✏19✏
Liam dotrzymał słowa. Jeśli i tak jak nie będzie zgodności, to jestem naprawdę mu wdzięczna. Za to że spróbował.
Ten wynik ma przyjść za dwa dni, ten czas będzie dla mnie katorgą.
Ściągnęłam ręką, część śniegu z pomnika.
A po chwili położyłam na grobie już zapalony znicz.
Spojrzałam na imię taty, zrobiłam znak krzyża.
Życie nie raz, nie dwa dało mi popalić. Myślałam że nic gorszego nie może mi się przytrafić, po śmierci taty.
Ale jak to życie które mnie uwielbia, dało mi niesamowitą niespodziankę.
Rano myślałam że w ogóle nie stanę. Ból był tak silny, że mimo wziętych leków, przeszedł po prawie trzech godzinach.
-Tęsknię za tobą - mówię szeptem.
Jako dziecko babcia mówiła że jak mówimy do naszych bliskich zmarłych, to oni nas słuchają. I nawet doradzają.
Więc kiedy tylko tata umarł to zawsze mówię do niego.
Wiem że to jest dziecinne,i że to nie możliwe. Ale wolę myśleć że tak jest.
-Tato. Jeśli przeszczep się nie przyjmie, lub nie przeżyję operacji, to się zobaczymy. Ale boję się że mama całkiem się załamie - spojrzałam na znicz który położyłam na grobie.
Jeśli tak będzie, to moja rodzicielka naprawdę może się do końca załamać.
A tego bym nie chciała.
Wiem że jej stan psychiczny nie jest dobry, ale wiem że jest silna. Że może kiedyś się zmieni, przestanie pić, i będziemy jakoś razem żyć.
Kocham ją mimo wszytko. Za te kłótnie, za brak pieniędzy, za to że nie spędza ze mną czasu.
Mimo to.
Przecież to moja mama. Rodzicielka. Kobieta która dała mi życie, i troszczyła się mną. Mimo to że do pewnego momentu.
Dla mnie i tak będzie najlepszą mamą.
Wróciłam wzrokiem na grobek.
Wzięłam wdech, a łzy które miałam w oczach zaczęły spływać po moich policzkach.
-Przepraszam tato że nie jestem silna. Przepraszam cię- mówię szeptem, a po tych słowach moje oczy zaszkliły się bardziej. - Wiem że ci obiecałam że będę silna. Ale nie mam już na to sił. Przepraszam - robię znak krzyża.
Rękawem otarłam łzy, poprawiałam torebkę, i z puszczoną głową zaczęłam kierować się w stronę wyjścia z cmentarza.
Mimo że tyle lat upłynęło od tego dnia, to zawsze płaczę na grobie ojca. Nawet jak o nim wspominam to ryczę jak opętana.
Kiedy przeszłam przez bramę, od razu skierowałam się w stronę domu, nie chcę tam wracać, ale część mnie mówi że muszę tam być. Że muszę być przy mamie.
Ale chyba przed wejściem do mieszkania, wejdę jeszcze do sklepu żeby kupić jedzenie i jedno piwo dla niej.
Wiem nie powinnam kupować jej alkoholu, ale jeśli tego nie zrobię jest agresywna.
Z puszczoną głową szłam w stronę sklepu.
Idąc tak, los chciał żebym wyszła na kretynkę. Moje ciało zderzyło się w czyjejś. Westchnęłam cicho, zrobiłam dwa kroki w tył.
Czułam się naprawdę głupio, jak kretynka. Schowałam nerwowo ręce do kieszeni kurtki, i niepewnie podniosłam wzrok na moją "ofiarę".
Szatyn patrzył na mnie brązowymi oczami z zaciekawieniem, zrobił lekki uśmieszek przy tym przechylając trochę głowę w bok.
-Przepraszam. Nie chciałam- powiedziałam od razu, a swoje ręce zacisnęłam w pięść.
-Nic się nie stało- patrzył ciągle w moje oczy.- Przecież nic mi nie zrobiłaś - uśmiechnął się szeroko.
-To dobrze- lekko się uśmiecham nie pewnie.
- O czym tak myślałaś?- podrapał się po karku, przy tym słodko się uśmiechając.- Przecież nie jestem aż tak mały, żeby mnie nie zauważyć - mówi wracając wzrokiem na moją osobę.
-Nie ważne. Jeszcze raz przepraszam - mówię szybko czując poczucie winy.
-Spokojnie. Żyję - zaśmiał się. -Jestem Paul- w moim kierunku wyciąga rękę, z wielką radością.
-Lily- ścisnęłam jego dłoń
-Piękne imię. - powiedział z zachwytem, a w jego oczach mogłam zauważyć iskierki.
-Dzięki - mówię lekko speszona.
-Gdzie tak szłaś? - schował ręce do kieszeni kurtki, patrząc na mnie z góry.
-Do sklepu
-Mogę cię odprowadzić?- spojrzałam mu w oczy.
Czy ja w ogóle chcę teraz z kimś spędzać czas? Tak naprawdę potrzebuje spokoju, sama spędzić sama ze sobą. Odetchnąć.
Ale wpadłam na niego. Może być urażony. Może powinnam się zgodzić, żeby nie był bardziej zły.
Lily on mówił że nic się nie stało
-Jeśli nie chcesz to nie - o moich myślach przerywa mi głos szatyna.
-Nie- mówię szybko - jasne. - uśmiecham się lekko.
Ten jak małe dziecko się uśmiechał szeroko, a po chwili razem szliśmy chodnikiem w stronę sklepu.
***
Spojrzałam na mamę która, spała na kanapie, głośno chrapiąc.
Myśl że będę musiała jej powiedzieć że jestem poważnie chora, mnie dołuje.
Nie wiem jak ona to przyjmie.
Ale to przecież moja mama, powinna to dobrze przyjąć.
Westchnęłam, odkręcając się przodem do stołu od kuchni.
Położyłam reklamówkę z małymi zakupami.
Rozebrałam się, i zaczęłam chować jedzenie do lodówki i szafek.
Wzięłam do ręki sześciopak. Po cichu weszłam do salonu, i powoli położyłam napoje na stolik.
Usiadłam na podłodze, wzięłam do ręki pilot od telewizora.
Ściszyłam dźwięk, a później włączyłam na wiadomość.
Reporterka mówiła o jakiś tam zawodach. A po chwili zmieniła na temat który mnie zaciekawił.
-W mieście San Diego ostatnio doszło do nielegalnego wyścigu. Policja szuka sprawców, lub osób które coś widziały.
Nikt nie zginął, lecz policja mówi że osoby które brały udział w takim wyścigu, miały duże szczęście że nie było żadnego wypadku.
Moje oczy się powiększyły.
Nie wiedziałam że policja o tym wiem. Że oni nas szukają.
Mam nadzieję że się nie dowiedzą.
A jeśli już mają jakiś trop? Jeśli już mają nas w garści?!
Wyłączyłam telewizor, i poszłam do swojego pokoju.
Muszę jakoś się skontaktować z Aronem.
Ale jak?
Przecież nie wiem gdzie on mieszka, nie wiem jaki ma numer telefonu.
Nic nie mam. Zawsze go jakoś napotykałam na swojej drodze, ale za każdym razem nigdy nie miałam odwagi poprosić o głupi numer.
Debilka
Usiadłam na łóżku. Łapiąc powietrze.
Atak paniki. Panikuję.
Jak są błędy to przepraszam
Wiem że znowu długo czekaliście na rozdział.
Na taki krótki to nawet się nie opłaca czekać.
Wiem przepraszam za to!!
⭐ Cenię
💭Kocham
~Wi~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro