadanie siedemnaste - szepnął mi do ucha Matt, a ja się lekko wzdrygnąłem zaskoczony.
- Dzięki - spojrzałem na niego z uśmiechem i otworzyłem podręcznik.
~♥~
Stołówka to jedno wielkie zbiorowisko głodnego bydła. Wszyscy krzyczą, śmieją się, gadają, a co najważniejsze, konsumują to ,,jedzenie". Czasem potrawy nie nadają się do zjedzenia, zwłaszcza gdy jakiś stażysta postanowi być szefem kuchni. Dzisiaj jednak gotowała Skylor Chen, będąca Mistrzynią Makaronu. Nieważne pod jaką on jest postacią, zawsze jest on perfekcyjny. Nic dziwnego, że dzisiaj wszyscy przypomnieli sobie o takim pomieszczeniu jak stołówka. Ja i Matt, będącym jednym z wyższych roczników, jesteśmy puszczani do przodu bez kolejki. Usiadłem w pierwszym lepszym miejscu, zajadając się daniem, podobnie jak mój przyjaciel.
- Cześć! Shiro! Mój ziomeczku! - zawołał w moim kierunku nie kto inny jak Carlos. - Tylko się stary nie udław, tak szybko jesz! - klepnął mnie w ramie, siadając obok mnie.
Zaśmiałem się krótko, wpatrując w niskiego blondyna. Jego twarz zawsze wyraża niepoprawny optymizm, a oczy zielone wręcz śmieją się za każdym razem, gdy mnie widzi. Jego piegi, zakryła opalenizna, a zadarty nos przekłuty był srebrnym kolczykiem.
- Mnie też bardzo miło cie widzieć - powiedziałem miękko, nawijając na widelec kolejną porcje makaronu. - Posłuchaj, mam do ciebie sprawę - rozejrzałem się, aby wykryć, czy ktoś nas nie podsłuchuje. - Potrzebuje informacji o kimś...
- Shiro! Dajże już z nim spokój! - mój najlepszy kumpel przewrócił oczami, wciągając po chwili do ust nitkę makaronu.
- Nim? - zapytał zaciekawiony blondas.
- Czarnowłosy Koreańczyk, takie fioletowe, duże oczy. Pierwszy rocznik - wymieniłem na prędcę, starając się mówić jak najciszej.
Carlos oparł głowę na łokciach, nabierając szybko wdechu. Jego zielone oczy spowiła mgła. Jeżeli mam się dowiedzieć coś więcej, to tylko od największej plotkary w szkole.
- Hymm... do Twojego opisu pasuje mi tylko taki jeden. Musze się upewnić. Ma długie włosy i w ogóle się nie odzywa? - zapytał zaciekawiony, wpatrując się intensywnie w moje oczy.
- Tak! To ten! - uśmiechnąłem się, abym zaraz mógł usłyszeć rozdrażniony jęk Matta.
- Keith Kogane. Dziwny dzieciak. Ma całkiem niezłe wyniki w nauce, a na symulatorze wypadł jako jeden z najlepszych. Z nikim się nie zadaje, ma w swoim bucie sztylecik. Wygląda groźnie, ale jest strasznie niezdarny. Poza tym, to sierota. - wymienił wszystkie informacje na jednym tchu, a ja starałem się robić notatki w głowie.
- Dzięki - burknąłem, starając się połączyć fakty.
- A co? Mamusia Shirogane wkracza do akcji? - zadrwił, popijając sok.
- A jakżeby inaczej - westchnął blondyn, poprawiając swoje okulary.
- Przestańcie mnie do cholery tak nazywać! - warknąłem rozdrażniony.
- Będę cię tym męczył do usranej śmierci!
- Och! Zamknij się już!
- Ej chłopaki! - zawołał mój kompan, zwracając na siebie naszą uwagę - Patrzcie! Idzie Keith! - pokazał na czarnowłosego chłopaka ze spuszczoną głową.
Coś czuje, że wydarzy się coś nie dobrego...
Heeeej! To ja! Skończyłam już rozdzialik! Mam nadzieje, że wam się spodobał. Wyszedł trochę długi(1100+), ale dla was to chyba i dobrze! Bardzo się uciesze z każdej gwiazdki i komentarza! Pozdrawiam z całego serduszka i przepraszam za błędy! ~ Futercia ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro