Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Panna i pan w bieli

Jadę na Taco Hemingwaya haha, a dzisiaj jestem na opolconie haha (miałam być ;p)

-------------

Pov. Gouenji

- Dobranoc, kocham cię - rzuciłem na koniec. Mógłbym z nim rozmawiać jeszcze co najmniej godzinę, ale nie widzę sensu. Bardzo mu się śpieszy, jak zwykle...

- Afurko?

- A tak! Dobranoc kochanie! - otrząsnął się i rozłączył. Przecież widzę, że mnie już nie kochasz, to nie to samo co kiedyś. Pytanie dlaczego oboje ciągniemy to na siłę? Czemu udaję, że tego nie widzę?! Tak bardzo mnie to boli. Czemu przez ciebie tak serce zmiękło?

Jednak dalej jestem tą samą sztywną osobą co kiedyś, nie pokażę ci tego co mnie boli chociaż mam ochotę to z siebie wydrzeć i krzyczeć na całe gardło. Odkąd wyjechałeś nie jest tak samo, czuję jakbyś mnie zaprosił do swojej depresji albo conajmniej mnie nią zaraził.

Zgasiłem światło i położyłem głowę na poduszce. O boże przetarłem twarz rękami, co się porobiło... pozostało mi tylko zamknąć oczy i oddać się snu, haruję jak wół na tym społeczno-psychologicznym więc należy mi się sen.

- Nie ma tak dobrze...

-... świat skończy się jutro

W ciemności, pewnie już we śnie usłyszałem czyiś głos, wydaje mi się jakby był kobiecy, ale nie mam pewności bo był okropnie zdarty.

Nagle zrobiło się jasno, chmurki niebo i ja spadający. Czy walnę o ziemię, czy to mój koniec, czy to jeden z tych snów gdzie spadasz i budzisz się zdyszany w swoim łóżku?

Przekonałem się bo bezwładnie wpadłem do jakiegoś zbiornika wodnego. Spokojnie zaraz wypłynę, przecież umiem pływać...

Machnąłem rękami by wyciągnąć się w górę, czemu nic to nie daje?! Za to upadam jeszcze głębiej pod wodę, wypuściłem prawie, że ostatnie bąble powietrza. Pomocy!

Nad wodą ktoś się pochylał, wydawało mi się, że to Aphrodi, ale mogłem się mylić.

Nie chcę umierać, pomocy! Machałem bezradnie rękami i nogami. Ja chcę na górę. 

- Przecież to tylko sen - powiedziałem oddając się całkowicie wodzie, i tak się obudzę.

Komuś mój spokój ducha jednak przeszkadzał, bo niespodziewanie ktoś złapał mnie za szyję, ostatnie powietrze wydobyło się z moich ust.

- Jutro świat się dla ciebie skończy! 

Wydarłem się bezdźwięcznie bo to woda. Niewidzialne ręce ściskały moją szyję i sprawnym ruchem zaciągnęły mnie na dno. Game over

Na następny dzień chodziłem z głową w chmurach, z resztą jak zawsze. Pół roku nowej szkoły, a ja dalej nie mam chociażby znajomego, widzę jeszcze czasem Kitsune pomykającą korytarzem, też sobie mnie odpuściła. Odepchnąłem ją przez tę depresję i chyba już udaje, że się nie znamy.

Jak zwykle szedłem samotnie wzdłuż rzeki, ach wspólna gra na boisku nad rzeką, widzę je stąd kontem oka. Tęsknię za tym, mimo iż wszyscy wiedzą kim jestem to nie chcę należeć do drużyny szkolnej. By mnie wyróżniali albo stawiali wszystko na mnie, a ja tak nie lubię się wyróżniać.

Kroczyłem ścieżką kopiąc kamień, zaczynała się jesień i było strasznie zimno, a mnie pozostaje siedzieć samemu pod kocem. Niespodziewanie zawiał silny porywisty wiatr, uniósł mi mój szalik w powietrze. Liście zaszeleściły, a ja mimo tego wiatru poczułem ciepło przy zwojej nodze. Biała chryzantema, kiedy to urosło?!

- Koniec świata zaczyna się teraz!... - okejjj to było dziwne jakby wiatr coś powiedział, usłyszałem to dokładnie obok moje ucha, spojrzałem pod nogi a biały kwiat stał się czerwonym po czym się rozpłynął. Nie powiem, że moje opanowanie zachwiało się w tej chwili.

Zadzwonił telefon

Aphrodi? Dzwoni sam z siebie? Dziwne, pewnie coś się stało.

- Halo

- Gou ja już mam dość... mam dość po prostu - głos mu się trzęsie.

- Co się stało?

- Ja...oszalałem, jest bardzo źle - brzmi jakby miał się zaraz popłkać.

- Kochanie? Ale co...

-Dobra, nie będę się z tobą tak bawić, ja cię już nie kocham po prostu. To wszystko było perfekcyjną iluzją przepraszam, ale z nami koniec.

- Teru co do cholery...

Nie dokończyłem bo usłyszałem szumy, jakby wody, nie mam pojęcia.

- Halo, H-A-L-O... Aphrodi kurwa!

I tak mniej więcej skończyła się nasza znajomość, od tego czasu prześladowały mnie dziwne sny i wszędzie te kwiaty.

*Jeśli pamiętacie, to blondyn po zerwaniu wyrzucił swój telefon do rzeki

***

Nie wiem ile minęło czasu abym się załamał totalnie, a co ja będę o nim myśleć. Dziwka jedna z niego. Gdybym chciał mógłbym mieć każdego i chłopca i dziewczynkę jednak na co mi to gdy każdy w tym momencie byłby tylko plastrem na moje złamane serce. Nie czuję się za dobrze, mam wiele zagrożeń, ojciec ma dość moich użalań i użerania się ze mną. Nie widziałem innego sposobu by sięgnąć po coś co wydawało mi się kiedyś najgorszym świństwem na świecie.

Żadne żyletki, kocham życie i nie będę się zniżać do poziomu tego kretyna. Prochy.

Nie powiem co biorę, autorka też się średnio na tym zna by wymienić. Chodziłem na imprezy chlałem i ćpałem na zmianę liczyła się dobra zabawa, ten sztucznie wywołany uśmiech na ustach. Życie w nieświadomości i na haju jest najlepsze, poczucie tego, że traci się grunt pod nogami i że jesteś na granicy. Świat rzeczywisty zacierał się z wyobraźnią.

Biel, czysta biel. Biel ryżu, biel śniegu czy biel ukazująca czystość serca nie równała się z tą bielą. Mgła, tylko mgła, to dobrze bo nie chcę jeszcze umierać. Marność wszystko marność.

Leżałem bezczynnie pośród tej bieli, gdy usłyszałem kroki. Powolne stukanie obcasów stawało się coraz głośniejsze. Kto tam? Nie miałem siły się podnieść, jest mi tak ciepło, tak miękko.

Maryśka, Hera i Koka to najlepsze dziewczyny, też dziwki, ale potrafią się mną zająć. Ale to wszystko to nie ich wina, leżałem wśród łąki, łąki białych kwiatów pięknych chryzantem wydzielających z siebie ciepło. Obcasy są coraz głośniejszy gdy ujrzałem twarz ich właściciela.

Pochyliła się nade mną

Biel. W jej przypadku zabrudzona krwią, jest ona brudna chociaż nie wiadomo do końca skąd się wzięła. Jej ofiar, sama się wykrwawiła? Podejrzana jest ta druga opcja, jej ciało pokrywa 6 dziur, 6 ogonów lisa. Poszarpana, cała w bliznach, zmęczona życiem. Mimo to dalej piękna. Chude policzki podpisujące ją pod wizerunek wiedźmy. Fioletowo-różowe włosy i stłuczone okulary.

- Ale jesteś ładniusi... - uśmiechnęła się.

- Kim jesteś? - aż podniosłem się do siadu, a ona stała z rękami z tyłu,

- Czy to ważne? I tak jestem tylko wytworem twojej wyobraźni.

- Przyszłaś mnie naprawić?

- Odzyskajmy Aphrodiego - wyciągnęła do mnie rękę. Pakt z diabłem? Zaciekawiła mnie.

- Kocham go tak samo jak ty i potrzebuję go przy sobie, w końcu jest moim kochanym synkiem! Zostawił mnie dla ciebie, dlatego proponuję połączyć siły.

- Oj chyba za mocne te proszki dziś były... - wstałem telepiąc się lekko, ona od razu przybliżyła się w oczy i wpatrywała we mnie, śliczne oczy.

- Mówię poważnie. Opuśćmy tę nędzną rzeczywistość! Stwórzmy razem perfekcyjną iluzję! Zemścimy się na moim synku!

- Ja chcę tylko miłości, mój wytworze wyobraźni - położyła mi głowę na ramieniu, jak cieplutko

- Pokażemy wszystkim jak potrafisz kochać - przytuliła mnie. Mógłbym tak trwać długo, mimo jej strasznego wyglądu.

I tak poznałem Rize, nasza znajomość wlokła się długo, zdecydowanie za długo

***

Krew, wszędzie krew. Na rękach, na mojej białej koszuli, na ścianach, a także na podłodze. Ręce trzęsły mi się z przerażenia, co ja uczyniłem?! Ja nie tego chciałem, dobrze się bawiłem, ale to ma swoje granice. Rize do cholery!

- Co się stało? Czyżby odbiła ci szajba? Przecież tak rozumiesz miłość.

Na stole leżała martwa dziewczyna, jedna z pierwszych od dawien dawna. Poszukiwania Aphrodiego nie przynosiły skutków, odkąd zostałem świętym cesarzem narobiłem sobie samych wrogów. Ona poleciała na kasę, jak każdy. Kochana jedyneczka. Wziąłem jej zimną i martwą rękę, przyłożyłem sobie do twarzy. Nawet cała pocięta, bez włosów i z oparzeniami wygląda tak ślicznie.

- Mam cię! Podoba ci się to!

- To nie zmienia faktu, że to ty ją zabiłaś!

Szykuję się na Terumiego. Zatrzymam go przy sobie jako mojego pupilka, moją dziwkę. Na pewno ciążą na nim pieniądze, seks za pieniądze jest najlepszym wyjściem aż będzie ode mnie całkowicie niezależny. Czytaj pomysł Rize.

- Plan idealny kochanie - klaskała w dłonie.

- Zamknij się! Lepiej pomyśl co z ciałem zrobić.

Ona siedzi mi w głowie i mąci. Zatracam się codziennie w jej iluzji, bo to ja jestem idealny, tylko ja mam rację i jestem najważniejszy. Ona zamieniła Afuro w psychopatę, mnie zaś w gwałciciela i mordercę... nie wiem jak długo wytrzymam. Mam ochotę się drzeć, walić głową by tylko się jej pozbyć, a ona tylko siedzi i się uśmiecha. Rozsiewa kwiaty nienawiści. Jak wilk, którym jest, czai się nie wiadomo na co.

- Narzekasz? No cóż... ludzie są idealni do czasu gdy poznają swoje słabości.

***

Nazywam Gouenji Shuuya, nie wróć! Ishido Shuuji. I zabiłem 6 osób. Jestem całkowicie świadomy tego co za cyrk odwala się w mojej głowie. Mimo iż moja siódma ofiara, Fukawa Kokichi czeka na mnie w moim krwawym królestwie, to w tym momencie miałem ważniejszą sprawę do załatwienia. Starałem się o tym nie myśleć bo by się domyśliła, w końcu siedzi mi w głowie i czyta w myślach. Krótka drzemka dobrze mi zrobi.

Here we go again. Znowu ta obrzydliwa biel. I ona.

- Wiesz, że jak mnie potrzebujesz to możesz mnie po prostu przyzwać kochanie - zamiast niej pokazała się jej wilcza postać.

- Rozgryzłem cię.

- Hę? - znowu zamieniła się w prawdziwą siebie.

- Przypomniałem sobie, jednak twoja pieczęć na pamięć nie jest za silna. Opętałaś umysł Aphrodiego by ten się zabił i żebyście byli zawsze razem, do tego ranił cały czas innych i stał się szaleńcem bo ty mu narzucałaś taki ideał od dzieciństwa.

Jestem zmęczony byciem tym, kim chcesz bym był

- Dokładnie, a do tego już wiem jak się ciebie pozbyć - chcę miecz. Jestem we śnie, dzięki jej obecności może być świadomy i się nie obudzę. Jak za pomocą magicznego zaklęcia, dosłownie magii wyobraźni. Już trzymałem długi sztylet rodem z anime. Chcę armię. Wystawiłem rękę do tyłu, a za moimi plecami pojawiały się rząd po rzędzie żołnierzy.

- Pamiętaj, że wszystko czego sobie zażyczysz, może pojawić się tylko raz.

- Dajesz, twoja kolej. Wystarczy, że cię zabiję- aż się uśmiechnąłem pokazując zęby.

- Wyjątkowo mam ochotę się z tobą pobawić - a w jej ręku pojawiła się mi dobrze znana siekiera.

- Chcę zbroję - ale jestem cool

*

- Żegnaj, znajdź sobie kogoś innego kogo omamisz

Rzekłem wpychając jej miecz do gardła i rozrywając od środka. Byłem w tym momencie obojętny. Zabiłem już 7 osób, przymknąłem tylko oczy jak krew tryskała mi na twarz, brudząc przy tym wszystkie kwiaty, które tu zasiała

- J-J-Jeszcze...ws.. do-d-dorwę - wysyczała. Zobaczymy po tym wszystkim już nic mnie nie zaskoczy.

Wybudziłem się łapiąc szybko oddech, udało się! Jestem wolny, patrzyłem na swoje ręce z niedowierzaniem. NA stoliku obok leżał telefon, sprawdziłem szybko godzinę... zajęło mi to cały dzień?! Co jest?!... Przecież ja mam żywego człowieka w piwnicy, nie mogę go zagłodzić!

Wziąłem szybko parę owoców z kuchni, służąca piekła jakieś ciasto, nawet się nie przejęła, że śpię cały dzień.

Poleciałem szybko do piwnicy, mam ważną informacje do ogłoszenia Fukusiowi.

Gdy tylko otworzyłem drzwi usłyszałem jego lamentowanie i darcie mordy.

- Nie! Ja nie chcę! Nie chcę umierać! Nie zabijaj mnie błagam! - siedział związany pod ścianą i złamanymi nogami tak jak go zostawiłem. Cudowny i podniecający widok, już chyba ten fetysz Rize zakorzeniła we mnie na stałe.

- Nie zabiję cię... właściwie to nawet cię uwolnię, tak będzie zabawniej. Będziesz cierpiał katusze z obrzydzeniem do siebie - uśmiechnąłem się w duchu. On tylko na mnie spojrzał cały zapłakany.

- Wyciągnąłem Piotrusia z twojej talii kart - zawsze lubił gadać o grach, ewidentny ich fan. Czekając na kogoś z szóstek postanowiłem jeszcze szybko ogarnąć moje miejsce pracy przed nową osóbką. Mimo iż już nie chcę zabijać to obiecałem sobie i Rize, że zrobimy pełną dziesiątkę, potem już tylko Aphrodi.

- 10 jakaż to perfekcyjna liczba, zupełnie jak... - odwróciłem się do tyłu. Nie powiedziałem tego na głos! Ewidentnie to wybrzmiało z ust Kokichiego. Coś jest chyba nie tak. Biedak zemdlał, nie dałem mu tego jedzenia, no cóż będzie chodził głodny.

- Zupełnie jak perfekcyjna iluzja - dopowiedziałem sobie, a pod dom właśnie przyjechali moi ludzie by go zabrać.

***

A teraz? Siedzę przed nim i gramy w oszusta. Mimo iż rozwiązał mi ręce to sterczą nade mną trzej goryle i patrzą mi w karty. Jestem pewny, że dają mu jakieś znaki, bo ciągle mnie ogrywa i się szczerzy głupio.

- Daję twojemu kochasiowi czas do końca dnia, potem uznajmy, że się poddał.

Wieżę w ciebie kochany. Wszystko co ci zrobiłem to przez dziurę zrobioną w umyśle przez Rize. Nie możesz się temu poddać. Przecież ty jesteś moim stukniętym yandere, a ja twoim jeżem.

- Oszust - powiedziałem i wtedy mina mu zrzedła. W końcu los się odwrócił!

***

W limuzynie panowała cisza... no może nie do końca, bo była perfidnie przerywana odgłosem chrapania różowego lisa. Panował ścisk na tylnim siedzeniu. Nie dość, że było w cholerę głośno bo we wszystkich głośnikach leciała jedna z piosenek Kiss, do tego chyba klima wysiadła i jechało potem. Shuhei pędził po autostradzie, mocno trzymał stronę Afuro i chciał mu pomóc.

Mimo smrodu Kokoro siedziała niewzruszona z założonymi rękami warcząc trochę pod nosem. Teru wyglądał jakby miał puścić zaraz bąka, a Tadashi leżała rozłożona na całej ich długości i chrapała sobie w najlepsze. 

- Dalej nie rozumiem po co nam ona.

- Głupia, gdyby coś nie poszło ona by udobruchała Kokichiego i mam wrażenie,że już tam kiedyś była.

- Ja bym też go udobruchała, strzelając mu kulką w łeb.

- Przede wszystkim to dzięki niej strzelisz kulką w łeb, bo Kitsune jako jedyna z nas posiada broń.

--------------

DAM DAM DAM!!!

Tego się nie spodziewaliście! Musiałam wprowadzić Rize, przepraszam! Pomysł natchnął mnie już jak pisałam i znowu kasowałam wszystko co napisałam. Nie wiem jak to zakończe, ale przyznajcie, że wyszło super ^^

Siedzę sobie z malwineqq w łóżku, pomocy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro