Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[11]

-------------------

Jay

Weszliśmy do budynku.

- Co się stało? Wzywaliście nas - powiedział Lloyd.

Byłem przerażony, że Cole'owi coś się stało.

- Tak, wezwaliśmy, bo wydaje nam się, że powinniście to zobaczyć - powiedział ochroniarz i zaczął nas prowadzić przed długi korytarz.

- Czy , Cole'm wszystko w porządku? Nic mu nie jest? Co się stało?! - zapytałem przestraszony

Ochroniarz nie odpowiedział. Zaprowadził nas do mężczyzny, który nie wyglądał na zadowolonego.

- Bruno Miller - powiedział i podał rękę Lloyd'owi. - "Zajmuję się" waszym przyjacielem. To ja was wezwałem.

- Co się stało? - zapytał Zane

- Zapraszam za mną. Wszystko zaraz wam wyjaśnię - odpowiedział mężczyzna.

Dopiero teraz zauważyłem kogoś, siedzącego na krześle.

Cole...?

Mężczyzna wstał i zerknął n nas. To był Lou...

Musiało stać się coś poważnego skoro ojca Cole'a też powiadomili!

Bruno zaprowadził nas pod jakaś wielką szybę. Ja, Lou, który w ogóle się nie odzywał, Kai, Zane, Lloyd oraz Nya spojrzeliśmy się na pokój po drugiej stronie szkła. Była tam jedna lampa, która oświetlała metalowe krzesło oraz... Cole'a...! Mistrz Ziemi był do niego przykuty. Ręce, nogi oraz klatka piersiowa były związane. Knebel zakrywał usta Czarnego Ninja, a ten cały czas szarpał się i próbował uwolnić.

- Co mu jest? - zapytał Kai

Bruno Miller wyciągnął z kieszeni dziwny zielony kształt.

- Co to? - zdziwił się Lloyd

- Owoc, który sprawia, że Cole szaleje. Jednym słowem wtedy pokazuje tą prawdziwą naturę. Nie da się z nim porozmawiać, a on sam nie jest świadomy swoich czynów. Chce tylko zabijać. Jest niebezpieczny nie tylko dla innych, ale i dla siebie. Jesteśmy tu po to, żeby udowodnić, iż Brookstone nie zabił tych ludzi umyślnie, a zadziałały na niego te oto owoce... Nie wiemy ile dokładnie trwa ten "stan"... O ile można to tak nazwać... - mówił mężczyzna, kiedy Cole wyginał swoje ciało w łuk i napinał mięśnie, żeby się wydostać. - Wczoraj chcieliśmy zbadać i sprawdzić czy jest coś co może przerwać tą... "agresję", jednak Brookstone zaczął się sprzeciwiać. Rozumiem go. Dobrze wie co robią z nim te zielone paskudztwa.

- Więc dzisiaj mu to poszliście? - zapytał zdenerwowany Lou

- Nie. W laboratorium było włamanie. Jakiś mężczyzna przyszedł i mu to dał. Przy okazji zranił pięciu strażników. Wydawało się, że Cole go zna, ale nie możemy z nim porozmawiać - odpowiedział mężczyzna.

- Może ja spróbuję? - zapytałem 

- Nie. To bardzo niebezpieczne - powiedział Bruno Miller, patrząc na wiercącego się Cole'a.

- Przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi! Nie zaatakuje mnie! - zawołałem

- On nie jest teraz sobą - powiedział mężczyzna.

- Racja, Jay. To niebezpieczne - szepnął Lloyd i złapał mnie za ramię.

- Zrobię to na własną odpowiedzialność! - powiedziałem poważnie

- Ale Jay... - zaczął Zane, jednak mu przerwałem.

- Otwórzcie to - warknąłem i stanąłem przed metalowymi drzwiami.

Bruno westchnął. Usłyszałem otwieranie trzech zamków.

- Możesz wejść. Ale bądź ostrożny - powiedział mężczyzna.

- I nie zbliżaj się do Cole'a za bardzo - powiedział Zane.

- Dobra - mruknąłem i pchnąłem metalowe drzwi.

Wszedłem do pomieszczenia. Drzwi automatyczne zamknęły się za mną. Przełknąłem głośno ślinę.

Jay, co ty wyprawiasz?!

Ruszyłem po woli w stronę Czarnego Ninja. Ten przestał się szarpać i spojrzał na mnie spode łba.

- C-cole? - szepnąłem

Stanąłem na przeciwko Mistrza Ziemi. Gapił się na mnie tak, jakby chciał mnie zamordować. Jego zwężone źrenice, które uważne mi się przyglądały, wyglądały naprawę przerażająco. Ostre pazury wbijały się w metal.

- Cole? Poznajesz mnie? - zapytałem cicho

Czarny Ninja dalej siedział i się nie ruszał, więc zrobiłem krok do przodu.

- To ja. Nic ci już nie grozi... - szepnąłem.

Nagle usłyszałem cichy trzask. Rozejrzałem się dookoła.

Co to było?

Zerknąłem na Cole'a. Knebel, który zakrywał mu usta, osunął się niżej, ukazując ostre zęby Mistrza Ziemi.

- On serio może przegryźć metal?! - wrzasnąłem przerażony

Czarny Ninja zaczął szarpać się ze zdwojoną siłą. Cofnąłem się do tyłu, słysząc kolejne trzaski. W końcu coś ustąpiło. Łańcuch pękł, a prawa ręka Cole'a była wolna. Mistrz Ziemi warknął i dalej się szarpał. Wygiął się w moją stronę i pokazał ostre zęby. Zacząłem cofać się do tyłu, widząc, że sznur owinięty dookoła klatki piersiowej Czarnego Ninja rozluźnił się.

On chyba naprawdę chce mnie zamordować...!

Spojrzałem się przerażony na szybę. Bruno zaczął coś mówić. Nagle za nim przebiegło kilku ochroniarzy. Usłyszałem otwierane drzwi.

Jeden zamek... Drugi...

Podbiegłem do drzwi.

Nagle jakiś głośny trzask. Spojrzałem się w stronę Cole'a. Ten zdołał się uwolnić! Mistrz Ziemi rozłożył swoje skrzydła i rzucił się na mnie. Wrzasnąłem i zasłoniłem twarz ręką. Czarny Ninja przygwoździł mnie do podłogi i pokazał swoje ostre zęby.

- Cole? Cole, wiem, że tam jesteś! Proszę! - zawołałem i zasłoniłem się prawą ręką

Mistrz Ziemi warknął i zatopił zęby w moim przedramieniu. Krzyknąłem z bólu, a brązowooki wbił się jeszcze mocniej. Dłoń Czarnego Ninja wylądowała na mojej szyi, a ja zacząłem się dusić.

Przepraszam, Cole...

Naelektryzowałem swoje ręce i poradziłem Mistrza Ziemi. Ten odsunął się ode mnie i pisnął z bólu. Szybko podniosłem się i wybiegłem z pokoju. Zatrzasnąłem drzwi i złapałem się za rękę. Bruno podszedł do mnie i owinął ją bandażem.

- Dlatego to jest niebezpieczne - powiedział.

Zauważyłem kilku ochroniarzy, stojących i czekających na znak.

- Nie rozumiem... On mnie nie rozpoznaje czy co? - zapytałem

- Sądzimy, że to jest dla niego jak sen... Nie ma pojęcia co robi, co się dookoła niego dzieje i co to za miejsce. Zawsze kiedy "budzi" się z tego "transu" jest zdezorientowany i nie potrafi określić co zrobił. Przeprowadziliśmy tylko jeden test z wykorzystaniem tego właśnie owocu.... Ale to było dawno temu...

Zerknęliśmy przez szybę. Cole chodził dookoła i co jakiś czas potrząsał głową.

- Drzwi są otwarte, panowie. Jak tylko się odwróci się tyłem, wchodzicie i go unieruchamiacie, jasne?

- Tak - opowiedzieli chórem ochroniarze i przygotowali się do akcji.

Minęło kilka sekund.

- Teraz - powiedział Bruno, a ochroniarze pchnęli drzwi i weszli do środka.

Cole momentalnie odwrócił się i warknął. Z jego ust kapała krew, która należała do mnie. Pięciu ochroniarzy okrążyło Mistrza Ziemi i zaczęło się do niego zbliżać. Czarny Ninja cofnął się o krok do tyłu i prychnął. 

Nagle rzucił się na pierwszego lepszego ochroniarza. Stanął na nim i chciał go zadrapać, jednak drugi mężczyzna podbiegł do niego i przyłożył paralizator do szyi. Cole warknął i wygiął swoje ciało w łuk, a następnie upadł.

-------------------

Cole

Podniosłem się zdezorientowany i rozejrzałem dookoła. Leżałem na łóżku w mojej "celi". Wstałem.

Co się stało....?

Wszystko wyglądało normalnie, a w pomieszczeniu było cicho... Zbyt cicho...

- Jay...? - szepnąłem

Co on tu robi? T-to jakiś sen?

- Cole! - zawołał Niebieski Ninja

Uśmiechnąłem się lekko, kiedy Mistrz Błyskawic podszedł do mnie. Fajnie jest go znowu zobaczyć...

- Co ty tutaj robisz? - zapytałem zdziwiony

- Emmm... Jakby ci to wytłumaczyć... - zaczął niebieskooki.

Zobaczyłem, że prawa ręka Mistrza Błyskawic jest zabandażowana.

- Co ci się stało? - zapytałem i wskazałem przedramię Jay'a

- Nic takiego - odpowiedział i uśmiechnął się lekko.

- Na pewno? - dopytywałem dalej

- Tak - szepnął Jay.

Przełknąłem ślinę i poczułem dziwny smak... Przerażony przetarłem ręką usta i zobaczyłem na niej krew. Otworzyłem szeroko oczy.

- J-j-jay..? Cz-czy j-ja kogoś...

- Nie. Uspokój się - powiedział Niebieski Ninja i przycisnął się do krat.

Spojrzałem się na zabandażowaną rękę Mistrza Błyskawic. Dopiero teraz połączyłem kropki.

Jay prawdopodobnie chciał mnie uspokoić, a ja go zaatakowałem...

Niebieskooki, widząc, że patrzę się na jego przedramię, schował rękę za plecami.

- Wiem o wszystkim, Cole. Wyjaśnili nam co się stało. To nie twoja wina - powiedział, próbując mnie pocieszyć.

- Właśnie, że moja! - wrzasnąłem

Byłem zły na siebie, że nie zdołałem tego powstrzymać i go zraniłem...

- Nie, Cole. To nie twoja win... - zaczął Jay, jednak ktoś wszedł do pokoju.

- Musimy porozmawiać z Cole'm. Zostawisz nas samych? - zapytał mężczyzna

Jay kiwnął głową i wyszedł, a ja osunąłem się na ziemię.

Mężczyzna w białym fartuchu uklęknął przede mną.

- Trzymaj - powiedział i podał mi przez kraty chusteczkę.

Wziąłem ją i wytarłem usta z resztek krwi.

- Teraz musisz nam powiedzieć, czy pamiętasz co działo się kilka godzin temu?

- Nie. 

- A czy pamiętasz gdzie wtedy byłeś? - dopytywał dalej mężczyzna

- Nie - odpowiedziałem szczerze.

- Okej... A wiesz co wtedy robiłeś?

- Nie wiem... Choć... po ręce Jay'a się domyślam... - mruknąłem.

- Czyli naprawdę nic? Zero? Pustka?

- Dokładnie - szepnąłem.

Mężczyzna westchnął i wstał.

- No to mam dla ciebie dwie informacje. Jedną dobrą, a drugą złą... Od której zacząć? - zapytał

- Od dobrej... - mruknąłem.

- Nikogo poważnie nie zraniłeś... - powiedział mężczyzna.

- Przedramię Jay'a mówi coś innego - przerwałem mu.

-... i my mamy kilka dowodów, że nie zabiłeś tych ludzi świadomie - powiedział mężczyzna i spojrzał się na mnie.

- A ta zła wiadomość? - zapytałem

- Jest już za późno, żeby cokolwiek udowodnić... - szepnął mężczyzna.

- Jak to? - zdziwiłem się

- Burmistrz nakazał, by wszystko odbyło się jutro w południe.

Skuliłem się najbardziej jak mogłem i zerknąłem na mężczyznę.

- Teraz musimy porozmawiać o tym co działo się rano - powiedział. - Kim kim była ta osoba, która się tu włamała?

- Pamiętacie, jak dwanaście lat temu "uciekłem"?

- Tak. Pamiętam to. Wtedy zajmował się tobą mój kolega.

- Bo... Bo... Ja... Ja tak naprawdę wtedy nie uciekłem... - szepnąłem.

- Czyli mam rozumieć, że ten mężczyzna cię porwał? - zapytał

- Dokładnie - powiedziałem cicho.

Mężczyzna wciągnął głośno powietrze, wziął krzesło po czym usiadł naprzeciwko mnie

- Gdzie dokładnie cię zabrał?

- Nie wiem. To była jakaś kryjówka. Jechaliśmy po pustyni przez cały dzień i noc.

- Okej... I... Co on tam robił? - dopytywał dalej mężczyzna

- A jak myślisz?

-------------------

Mężczyzna podał mi talerz i zamknął drzwi. 

- Smacznego - mruknął ochroniarz i wyszedł.

Nie zdążyłem odpowiedzieć, więc usiadłem na łóżku i zacząłem gapić się w jedzenie na talerzu. 

Nie dam rady nic przełknąć...

Odłożyłem talerz na podłogę.

Skoro jutro to wszystko ma się skończyć, to lepiej, żeby to wszystko zakończyło się jak najszybciej...

Odwróciłem się przodem do ściany i zasnąłem.

- Boję się...

- Zamknij się, gnoju! - warknął Connor

Skuliłem się i spojrzałem na moje małe łapki.

- Chcę wracać... - szepnąłem.

- Nie interesuje mnie to.

Zacząłem się trząść.

Kim jest ten mężczyzna? Gdzie mnie wiezie?

- Możemy wrócić? - zapytałem łamiącym się głosem

- NIE!

Skuliłem się, a moich oczu poleciały łzy.

- Nie rycz - warknął mężczyzna.

Po policzkach zaczęły spływać kolejne łzy.

Mężczyzna zatrzymał pojazd i spojrzał się na mnie zdenerwowany. Siłą zakleił mi usta taśmą i związał małe łapki sznurem.

Chcę wrócić do moich opiekunów.. 

Boję się...

Podniosłem się i spojrzałem na kraty. Tuż przed nimi stał mężczyzna w białym fartuchu i patrzył się na mnie.

- Nic wczoraj nie zjadłeś... - powiedział.

- Nie byłem głodny - mruknąłem. 

Mężczyzna otworzył kraty i uśmiechnął się lekko.

- Wiem, że dzisiaj chciałbyś porozmawiać z rodziną... - powiedział nagle -... ale uznaliśmy, że powinieneś coś zobaczyć... 

Podniosłem uszy i wstałem.

- C-co? Coś się stało?? - zapytałem zdziwiony

- Nie... Nie. Po prostu - mężczyzna wzruszył ramionami - uznaliśmy, że musisz to zobaczyć.

- Okej...? - szepnąłem i podszedłem do krat

- To chodź - powiedział i ruszył w stronę drzwi.

Chwila! Tak jak teraz?! Bez kajdanek?!

Zdziwiony podszedłem za mężczyzną. Ten zaprowadził mnie do jakiegoś małego pomieszczenia. Kucnął i wyjął coś z szafki, których było tu dużo. Mężczyzna podszedł do małego ekranu, który stał na biurku i zaczął coś w nim grzebać.

- No podejdź tu. Nie bój się - powiedział z uśmiechem.

Niepewnie zbliżyłem się do mężczyzny i spojrzałem się na ekran. 

To było jakieś nagranie...


Kilka osób śmiało się z czegoś. Po chwili kamera przeniosła się na podłogę. Stał tam mały chłopiec, który wyglądał jak mniejsza wersja mnie!

Małe, czarne skrzydełka, ogon, uszy, bujne kruczoczarne włosy, pazurki wyglądały identycznie, jak u mnie. Do tego ten uśmiech od ucha do ucha...


Spojrzałem się zdezorientowany na mężczyznę, stojącego obok. 

- Oglądaj dalej - powiedział i wskazał ekran.


Mały Cole najwyraźniej uczył się chodzić. Niestety po chwili upadł. Mężczyzna podszedł do niego, jednak odważny maluch wstał i zamienił się w czarną panterę. Smyk przeszedł kilka kroczków do przodu i spojrzał się na grupkę osób.

- Awwww... - powiedział ktoś.


Mężczyzna przełączył coś, a teraz na ekranie wyświetlał się obraz z kamery.


Jakiś mężczyzna posadził małego Cole'a na blacie. Maluch śledził uważnie jego pracę, ale ewidentnie czegoś się bał. 

Widząc to, mężczyzna podszedł do niego i pogładził kciukiem po policzku.

- Wszystko będzie dobrze - powiedział i położył małą strzykawkę obok. - Nie ma się czego bać... - szepnął, odkażając lewe ramię chłopca. 

Po policzkach małego Cole'a zaczęły lecieć łzy.

- Hej... hej... Już... Spokojnie - powiedział mężczyzna i wziął chusteczkę.

Wytarł łzy i uśmiechnął się lekko.

- Będzie dobrze... - szepnął, próbując uspokoić łkającego malca.

Po chwili podszedł do szafki i coś z niej wyjął. Wrócił do płaczącego Cole'a.

- Trzymaj... - powiedział spokojnym głosem - ...to dla ciebie. Przytul go kiedy będziesz się bał...

Mini Cole uspokoił się lekko i spojrzał na małą maskotkę pieska o brązowej sierści.

- Jak będzie cię bolało, to przytul go najmocniej jak potrafisz - mówił dalej mężczyzna i ruszył ręką tak, że pyszczek pluszaka dotknął nosa chłopca.

Mały Cole zdziwił się lekko, ale po chwili zaczął się śmiać. Wziął maskotkę w swoje małe rączki i przytulił go mocno.


- Dlaczego tego nie pamiętam? - zapytałem i spojrzałem się na mężczyznę

- Byłeś wtedy mały... - szepnął i uśmiechnął się lekko. - I bardzo przywiązałeś się do tego pluszaka...

Opuściłem lekko głowę.

Dlaczego te najlepsze wspomnienia musiały zniknąć? Dlaczego zostały te najgorsze...?

- Cole... - szepnął mężczyzna -... powinniśmy już iść...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro