12 Zasady
- Amando... hej, Amando... Poznajesz mnie? To ja, Amy – mówiłam do niej spokojnym głosem, choć wewnętrznie gotowałam się z nerwów. Kto mógł jej zrobić coś takiego??? Dlaczego???
- Daj jej chwilę odpocząć. Dostała coś przeciwbólowego i teraz potrzebuje spokoju – powiedziała do mnie jedna z dziewczyn. Powoli się do niej odwróciłam. Była młoda, może też studentka. Miała długie, proste, czarne włosy i migdałowe, ciemne oczy.
- Jak to się stało???
- Miała nieprzyjemne spotkanie z pięścią Archibalda – odpowiedziała.
- Archibalda?
- Taki jeden dość agresywny typ. Nie jesteś w jego typie, więc się nie bój. On lubi tylko rude. - dodała, a za chwilę wyciągnęła do mnie rękę – Amy, tak? Ja jestem Ji, a to Alina. Niedawno tu przyjechała i jeszcze słabo mówi po angielsku, ale można się z nią dogadać.
Spojrzałam na piękną blondynkę z idealną cerą i proporcjonalną budową ciała. Była jednocześnie podobna, a tak odmienna od tej całej sztuczniej Weronici!
- Dzień dobry – powiedziała mi, a ja podałam jej dłoń.
- Za długi czy z własnej woli? - zapytała Ji.
- To można tu być z własnej woli? - nie mogłam w to uwierzyć. Gdy spoglądałam na śpiącą Amandę wierzyłam w to chyba jeszcze mniej.
- Ja jestem z własnej woli. Szukałam pracy i tu znalazłam – odpowiedziała Alina.
- Ja też jestem z własnej woli, tak jak i Amanda. Jak się domyślam, ty nie do końca...
- Zdecydowanie. Nie chcę tu być, ale od kilku godzin słyszę, że nie mam wyjścia. - pokręciłam głową.
Wczoraj o tej porze kończyłam zajęcia, jechałam do domu, żeby się przebrać i wyjść do pracy, a dziś? Teraz? Co ja tu w ogóle robię??? To nie moje życie...
- Czyli to raczej nie są twoje długi... Za kogo odrabiasz?
- Za brata.
- Dużo?
- Jak dojdą odsetki, to niestety chyba nigdy stąd nie wyjdę – westchnęłam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu – mieszkacie tu?
- Nie, my dochodzimy z miasta. Tu mieszkają tylko te, które muszą. Amanda też tu nie mieszka, ale ona nie ma nikogo, kto by jej pomógł, więc panna Spencer pozwoliła jej tu zostać – zauważyłam, że Ji jest bardzo kontaktowa i z chęcią dzieli się informacjami w przeciwieństwie do Aliny, ale skoro dziewczyna niezbyt dobrze mówi po angielsku... pewnie woli się przysłuchiwać, jak rozmawiamy.
- Panna Spencer?
- Stara Jędza, Suszona Śliwka – dodała złośliwie dziewczyna, a ja zorientowałam się, o kim mówi.
- Nie wiedziałam, że nazywa się panna Spencer.
- Nie przedstawiła się? Dziwne. W każdym razie musisz zapamiętać, że nie wolno mówić do niej pani, tylko panno. Nigdy nie miała męża i się tym szczyci, bo nienawidzi mężczyzn z wyjątkiem pana Lee.
- Dlaczego nienawidzi mężczyzn? - zmarszczyłam brwi, bo wydawało mi się to dziwne. Pracuje w takim miejscu i nienawidzi mężczyzn?
- Przez ojca. Zrujnował jej życie. Gdy była młoda sprzedał ją do burdelu i przeszła przez piekło. Wywalili ją na ulicę, gdy się postarzała i nie było już chętnych na nią.
- Czego pan Lee jest wyjątkiem? Przecież nie zajmuje się niczym innym, niż tym, czym powinna gardzić.
- Pan Lee znalazł ją na ulicy i dał szansę. Z racji swojego doświadczenia zajęła się jego przybytkiem i nami. Wcześniej rządził tu Rafael, ale to nie był miły typ: wykorzystywał dziewczyny. Pan Lee pozbył się go, gdy się o tym dowiedział i jego fuchę przejęła panna Spencer.
Zapomniałam o podejściu tego całego pana Lee do swoich „własności". Pewnie Rafael skończył tak, jak i Vincent, jeśli nawet nie gorzej.
- Skoro jesteś za długi, to pewnie nie wiesz co i jak? Nigdy nie zajmowałaś się sprawianiem przyjemności za pieniądze? - dopytywała Ji.
Potrząsnęłam głową.
- Nie mam pojęcia co tu robię i co mam robić. Nie mogę sobie wyobrazić, że ktokolwiek będzie mnie dotykał i że ja będę musiała... kogokolwiek dotykać. Jest mi niedobrze, gdy o tym pomyślę – wyznałam szczerze.
Przyłapałam się nawet na tym, iż żałowałam, że Sproch nie zrobił mi większej krzywdy, bo może to by jakoś odwlekło ten moment, gdy będę musiała pierwszy raz w życiu oddać się obcemu facetowi za pieniądze. Ręce mi się trzęsły ze strachu gdy wyobrażałam sobie, jak to będzie.
- Hej, spokojnie – Alina położyła dłoń na moich drżących się rękach. - Będzie okej. To nic takiego.
- Można przywyknąć. Po pewnym czasie będziesz to traktowała jak każdą inną pracę, bo tylko to się liczy. Pieniądze. Mało kto chodzi do pracy dla przyjemności i tak powinnaś na to patrzeć. Każdy klient to twój zysk i mały krok do uwolnienia się stąd – dodała ta druga.
Rozumiałam to, jak najbardziej rozumiałam. Mimo wszystko... sam rodzaj pracy wywoływał we mnie dreszcz obrzydzenia. Jak ja spojrzę na siebie po czymś takim? Jak spojrzę babci i bratu w oczy?
- Jak będziesz potrzebowała czegoś na rozluźnienie to pytaj o Trevora. On ma wszystko, oczywiście nie za darmo, ale widzę, że strasznie to przeżywasz i może ci się przydać co nieco. - Ji spoglądała niepewnie na moje trzęsące się ręce przykryte dłońmi Aliny.
Amanda poruszyła się na łóżku, więc od razu się do niej odwróciłam.
- Hej, obudziłaś się? - powiedziałam łagodnie – pamiętasz mnie?
- Amy... barmanka – poznała mnie prawie od razu. Gdy całkiem odwróciła się w moją stronę wyrwałam ręce z uścisku Aliny i delikatnie ją przytuliłam.
- Co on ci zrobił??? - jej twarz od frontu wyglądała jeszcze gorzej, niż gdy patrzyłam z profilu. Zamknęłam na chwilę oczy.
- On tak ma. Przed Amandą pobił kilka innych dziewczyn – Ji również spoglądała ze współczuciem na rudą.
- I dalej tu przychodzi??? Czemu w ogóle jest wpuszczany, jak zachowuje się tak patologicznie?!?
- Dużo płaci.
Spojrzałam z niedowierzaniem na Amandę.
- Dałaś się zbić, bo więcej zapłacił?
- Nie, więcej zapłacił, bo mnie zbił. Musiał zapłacić za moje leczenie, przecież przez kilka dni nie będę nadawać się do pracy, a pan Lee nie może być stratny.
Cholerny pan Lee!!! Jak ja nie cierpiałam tego typa!!! Jebany materialista!
Niewiele myśląc zerwałam się na równe nogi i skierowałam na korytarz. Chciałam porozmawiać z facetem. Wygarnąć mu, co myślę o takim traktowaniu ludzi. Tak nie można! Po prostu nie można!
Bardzo szybko znalazłam odpowiednie drzwi, a to dlatego, że przed wejściem stało dwóch typów. Obrzucili mnie nieprzychylnym spojrzeniem, gdy podeszłam do nich.
- Tam nie wolno – powiedział jeden i złapał mnie za rękę, gdy chciałam chwycić za klamkę.
- Muszę z nim porozmawiać – nie dawałam się łatwo zbyć i próbowałam wyminąć ochronę z każdej strony. Niestety znali te numery i dobrze mnie blokowali.
- Jeśli pan Lee będzie chciał z tobą rozmawiać, to pośle kogoś po ciebie. Lepiej idź teraz przypudrować nos, bo w lokalu o tej porze zaczyna robić się ruch – dodał wrednie drugi z fagasów.
- Chcę rozmawiać teraz. W tym momencie! - uderzyłam pięścią w drzwi, zanim którykolwiek zdążył mnie złapać.
- Uspokój się, bo osobiście cię stąd wyprowadzę laluniu – ten po lewej złapał za moje ramiona i przycisnął je do boków, gdy mocno mnie objął.
- Nigdzie nie idę! Puść mnie! - krzyknęłam.
Nie wiem, czy to tłuczenie w drzwi czy jednak moje krzyki zwabiły pana Lee na korytarz. Otworzył wejście do gabinetu i obrzucił nas wszystkich obojętnym, zimnym spojrzeniem.
- Co się tu dzieje? - zapytał cicho. W jego głosie nie było słychać żadnych emocji i to było chyba najgorsze. Nie wiadomo, co taki myśli, co planuje. Czego chce.
- Dziewczyna zaczęła kręcić aferę, ale już ją ogarnęliśmy. Luke zaprowadzi ją do pokoju. Wszystko jest w porządku panie Lee.
- Chcę porozmawiać, a oni nie chcą mnie wpuścić! - krzyknęłam i próbowałam wyszarpać się z uścisku tego całego Lukea.
Mężczyzna spoglądał przez chwilę na moje poczynania i nic nie mówił. Zrobiło mi się trochę głupio i przestałam się szarpać.
- Wejdź.
Nawet na mnie nie poczekał, tylko od razu zniknął w środku pomieszczenia. Rzuciłam zadowolone spojrzenie ochronie.
- Możesz mnie w końcu puścić? - powiedziałam do tego, który mnie trzymał, a on z ociąganiem wykonał polecenie.
Weszłam do gabinetu.
Mężczyzna stał odwrócony tyłem do pomieszczenia. Wyglądał przez okno, a w ręku trzymał szklankę z whiskey.
- Co jest tak ważnego, że kłócisz się z moją ochroną i przeszkadzasz mi w pracy? - zapytał nie odwracając się do mnie.
- Zasady.
Chyba zaskoczyła go moja odpowiedź, bo w końcu zwrócił się twarzą w moją stronę. Skrzyżowałam ręce na piersiach, żeby dodać sobie pewności, bo jego czujny wzrok sprawiał, że coraz bardziej żałowałam, że tu przyszłam. To był jednak głupi pomysł.
- Co ci nie pasuje w zasadach? - zapytał podejrzanie spokojnym głosem i zaczął powoli się do mnie zbliżać.
- Są wybiórcze. Niesprawiedliwe. - podniosłam brodę, gdy stanął bardzo blisko mnie. Odważnie spoglądałam w jego tajemnicze, ciemne oczy.
- Które dokładnie?
- Dotyczące twoich własności. Tak traktujesz wszystkie pracownice prawda? Jak rzeczy?
- Tak, to prawda. Wszystkie należą do mnie. Ty również – wyciągnął rękę i powoli przejechał palcami po mojej skroni, a następnie policzku. Zadrżałam, bo było to niepokojące, ale w dalszym ciągu utrzymywałam z nim kontakt wzrokowy. Nie dam się zastraszyć.
- Nie lubisz, jak ktoś niszczy twoją własność, bo nie możesz na niej zarobić... mylę się?
- Zasadniczo masz rację – dłoń mężczyzny zjechała na moją szyję. Powoli przesuwał palce coraz niżej, aż do obojczyka.
- To słabo to okazujesz.
- Co masz na myśli? - kreślił delikatne kółka na moim ramieniu. Jego dotyk rozpraszał mnie i przez dłuższą chwilę niż chciałam, musiałam zebrać myśli.
- Jedna z dziewczyn została mocno pobita, a sprawca nie poniósł konsekwencji. Twoje zasady nic nie znaczą.
Przesunął dłoń na tył mojej szyi, pod włosy i przybliżył się jeszcze bardziej. Rozkrzyżowałam dłonie i wyciągnęłam przed siebie. Nie chciałam, żeby podchodził tak blisko.
- Nie sądzę, żeby ktokolwiek, kto niszczy moją własność nie poniósł konsekwencji. Moje zasady są jednoznaczne. Za winę zawsze jest kara.
- Widocznie masz za słabe kary, skoro ten facet zrobił to nie pierwszy raz. - czułam jak obejmuje dłonią moją szyję od tyłu. Niepokoiło mnie to.
- Jeśli zapłacił za czas wyłączenia dziewczyny z użytku, to poniósł karę. Nie jestem stratny.
- Ale pokazujesz, że jesteś niepoważny, bo wystarczy zapłacić i byle kto może niszczyć twoją własność, w końcu liczą się tylko pieniądze. - Poczułam, jak palce mężczyzny zaciskają się na mojej szyi.
- W takim razie będę ci musiał pokazać jak bardzo poważny jestem, gdy ktoś mi się sprzeciwia – ścisnął mnie za szyję nie tak mocno, aby zostawić ślady, ale na tyle intensywnie, że wyraźnie wyczuwałam swój puls pod jego palcami.
- Zacznij lepiej karać tych, którzy biją dziewczyny, to może pokażesz. - zacisnęłam palce na jego marynarce. Zaczęło szumieć mi w uszach od tego podduszania.
W dalszym ciągu przyglądał mi się beznamiętnie. Nie zwolnił uścisku.
- Lucas.
Nie musiał krzyczeć. Ochroniarz momentalnie pojawił się obok, jakby cały czas czekał gdzieś blisko.
- Znajdź tego, który zrobił krzywdę jednej z dziwek i zrób mu to samo, tylko dziesięć razy mocniej, rozumiesz? - cały czas spoglądał mi prosto w oczy. Przełknęłam ślinę. Ręce zaczęły mi drżeć. Miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.
- Teraz jednak odprowadź Amelię do pokoju. Za dwie godziny chcę ją widzieć tu z powrotem. Widocznie dałem jej za dużo okresu ochronnego, skoro nie podobają się jej moje zasady. Od jutra ma zacząć zarabiać na zwrot długu, a dziś wieczorem osobiście przekonam się, do czego jest zdolna.
Dopiero po tych słowach mnie puścił. Gdyby nie to, że ochroniarz stał blisko i złapał mnie, to upadłabym na podłogę. Cholernie wysokie buty nie pomagały.
- Ale jak?... Przecież... - zaczęłam, ale odwrócił się ode mnie i znowu stanął przy oknie. Luke pociągnął mnie do drzwi.
- Nie możesz... - nie dane mi było dokończyć, bo ochroniarz wypchnął mnie na korytarz.
- I po co ci to było? Wkurzyłaś go, teraz wszystkim się za to dostanie – powiedział do mnie ze złością.
- Nic nie zrobiłam, chciałam tylko... - przerwałam i pokręciłam głową, bo i tak by nie zrozumiał. W jego słowniku pewnie nie istniały takie słowa jak sprawiedliwość, współczucie, troska. To nie ten typ człowieka.
Gdy Luke zaprowadził mnie do dziewczyn w pokoju była tylko Amanda. Reszta poszła „do pracy". Znajoma spała, więc nie zaczepiałam jej. Usiadłam na krześle i ukryłam twarz w dłoniach.
Co ja najlepszego narobiłam?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro