13 Sprawa
Pierwszą godzinę z tych dwóch, które pan Lee wyznaczył mi przed ponownym pojawieniem się w jego gabinecie spędziłam zadręczając się myślami, co może mi zrobić w ramach „sprawdzania" moich umiejętności.
Nie posiadałam żadnych, więc nie było co sprawdzać.
Zastanawiałam się, czy to źle, ale tylko się mną rozczaruje i da spokój, czy bardzo źle, bo stwierdzi, że w ten sposób nigdy nie spłacę długu i zdenerwuje się na mnie i moją rodzinę.
Teoretycznie obiecał, że nic im nie zrobi, ale nie wiem, na ile ufać słowu takiego kogoś... Czy obietnica cokolwiek dla niego znaczy?
Pierwsze, nie takie złe wrażenie, jakie na mnie zrobił zastąpił strach.
Bezwiednie dotknęłam swojej szyi, na której jeszcze jakiś czas temu zaciskały się jego palce. Wiedział, jak sprawić, żebym się bała i jednocześnie nie zostawiać śladów.
Wyprowadzał mnie z równowagi tym bezosobowym, zimnym podejściem do wszystkiego, a w szczególności do innych ludzi. Dlaczego zachowywał się jak kawał chama? W garniturze, czy bez: prostak pozostanie prostakiem, a ten człowiek bez wątpienia taki był: egocentryczny, narcystyczny materialista lubujący się w poniżaniu innych i obserwowaniu ich cierpienia.
Nie mogę dać mu tej satysfakcji! Nie zobaczy, że się boję! Już nie...
- Wytrzymasz to. Nie ty pierwsza i nie ostatnia. Po prostu zamknij oczy i o niczym nie myśl. Może nie będzie bolało – powtarzałam sama do siebie. Od godziny siedziałam na podłodze w pokoju, w którym wcześniej były dziewczyny, a teraz leżała tylko Amanda.
Może mnie tak nie urządzi, w końcu... zależy mu na tym, żebym szybko zapłaciła, a pobita nie będę się do niczego nadawać – próbowałam przekonać sama siebie.
Ta cała Weronica to jego prywatna dziwka (w końcu sam tak o niej powiedział), a nie była posiniaczona, może nie obchodzi się z nią agresywnie? Może da się to z nim wytrzymać...
- Chyba przyda mi się pomoc – wyszeptałam, gdy podnosiłam się z podłogi, a w tych cholernych butach było to nie lada wyzwanie. Stanęłam dość pokracznie i przyjrzałam się im ze złością. - To ja już wolę na boso! - odpięłam zapięcie z kostek i wreszcie pozbyłam się uciążliwych szpilek.
Niestety ulga, jaką poczułam trwała tylko chwilę, bo zaraz sobie przypomniałam, co za niespełna godzinę mnie czeka.
Po cichu opuściłam pokój i wyszłam na korytarz. Zdziwiłam się, gdy pod drzwiami pomieszczenia zastałam jednego z ochroniarzy pana Lee – nie tego Lucasa, bo on miał złapać Archibalda, tylko tego drugiego. Facet obrzucił mnie nieprzyjemnym spojrzeniem, ale go zignorowałam i ruszyłam w poszukiwaniu... kogokolwiek. Najlepiej jednej z dziewczyn.
- Dlaczego za mną idziesz? - zapytałam, gdy trzy korytarze dalej zorientowałam się, że mężczyzna chodzi za mną krok w krok.
- Mam cię pilnować. Osobiste polecenie pana Lee.
Zatrzymałam się i odwróciłam w jego stronę. Położyłam dłonie na biodrach i zmrużyłam oczy.
- Po co?
- Żebyś nie zrobiła nic głupiego.
Parsknęłam.
- A co niby mogę zrobić?
- Nie wiem i dlatego mam cię pilnować.
Przez ostatnią godzinę rozważałam, czy nie spróbować uciec, ale pojawiło się kilka problemów. Po pierwsze, nie wiedziałam nawet, gdzie byłam.
Druga sprawa: gdyby jakimś cudem udało mi się dostać do domu, to nie miałam gwarancji, że te chore typy nie wpadną tam zaraz za mną, w końcu znają adres.
Po trzecie: nie stać mnie było, żeby zmieniać miejsce zamieszkania z babcią i Michaelem i to najlepiej incognito jak nawet nie posiadałam cholernego samochodu. Jeszcze, gdybym była sama, to może... ale nie było mowy, żebym zostawiła rodzinę, przecież to byłby dla nich wyrok śmierci. Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
Nie było opcji, żebym dostała kredyt: miałam już studencki, więc żaden bank nawet nie spojrzałby na mój wniosek. Może moglibyśmy sprzedać dom, tylko położony był on w takiej dziurze na pustkowiu, że długo musielibyśmy szukać kupców, a kwota, jaką byśmy otrzymali może i pokryłaby dług, ale nie wystarczyłaby na cokolwiek innego. Nie mogę zrobić z nas bezdomnych. Nie z babci.
Nie posiadaliśmy żadnych znajomych, bo babcia nie przepadała za obcymi i nigdy nie pozwalała nikogo zapraszać do domu, ani też nie była zadowolona, gdy sami wychodziliśmy. Ja pilnowałam się bardziej niż Michael, ale przez to nie mogłam pochwalić się chociaż jedną osobą, która byłaby dla mnie przyjaciółką. Po prostu nie wchodziłam w żadne relacje, z nikim. Tak było lepiej.
Zastanawiałam się też nad niby najprostszym rozwiązaniem: może powinnam pójść na policję? Jednak i tu pojawiały się schody, bo jaką mogę mieć pewność, że gliny nie pracują dla pana Lee i taka ucieczka w celu poinformowania organów ścigania nie ściągnie nad moją głowę ciemniejsze chmury niż te, które już nad nią krążą?
Wydawało mi się, że rozważyłam naprawdę każdy scenariusz. Wszystkie były po prostu złe.
- Skoro już się za mną kręcisz, to może mi pokażesz, gdzie jest Trevor? Mam do niego sprawę... - powiedziałam, do doszłam do wniosku, że tylko bezsensownie tracę czas kręcąc się po korytarzu i szukając nieznajomego, gdy ochroniarz powinien go kojarzyć.
- A do czego ci Trevor?
- Nie twój interes. Zaprowadzisz, czy mam szukać sama?
Spoglądał na mnie przez chwilę, po czym uśmiechnął się wrednie.
- Jak sobie życzysz Hrabino. Za mną.
Przewróciłam oczy na tę „Hrabinę". Stara Jędza musiała już wszystkim wygadać, jak mnie ochrzciła od wejścia. Oby się nie przyjęło, bo bardzo mi się to nie podobało.
Facet poprowadził mnie jeszcze innym korytarzem do małego, ciemnego pomieszczenia. Za tym jakby przedpokojem znajdowało się inne, trochę większe, ale równie obskurne.
- Przyprowadziłem kogoś do ciebie – odezwał się ochroniarz, gdy tylko weszliśmy do tajemniczego pokoju.
Zauważyłam, że przy niewielkim biurku siedzi mężczyzna w średnim wieku. Nie był tak elegancki jak pan Lee ani ochrona, w zasadzie wyglądał dość niechlujnie w pomiętej koszuli, która nie była do końca dopięta.
Może to był celowy zabieg, gdyż na szyi Trevora wisiał pokaźnych rozmiarów łańcuszek i zapewne miał być eksponowany. Siwiejące, ciemne włosy miał zaczesane jak pod linijkę, a wodniste, niebieskie oczy wbijał z zainteresowaniem we mnie.
- Kopciuszka? - znacząco spojrzał na moje bose stopy – U mnie skarbie butów nie dostaniesz – rzekł i zaczął się śmiać, jakby to było zabawne.
- To nie Kopciuszek tylko Hrabina. Nowy nabytek pana Lee.
- O proszę – obrzucił nagle zainteresowanym spojrzeniem moją twarz – Czego w takim razie Hrabina sobie życzy od zwykłego żuczka Trevora? Czym mogę służyć?
Na chwilę oderwałam od niego wzrok, żeby skupić się na facecie, z którym tu przyszłam.
- Możesz wyjść, to prywatna sprawa – zwróciłam się do ochroniarza. Nie chciałam, żeby wiedział, iż boję się dzisiejszego wieczoru z jego pracodawcą.
- Nie mogę, bo cię pilnuję.
- Przecież stąd nie ucieknę – machnęłam ręką wskazując na pomieszczenie, w którym nawet nie było innych drzwi niż te, przez które weszliśmy.
Teraz to obaj zaczęli się śmiać.
- Nie ufaj wszystkiemu co widzisz – powiedział ochroniarz.
- Czasem rzeczy z pozoru wydają się inne, niż są w rzeczywistości. I nie tylko rzeczy – dodał Trevor.
- Dobrze. Nieważne – potrząsnęłam głową i znowu spojrzałam na mężczyznę przy biurku – dziewczyny mówiły, że mogę przyjść do ciebie po coś na rozluźnienie. Dzisiaj szczególnie będę tego potrzebowała. Oczywiście zapłacę, jak tylko coś zarobię – zaczęłam, ale ochroniarz od razu zaśmiał się i pokręcił głową.
- Nic z tego kotku, dzisiaj idziesz do pana Lee, a on nie bierze ćpunek. Masz być świadoma wszystkiego, co będzie ci robił. Takie ma zasady.
- Jego zasady są do dupy i już mu o tym mówiłam. - warknęłam ze złością. Mógł stąd wyjść, no mógł.
- Do dupy to na pewno będzie coś innego skarbie, ale sama się o tym przekonasz – Trevor też wydawał się zadowolony. Chyba śmieszyło go moje zawstydzenie, bo po tej głupiej uwadze zaczęłam palić się ze wstydu – Skoro idziesz do pana Lee, to ode mnie nic nie dostaniesz. Gdyby to był kto inny... ale on? Nie ma takiej opcji.
Zacisnęłam pięści ze złości tak mocno, że poczułam ból w zabandażowanej ręce.
- Wracaj do pokoju i przygotuj się, bo masz już mniej niż pół godziny. Pan Lee nie lubi, jak ktoś się spóźnia. - ochroniarz otworzył mi drzwi i gestem wskazał, abym wyszła. Ostatni raz obrzuciłam Trevora zawiedzionym spojrzeniem i ruszyłam za mężczyzną.
Gdy wróciłam do pokoju spotkała mnie chyba jedyna miła niespodzianka tego dnia: Amanda już nie leżała jak ledwie żywa. Usiadła przy toaletce i oglądała swoją twarz przy okazji smarując ją jakimś specyfikiem.
- Jak się czujesz? - zapytałam, gdy zajęłam miejsce obok niej.
- Bywało lepiej, ale nie narzekam – przez chwilę zatrzymała na mnie swoje spojrzenie – ty za to wydajesz się być bledsza niż zwykle. Coś cię rozkłada?
- To nie choroba – westchnęłam.
- A co?
- Pan Lee. Za niecałe dwadzieścia minut mam się stawić w jego gabinecie, bo będzie sprawdzał, co umiem... - opuściłam głowę i spojrzałam na swoje ręce. To już tak blisko...
- Musiałaś mu się spodobać, skoro chce cię osobiście wypróbować – słowa w ustach Amandy zabrzmiały jak pochwała, może nawet i uznanie, a ja kompletnie nie widziałam w tym nic wielkiego ani ważnego. Raczej upokorzenie i wstyd.
- On mi się cholernie nie podoba, ale pewnie nie mam nic do powiedzenia...
- Nie podoba ci się? Przecież jest przystojny – zdziwiła się dziewczyna.
- Wygląd to nie wszystko.
- W naszej branży jednak prawie wszystko. Uwierz. Znam się nad tym nie od dziś. - odwróciła się od lusterka i położyła dłoń na moich rękach – Słyszałam, że on nie lubi, jak się go całuje, bo uważa, że usta dziwki służą do czegoś innego, także lepiej nie próbuj. Żebyś go nie zdenerwowała, bo wtedy wszystkim się oberwie.
Przez chwilę udzielała mi rad, co robić, a czego nie, ale nie skupiałam się nad tym, tylko beznamiętnie kiwałam głową. To już zaraz... Za moment...
Cały czas spoglądałam na tarczę niewielkiego zegarka, który stał na nocnej szafce przy łóżku. Sekundowa wskazówka gnała jak nigdy. Minuty upływały w zawrotnym tempie. Nim się obejrzałam, do drzwi zapukał ochroniarz i poprosił mnie ze sobą.
- Trzymam kciuki, dasz radę – pocieszała mnie Amanda, ale nie byłam w stanie wykrzesać z siebie chociażby najmniejszego podziękowania za udzielane wsparcie. Nie w tym momencie.
- Pan Lee już na ciebie czeka – powiedział mężczyzna, gdy podeszliśmy pod gabinet. Nie zapukał, tylko otworzył drzwi i delikatnie wepchnął mnie do środka. Inaczej chyba bym nie weszła.
Spojrzałam niepewnie na biurko, przy którym siedział. Zdziwiło mnie, że nie był sam. Na jego kolanach znajdowała się Weronica. Siedziała okrakiem i była odwrócona do mnie tyłem, ale przekręciła głowę, gdy tylko usłyszała trzask zamykanych drzwi.
- Amelio... - głos pana Lee był inny, niż zapamiętałam. Cichszy, bardziej ochrypnięty, niższy – podejdź bliżej.
Nieśmiało przeszłam kilka kroków do przodu, ale zatrzymałam się, gdy Weronica zaczęła podnosić się z kolan mężczyzny. Jej obcisła sukienka była podwinięta do bioder. Nie miała na sobie bielizny. W pierwszej chwili nie zauważyłam tego – w końcu zasłaniało ją masywne biurko. Gdy mój wzrok padł na pana Lee... moje oczy musiały zrobić się okrągłe jak spodki.
Ja im przeszkodziłam.
On przed chwilą ją pieprzył. Na fotelu. Przy biurku.
- To może... przyjdę później – wydukałam. A najlepiej nigdy: dodałam w myślach. Nawet odwróciłam spojrzenie z powrotem na drzwi. Nie chciałam patrzeć. Nie, kiedy oni...
- Przyszłaś w samą porę. Czekaliśmy, aż dołączysz do zabawy.
Zmroziło mnie, gdy usłyszałam te słowa wypowiedziane drwiącym głosem pana Lee. Zamknęłam oczy, ale nie na długo.
- Otwórz oczy i podejdź. Chcę, żebyś widziała, co będziesz za chwilę robiła.
Musiałam drżeć jak galareta, ale mimo to ruszyłam kilka kroków do przodu. Tylko kilka.
Moja konsternacja sprawiała mu satysfakcję, bo przyglądał mi się dziwnym wzrokiem. Takim trochę drapieżnym i niepokojącym, a jednocześnie ironicznym. Już nie obojętnym i zimnym.
Co mi wtedy w nim nie pasowało? Ta nowa wersja przerażała jeszcze bardziej.
- Na biurko – rozkazał, a Weronica bez słowa protestu oparła się na meblu tak, że tułów trzymała na blacie, a nóg nie odrywała od podłogi. Facet powoli przejechał ręką po jej wypiętych pośladkach, jednak to ze mnie nie spuszczał wzroku.
Gdy wstał, to z kolei moje spojrzenie zjechało w dół, na jego gotowego do użycia fiuta. Od razu odwróciłam wzrok i poczułam, że się czerwienię, na co zaśmiał się cicho. Moje zawstydzenie musiało go bawić.
Kobieta jęknęła, gdy w nią wszedł, ale za chwilę zacisnęła usta. Spoglądałam na jej twarz, bo... to było jedyne „bezpieczne miejsce", gdzie nie obawiałam się patrzeć. Ciszę w pokoju mącił dźwięk uderzających o siebie ciał i naszyjnika Weronici, który rytmicznie bujał się na jej szyi i ocierał o blat biurka.
Zagryzłam wargę mimo że jeszcze się nie zagoiła i od razu poczułam w ustach smak krwi. Zdziwiło mnie, że Weronica też na mnie patrzy, a co więcej rzuca jakby pocieszające spojrzenia.
Ona. Mi.
- Podejdź bliżej Amelio.
Zrobiłam krok, ale nie odrywałam wzroku od twarzy kobiety.
- Jeszcze bliżej.
Kolejny krok.
A potem następny i następny.
- Spójrz na mnie.
Nie chciałam. Tak bardzo nie chciałam. Nie miałam jednak wyjścia.
Spojrzałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro