27 Dobra rada
Pov: Oliver Lee
24 lata wcześniej...
Sierpień 1999 roku
- Frankie! Aport! - po raz tysięczny rzuciłem piłkę mojemu psu, a on za każdym razem przybiegał i prosił o jeszcze. Trochę już nudziła mnie ta zabawa i z chęcią wróciłbym do pokoju pobawić się nowymi samochodami. Niania nie pozwalała wynosić ich do ogrodu, co mi się nie podobało, ale mama kazała się jej słuchać, więc się słuchałem. Przynajmniej czasami.
- Trochę ciszej Oliverze! Peter dopiero co zasnął... - powiedziała opiekunka, ale nie denerwowała się na mnie, bo jak twierdziła: umiałem rozbroić ją samym uśmiechem.
- Peter cały czas śpi – popatrzyłem na nią niewinnie i po raz kolejny rzuciłem psu piłeczkę. Tym razem zawołałem do niego po cichu.
- Twój brat ma dopiero siedem miesięcy, jest mały. Dzieci w jego wieku dużo śpią – tłumaczyła cierpliwie kobieta.
- Mama też dużo śpi, a wcale nie jest mała jak Peter – zauważyłem.
- Mama jest zmęczona po porodzie, a do tego opiekuje się twoim bratem i tobą. Należy się jej chwila odpoczynku – niania delikatnie przesunęła wózek, bo niemowlak zaczął się kręcić.
- Ale to ty się nami opiekujesz! Ty śpisz w pokoju Petera, nie mama! - oburzyłem się na słowa opiekunki.
Od kiedy w domu pojawił się mój brat, to mama cały czas była zmęczona, albo płakała i nie miała ochoty nas widzieć. Czasami, jak miała lepszy dzień, to przychodziła do mojego pokoju i przytulała mnie. Wtedy zawsze myślałem, że będzie tak jak dawniej, ale po chwili zaczynała płakać i mnie przepraszać, że jest złą matką i że się mną nie zajmuje.
Zapewniała, iż tak bardzo mnie kocha, a ja to samo mówiłem jej: w końcu to była prawda. Mama była najlepsza nawet, jeśli była często smutna, albo nie miała czasu, bo spała. Kochałem ją najmocniej na świecie, nawet mocniej od taty.
Jego to już w ogóle nie widywałem w domu, a jeśli się pojawiał, to zamykał się w gabinecie i nie wolno mu było przeszkadzać, bo zawsze był bardzo zajęty. Często przyjeżdżali do niego koledzy z pracy.
Byli bardzo poważni i ubrani tak jak starzy ludzie: w garnitury, krawaty, wypolerowane buty, w których pewnie można się było przejrzeć. Gdy się pojawiali miałem kategoryczny zakaz schodzenia na parter i kręcenia się w okolicy gabinetu. Nawet do ogrodu nie mogłem wyjść, a jeśli już tak bardzo, bardzo się uparłem, to było to możliwe jedynie z ochroną.
Ochroniarze mi nie przeszkadzali, chociaż nie chcieli się bawić: zawsze tylko stali i obserwowali. Przyzwyczaiłem się do ich obecności, chodzili za mną wszędzie, gdy opuszczałem teren naszej posesji, co zdarzało się niezwykle rzadko, bo nie za bardzo miałem gdzie jeździć.
Nawet do szkoły nie chodziłem – nauczyciele codziennie przyjeżdżali do mnie. W domu mogłem chodzić swobodnie, bez ochrony. Wyjątkiem były wizyty kolegów taty, ale na szczęście nie zdarzały się tak często.
- Właśnie po to się wami opiekuję, żeby wasza mama mogła odpocząć, skarbie. Pani Claudia potrzebuje spokoju. Jesteś już dużym chłopcem, na pewno to rozumiesz.
Nie rozumiałem, ale pokiwałem, że rozumiem. W końcu byłem dużym chłopcem. Nie wypadało, żebym nie rozumiał czegoś, co powinienem ze względu na swój poważny wiek.
Osiem lat to nie przelewki.
Znudziło mnie rzucanie piłką do Frankiego, a poza tym chciało mi się pić. Wiedziałem, że niania nie opuści ogrodu, dopóki Peter się nie obudzi, a to może tak szybko nie nastąpić, bo na świeżym powietrzu najlepiej się mu spało.
- Idę do kuchni – powiedziałem głośniejszym szeptem, na co kobieta kiwnęła mi głową. Akurat manewrowała wózkiem tak, żeby mojego brata nie raziło słońce i na tym się skupiła.
Poszedłem do kuchni, gdzie Maria, nasza gosposia dała mi szklankę soku i kawałek ciasta. Wiedziała, że nie powinienem jeść słodkości przed obiadem i niania będzie o to zła, ale nie potrafiła mi odmówić, gdy poprosiłem ją o mały kawałeczek, bo tak ładnie pachniało.
Maria twierdziła, że nie potrafi mi niczego odmówić, gdy tak na nią patrzę tymi swoimi oczami. Nie za bardzo wiedziałem, o co jej dokładnie chodzi – w końcu miałem tylko te jedne oczy, znaczy się jedną parę oczu i po prostu patrzyłem.
- Będziesz kiedyś łamał serca dziewczynom, Oliverze – wzdychała, gdy udawało mi się ją namówić na coś, czego nie powinienem, a ona po prostu nie umiała się przeciwstawić. Zazwyczaj chodziło o słodycze.
- Dziewczynom? - dziwiłem się – Nie znam żadnych dziewczyn! I nawet nie chcę znać. Dziewczyny na pewno są głupie i nie umieją się bawić tak, jak chłopaki. Nie mogę się doczekać, aż Peter urośnie i będzie się ze mną bawił – mówiłem z pełną powagą.
Gosposia kręciła głową i uśmiechała się, jakby znała jakiś sekret, ale nie chciała mi powiedzieć. Nie złościłem się na nią – może i była dziewczyną, ale nie była głupia. Mamę kochałem najmocniej na świecie, ale niania i Maria też były dla mnie bardzo ważne. I pokojówka Annie – nigdy nie naskarżyła, że miałem bałagan w pokoju. Zawsze mi pomagała, a do tego jeszcze chwaliła, że taki porządny ze mnie chłopak.
Nie chciało mi się wracać do opiekunki. Od rana nie widziałem mamy i tęskniłem za nią. Pomyślałem sobie, że jakbym tak po cichutku poszedł do jej sypialni i tylko ją zobaczył... Nawet bym się nie przytulał, chociaż pewnie byłoby to trudne, ale skoro odpoczywała... Tak bardzo chciałem ją zobaczyć.
Powiedziałem Marii, że muszę iść do toalety, ale wcale tam nie poszedłem. Ruszyłem na górę w kierunku sypialni mamy. Delikatnie nacisnąłem klamkę i powolutku pchnąłem drzwi. Wręcz na paluszkach wszedłem do jej pokoju.
Przed porodem Petera mama spała w tej samej sypialni, co tata, ale gdy urodziła mojego brata to stwierdziła, że będzie wygodniej, gdy pójdzie do innego pokoju. Takie rozwiązanie miało być tylko na chwilę, ale ta chwila cały czas trwała i trwała. I nadal trwała.
Powolnym krokiem zbliżyłem się do łóżka.
Nie było w nim mamy.
Zmarszczyłem brwi, gdy spoglądałem na pusty materac. Gdzie ona mogła być?
Odruchowo spojrzałem na łazienkę. Zauważyłem, że drzwi są uchylone.
Może robi makijaż? Może... znowu ma dobry humor i będzie chciała spotkać się z koleżanką, jak to miała w zwyczaju te kilka miesięcy temu.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Nieobecność mamy w łóżku to dobry znak. Na pewno dobry.
Trochę szybciej niż wcześniej, ale w dalszym ciągu po cichu podszedłem do drzwi łazienki i delikatnie je pchnąłem, żeby powiększyć szparę.
Zajrzałem przez nią jednym okiem, drugie zmrużyłem, bo tak zawsze robią bohaterowie bajek, gdy gdzieś dyskretnie zaglądają. Nie zauważyłem mamy. Pchnąłem drzwi szerzej i wszedłem do łazienki.
Na podłodze leżały jej ubrania, więc na pewno tu była.
Gdzie mogła pójść? Może do garderoby?
Już miałem wychodzić, gdy mój wzrok przykuły jasne refleksy pląsające po suficie i ścianach. Przez okno wpadało dużo światła słonecznego i musiało się ono gdzieś odbijać. Przeniosłem wzrok na wannę. Czyżby mama zostawiła wodę? To zaraz na pewno tu przyjdzie...
Zwabiony grą światła podszedłem bliżej. Cały czas spoglądałem, jak jasne refleksy przesuwają się zgodnie z ruchem wody. Mama musiała dopiero co ją nalać, bo ruszały się jak szalone.
Gdy spojrzałem na taflę wody w wannie, znalazłem ją. Znalazłem mamę.
Leżała w wodzie. Miała otwarte oczy, a ciemne włosy falowały jej dookoła głowy. Unosiły się w wodzie i okalały całą jej twarz. Wydawała się bledsza, niż zazwyczaj, ale może to tylko złudzenie. Wyciągnąłem dłoń i dotknąłem jej ramienia.
- Śpisz mamo? Nie... nie możesz... masz otwarte oczy... - poruszałem ręką, ale nie zareagowała. Próbowałem ją złapać i wyciągnąć, jednak była tak ciężka, a ja nie miałem na tyle siły, żeby chociaż minimalnie ją ruszyć.
- To nie jest śmieszne! Wstawaj już! W wannie się nie śpi! - mówiłem ze złością. Nawet uderzyłem w taflę wody, przez co tylko ją rozbryzgałem po swoim ubraniu. Niania będzie zła.
- Wyjdź już! No wyjdź! Mamo! - krzyczałem. Nie rozumiałem, co się dzieje. Dlaczego ona nie reaguje na moje słowa. Dlaczego nie chce wstać.
Czułem, że coś jest nie tak. Wybiegłem na korytarz i zacząłem wołać Marię. Mój krzyk zwabił też ochroniarzy, którzy zawsze kręcili się koło gabinetu ojca.
- Oliverze! Dziecko! Co się dzieje? - zapytała gosposia, gdy zobaczyła, że stoję mokry i zapłakany w progu sypialni mamy. Od razu mnie przytuliła, a ja objąłem ją mocno.
- Mama zasnęła w wannie i nie chce wstać. Nawet nie wiem, czy śpi, bo ma otwarte oczy, ale nic nie mówi! - wyłkałem. Miałem tak zaciśnięte gardło, że Maria musiała bardzo mocno się nachylić, żeby coś zrozumieć.
- Dlaczego ona się nie rusza? - zapytałem, gdy ochroniarze wyszli z łazienki. Jeden pokręcił głową, a drugi poszedł zadzwonić po mojego ojca. Mieli niewesołe miny i spoglądali na mnie z pewnym współczuciem, co było dziwne, bo zazwyczaj ich twarze nie wyrażały nic.
Gosposia przytuliła mnie mocniej.
- Zasnęła, skarbie. Mama zasnęła.
- A kiedy się obudzi? - podniosłem głowę, by spojrzeć Marii prosto w oczy. Dopiero teraz zauważyłem, że ona też płakała.
- Już się nie obudzi, skarbie. Mama odpoczywa i już się nie obudzi.
***
Ojciec wytłumaczył mi potem, że mama była słaba i nas zostawiła. Że nie potrafiła sobie poradzić z problemami. Podkreślał, że takie właśnie są kobiety – zawsze uciekają, nie walczą, myślą tylko o sobie.
Bardzo długo bałem się kąpać w wannie. Cały czas przed oczami miałem mamę i jej falujące włosy. Jej ciemne, nieruchome oczy.
Niania to rozumiała i nigdy mnie nie zmuszała.
Niestety ojciec tego kompletnie nie rozumiał.
- Jak możesz bać się wanny! To głupie! I słabe! Mój syn nie może bać się niczego! Jesteś z rodziny Lee, rozumiesz! My się niczego nie boimy! - krzyczał, gdy na siłę wrzucał mnie do wanny, a ja płakałem i szarpałem się jak wściekłe zwierzę.
- Panie Lee, to tylko dziecko! Ma osiem lat! Potrzebuje trochę czasu. Na pewno w końcu mu przejdzie i znowu polubi kąpiele – niania próbowała mnie tłumaczyć, za co byłem jej wdzięczny, ale ojca to nie interesowało.
- Mój syn od dziecka ma zachowywać się tak, jak przystało na członka rodziny Lee! Kiedyś to on przejmie moją funkcję! Nie może być słaby, bo sobie nie poradzi i wszystko to, na co pracowali moi przodkowie przepadnie! Strach to słabość! Masz się niczego nie bać, słyszysz!? Niczego!
Po kilku tygodniach przestałem bać się wanny.
Stała mi się całkiem obojętna. Wyposażenie, jak wyposażenie. Ojciec miał rację. Nie mogę być słaby. Nie mogę się bać.
20 lat wcześniej...
Kwiecień 2002 roku
- Podejdź no tu synu, mam dla ciebie ważną informację – zawołał ojciec, gdy zobaczył, jak wracam z ogrodu. Grałem z Peterem w piłkę (w zasadzie popychałem ją w jego stronę, a on udawał, że umie kopać. Jak na czterolatka szło mu to nie najgorzej, jednak i tak nie był wymarzonym partnerem do zabawy. Niania co chwilę na mnie krzyczała, że za mocno kopię i tylko straszę Petera, a on przecież jest taki mały i nie ma szans z prawie dwunastolatkiem).
- Słucham ojcze – powiedziałem, gdy zająłem miejsce w jego gabinecie. Od kiedy skończyłem dziesiąty rok życia zabronił mi mówić do siebie „tato", bo to dobre dla małych dzieci. Mogłem mówić jedynie „ojcze".
Widziałem, że nie spodobało mu się, iż wszedłem do gabinetu z piłką, dlatego próbowałem ukryć ją za plecami, żeby aż tak bardzo nie rzucała się w oczy.
- Podpisałem dzisiaj umowę z rodziną Castelli.
- Gratuluję ojcze – nie miałem pojęcia, po co mi o tym mówił. Nie interesowała mnie jego praca, tak jak i on sam.
Od śmierci mamy nasze relacje drastycznie się pogorszyły. Kiedyś nawet usłyszałem (oczywiście nielegalnie podsłuchałem rozmowę ojca z jakimś kolegą. Obaj nie szczędzili sobie alkoholu, więc trochę bełkotali, ale dało się zrozumieć to, co najważniejsze), że mama wolała się zabić, niż z nami być i to wszystko nasza wina. Nasza – czyli moja i Petera, bo przecież nie ojca. On zawsze był idealny, a to my wpędziliśmy matkę do grobu.
Podobno miała jakąś depresję po porodzie i nikt się nie zorientował. Ojciec nie mógł uwierzyć, iż nie zauważyłem wcześniej, że z mamą coś się dzieje i że mu nie powiedziałem, kiedy mi z kolei wydawało się, że często o tym mówiłem, ale za każdym razem słyszałem, iż mama jest zmęczona i mam dać jej spokój. Ojcu zresztą też, bo także jest zmęczony.
- I powinieneś synu, powinieneś. To wspaniała umowa. Za osiemnaście lat nasze rodziny się połączą, a już teraz możemy świętować ocieplenie stosunków i myśleć o wspólnym biznesie – wyraźnie słyszałem nutę zadowolenia w jego głosie.
- W jaki sposób nasze rodziny się połączą, ojcze? - dodałem to ojcze, żeby się nie darł, iż nie darzę go szacunkiem, choć było to zgodne z prawdą. Nie darzyłem.
- Poprzez ciebie Oliverze. Ożenisz się z córką Stefana Castelliego. Wszystko dziś ustaliliśmy.
Myślałem, że wyjdę z siebie. Jak to się ożenię!? Z kim!? Z jakąś durną córką jeszcze głupszego kolegi!? Zacisnąłem ręce w pięści i spojrzałem wojowniczo na ojca.
- Nie chcę się żenić z żadną córką! Nawet jej nie znam!
- Kiedyś na pewno ją poznasz Oliverze. To niemowlę, ledwie co się urodziła.
- Niemowlę?! Mam się żenić z niemowlakiem?! - nie mogłem wyjść z szoku. Jak to?!
- Nie bądź niemądry Oliverze. Ożenisz się z nią, gdy dziewczyna będzie w odpowiednim wieku, czyli za te osiemnaście lat.
- Ale ona jest... niemowlakiem! Ona jest ode mnie młodsza prawie dwanaście lat!
- I co w związku z tym? - zadowolenie z udanej transakcji powoli zaczęło uchodzić z ojca.
- Niech Peter się z nią ożeni! Przecież będą w podobnym wieku! Cztery lata to nie to samo, co dwanaście! - zacząłem krzyczeć, na co ojciec zacisnął pięści na podłokietnikach swojego ciemnego fotela.
- Uważaj, co mówisz Oliverze i przede wszystkim jak mówisz – rzucił mi wściekłe spojrzenie – oczywiście, że w pierwszej kolejności proponowałem Stefanowi młodszego syna, jednak on się uparł na pierworodnego, gdyż ta jego córka też jest pierwszym dzieckiem. Wprawdzie nieślubnym, ale pierwszym. Castelli ma dość nowoczesne podejście do życia i dopiero zamierza się ożenić z matką swojego dziecka. Za miesiąc ślub, ale raczej cię nie wezmę, gdyż narzeczona jeszcze w pieluchach – uśmiechnął się złośliwie.
Nie wytrzymałem. Zerwałem się gwałtownie z fotela.
- Chyba żartujesz!?! Nie zamierzam się z nikim żenić! Jak jesteś taki mądry, to sam się z nią ożeń! - odwróciłem się gwałtownie do wyjścia. Nie zatrzymałem nawet, gdy usłyszałem ostrzeżenie w głosie ojca.
- Oliverze, ja nie wybaczam błędów i nigdy nie żartuję.
Olałem go. Trzasnąłem drzwiami najgłośniej jak się dało i uciekłem do ogrodu. Niania zabrała Petera na popołudniową drzemkę, więc byłem sam. Stary Frankie już tak ochoczo nie biegał za piłką, ale zawsze wiernie mi towarzyszył.
Odbijałem piłkę o ścianę garażu i płakałem. Byłem wściekły i słaby.
Nie mogłem płakać, ale właśnie to robiłem. Czułem taką złość na ojca, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej. Jak on tak mógł! I to z tak małym dzieckiem!
Wiedziałem, że kiedyś muszę się ożenić, bo wmawiano mi to od samego początku. Ślub to tylko transakcja, połączenie rodzin, korzystny biznes, koligacje. Zdawałem sobie sprawę, że kiedyś mnie to czeka, ale na Boga, nigdy nie przypuszczałbym, że ojciec znajdzie mi tak młodą żonę.
Myślałem... że może wcześniej sam ją poznam, może w szkole, jak w końcu pozwoli mi do niej chodzić, albo gdzieś na studiach, ale nie, że teraz. Nie, kiedy mam niecałe dwanaście lat. W zasadzie jedenaście i pół.
- Twoje zachowanie to brak szacunku Oliverze. Nie mogę sobie na to pozwolić – głos ojca wyrwał mnie z rozmyśleń. Byłem tak wkurzony, że nawet nie zauważyłem, że do mnie podszedł.
- Twoje zachowanie to brak szacunku dla mnie. Też nie mogę sobie na to pozwolić – odezwałem się buńczucznie i nawet na niego nie spojrzałem. W dalszym ciągu uderzałem piłką o mur.
Mężczyzna zaśmiał się nieprzyjemnie.
- Jesteś moim synem i tylko dlatego nie zrobię ci krzywdy, ale zapamiętaj sobie, że ze mną się nie kłóci. Ze mną się nie dyskutuje. Jak ja coś mówię, to to jest święte. Spotkałem kiedyś takiego starego skurwiela, który był w tym biznesie dłużej, niż ja. Dziad był najgorszym człowiekiem, jaki chodził po tej ziemi, być może jeszcze chodzi, bo złego diabli nie biorą. Nauczyłem się od niego jednej ważnej rzeczy i teraz chcę ją przekazać tobie. Nigdy nie żartuj z poważnych rzeczy, bo będziesz brany za głupka. Nigdy nie wybaczaj błędów, bo będziesz uważany za słabego – spojrzałem na niego niechętnie, a on podszedł do Frankiego i pogłaskał go po puchatym łbie. Pies radośnie zamachał ogonem na tę oznakę sympatii, tak rzadką ze strony mojego ojca – Więc, jak mówiłem w gabinecie, że nie żartuję i nie wybaczam błędów, to tak właśnie jest Oliverze. Nie żartuję z twoim ślubem. Za osiemnaście lat ożenisz się z młodą Castelli. Nie wybaczam też błędów, a ty nie dość, że mnie dziś obraziłeś, to jeszcze teraz ryczysz jak pizda, a nie mój syn. Mój pierworodny syn. Dlatego muszę ci pokazać, jak bardzo jestem poważny i zdecydowany.
Nie zdążyłem krzyknąć, gdy szybkim ruchem wyjął broń i wycelował we Frankiego. Pies czujnie podniósł uszy i przechylił łebek. Pewnie myślał, że pan chce się z nim pobawić, może porzucać czymś innym, niż piłka.
Nie chciał.
Wyrwałem do przodu, ale nie zdążyłem. Mój krzyk został zagłuszony przez dźwięk wystrzału.
Zastrzelił mojego Frankiego.
Za karę. Przeze mnie.
- To tylko taki mały pokaz synu. Posprzątaj tu i zapamiętaj sobie, że nikt mi się nie przeciwstawia. Nigdy. Jak się nie podporządkujesz, to możesz stracić znacznie więcej.
- I co zrobisz? Zabijesz mnie?! Nie zależy mi, wiesz! Nie zależy! - krzyczałem tuląc jeszcze ciepłe ciało mojego Frankiego. Tak bardzo nie mogłem w to uwierzyć! - To mama mi go kupiła, a nie ty! Nie mogłeś tego zrobić! On nie był twój! - trząsłem się z emocji, ale połykałem łzy.
Nie chciałem, żeby widział, iż jestem słaby. W rzeczywistości o niczym innym nie marzyłem, niż się rozryczeć. Chciałem położyć się koło psa i tak już zostać. Zniknąć.
Ojciec zaśmiał się cicho. Nienawidziłem tego dźwięku.
- Chłopcze, tu nic nie jest twoje. Wszystko jest moje. Ty również jesteś mój i mogę zrobić z tobą, co zechcę. Tak samo z Marią, nianią, Peterem – mówił powoli i przyglądał się mi uważnie. Chciał sprawdzić, czy jego słowa osiągają zamierzony efekt.
Osiągały. Cholernie osiągały.
Wymienił wszystkich, na których mi zależało i to nie przypadkiem.
Zrozumiałem.
- Pójdę po szpadel – powiedziałem cicho i wstałem z trawnika. To koniec.
Ojciec uśmiechnął się i spojrzał na mnie z satysfakcją, a następnie odwrócił do ochroniarzy, którzy przybiegli do ogrodu zwabieni dźwiękiem wystrzału.
- Nie pomagajcie mu, albo osobiście wyciągnę konsekwencje. Ma go zakopać za garażem, przy wiacie śmietnikowej, przecież nie będę psuł trawnika na takie truchło – następnie zwrócił się z powrotem do mnie – upewnij się, że zakopałeś go wystarczająco głęboko. Nie chcę, żeby ogród śmierdział padliną.
Kopałem kilka godzin. Ziemia za wiatą była twarda, a ja nie miałem wiele siły. Ochroniarze może i chcieliby pomóc, ale za bardzo bali się mojego ojca. Jedyne co, to upewniali się, że wykopałem wystarczająco głęboki dół.
Maria jako jedyna wyłamała się i pomogła mi usunąć krew Frankiego z trawnika. Po wszystkim przytuliła mnie mocno i powiedziała, że wszystko będzie dobrze.
Nie wierzyłem w to ani przez moment. Dobrze to już było, teraz będzie tylko gorzej.
17 lat wcześniej...
Listopad 2005 roku
Trzy miesiące wcześniej ojciec powtórnie się ożenił, bo jak twierdził „jego synowie potrzebują matki". Gówno prawda, nie potrzebowaliśmy matki, a na pewno nie takiej, jaką była Bella, jego nowa, młoda żona. Kobieta miała trzydzieści lat i na dobrą sprawę mogłaby być matką siedmioletniego wtedy Petera, ale na pewno nie piętnastoletniego mnie, no chyba, że by się bardzo postarała w młodzieńczych latach.
Bella była piękna – w końcu imię zobowiązywało: miała blond włosy do ramion i duże zielone oczy. Uwielbiała chodzić w krótkich sukienkach i tylko uśmiechała się, gdy zauważała, że się na nią patrzę, a mi wtedy robiło się głupio.
Od pewnego czasu ojciec wciągał mnie w ten swój cały biznes i przez to musiałem spędzać z nim więcej czasu. Nienawidziłem każdej jebanej sekundy w jego towarzystwie. W dalszym ciągu nie pozwolił mi pójść do szkoły, co też mnie wkurzało.
Ogólnie wszystko mnie wkurzało, nawet czasami Peter, bo był nieznośnym gówniarzem. Po każdym ataku złości chodziłem i go przepraszałem, bo to nie była jego wina, w końcu to on był ten mały, a ja miałem być ten odpowiedzialny.
Ojciec często wyjeżdżał. Jego umowa z rodziną Castelli nie doszła do skutków, gdyż wystąpiły jakieś tam problemy z ich strony i teraz cały czas szukał mi odpowiedniej kandydatki na żonę. Odpowiedniej w sensie: dla rodzinnego biznesu. To, czy miałaby być dobra dla mnie, było ostatnią rzeczą, jaka go interesowała.
Pewnego listopadowego wieczoru siedziałem w swoim pokoju, gdy nieoczekiwanie odwiedziła mnie moja nowa macocha. Podeszła pewnym krokiem do mojego łóżka i usiadła, nie pytając o zgodę.
- Co czytasz? - zapytała, ale wydawało mi się, że nie była zainteresowana moją lekturą.
Bardziej interesowała się... mną.
Gdy pokazałem jej okładkę, szybko wyjęła mi książkę z rąk i odłożyła na nocny stolik po przeciwnej stronie łóżka, niż usiadła. Musiała się porządnie nachylić nade mną, żeby sięgnąć. Starałem się nie patrzeć na jej biust, ale siłą rzeczy...
Gdy tak sterczał mi centralnie pod samym nosem...
Spojrzałem.
Oczywiście, że zauważyła. Uśmiechnęła się z zadowoleniem i zawisła nade mną w dość dwuznacznej pozycji.
- Ile masz lat Oliverze? Nigdy nie pamiętam. Mam słabą głowę do cyfr – uśmiechnęła się zalotnie i przejechała jedną ręką po mojej klatce piersiowej, a następnie objęła za szyję.
- Piętnaście. Ojciec na pewno ci mówił – odparłem i z ciekawością przyglądałem się, co będzie robiła dalej.
- John mówi wiele rzeczy, ale nie słucham go zbyt dokładnie – przyjrzała mi się uważnie – nie chodzisz do szkoły... nie masz żadnych znajomych... powiedz mi, a całowałeś się chociaż? Z dziewczyną?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Zaprzeczyłem, zgodnie z prawdą. Nie znałem żadnej dziewczyny w moim wieku, a jedyne kobiety z którymi miałem jakikolwiek kontakt to niania Petera i Maria, gosposia. Obie były jak takie przybrane mamy i całowanie się z nimi byłoby zwyczajnie niestosowne.
- Mój słodki... nawet nie wiesz, jak mnie to kręci... - mrugnęła do mnie, po czym zdecydowanym ruchem przyciągnęła moją głowę do siebie. Pocałowała mnie mocno i agresywnie.
Na pocałunkach się nie skończyło.
Ani na tej jednej nocy.
Bella stała się stałą bywalczynią mojej sypialni i pokazywała mi takie rzeczy, jakich i w filmach dla dorosłych bym nie zobaczył.
Początkowo opierałem się, co ją tylko bardziej zachęcało.
Po pierwszym razie czułem się okropnie – chyba z godzinę stałem pod prysznicem i próbowałem zmyć z siebie jej zapach. Nienawidziłem jej różanych perfum, były wstrętne, a psikała się nimi, jakby polewała z wiadra.
Nie chciałem, żeby przychodziła, ale była uparta. Prowokowała mnie. Kusiła. Zachęcała do... wszystkiego.
Potem zacząłem się przyzwyczajać, a nawet polubiłem jej obecność. Nic nie sprawiało mi większej satysfakcji niż świadomość, że pieprzę żonę ojca, czyli jego własność, pod jego dachem, gdy on pracuje na to wszystko. Zajebista zemsta.
- Pamiętaj, nie możesz o tym nikomu powiedzieć, bo ojciec wścieknie się na ciebie – tłumaczyła mi podczas jednej z naszych początkowych, wspólnych nocy. Tego wieczoru po raz pierwszy wziąłem ją od tyłu, na co sama nalegała.
Bella miała fantazję i zazwyczaj nie kończyło się na jednej pozycji, gdyż szybko się nudziła. Noce z nią były naprawdę wymagające.
- A na ciebie się nie wścieknie? - przesunąłem ręką po jej ramieniu, na co tylko się zaśmiała i odsunęła ode mnie. Nie lubiła czułości, a ja tak bardzo chciałem ją okazywać. Dla niej liczył się tylko seks.
- Ja sobie z nim poradzę mój słodki chłopcze... nie potrafi się na mnie długo złościć... tak jak i ty... - uśmiechnęła się przebiegle i wsunęła rękę pod kołdrę i zaczęła przesuwać nią po moim fiucie.
Byłem pewny, że jej wybaczyłby wszystko, a ja byłbym tym winnym, więc nic nie powiedziałem. Może miała rację?
- Chcę, żebyś skończył w moich ustach – mrugnęła, a następnie zerwała ze mnie kołdrę.
Zrobiłem tak, jak chciała.
***
Romans z Bellą trwał prawie dwa lata. W tym czasie pokazała mi chyba wszystko, na co wpadła podczas swoich chorych fantazji.
Po pewnym czasie okazało się, że macocha ogrzewała nie tylko moje łóżko, ale i kilku współpracowników ojca. Wybuchła niezła afera, a Bella zniknęła z naszego domu i już więcej jej nie zobaczyłem.
Czułem się zdradzony. Stwierdziłem wtedy, że nienawidzę kobiet i że żadnej nigdy nie zaufam.
Ojciec był wściekły. Nie ożenił się powtórnie, ale często wybywał z domu na spotkania z dziwkami. Po jakimś czasie zaczął je przyprowadzać do domu. Przyłapałem go jednego wieczoru, jak siedział z prostytutką w swoim gabinecie.
- Nie wstydź się synu, możesz wejść. To tylko dziwka – powiedział, gdy spojrzałem z zaskoczeniem na nagą blondynkę na kanapie.
- Nie byłoby wam wygodniej w sypialni? - przeniosłem wzrok z kobiety na kompletnie ubranego (na szczęście) ojca, który siedział przy biurku.
Mężczyzna zaśmiał się wesoło, ale miał już trochę w czubie, bo opróżniał drugą butelkę whiskey.
- Zapamiętaj sobie jedno: kurwę bierzesz do gabinetu. Sypialnia jest tylko dla żony. Byłem pierdolnięty, że wypuściłem Bellę z gabinetu. Nigdy nie powinna trafić do sypialni. Nigdy.
Niechętnie, bo niechętnie, ale musiałem przyznać mu rację. W tym jednym się nie mylił.
- Jak masz ochotę, to też ci jedną zamówię. Pójdziesz do starego gabinetu po dziadku. W zasadzie mógłbyś się już tam zacząć urządzać – spojrzał na mnie w miarę poważnie swoim pijackim spojrzeniem – to co? Zamówić ci jakąś? Brunetkę? Blondynkę? Może rudą? Moja znajoma prowadzi luksusowy burdel, więc nie martw się, wszystkie przebadane, żadnego syfu nam tu nie przyniosą.
Oburzyłem się w pierwszej chwili na tę propozycję. Potem jednak stwierdziłem, że czemu nie...
- Kolejna dobra rada od staruszka – nie całuj ich w usta, bo nie wiadomo ile tam fiutów wcześniej było – delikatnie się zatoczył, ale złapał za telefon – jaką wybierasz?
Wykrzywiłem usta w delikatnym uśmiechu.
- Blondynkę. Mam... sentyment do blondynek – pomyślałem z satysfakcją o moim małym sekrecie, o którym ojciec nie wiedział, a Bella na pewno zabrała do grobu.
- I masz rację Oliverze. Blondynki to dziwki. Takie tylko do gabinetu.
Inaczej nie zamierzałem.
Nie spotykałem się z żadną dziewczyną na poważnie. Gdy w końcu udało mi się wyzwolić z niewoli edukacji domowej i iść na studia, wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, kim jestem.
Ciągła obecność ochroniarza nie ułatwiała nawiązywania kontaktów, a i mi nie za bardzo na tym zależało. Lubiłem, jak się mnie bali. Nawet nie musiałem nic mówić. Czasami wystarczyło jedno spojrzenie, a ludzie kulili się w fotelach, albo próbowali wtopić w ściany.
Miałem kilka przelotnych romansów, ale żaden nie trwał tak długo, jak z pewną blondynką, którą poznałem... w burdelu. Ekskluzywnym, ale jednak.
Dziewczyna miała na imię Weronica...
Pov Olivera tak się rozrosło, że w kolejnym rozdziale zostanie skończone (poznajemy go tak w ramach "występu gościnnego", rozdział 29 będzie powrotem do właściwej fabuły i narracji Amelii). W rozdziale 28 chciałabym wyjaśnić, jak to się stało, że Oliver spotyka się z Weronicą i opisać jego spotkanie i myśli w stosunku do Amelii. Rozdział powinien zakończyć się w momencie składania propozycji (tej z 26 rozdziału).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro