Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZSIADŁ DWUDZIESTY SIÓDMY.

   Zamknęła lokal, wzdychając ciężko. Była wyczerpana, dzisiejszy dzień był okropny, nie mogła się na niczym skupić w dodatku miała ochotę się rozpłakać za każdym razem, gdy coś jej nie wyszło. Zaczynała się wahać, a do umysłu dwudziestojednolatki wdarł się strach. Musiała to jak najszybciej zakończyć, ale nie dziś. Dziś już nie dałaby rady. Dziś jeszcze pragnęła poczuć zapach, który towarzyszył blondynowi, dziś jeszcze chciała ten ostatni raz zasnąć w jego ramionach.

   Zatrzymała się nagle gdzieś w połowie drogi do jego domu i spojrzała w niebo. Było zachmurzone, a zza szarych kłębów niepewnie wychylał się księżyc, jasnym światłem oświetlając twarz Natalie. Niewielka ilość pary wydostała się z jej ust, gdy ta zwyczajnie oddychała. Czasem bawiło ją to, że ludzie robią to cały czas, ale jakoś nie specjalnie zwracają na to uwagę, jakby zapominając, że w ogóle robią coś takiego.

   Siedziały na ławce w jakimś parku. Kompletnie nie miały pojęcia gdzie są, ale przestało im to przeszkadzać już jakiś czas temu. Nocną ciszę zakłócały tylko ich ciężkie oddechy. Zielonooka odchyliła głowę za oparcie kolorowej ławki i spojrzała w bezchmurne niebo, mieniące się tysiącem maleńkich światłek.

   - To głupie, ale zawsze starałam się ich dosięgnąć - powiedziała z uśmiechem, wyciągając rękę do góry. - Są takie piękne - szepnęła.

   - Gwiazdy? - Wzrok rudowłosej również powędrował do góry. - To fakt - przyznała. - Ale właściwie nic nie znaczą - stwierdziła. - To ludzie wymyślili sobie nie wiadomo co i zrobili z nich prawie że bóstwa - prychnęła.

   - Ja je lubię - odparła, opuszczając rękę i splatając obie dłonie na brzuchu. - Ale nie wiem czy coś dla mnie znaczą. Po prostu lubię na nie patrzeć i zastanawiać się jak by to było, gdyby móc sobie tak jedną wziąć.

   - Prawdopodobnie nie byłoby już gwiazd, gdyby to było możliwe - zaśmiała się.

   - To fakt - przytaknęła. - Myślisz, że rzeczywiście każdy ma jedną dla siebie?

   - W jakim sensie? - Spojrzała na przyjaciółkę.

   - No wiesz, podobno każdy ma własną gwiazdę. Myślisz, że to prawda?

   - To bzdury - oznajmiła. - Myślisz, że interesuje ich nasz los? To tylko gwiazdy. Jakieś nieokreślone punkciki. Jak wysypiesz brokat na ciemną kartkę będziesz miała to samo.

   Słysząc ją, Natalie cicho się zaśmiała, a potem odparła:

   - A ja myślę, że to jednak prawda.

   - Dlaczego? - Dziewczyna w odpowiedzi jedynie wzruszyła ramionami.

   - Nie wiem. Tak mi się po prostu wydaje.

   - W takim razie nasze muszą być ostro pokręcone.

   - Pewnie tak - uśmiechnęła się. - Dlatego muszą być też wyjątkowe.

   - Myślisz? - Ponownie spojrzała w niebo.

   - Tak.

   Dopiero, gdy usłyszała ryk silnika zdołała się oderwać od jakże bolesnych teraz wspomnień. Kiedyś zapewne uśmiechnęła by się na wzmiankę o tamtym dniu. Dziś jednak było to niczym pogłębianie mentalnego dołka, w który wpadła. Zupełnie tak, jakby ktoś rzucił jej łopatę, żeby mogła pogrążyć się jeszcze bardziej. Nie była już w stanie nazwać Viktorii swoją przyjaciółką, ale choć wmawiała sobie, że nie chce wiedzieć co z nią, to w głębi serca nadal się o nią martwiła. Strata kogoś tak ważnego, nie mogła obyć się bez echa. Nawet w przypadku Natalie, która była święcie przekonana, że nie posiada uczuć.

   Skręciła w przeciwną stronę, udając się do lasu. Czuła potrzebę odwiedzenia starego domu, a raczej jego resztek. Było około godziny siódmej wieczorem, gdy wychodziła z kawiarnii; jeśli się pośpieszę, to zdążę wrócić przed ósmą - stwierdziła, jednak nie mogła się zmusić do tego, aby choć trochę przyśpieszyć kroku. Lekkie podmuchy wiatru ruszały jej włosami i rozwiewały rozpiętą kurtkę. Dziewczyna jednak dzielnie szła do przodu, nie przejmując się niczym. Nawet tym, że ktoś niepożądany mógł ją zobaczyć.

   Leśna ściółka szeleściła pod jej butami, gdy przemierzała tak dobrze znany las. Co jakiś czas słyszała trzask małych gałązek i pohukiwanie sowy, lub inne dźwieki typowe dla takiej okolicy. Nie bała się, bo czego? Znała to miejsce jak własną kieszeń, a nawet lepiej. To jej powinni się bać.

   Minęło trochę czasu nim wreszcie stanęła przed spalonymi resztkami domu. Dziwnie się czuła patrząc na to miejsce, ogrodzone taśmą policyjną, która delikatnie powiewała na wietrze. Nic nie zostało. Dla naszego dobra - dźwięczało jej w uszach. Szkoda tylko, że nie raczyłeś mnie ostrzec - zakpiła w myślach. Choć to wszystko wydarzyło się nieco ponad miesiąc temu, to ona miała wrażenie jakby minęły conajmniej lata. Mogłaby teraz odejść, ale postawiła sobie cel: zabić Nathaniela Green'a. Tylko, czy na pewno chce to zrobić?

   Wpatrywała się w pustą przestrzeń pozostałą po budynku. Jak ja się w to wszystko wpakowałam? - Westchnęła. Nagle naprzeciwko dostrzegła dwie znajome sylwetki; uśmiechnęła się pod nosem, gdy ruszyli w jej stronę.

   - Co wy tu jeszcze robicie? - Spytała, gdy stanęli przed nią.

   - Jeff chciał się pożegnać - oznajmił Jack.

   - Ta, jasne. - Prychnął oburzony, na co dziewczyna jedynie cicho się zaśmiała.

   - Hej, czy to mój miecz? - Spojrzała na ostrze trzymane przez Killera. Pamiętała jak ukradła je z domu jednej ze swoich pierwszych ofiar.

   - Tak - odparł bez chwili zawahania. - To jest serio praktyczne - przyznał, bawiąc się narzędziem.

   - Wiem - przyznała z uśmiechem. - Pozwolę ci go zatrzymać na jakiś czas. Tylko go nie zgub.

   - Zostajesz? - Zapytał Eyeless z nutką zdziwienia w głosie.

   - Tak. Jeszcze na jakiś czas. Muszę dokończyć to, co zaczęłam.

   - Oh zostaw już tego frajera w spokoju - marudził Woods. - Za długo już się w to bawisz.

   - Czyżby ktoś tu był o mnie zazdrosny? - Spytała z zadziornym uśmiechem.

   - O ciebie? W życiu.

   - Jeff ma rację. Chodź z nami.

   - Nie mogę.

   - Jesteś głupia. - Fuknął.

   - Może i tak - spuściła wzrok, lekko się uśmiechając. Miała ochotę rzucić mu się na szyję i mocno się do niego przytulić; nie wiedzieć czemu, ale bardzo potrzebowała jego bliskości. - Ale na pewno jestem mądrzejsza od ciebie Jeffrey.

   Kolejne prychnięcie z jego strony i cichy chichot dwudziestojednolatki. Czuła się tak, jakby żegnała się z nimi już na zawsze.

   To było niczym impuls, którego nie była w stanie kontrolować. Wtuliła się w miękką bluzę chłopaka, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. Dlaczego to zrobiłam? - Zastanawiała się, ale nie miała zamiaru go puszczać, jeszcze nie teraz. - Jestem taka głupia - uśmiechnęła się. Poczuła jak delikatnie i od niechcenia odwzajemnia uścisk.

   - Gdzie się podział jakiś uszczypliwy komentarz? - Zapytała lekko rozbawionym tonem głosu, choć tak na prawdę miała ogromną ochotę się rozpłakać.

   - Zamknij się. - Syknął i mocniej przycisnął ją do siebie, chowając głowę we włosach Natalie. Sam nie potrafił wytłumaczyć swojej reakcji; na początku chciał ją odepchnąć i wyśmiać, ale ostatecznie odwzajemnił gest, czując jak jego serce gwałtownie przyśpiesza i zaciska się, wywołując niewyobrażalny ból. Wberw pozorom jej obecność była mu potrzebna, bowiem Natalie Mitchell jako jedna z niewielu była w stanie zrozumieć Jeffa The Killera.

   Po chwili oderwała się od niego, aby móc przytulić również Jack'a. Nie chciała by ten czuł się w jakikolwiek sposób odrzucony. Nie faworyzowała żadnego z nich, obaj byli dla niej ważni, choć wiedziała, że takie przywiązanie do morderców nie jest normalne. Czułość z jaką Eyeless odwzajemnił gest przeszyła całe jej drobne ciało pokryte licznymi bliznami. Tak bardzo się od siebie różnią - myślała.

   - Jakoś potem was znajdę - szepnęła. - Obiecuję. - Zadeklarowała. - Tylko nie róbcie nic głupiego.

   - Niczego nie możemy ci obiecać - odparł, głaszcząc ją po głowie. Nie wiedziała czy robi to dlatego, że ją lubi, czy dlatego, że próbuje udowodnić samemu sobie, że posiada resztkę ludzkich uczuć.

   - Wiem - odsunęła się od niego. - Pilnuj go - poleciła, spoglądając na Jeffa.

   - Mnie? Po co? Świetnie radzę sobie sam - stwierdził.

   - Oczywiście - zaśmiała się. - Muszę iść, jeszcze Nathaniel zacznie mnie szukać. Powodzenia.

   Odwróciła się i natychmiast ruszyła w drogę powrotną. Nie chciała słyszeć odpowiedzi, ani pożegnania o ile takowe wypłynęło z ust któregoś z nich. Czuła rozrywający ją od środka, niewyobrażalny ból. Nie miała pojęcia skąd się wziął, tak samo jak nie miała pojęcia, skąd wzięły się łzy, rozdmuchiwane przez wiatr. Natomiast Jack i Jeff patrzyli jak odchodzi i znika w ciemnościach między drzewami. Żaden z nich się nie odezwał, bo nie wiedzieć czemu ta rozmowa wyryła w ich duszach kolejne bolesne piętno. Killer najzwyczajniej w świecie odwrócił się i bez słowa ruszył w przeciwną stronę, a Eyeless zaraz za nim. Jego przyjaciel miał rację, nie chciał odchodzić bez pożegnania, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Cóż, prawdę mówiąc, nie spodziewał się większości rzeczy, które wydarzyły się w jego dwudziestoczteroletnim życiu.

૪૪૪

   Było kilka minut po dziewiątej, gdy wreszcie znalazła się w mieszkaniu Nathaniela. Musiała trochę ochłonąć, żeby nie musieć się tłumaczyć chłopakowi dlaczego płakała. Nie zdążyła nawet zdjąć butów bo od razu po wejściu została zamknięta w szczelnym uścisku.

   - Gdzie ty byłaś? - Zapytał; czuł ogromną ulgę, gdy tulił dziewczynę do siebie. Bał się, że coś mogło się jej stać.

   - Musiałam się przejść - odparła, odwzajemniając gest. Dlaczego było jej tak dobrze w jego ramionach?

   - Nigdy więcej tak nie rób. - Odsunął ją od siebie, aby móc jej spojrzeć w oczy. - Mogło ci się coś stać, a tego bym nie zniósł - znów przytulił ją do siebie.

   - Wiem. Przepraszam - szepnęła, zamykając oczy i chłonąc bijące od chłopaka ciepło.

   Trwali tak przez dłuższą chwilę, dopóki dwudziestosześciolatek nie zrujnował tego cudownego momentu słowami:

   - Słyszałem, że rozmawiałaś z Olivierem.

   - Tak - przyznała; mogła się domyślać do czego może zmierzać ta rozmowa. Nie miała na nią siły, najwidoczniej Nathaniel wiedział kiedy uderzyć. - A co? - Odsunęła się od niego i spojrzała w jego błękitne oczy.

   - Musisz coś wiedzieć.

   - Co takiego?

   - Olivier uważa - musiał jej to powiedzieć, ale słowa z trudem przechodziły mu przez gardło - że jesteś jedną z nich. Że to ciebie szukamy.

   - Dlaczego? - Starała się udawać oburzoną tym stwierdzeniem, ale nie miała na to sił. Zresztą, jakoś nagle przestało ją obchodzić to, czy odkryją kim jest, czy nie.

   - Przypominasz mu jedną z podejrzanych - uważnie obserwował zachowanie dziewczyny; na jej twarzy malowało się zmęczenie, a zielone oczy były lekko przymrużone. Wybrał zły moment.

   Na chwilę zapadła cisza. W odczuciu blondyna nie była ona dobra, zdawała się potwierdzać wszystkie jego obawy i to, czemu tak bardzo chciał zaprzeczyć.

   - Nie jestem mordercą - głos jej się załamał. Akurat tego nie musiała udawać. - To, że jesteśmy rzekomo podobne nic przecież nie znaczy, prawda? - Spytała z nadzieją. Była poniekąd zdziwiona, że pomimo bólu głowy jest w stanie tak dobrze grać. Najwidoczniej jej aktualny stan psychiczny wpływał na wszystko. - Ty nie myślisz tak jak on, prawda? - Oparła się czołem o jego klatkę piersiową.

   - Oczywiście, że nie skarbie - był na siebie wściekły; czuł, że ją zranił. - Kocham cię - ponownie przytulił ją do siebie. - I szczerze? Nawet jeśli byłabyś morderczynią, to nadal bym cię kochał - wyszeptał. Zielonooka słysząc to, mocniej go przytuliła, a po jej policzkach spłynęło kilka łez.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro