Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

✏8✏

Czekałam na swoją kolej w poczekalni, dzisiaj czuję się lepiej. Nie jest mi słabo, nie kreci mi się w głowie, a nawet nie czuję bólu.

Spojrzałam na karteczkę z numerem dziesięć, która była już zawinięta w lulonik, bawiłam się tym kawałkiem papierka z nudów. Myśl że zaraz ja wejdę do środka, i że będę później wolna cieszy mnie, nie lubię siedzieć na poczekalniach, a szczególności kiedy jestem u lekarza. Odwinęłam kawałek kartki, a później znowu zgięłam.

-Dowidzenia- usłyszałam za drzwiami gabinetu, swój wzrok skierowałam na drzwi które zaczęły się otwierać.  Teraz zaczęłam się stresować. Mam nadzieję że jestem tylko osłabiona.

-Numetek dziesięć- powiedziała pani doktor, poprawiłam torebkę na ramieniu, wstałam z krzesełka i weszłam do środka.

-Dzień dobry - mówię.

-Dzień dobry. Proszę siadać- pokazała kobieta na krzesełko które znajdywało się przed biurkiem.

-Co dolega?- spogląda na mnie z lekkim uśmiechem.

Kobieta była ubrana w fartuch lekarski, miała też na sobie czarne okulary, a długie czarne włosy wspięła w kucyk. Na moje oko wygląda na trzydzieści lat.

-Mam zawroty głowy, osłabienie, bóle, stany pod gorączkowe, lub gorączka, brak apetytu przez którego schudłam, ostatnio nawet miałam stan zapalny- kończę patrząc na jej oczy.

-Coś jeszcze?- pyta, i coś zaczeła klikać na laptopie.

-Nie. Chyba nie- mówię nie pewnie. Tak naprawdę nie przypominam sobie żebym coś jeszcze zauważyła.

-Od kiedy Pani tak się czuje?- spogląda na mnie.

Kłamać czy nie? Powiedzieć prawdę, czy kłamać?

-Od pół roku- mówię wstydliwie wyznając prawdę. Ja nie miałam tak naprawdę kiedy iść do lekarza, zbadać się. Przez tą żmije nigdy nie miałam czasu żeby zrobić kontrolne badania.

-Pól roku- kobieta powtarza moje słowa, i opiera się o oparcie na krześle na kółkach. - To może być toczeń - mówi pewnie.

Otworzyłam szerzej oczy, przez chwilę nawet wstrzymałam oddech, nie dowierzając że to mogę mieć.
Wiem że to jeszcze nie jest pewne, lecz przepuszczenia o tej chorobie, mną wstrząsła.

-Toczeń?- pytam szeptem, nie dowierzając.

-To tylko przepuszczania, co Pani mi podała to są główne objawy, ale wiadomo to tylko kilka z nich. Dam Pani skierowanie na pobieranie krwi, i na oddanie moczu. Któreś z nich nam powie czy to jest to, lub coś innego- po tych słowach zaczęła coś pisać na urządzeniu.

-Na to się umiera?- pytam.
Odwraca wzrok od laptopa.

- Długość życia osób z toczniem jest krótsza niż populacji ogólnej.Toczeń jest częstą przyczyną zgonów. Ze względu na choroby sercowo-naczyniowe, które wywołuje.- wraca znowu do laptopa.

Zaczynam się bać.

-Mamy wiele rodzai toczniów. Na przykład toczeń polękowy, skórny lub układowy.

Zaczęłam naprawdę czuć lęk. Wiedziałam co to jest, ale nie sądziłam że tyle jest ich rodzai. Z drukarki zaczęła wychodzić kartka.
Kobieta wstała, i podeszła do urządzenia. Wzięła kartkę, a później wróciła na swoje miejsce. Podpisała ją, i przybiła pieczątkę.

-Tutaj ma Pani do badania z krwią.- podała mi kartkę - na dzisiaj. Mam nadzieję że Pani nic nie jadła- spojrzała na mnie.

-Nie nic nie jadłam- mówię szczerze.

-To dobrze. To Pani podejdzie do recepcji, i Pani to da.- z drukarki zaczęła się drukować kolejna kartka. Lekarka wstała, wzięła i zrobiła to samo co przy pierwszej. - a tutaj na badania moczu. I też tak samo zrobić przy recepcji. Musimy jak najszybciej zrobić badania.
- otrzymałam kolejną kartkę. -To na razie wszytko. Dowodzenia.

-Dowidzenia- zabieram swoje rzeczy, i wyszłam z gabinetu.

Odrazu ruszyłam do recepcji, podałam panu który tutaj stał moje kartki podbite pieczątką od lekarki. Podał mi numerek, po czym wskazał gdzie miałam iść. Więc tak zrobiłam.
Szłam długim białym korytarzem, i szukałam drzwi z numerkiem trzynaście.
Gdy je zauważyłam, na korytarzu siedzisko pięć osób, z myślą że będę długo czekała, ponieważ byłam ostatnia.
Usiadłam na jednym z krzesełek obok starszej Pani. Myśl o tym że zaraz będę miała pobieranie krwi dobija mnie. Ja strasznie boję się igieł.

***

Otworzyłam drzwi, i weszłam do środka. Stanęłam przy drzwiach z małym szokiem, ponieważ moja mama stała przy gazówce i gotowała.

-Mamo?- spytałam odkładając małe zakupy na stół.

-Zaraz zupa będzie gotowa- odwróciła się do mnie przodem, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.

-Wszytko dobrze?- spojrzałam w jej oczy.

-Tak. Chcę się zmienić, chcę bynajmniej mniej pić. Już dużo czasu minęło od śmierci ojca- odwraca się do kuchenki gazowej, a później wyłączyła palnik.

-Czyli nie chcesz dzisiaj pić?- podeszłam pod drzwi, ściągnęłam buty, a kurtkę zaniosłam do pokoju. Wróciłam do kobiety, a na stole czekał już talerz z nalaną zupą.

-Dzisiaj coś czuję że i tak się napije. Ale mniej- kiwnęłam w milczeniu głową, przy tym analizując każde jej słowo.

Usiadłam przy stole, a po chwili zaczęłam jeść kalafiorową.
Przymknęłam lekko oczy rozkosząc się smakiem tego jedzenia, dawno nie jadłam tak dobrej zupy.
Kobieta usiadła przede mną, i sama zaczęła jeść.

-Dobre- powiedziałam z uznaniem, biorąc kolejną łyżkę do ust.

-Chce się leczyć Lily.- powiedziała patrząc na swój talerz.

-Spokojnie. Ważne że chcesz, to się uda. Pomogę ci. Nie jesteś sama.- złapałam ją za rękę, uśmiechając się pogodnie.

Wróciła mi nadzieja na lepsze dni, mam nadzieję że tak będzie, że wreszcie mama będzie szczęśliwa, i trzeźwa.
Niestety wiem że będzie to długa,i bardzo ciężka walka. Mam nadzieję że ona też to rozumie, wtedy będzie bardzo ciężko, i w trakcie leczenia będzie zapewne chciała się poddać.
Ale nie jest sama. Pomogę jej.

-Przepraszam cię córciu- powiedziała ze skutkiem.

-Mamo. Nic się nie stało. Obie damy radę.- wracam do jedzenia.
Mama uśmiechała się lekko, a później do mnie dołączyła do jedzenia.

-Gdzie byłaś?- pyta.

-Pomagałam znajomemu. Jutro normalnie do pracy idę.

Nie wiem dlaczego skłamałam. Chyba chodziło mi o to żeby nie dokładać jej problemów. Jej choroba, alkoholizm jest trudna do wyleczenia. Więc nie chcę żeby się o mnie martwiła.
Ale wiem że prędzej czy później będę musiała jej to powiedzieć, kiedy się okaże że mam poważną chorobę.
Ta myśl że mam  lupus erythematosus. Czyli toczeń rumieniowaty mnie przeraża. Czuję niepokój, boję się tego bardzo.

-Dobrze. Jak zjem to pójdę do siebie- kiwnęłam tylko jej głową, a potem każda z nas zajęła się swoim talerzem.

Po zjedzeniu obiadu, tak jak rodzicielka mówiła, to poszła do siebie.
Ja szybko umyłam naczynia, odpakowałam zakupy.

Otworzyłam szafkę i wyciągnęłam mleko.
Nalałam go do garnuszka, po czym włączyłam palnik.
Poszłam do pokoju, a z pod łóżka wyciągnęłam małą paczkę suchej karmy dla kotów.
Wróciłam do kuchni, i pomieszałam mleko.

Z rzeczami dla Herkulesa, weszłam do mojego ogrodu. Kot gdy mnie zauważył, odrazu przybiegł do mnie, i zaczął się łasić.

-Hej mały - mówię z uśmiechem, podchodząc do jego budy. Nalałam ciepłe mleko do jego miseczki, Herkulesik odrazu zaczęł pić, przy tym mrucząc. Do drugiej miseczki nasypałam mu suchej karmy. -Smacznego- pogłaskałam go, i poszłam spowrotem do domu.

Bardzo lubię zwierzęta. A kiedy go zauważyłam na swoim podwórku chudego, odrazu mu dałam jeść. Nie mogłam na to bezczynnie patrzeć. Nie chciałam żeby zdechł z głodu. Już minął prawie rok gdy u mnie jest, najchętniej bym go wzięła do domu, ale nie mam na to warunków.  Jeśli kiedyś się dorobię, wynajmę większe mieszkanie, i wtedy ze mną zamieszka.

***

Do plecaka schowałam gruby koc, zamknęłam go, do kieszeni kurtki schowałam telefon, po czym po cichu wyszłam z pokoju. Obrałam szybko buty, a po kilku sekundach byłam już w drodze do mojego ulubionego miejsca.

Skręciłam w ścieżkę leśną. Odpaliłam latarkę którą miałam w drugiej kieszeni, i szłam dobrze mi znanym kierunku.
Uwielbiam wychodzić wieczorem do miejsca gdzie mogę się wyciszyć.
Pomyśleć, lub popłakać.
Odkryłam je po śmierci taty, wtedy pierwszy raz poszłam do lasu, i znalazłam moje miejsce na ziemi, gdzie spokojnie mogłam się wypłakać. Nawet zrobiłam tam małą ławeczkę, tylko dla siebie.

Łapałam łapczywie oddech, idąc prosto do ławeczki. Jedyna rzecz która mnie wkurzała tutaj, to góra. Ale dzięki niej mam nieziemski widok na całe miasto.

Będąc przy drewnianym siedzeniu, ściągnęłam plecak i wyciągłam koc, rozłożyłam go na nim, i usiadłam. Spojrzałam na miasto które było już rozświetlone lampami ulicznymi,lub światłami. Panował już mrok, ponieważ zbliżała się już północ.
Uśmiechałam się lekko, tutaj naprawdę było przepięknie. Tylko ja, cisza i ten widok.

Moja cisza nie trwała długo.

Usłyszałam za mną jęki. Jakby ktoś sobie coś zrobił. Ale to nie możliwe, tutaj nigdy  nikogo nie było, a szczególnie o tej porze.
Włączyłam latarkę, i zaświeciłam w miejsce gdzie nadal było słychać głos.

-Kto tam jest?- wstaję z ławeczki. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi.

Pewnie nie jedna osoba by zaczęła uciekać, ale ja byłam z tych osób ciekawskich. Wzięłam wdech, i powoli podchodziłam do jednego z drzew.
Będąc bliżej, zauważyłam rękę, ktoś się chował za drzewem.

-Widzę cię- mówię pewnie. Osoba będąca za dużym pniem, wyszła z ukrycia, patrząc mi w prosty w moje oczy.
Dobrze poznawałam kto to jest.
Był ubrany w czarną bluzę,a na głowie miał kaptur, miał też na sobie czarne dresy. Gdyby nie to że go usłyszałam, to zapewne bym go nawet nie zauważyła.
Spojrzałam na jego ręce.

Miał krew na nich, a w drugiej trzymał broń. Trzymał się za brzuch.
Zrobił dwa kroki w moją stronę, powoli, a na jego twarzy było można wywnioskować że bardzo do boli.

-Jesteś sama?- pyta bez uczuć.

-Ttak- nie wiem dlaczego ale zająknęłam się.

Zrobił kolejne dwa kroki do mnie, i stałam w twarzą w twarz, z czarno włosym.

-Pomożesz mi- patrzył intensywnie w moje oczy- jeśli kogoś zauważysz, lub usłyszysz powiedz mi. Mogą mnie gonić - patrzyłam na niego z przerażeniem - Pomóż mi dojść do miasta. Tylko tyle proszę.

-Aleee..- nie wiedziałam co mu odpowiedzieć.

-Jeśli tego nie zrobisz to cię zabiją jak znajdą cię. Jesteś świadkiem. Będziesz trupem- powiedział każde słowo ze spokojem. Jakby dla niego to było wszytko oczywiste. Banalne.
Kim on jest?

-Czekaj chwilę - mówię po zastanowieniu się. Szybko zgarnęłam rzeczy, i wróciłam do niebieskookiego chłopaka.

Doszliśmy do końca mojej ścieżki, którą zawsze chodzę do mojego azylu.

- Dobra. Dam radę- odrywa się od mojego ramienia, i chowa broń za kurtką. Zrobił jeden krok przód i upadł na ziemię. -Kurwa- klnie.

Teraz to co zrobię może być głupie. Ryzykowne. Ale nie zostawię go tak na pastwę losu.

-Chodź - mówię, i pomagam mu wstać.- idziesz ze mną.- oparł się o moje ramię nic nie mówiąc.

Weszliśmy od tyłu do bloku, a później najciższej jak się dało weszliśmy po schodach. Otworzyłam drzwi do mieszkania.
Kiedy byliśmy w środku odrazu skierowaliśmy się do mojego pokoju.
W duchu dziękując że zrobiłam porządek. Zamknęłam za nami drzwi na klucz.

- Usiądź na podłodze przy łóżku. A ja idę po apteczkę- odeszłam od chłopaka, odrazu kierując się do łazienki. W niej wyciągłam z szafki dużą pomoc medyczną. Po chwili wróciłam do czarnowłosego, kucnełam przed nim ściągnij bluzę - po moich słowach otworzyłam apteczkę.

Wyciągnęłam z niej waciki, i wodę utlenioną. Wróciłam wzrokiem na chłopaka.
Na jego klatce piersiowej był tatuaż z skrzydłami i koroną. Po środku była ona, po lewej stronie jej było skrzydło anioła, a na drugiej stronie diabła.
Ten tatuaż obejmował większość jego klatki piersiowej. Był piękny, inny niż cała reszta.
Spojrzałam niżej, na jego brzuch, gdzie była rana.

-Głęboka?- pytam. Nie znam się.

-Nie. Ale krew masakrycznie leci- spogląda na ranę. Tutaj ma rację, dalej leciała krew.

-Będzie szczypać - mówię, i otworzyłam wodę utlenioną, po czym powoli nalałam jedną kroplę. Chłopak szybko złapał mnie za rękę, i syknął z bólu.
Niepewnie podniosłam wzrok na niego.

-Przepraszam- mówi to puszczając moją rękę. Patrzyliśmy w sobie oczy. Jego wzrok był obojętny, nic nie mogłam dostrzec.

Wróciłam do swojej czynności. Chłopak tylko wiercił się trochę, pod wpływem szczypania przez wodę.
Wacikami otarłam nadmiar tej substancji. Odkręciłam się bokiem do niego żeby sięgnąć po gaziki, i bandaż.

-Jak masz na imię?- usłyszałam jego głos.

-Lily- powiedziałam bez zastanowienia.

Odwróciłam się przodem do niego.
Położyłam trzy duże gazy.

-Trzymaj i usiądź bokiem - chłopak zrobił tak jak poprosiłam. Powoli i delikatnie zaczęłam zawijać na jego cielę bandaż.
Całą swoją uwagę skupiałam się na tej czynności.

-Aron- patrzę zdezorientowana na jego twarz. Chłopak zapewnie widząc moją zdziwioną minę zaczął znowu mówić.- Nazywam się  Aron Smith- uśmiecha się lekko.
Odwzajemniłam uśmiech, a później wróciłam do bandażowania jego rany.
Nie chcę wiedzieć jak to do tego doszło, co robił w tym lesie, i skąd ma broń.
Po prostu mu tylko pomagam i tyle, nic więcej. Więc od jutra znowu będę miała swoje popieprzone a zarazem spokojnie życie.
Związałam kokardkę i spojrzałam na niego.

-Jesteś głodny? Lub chcesz wody?- Aron powoli wrócił do poprzedniej pozycji.

-Zaraz idę.

-Nie. Ponieważ zaraz będę musiała zmienić opatrunek.- mówię szybko, żeby zbić mu z tej głowy jego plan.

-Zaraz będę miał ekipę- mówi pewnie.- zaraz przyjadą.

-Jeszcze ich nie ma. Głodny?- podnoszę jedną brew.

-Tak- mówi cicho.- ale zaraz...- nie dałam mu dokończyć.

-Siedz tutaj cicho, a ja idę do kuchni odgrzać zupę - wstaję szybko, a po chwili byłam w kuchni.










Jak są błędy to przepraszam

⭐ Cenię
💭Kocham

~Wi~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro