33 Co ty mi robisz, Amelio?
A było tak przyjemnie. Spokojnie. Dobrze.
Zastanawiałam się, jak mu to powiedzieć, żeby nie pogorszyć sytuacji. W końcu za kilka tygodni zniknę, a Weronica zostanie – lepiej, żeby mieli poprawne stosunki. Mimo wszystko nie chciałam robić jej problemów.
- Tak jak już mówiłam. Miałam mały wypadek podczas obiadu.
Spoglądałam przed siebie – na widok z okien apartamentu. Podobał mi się nawet w swojej popołudniowej wersji, choć wieczorna była moim zdaniem bardziej urokliwa.
Oliver zabrał rękę z mojego brzucha i przesuną ją na twarz. Delikatnie objął mój policzek i przechylił moją głowę tak, żebym patrzyła w jego oczy.
- Jak wyglądał ten wypadek?
Gładził mnie kciukiem po policzku. Wydawał się spokojny, ale... czujny. Musiałam to dobrze rozegrać.
- Ryż spadł mi na włosy.
Wyraz jego twarzy nie zmienił się. Widocznie moje rewelacje nie zaskoczyły go. Może obędzie się bez szczegółów.
- Jak to się stało, że był ponad twoją głową?
Zacisnęłam ręce w pięści, ale nie mógł tego zobaczyć, bo chowałam je w rękawach bluzy. Nadzieja matką głupich.
- Dziewczyny podawały sobie talerz i tak jakoś wyszło... a że mam gęste włosy, to trudno jest się teraz go pozbyć. Będę musiała umyć je jeszcze raz. Nie chciałam nadużywać gościnności Allie, bo i tak dwa razy mi pomagała.
Przesunął palcami po moim policzku, a następnie odgarnął mi kosmyki z twarzy i założył za ucho.
Niestety.
Jego wzrok nie wydawał się już tak łagodny.
Zauważył.
Aż wstrzymałam na chwilę oddech, gdy przesunął palcami po mojej skroni.
- Czy coś jeszcze spadło, oprócz tego ryżu? - zapytał cicho.
- W zasadzie to spadło całe danie. Nic mi się nie stało! – dodałam szybko i chciałam odwrócić głowę, ale mnie powstrzymał.
- Obserwowałem cię rano, gdy spałaś. Jestem pewny, że nie miałaś tego wcześniej.
- Curry było dość ciepłe.
Przyciągnął mnie jeszcze bliżej. Oparłam jedną rękę na jego torsie żeby zachować choć pozory dystansu, który od kilku chwil coraz bardziej się zacierał.
- Kto trzymał talerz nad twoją głową?
Przełknęłam ślinę. Wwiercał się we mnie spojrzeniem tak intensywnie, że zaczęłam się obawiać o każde wypowiedziane słowo.
- A czy to ważne? To było przypadkiem. Dlaczego tak drążysz? Każdemu może się zdarzyć.
- To, w jaki sposób próbujesz omijać temat tylko nadaje mu ważności. Gdybyś od razu powiedziała o co chodzi, to nie drążyłbym, ale teraz jestem pewny, że coś ukrywasz. Nie okłamuj mnie Amelio, wiesz, że tego nie lubię.
Wiedziałam. Już mi o tym mówił.
- Nie okłamuję.
- To co w takim razie robisz?
- Po prostu nie mówię wszystkiego.
Wykrzywił usta w ironicznym uśmieszku i pokręcił głową.
- Kochanie, jeśli nie mówisz wszystkiego, to po prostu kłamiesz. Nie ma czegoś takiego jak półprawda. To zawsze jest całe kłamstwo.
Kochanie. Nikt oprócz babci tak na mnie nie mówił. Babcia mówiła szczerze, Oliverowi pewnie tylko tak się powiedziało. Przypadkiem.
- A nie będziesz zły?
- Będę, jeśli mi nie powiesz. Myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę, że mogę zapytać Monique. Wolałbym jednak usłyszeć to od ciebie. Chciałbym ci ufać na tyle, żeby być pewnym, że mnie nie oszukasz w tej kwestii, Amelio.
Zrobiło mi się głupio, bo oszukiwałam go nie tylko w tej sprawie. Nieznany członek rodziny... Dziwne wspomnienie z New Haven... pewnie jeszcze coś by się znalazło. To jednak były istotne i osobiste sprawy. Sytuacja z domu Madame nie należała do „tajemniczych" priorytetów. Nie dotyczyła mojej przeszłości.
Dłuższą chwilę spoglądaliśmy na siebie. Mimo że trzymał mnie mocno, to jednak nie było to agresywne. Wyczuwałam w jego sile pewną delikatność, co mnie zaskoczyło. Podczas naszych pierwszych spotkań wyglądało to inaczej niż teraz.
Nie mogłam o tym zapomnieć. Nie zamierzałam mu zaufać.
Okłamywanie go prosto w oczy byłoby jednak głupotą.
- Weronica.
Nie wydawał się zaskoczony. Zacisnął usta i poruszył się, jakby zamierzał wstać, ale go zatrzymałam. Przesunęłam rękę z jego klatki piersiowej na ramię i chwyciłam.
- Zostań, proszę. Ona nie chciała – zdawałam sobie sprawę, że nie była to prawda, ale znałam go na tyle, żeby spodziewać się bardzo brutalnej reakcji.
Archibald. William.
To były poniekąd „moje" ofiary. Przyczyniłam się do tego, co ich spotkało.
Nie chciałam dopisywać do tej listy Weronici. Mimo wszystko nie.
- Sama w to nie wierzysz. Jeśli coś ci zrobiła, to z pełną premedytacją. Nie tłumacz jej – mój nagły protest musiał go zaskoczyć, ale przyniósł efekt, gdyż mężczyzna nie ruszył się z kanapy. Nie wiedziałam na jak długo, więc musiałam kuć żelazo, póki gorące.
- Zrobiła to, bo czuje się niepewnie. Ja ją rozumiem. Sam musisz przyznać, iż to, że ja jestem tu, gdzie ona powinna być, jest po prostu dziwne.
Pogładził mnie po policzku, a następnie przeniósł dłoń na moją szyję i lekko przesuwał palcami wzdłuż jej boku. Dotyk Olivera po raz kolejny wywołał we mnie dreszcz: trochę strachu, trochę niepewności, a trochę... w zasadzie nie wiedziałam czego. To trzecie uczucie było tak ulotne i trudne do określenia, że nie potrafiłam jeszcze go nazwać.
- Ona jest tam, gdzie powinna być. Ty też jesteś tu, gdzie powinnaś być.
Nachylił się nade mną tak, że nasze twarze dzieliły centymetry. Spoglądał na mnie błyszczącymi oczami pełnymi różnych emocji. Jego tęczówki wydawały się w tym momencie praktycznie czarne.
- Powinnaś być w moim mieszkaniu, bo sam cię zaprosiłem – przechylił głowę w bok i delikatnie pocałował mnie w policzek - powinnaś być w moich ramionach, bo tego chcę – przesunął głowę w przeciwną stronę i złożył pocałunek na drugim policzku – powinnaś być w moim łóżku, bo tego pragnę – musnął wargami moje czoło – powinnaś być w moim życiu, bo tego potrzebuję. Potrzebuję ciebie, nie Weronici – przesunął dłoń na tył mojej szyi. Spojrzał mi ostatni raz w oczy i przyciągnął moją głowę do siebie.
Przesunął swoimi ustami po moich. Na początku delikatnie. Lekko. Jakby sprawdzał moją reakcję.
Jego ruch zaskoczył mnie na tyle, że zastygłam, wręcz stężałam ze zdumienia, ale nie zaprotestowałam.
Nie chciałam protestować. Zamknęłam oczy i... po prostu byłam. Czułam. Poddałam się temu, co i tak było nieuniknione.
Gdy zauważył, że akceptuję tę sytuację, przestał być już taki subtelny. Jego usta poruszały się zaborczo w mocnym i gorącym pocałunku. Napierały na mnie nie pozwalając na bierność, więc uległam.
Oddałam mu pocałunek. Całowałam go tak, jak żadnego przed nim. Nie żebym miała w tej kwestii jakieś wielkie doświadczenie – po prostu kilka całusów w liceum i to najczęściej podczas gry w butelkę. Nic poważnego. Nic takiego, jak to, co działo się teraz.
Nieświadomie przesunęłam rękę z jego ramienia i objęłam go za szyję. Wetkałam palce w jego włosy.
Wystarczyło, że delikatnie rozchyliłam usta, a powoli wsunął w nie język. Nasz pocałunek stał się intensywny i dziki. Nie myślałam w tym momencie o niczym, po prostu syciłam się nim – jego smakiem... zapachem... dotykiem. Było mi tak dobrze, jak jeszcze nigdy.
Krew szumiała w uszach, a serce waliło jak oszalałe. Zorientowałam się, że Oliver reaguje podobnie – czułam szybkie bicie serca pod dłonią, którą trzymałam na jego piersi. Miałam wrażenie, że ogarnęło mnie jakieś szaleństwo – chciałam, żeby ta chwila się nie kończyła. Żeby wszystko się zatrzymało.
Nie miałam pojęcia, jak długo trwał ten pocałunek. Straciłam rachubę czasu. Powoli odrywaliśmy się od siebie, a nasze usta muskały się delikatnie, tak jakby nie mogły się rozstać.
Tak bardzo nie chciałam wracać do rzeczywistości, bo wtedy od razu pojawiłyby się wyrzuty sumienia: względem Weronici, bo robiłam coś, czego nie powinnam. Jakkolwiek by mnie nie przekonywał – w tym momencie to ja byłam „tą drugą". Tą, która zagrażała ich pokręconemu związkowi.
Pojawiłyby się także wyrzuty sumienia względem mojej rodziny, bo przez krótką, naprawdę krótką chwilę zapragnęłam nie wracać do domu. Zostać tu i czekać na rozwój wydarzeń, co było ekstremalnie głupie. Nierozsądne. Nieodpowiednie. Nie w moim stylu.
Wreszcie pojawiłyby się wyrzuty sumienia względem Olivera: moje frywolne zachowanie mogło mu zasugerować, że przystałam na jego propozycję, co nie byłoby zgodne z prawdą. Moje miejsce było z rodziną. Nic nie mogło tego zmienić.
Gdy się ode mnie odsunął w dalszym ciągu miałam zamknięte oczy. Pragnęłam zatrzymać tę chwilę jak najdłużej. Zdawałam sobie sprawę, że nie mogła się więcej powtórzyć. Że to był tylko ten jeden, jedyny raz. Tak było bezpieczniej.
Powoli uchyliłam powieki. Spodziewałam się, że będzie na mnie patrzył. Nie przypuszczałam, że z taką mocą. Jego spojrzenie wręcz parzyło ukrytym ogniem, co kontrastowało z poważną miną mężczyzny.
- Co ty mi robisz, Amelio? - zapytał cichym, lekko zachrypniętym głosem.
Zdziwiłam się na te słowa. Wydawało mi się, że nie robiłam nic złego, po prostu, naśladowałam jego ruchy. A może jednak... zrobiłam coś nie tak? Może... był mną rozczarowany?
- Przepraszam, ja... nie chciałam. Już więcej tak nie zrobię – zaczęłam się tłumaczyć. Nawet pokręciłam głową i oderwałam od niego swoje ręce. Próbowałam się też odsunąć, ale mnie nie puścił. Uśmiechnął się delikatnie i czule pogłaskał mnie po policzku.
- Zrobisz tak. Jeszcze nie raz. Wiesz o tym.
- Nie możemy – szłam w zaparte – Przecież ty nie całujesz takich jak ja i Weronica.
- Jak ty i Weronica?
- Dziwek.
Przestał się uśmiechać. Poczułam, że wzmocnił uścisk na moich plecach. Spojrzał na mnie groźnie.
- To prawda, że nigdy nie całowałem Weronici, ale ty nie jesteś nią. Nie jesteś taka, jak ona – złapał mnie za brodę - Nie jesteś dziwką. Nigdy nią nie byłaś – powiedział dobitnie.
- Ale będę. Już niedługo będę.
Cztery tygodnie i będę.
- Nie będziesz. Liczę, że rozważysz moją propozycję i zostaniesz ze mną.
Zapomniał dodać, że wtedy w dalszym ciągu będę dziwką. Jego dziwką. Sprzedam się za dług brata. Czy obcemu facetowi, czy jemu – bez różnicy. I tu, i tu za pieniądze.
Byłam pewna, że zauważył wątpliwości w moich oczach.
I usłyszał burczenie w brzuchu.
Przez sytuację z Weronicą nie dane mi było dokończyć obiadu i teraz zaczynałam to odczuwać.
- Odgrzeję kolację – wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu i wstał.
Tak nagle zrobiło się... pusto. I zimno.
Potrząsnęłam głową, żeby pozbyć się tych bezsensownych myśli i ruszyłam do kuchni – nie chciałam być obsługiwana.
Podczas kolacji rozmawialiśmy głównie o naszych studiach i zainteresowaniach. Opowiedziałam o moim dziecięcym marzeniu, żeby zostać księgowym tak jak tata. Że dlatego wybrałam taki kierunek. Że podoba mi się to, czego się tam uczę. Wspomniałam, iż lubię zwierzęta, ale nigdy żadnego nie miałam tak na stałe, bo babcia była alergikiem i nie akceptowała sierści.
- Michael przemycił kiedyś do domu węża i przez jakiś czas udało się mu ukrywać go przed babcią. To nie było nic jadowitego, zwykły wąż trawny. Brat miał problem z karmieniem go, bo nie radził sobie z łapaniem myszy, ale... kilka tygodni wcześniej znalazłam małą sowę. Wypadła z gniazda, więc wzięłam ją do domu. Karmiłam mięsem i owadami, aż w końcu trochę podrosła i sama zaczęła polować. W podzięce za troskę czasami zostawiała mi zaduszone myszy na parapecie. Wykorzystywaliśmy je, żeby karmić węża. Niestety sekret Michaela się wydał, gdy wąż mu zwiał i przeniósł się do sypialni babci. Nie była zadowolona ze znaleziska i brat musiał się z nim pożegnać – uśmiechnęłam się sama do siebie na to wspomnienie. To były niezapomniane chwile. Szkoda, że nie doceniałam ich wtedy, gdy trwały, a zaczęłam tęsknić dopiero, gdy stały się przeszłością – a sowa odwiedzała mnie przez kilkanaście miesięcy. Nie urosła tak bardzo – nakreśliłam w powietrzu mniej więcej jej rozmiar – ale miała ostre pazury. Przyzwyczaiła się, że gdy byłam na dworze to przylatywała i siadała mi na prawym ramieniu. Do dziś mam niewielkie blizny po tym – bezwiednie dotknęłam się we wspomniane miejsce – Po pewnym czasie przestała przylatywać. Pewnie coś jej się stało – zakończyłam smutno.
Wydawało mi się, że moja historia zainteresowała Olivera, bo przyglądał mi się z miłym uśmiechem i czasami dopytywał o szczegóły. Powiedział mi też trochę o sobie. Dowiedziałam się o nim, że w dzieciństwie miał psa - czarnego, dużego sznaucera. Oprócz tego studiował prawo (tego to bym się w życiu nie spodziewała... serio: prawo???) i lubi podróżować, ale nie ma na to czasu. Lubi grać w szachy, tak jak i ja. Dobrze pływa – to już nie jak ja, bo ja nie umiem. Jak był młodszy surfował, gdy tylko miał okazję.
Po kolacji obejrzeliśmy kilka odcinków „mojego" serialu – opowiedziałam Oliverowi pokrótce, o co w nim chodzi, żeby mniej więcej się orientował. Rozsiedliśmy się wygodnie na jednej z kanap i naprawdę miło spędziliśmy czas. Mężczyzna czasami opuszczał mnie na chwilę, bo ktoś do niego dzwonił, ale szybko kończył te rozmowy i do mnie wracał.
Gdy szykowaliśmy się do spania (chyba z pół godziny szorowałam włosy i miałam nadzieję, że cały ryż spłynął wraz z wodą) naszła mnie pewna wątpliwość.
- Chyba powinnam spać w innej sypialni – zaczęłam nieśmiało.
- Dlaczego? - zmarszczył brwi i poprawił poduszki. Nie zajął swojego miejsca, tylko stał i spoglądał na mnie w oczekiwaniu na wyjaśnienie.
- Na pewno będę się kręciła w nocy. Nie wyśpisz się.
- Nie przeszkadza mi to. Będziesz spała ze mną bez względu na wszystko – odkrył kołdrę i wskazał mi, abym się położyła – a do nocy, podczas których się nie wyśpię i ty też się nie wyśpisz jeszcze dojdziemy – uśmiechnął się na widok zaskoczenia malującego się na mojej twarzy.
Położyłam się na boku, a on tradycyjnie objął mnie ramieniem. Tym razem obrócił mnie na plecy, czym wprawił w onieśmielenie. Nachylił się, żeby obsypać drobnymi pocałunkami moje usta.
- Nie powinniśmy... - powiedziałam, gdy przestał, ale nic sobie z tego nie robił. Całował moje policzki, brodę, czoło.
- Zamierzam całować cię wszędzie, Amelio.
- W każdym pomieszczeniu? - spojrzałam na niego z konsternacją, ale tylko szeroko się uśmiechnął i pożyczył mi dobrej nocy.
Zaczęłam podejrzewać, że nie chodziło mu o pomieszczenia.
***
Nie było go przy mnie, gdy się obudziłam. Nie, żeby musiał i nie, żebym chciała, ale tak jakoś... brakowało mi go, choć nie chciałam tego przyznać.
W kuchni spotkałam Marię – przygotowała mi całą górę naleśników z czekoladą i owocami, a do tego zrobiła brownie – musiałam oddać Oliverowi sprawiedliwość: gosposia była świetna w wypieki.
Gdy mężczyzna wrócił zapytał mnie, czy nie chciałabym zrobić sobie dnia wolnego. Poprzedniego wieczoru trochę narzekałam, że brakuje mi kontaktu z naturą i spacerów po ogrodzie, bo cały czas jestem zamknięta w budynkach, albo samochodach. Nie spodziewałam się, że weźmie to sobie do serca i zaprosi mnie na wycieczkę.
- Gdzie jedziemy? - zapytałam, gdy po śniadaniu zjeżdżaliśmy windą na parter apartamentowca.
- Do domu.
Do domu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro