41 Imię
- A jak się potknę? - zaczynałam się coraz bardziej stresować dzisiejszym wydarzeniem. Niby do balu było jeszcze klika godzin, ale od samego rana chodziłam jak podminowana – czasami byłam zła, czasami płaczliwa. Nic mi nie pasowało i nie mogłam znaleźć sobie miejsca.
- To cię złapię. Będę prowadził. Nie martw się, poradzimy sobie – Oliver próbował mnie pocieszyć, gdy narzekałam mu, że nie umiem tańczyć – chcesz poćwiczyć? - zapytał nagle.
- Tu? - rozejrzałam się po salonie. Miejsca nie brakowało, ale jakoś tak zaskoczył mnie tym pytaniem.
- Pewnie – zaczął rozglądać się za pilotem, a gdy go namierzył, zajął się wyszukiwaniem odpowiedniej piosenki.
- Może coś takiego? Podobne będą i tam – włączył utwór i podszedł do mnie – Amelio, czy zechcesz ze mną zatańczyć? - zapytał szarmancko i podał mi dłoń, a gdy tylko moja ręka znalazła się w tej jego, to od razu przyciągnął ją do ust. Uśmiechnęłam się na ten gest i delikatnie dygnęłam przed nim. Objął mnie i zaczęliśmy tańczyć.
- Myślisz, że na przyjęciu puszczą piosenkę o wymiotowaniu? - zapytałam w nawiązaniu do słów utworu, w takt którego właśnie tańczyliśmy.
- Nie zdziwiłbym się, w końcu to popularny utwór – obrócił mnie na następnie przyciągnął bliżej.
„I knew I loved you then
But you'd never know
Cause I played it cool when I was scared of letting go
I know I needed you
But I never showed
But I wanna stay with you
Until we're grey and old
Just say you won't let go
Just say you won't let go"
Zauważyłam, że jakoś tak nagle zrobił się bardzo poważny. Przyciągnął mnie bliżej, niż wymagały tego kroki naszego tańca i wpatrywał się w moje oczy z taką intensywnością, jaką jeszcze u niego nie widziałam. Na zakończenie utworu po rak kolejny obrócił mnie w tańcu.
- Czas na wielki finał, kochanie – powiedział i przechylił mnie, zanim zdążyłam zapytać, o co chodzi.
Gdy wróciłam do pionu od razu przyciągnął mnie do siebie, żeby złożyć na moich ustach długi pocałunek.
- Tak mamy zakończyć taniec? - zapytałam cicho, gdy przestaliśmy się całować. W zasadzie to ja przestałam, bo Oliver w dalszym ciągu obsypywał całą moją twarz drobnymi pocałunkami: całował mnie po czole, nosie, policzkach, brodzie – gdzie tylko miał okazję.
- Na pewno wzbudzilibyśmy niemałą sensację. Takie zakończenie utworu w moim wykonaniu byłoby czymś niespotykanym – uśmiechnął się do mnie przebiegle – ale z tobą, kochanie, dopuszczam każdą możliwość.
Miałam wrażenie, że jakoś tak nagle poweselał. A do tego cały czas się do mnie kleił. Dosłownie. Nie miałam pojęcia, co takiego stało się podczas tego zwykłego tańca, ale zachowywał się trochę inaczej – tak jakby wiedział o czymś, o czym ja nie wiedziałam. Wkurzało mnie to niemiłosiernie.
Uroczysta kolacja miała zacząć się o dziewiętnastej, więc chwilę po drugiej byłam w domu Madame. Monique i Rachel miały mi pomóc z ogarnięciem się na ten wieczór. Pozostałe też chciały brać udział w przygotowaniach, niestety rano poleciały do Las Vegas, więc zdana byłam tylko na dwie pomocnice.
Gdy spojrzałam w lustro po dwóch godzinach czesania i malowania, nie byłam do końca pewna, czy rzeczywiście patrzę na siebie.
- To ja mogę tak wyglądać? - zastanawiałam się na głos. Musiałam otwarcie przyznać, że prezentowałam się, jak jakaś gwiazda z kolorowego czasopisma: Rachel wyprostowała moje niesforne włosy i napsikała je czymś tak, że teraz były ujarzmione i błyszczące, a do tego sięgały niemal talii. Monique wykonała mi iście sceniczny makijaż – podkreśliła nim głębię koloru moich oczu, a do tego tak wyeksponowała kości policzkowe i usta, że w pierwszej chwili nie mogłam siebie poznać.
- Zawsze tak wyglądałaś, moja droga. Tylko nie zawsze to podkreślałaś – Madame spoglądała na mnie z dobrotliwym uśmieszkiem.
Gdy nałożyłam czarną, prostą sukienkę (sięgała ziemi, ale miała ogromny rozporek na lewej nodze, a do tego cienkie ramiączka i tak głęboko odkryte plecy, że musiałam iść bez stanika), a do tego na stopach miałam ciemne sandałki na wysokim obcasie, to musiałam przyznać, że w takim wydaniu podobam się sama sobie.
- Oliver nie spuści cię z oczu nawet na moment – Monique co chwilę rzucała takim tekstem, że pewnie rumieniłabym się, gdyby nie te wszystkie warstwy podkładu, pudru i różu. Przy takiej masce żadne zawstydzanie nie było mi straszne.
- Szkoda, że nie masz żadnej biżuterii. Ten dekolt jest dość duży i pasowałoby coś zawiesić na szyi – zastanawiała się kobieta, a ja uśmiechnęłam się do niej radośnie.
- Właściwie to mam coś wyjątkowego – pokazałam jej naszyjnik mamy – pomożesz? - odgarnęłam włosy na jeden bok, żeby zapięła wisiorek na mojej szyi.
- Piękny. Misterna robota – pochwaliła błyskotkę.
- Mam też pierścionek – wsunęłam go na serdeczny palec lewej ręki – pamiątka rodzinna – dodałam szybko, zanim zaczęłaby snuć jakieś wymyślne teorie. Miałam kilka przypuszczeń, jakie by one były.
- Przełóż go na prawą rękę, moja droga, chyba, ze chcesz iść tam jako narzeczona Olivera – Madame zaśmiała się, gdy zobaczyła, jak szybko poprawiam mój błąd.
Narzeczona Olivera, też coś. Ma kobieta fantazję, no ma. Jeszcze bujniejszą, niż moja.
Półtorej godziny przed kolacją mężczyzna przybył do domu Monique. Kobieta kazała mi poczekać na klatce schodowej i zrobić wielkie wejście, gdy mnie zawoła.
- Gdzie Amelia? - gdy tylko usłyszałam głos Olivera gotowa byłam wyskoczyć zza drzwi, ale powstrzymywałam się, gdyż Madame mówiła, że powinnam wejść dopiero na jej znak i zobaczyć, jak on na to zareaguje.
- Zaraz przyjdzie. Usiądź mój drogi. Nie bądź taki niecierpliwy – pouczała go spokojnie kobieta.
- Chcę ją zobaczyć.
- Zaraz ją zobaczysz. Amelio! - wiedziałam, że teraz powinnam wyjść.
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie.
Gdy wchodziłam do salonu, to Oliver siedział na kanapie. Podniósł się od razu po tym, jak pojawiłam się w pomieszczeniu. Nie spuszczał ze mnie wzroku. Spoglądał z fascynacją na każdy mój ruch, dlatego też obróciłam się powoli dookoła własnej osi.
- I jak? - zapytała Madame.
- Zachwycająco. Jak zawsze – zrobił kilka kroków w moją stronę, a następnie chwycił mnie za dłoń i ją ucałował – gdybyś wcześniej szturmem nie zdobyła mojego serca, to właśnie w tym momencie oddałbym ci je z własnej woli – powiedział cicho, żebym tylko ja to usłyszała.
Zaśmiałam się lekko na jego słowa. Wiedziałam, że żartuje, ale mimo wszystko miło było usłyszeć taki komplement.
- Gotowi? - zapytała Monique, gdy stwierdziła, że zbyt długo wpatrujemy się w siebie i nic nie mówimy.
- Oczywiście – mężczyzna lekko się uśmiechnął – pozwolisz, kochanie – nadstawił ramię, a ja wsunęłam pod nie rękę.
- Bawcie się dobrze – rzuciła na odchodnym Madame, a my jej podziękowaliśmy i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Nie będzie ci zimno? - zainteresował się Oliver nieufnie spoglądając na tył mojej sukienki. Miałam wrażenie, że gdyby nie to, że siedzieliśmy w aucie, to objąłby mnie i próbował zasłonić moje plecy.
- Mam nadzieję, że wytrzymam. To tylko kilka godzin w pomieszczeniu pełnym ludzi – uśmiechnęłam się do niego niepewnie. W dalszym ciągu przyglądał się mi z takim wyrazem twarzy, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Chyba miał... tajemniczy dzień, bo mało mówił, a więcej rozmyślał i obserwował.
Lokal, w którym odbywało się przyjęcie był bardzo elegancki i jasny. Zapewne był też dość stary, bo wysokie okna ozdobione były gzymsami i płaskorzeźbami, a sufit nie był prosty, jak w normalnych restauracjach, tylko wygięty w łuk. Musiałam głupio wyglądać, gdy tak z zachwytem obserwowałam wszystko, ale mój towarzysz nie komentował tego, tylko cierpliwie dawał mi nacieszyć się nowym miejscem.
Później zaprowadził mnie do kilku osób, które jego zdaniem wypadało przywitać – prokuratora generalnego z rodziną, prokuratora federalnego z żoną, gubernatora, kilku sędziów, burmistrza, kapitana policji i szeryfa. Wszystkie imiona i funkcje zaczęły mi się mieszać, ale udawałam, że ogarniam. Uśmiechałam się miło i wykazywałam zainteresowanie bzdurnymi rozmowami o niczym tak, jak uczyła mnie Monique.
Dosłownie kwadrans przed kolacją, gdy powoli zbliżaliśmy się do jadalni (po drodze co chwilę ktoś nas zatrzymywał, żeby zamienić choć słowo z Oliverem) poczułam się dość nieswojo. Tak jakby... ktoś się na mnie patrzył i to do tego zbyt intensywnie. Nawet rozejrzałam się po sali i przysunęłam do mężczyzny, na co ten od razu objął mnie ręką w talii.
- Coś się dzieje? - zapytał. Spojrzałam na niego niepewnie.
- W zasadzie to nie, po prostu mam takie dziwne wrażenie... nieważne – westchnęłam szybko. To było głupie.
Dopiero przy stole zauważyłam go.
Eleganckiego mężczyznę w średnim wieku.
Ubrany był w ciemny garnitur i czarną koszulę. Brązowe włosy gdzieniegdzie poprzetykane siwizną zaczesał do tyłu, a szare oczy błądziły po gościach, jednak bardzo często wracały do mnie.
Usiadł centralnie naprzeciwko nas i nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Stefanie – przywitał się z nim mój partner.
- Witaj Oliverze – odpowiedział mu mężczyzna. Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale podszedł do niego kelner.
- Panie Castelli, prokurator przygotował dla pana miejsce kilka krzeseł dalej. Czy zechciałby się pan przesiąść? - zapytał chłopak.
- Nie mam zamiaru się przesiadać. To miejsce wyjątkowo mi odpowiada – odpowiedział Stefan. Nawet na moment nie przestał się we mnie wgapiać.
- Nie przedstawisz mnie swojej uroczej towarzyszce? - zapytał Olivera. Zauważyłam, że zastanawiające zachowanie obcego zwróciło też uwagę mojego partnera, gdyż spoglądał na mężczyznę z dystansem.
- Amelio, poznaj Stefana. Stefanie, to Amelia – przedstawił nas Oliver.
- Amelia... - facet uśmiechnął się do mnie i spoglądał w jakiś taki niepokojący sposób.
- Coś nie tak z moim imieniem? - zapytałam. Obecność pana Lee dodawała mi odwagi, bo byłam pewna, że gdyby tylko coś się stało, to na pewno by mi pomógł. Nie dałby mnie skrzywdzić żadnemu podejrzanemu typowi.
- Skądże znowu, jest piękne. Moja świętej pamięci matka miała takie samo – odpowiedział mi powoli, zaraz jednak zwrócił się do Olivera – gdzie znalazłeś Amelię? Jest zjawiskowa. Taka młoda... Na pewno jest już pełnoletnia?
- Mam prawie dwadzieścia lat – pospieszyłam z wyjaśnieniem, żeby nie myślał sobie, że jestem jakąś licealistką.
- Dwadzieścia... - powtórzył po mnie i wbił wzrok w pana Lee, czekając zapewne na jego odpowiedź w związku ze wcześniej zadanym pytaniem.
- W zasadzie to oboje znaleźliśmy się całkiem przypadkiem – Oliver delikatnie odwrócił się do mnie i uśmiechnął, gdy tylko nasze oczy się spotkały.
- Nie wierzę w przypadki. W zrządzenie losu już prędzej – Castelli przenosił spojrzenie raz na mnie, raz na mojego towarzysza.
- Być może masz rację. Może tak właśnie miało być. Miałem ją poznać, a ona mnie.
Odpowiedziałam mu uśmiechem. Doskonale wiedział, jaką drogę przeszliśmy od momentu naszego pierwszego spotkania, do tego, w którym teraz byliśmy. Niby to tylko kilka tygodni, ale mentalnie to wręcz lata świetlne.
- Po tym, jak na siebie patrzycie, to przyznaję ci rację, miałeś ją poznać – Stefan uniósł kieliszek w geście toastu – za niespodziewane spotkania, które potrafią zmienić życie i za los, który czasami pokrętnymi ścieżkami prowadzi nas tam, gdzie powinniśmy być.
Oliver nie skomentował słów mężczyzny. Również wzniósł swój kieliszek.
- Piękna biżuteria – Castelli kilka chwil później zwrócił uwagę na mój wisiorek i pierścionek – Oliver się postarał – rzucił jakby od niechcenia, a ja poczułam się w obowiązku, żeby mu wyjaśnić:
- To pamiątka rodzinna. Po mamie.
- Ach tak... jak rozumiem, twoja mama nie żyje, Amelio?
- Tak.
- A... ojciec?
- Też nie żyje.
- Dawno temu zmarli?
Czułam się trochę jak na przesłuchaniu i dziwiło mnie to nagłe zainteresowanie mężczyzny.
- Tak, dawno. Byłam wtedy dzieckiem.
- To kto się tobą opiekował przez te wszystkie lata? - dociekał Castelli.
- Babcia.
- Babcie to wyjątkowe kobiety – spojrzał na mnie i pokiwał głową – W dalszym ciągu nie odpowiedziałeś mi, gdzie ją znalazłeś? - zwrócił się do Olivera.
- A czy to ważne? Po prostu ją znalazłem.
- Pytam z czystej ciekawości. Znam całe Stany i zapewne większość miejsc na świecie, ale nigdzie nie spotkałem tak uroczej dziewczyny, jak twoja partnerka.
- Jestem z Maine – dodałam szybko. Niepokoił mnie kierunek tej rozmowy. Stefan niby nie robił nic złego, ale czułam się przy nim jakoś tak nieswojo.
Zaskoczyło mnie, gdy podczas deseru przestrzegł mnie przed zjedzeniem tarty.
- To z cytrusami – powiedział, a ja momentalnie wybrałam inne ciasto.
- Nie lubisz cytrusów? - dopytywał Oliver.
- Nie jem, bo mam na nie alergię, wprawdzie nie tak dużą, jak moja mama, bo ona naprawdę bardzo unikała tych owoców, ale mimo wszystko uciążliwą, więc też ich unikam.
Przez dłuższą chwilę mężczyźni obrzucali się zagadkowymi spojrzeniami. Dopiero, gdy wstawaliśmy od stołu i mieliśmy przejść na salę balową Oliver odezwał się do Castelliego.
- Nigdy nie pytałem, jak na imię miała twoja córka... - mój partner spoglądał na starszego mężczyznę dość czujnie, tak jakby... czegoś się spodziewał. Kompletnie nie rozumiałam, co się między nimi działo, bo na pierwszy rzut oka wydawało się, że prowadzili zwykłą, uprzejmą konwersację, jednak ja miałam wrażenie, iż zachowywali się trochę jak takie dwa koguty: niby spokojne, ale w każdej chwili gotowe skoczyć na siebie.
Castelli uśmiechnął się szeroko i na odchodnym rzucił.
- Miała imię po babci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro