Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.

   Jak zwykle ekspertyzy biegłych nic nie wykazały. Czego się spodziewałeś? - Spytał sam siebie. Po ostatnim "odkryciu" kazał sprawdzić - dokładnie - czy aby na pewno mordercy nie zostawili żadnych śladów. Niestety znów poczuł gorzki smak rozczarowania. Jakim cudem im się to udaje? - Zastanawiał się. - To nie możliwe, żeby nie zostawiali żadnych śladów - zrezygnowany, ponownie - w przeciągu kilku ostatnich godzin - sięgnął po akta. - Marnowanie papieru - westchnął, odchylając się na krześle. - Może powinienem wziąć prysznic? - Odkąd wczoraj wrócił z pracy nie wychodził z pokoju. - To chyba całkiem dobry pomysł - odrzucił plik kartek z powrotem na biurko.

   Idąc do łazienki, zatrzymał się przed dużym lustrem i spojrzał na siebie. Wyglądał jak siedem nieszczęść: blada cera, rozczochrane włosy, sine wory pod oczami, stara koszulka i byle jakie, dresowe spodnie. Jeszcze to dziwne uczucie ciężkości, jakby grawitacja przyciągała go do ziemi mocniej niż innych. Poczłapał więc pod prysznic i oblał się gorąca wodą, która powoli przywracała go do życia. Czuł jak jego mięśnie się rozluźniają, a zmęczenie odchodzi.

   Po długiej kąpieli ponownie wciągnął na siebie dres i jakąś czystą koszulkę. Na szybko jeszcze wytarł swoje złociste włosy, a potem wyszedł i na boso podreptał do kuchni. Pogwizdując pod nosem jakąś piosenkę, zaparzył sobie ulubionej kawy i wyjął z szafki tabliczkę czekolady. Uwielbiał maczać słodycz w ciemnej cieczy.

   Wracając do siebie kątem oka zauważył Anę siedzącą przy stole.

   - Cześć - powiedział, siadając obok. - Co robisz?

   - Czytam. Dobrze, że wypełzłeś z tej swojej nory - powiedziała.

   - Musiałem się trochę odświeżyć. Czekolady? - Podsunął jej pod nos fioletowe opakowanie.

   - A dziękuję - ułamała sobie kawałek. - Jak ci idzie?

   - Koszmarnie - odrzekł. - To jacyś wariaci! Nie ma po nich żadnych śladów. Przecież to nie jest normalne.

   - Może po prostu coś przeoczyłeś?

   - Może. Sam już nie wiem. Dwoi mi się i troi od tych literek.

   - Odpocznij sobie trochę. Nic się chyba nie stanie, prawda?

   Tylko może zginąć kolejna osoba - odparł w myślach.

   - Chyba nie - odpowiedział. - Ale chcę się z tym uporać jak najszybciej.

   - Daj to tej nowej dziewczynie - zaproponowała, na co Nathaniel pokręcił głową.

   - Przejęła działkę Oliviera - powiedział. - No cóż, wracam do pracy - uśmiechnął się ironicznie.

   - Powodzenia.

   - A dziękuję, przyda się - wrócił do swojego pokoju, gdzie wypił kawę i zjadł resztę czekolady.

   Ana ma pewnie rację - myślał, przewracając kartki. - Muszę odpocząć, bo może rzeczywiście coś przegapiłem.

   Śledził tekst literka po literce, słowo po słowie, aż w końcu dotarł do bardzo interesującego faktu, którego wcześniej nie udało mu się wyczytać. "Znaleziono materiał genetyczny młodej kobiety, Natalie Mitchell.". Oczy mu się zaświeciły, a w głowie obijała się myśl: jak ja mogłem to przegapić? Natychmiast uruchomił laptop i w facebookową wyszukiwarkę wpisał rzeczone imię o nazwisko. Oczywiście wyskoczyła mu długa lista osób nazywających się tak samo. Nic mi po internecie - stwierdził, zamykając laptop. - Będę musiał zapytać o nią szefa i powiedzieć o tym Weronice i Olivierowi.

૪૪૪

   - Jak to? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. - Mówiłeś, że nic tam nie ma.

   - A jednak było. Tylko to przeoczyłem - położył przed nią kartkę, na której żółtym zakreślaczem było zaznaczone jedno zdanie. - To może być nasz kolejny krok - był tak podekscytowany, jak dziecko.

   - Wspaniale - udawała zachwyconą, choć tak naprawdę to czuła się tak, jakby coś stanęło jej w gardle. Będzie musiała powiedzieć o tym Jeffowi, a tak się składa, że dziś miała się z nim spotkać.

   To się wydarzyło późno w nocy. Następnego dnia Weronika wraz z narzeczonym - Kaiem - miała przeprowadzić się do ich własnego mieszkania. Obudził ich wtedy głośny krzyk dochodzący z mieszkania obok. Ojciec dziewczyny natychmiast wybiegł na korytarz z pistoletem w ręce.

   - Dlaczego jeszcze nie wraca? - Panikowała, tuląc się do dwudziestotrzyletniego japończyka.

   - Pójdę to sprawdzić - ucałował ją w czoło.

   - Idę z tobą. - Nie chciała puszczać go samego. Jeśli coś by mu się stało, to ona nie potrafiłaby sobie tego wybaczyć.

   Po cichu wyszli na ciemny korytarz. Drzwi do mieszkania obok były wyłamane i trzymały się tylko na jednym zawiasie, a w progu leżało podziurawione ciało ojca dwudziestodwulatki. Dziewczyna mocniej chwyciła Kaia za rękę, drugą zaś zatykając usta. Do oczu napłynęły jej łzy, a nogi zaczęły drżeć, to był najgorszy widok jakiego kiedykolwiek doświadczyła: zmasakrowane ciało bliskiej jej osoby.

   - Chodźmy, uciekajmy stąd - pociągnęła go, ale ten ani drgnął. - Kai, błagam - łkała. - No nie stój tak - głos jej się łamał. Chłopak wreszcie zareagował na jej prośby i pociągnął ich w stronę mieszkania rodziców dziewczyny.

   - A wam gdzie się tak śpieszy? - Spokojny, lecz lekko zachrypnięty męski głos dobiegł gdzieś z głębi korytarza. Okazało się, że właściciel głosu był bliżej niż się wydawało, tylko przez panujący wszędzie mrok dało się dostrzec jedynie zarys jego sylwetki. Weronika nie miała wątpliwości, że to on zabił jej ojca.

   To były ułamki sekund, kiedy narzeczony dziewczyny znalazł się na podlodze, przybity ciężarem mordercy.

   - Zostaw go! - Szarpnęła za kaptur jego bluzy.

   - Weronika przestań! On cię zabije! - Głos japończyka trochę ją zdezorientował, przez co straciła czujność i po chwili sama leżała na ziemi z czymś zimnym przystawionym do szyi.

   - Nawet się nie zbliżaj. - Ostrzegł. - Bo poderżnę jej gardło.

   Kai posłusznie stanął w miejscu. Musiał jakoś ją z tego wyciągnąć, albo on naprawdę zrobi jej krzywdę.

   - Odważna jesteś Weroniko - ewidentnie cała ta sytuacja go bawiła. - Weronika... Całkiem ładne imię. Zabiłem kiedyś jedną, była strasznie wkurwiająca. Ale ty jesteś inna, prawda? - Dziewczyna przytaknęła. - Mam pewną propozycję. Zgodzisz się jej wysłuchać? - Spytał, jakby obchodziło go jej zdanie.

   - Weronika nie rób tego.

   - Stul pysk, albo cię zabiję ty pierdolony, skośnooki pedale. - Warknął. - To jak będzie? - Ponownie przytaknęła. - Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi się ukryć na parę dni, a potem uciec. Co ty na to?

   - Nie ma mowy - wydukała wreszcie. - Jesteś mordercą - nagle poczuła w sobie przypływ odwagi.

   - Okej, spróbuję inaczej - podniósł się. - Masz dwa wyjścia, albo mi pomożesz, albo twój kochany Kai za chwilę straci życie. Co wybierasz?

   - Zostaw go. Pomogę ci tylko błagam, nie zabijaj go.

   - Weroniko nie. - Protestował.

   - Chyba miałeś być cicho. - Syknął, ciągnąc go za włosy.

   - Jeśli go skrzywdzisz, to ci nie pomogę.

   - Dobrze - puścił go. - Obiecuję, że go nie skrzywdzę.

   - Dziękuję.

૪૪૪

   - Obiecałeś, że go nie skrzywdzisz! - Krzyknęła. - Przecież ci pomogliśmy, czego jeszcze chcesz? - Miała łzy w oczach.

   - Niczego - odparł. - Ale coś czuję, że możesz mi się jeszcze kiedyś przydać. Więc zabiorę go ze sobą. Będzie gwarancją tego, że mi pomożesz kiedy będę cię potrzebował - powiedział, po czym zeskoczył z parapetu. Dziewczyna krzyczała za nim, nawet ruszyła w pogoń, ale nie dogoniła go. Słuch po jej ukochanym i po Jeffie zaginął. A ona na darmo traciła siły, by ich odnaleźć.

   - Weroniko, słuchasz mnie? - Głos Nathaniela wyrwał ją z amoku tak gwałtownie, że aż wzdrygnęła się wystraszona.

   - Przepraszam. Zamyśliłam się.

   Chłopak nie zareagował, po prostu przyglądał się dziewczynie. I choć na jej twarzy wyraźnie malowało się przerażenie, to on nie spytał czy wszystko dobrze. A ona poczuła ulgę, nie chciała, nawet by nie wiedziała jak miałaby mu odpowiedzieć

   - Wracajmy do pracy - zaproponował, a dwudziestodwulatka jedynie kiwnęła głową.

૪૪૪

   Idąc chodnikiem w stronę lasu miała wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi i ucieknie jak najdalej. Jeszcze chwila i dostanę zawału - myślała, panicznie rozglądając się na boki, bojąc się, że ktoś może ją śledzić.

   Coraz ciężej było jej stawiać kolejne kroki, ale nie może się poddać. Przecież jest tak blisko. Miała nadzieję, że po wszystkim odzyska swoją miłość, a potem wyjadą do Japonii, gdzie ani Jeffrey, ani nikt jemu podobny nie będzie w stanie ich dosięgnąć.

   Zatrzymała się przed linią lasu, równocześnie wstrzymując oddech. Liście szumiały złowrogo, a ciemność jakby wyciągała swe długie, czarne ręce ku niej. Ostatni raz rozejrzała się wokół czy aby na pewno nikogo nie ma w pobliżu, a następnie postawiła stopę na leśnej ściółce.

   Latarką oświetlała sobie drogę przez zarośla. Nie przerażały jej dźwięki dobiegające z głębi buszu, czuła się dziwnie spokojna, słuchając ich. Niestety chwilowy spokój został zburzony, kiedy weszła na niewielką, otwartą przestrzeń.

   Na niebie księżyc przebijał się przez chmury, oświetlając okolicę wokół niej.

   - Spóźniłeś się. - Powiedziała.

   - Ja się nigdy nie spóźniam Weroniko - odparł, zbliżając się do niej z rękoma w kieszeni bluzy. Była prawie tego samego wzrostu co on.

   - Jasne. - Mruknęła pod nosem. - Gdzie jest Kai?

   - Spokojnie. Ma się dobrze - zapewnił.

   - Kłamca. - Syknęła.

   - Czy ja cię kiedykolwiek okłamałem? - Spytał, uśmiechając się jeszcze szerzej niż ukazują to jego rany. Stał zbyt blisko niej.

   - Tak. - Odparła. Jeffrey doprowadzał ją do szału swoim zachowaniem. - Obiecałeś, że po prostu odejdziesz po tym jak ci pomogę, a ty zabrałeś go ze sobą.

   - Bo wiedziałem, że mogę kiedyś jeszcze potrzebować twojej pomocy.

   - Gówno prawda. - Przytknęła palec do jego klatki piersiowej. - Nie wiedziałeś nic. Zrobiłeś to tylko dlatego, że chciałeś popatrzeć jak cierpię. Jesteś chorym zwyrolem, powinni cię dawno zamknąć w psychiatryku.

   - Cóż - rozłożył ręce. - Bywa.

   - Bywa? - Prychnęła. - Bywa!?

   - Ale nie krzycz - powiedział spokojnym tonem głosu. - Nie denerwuj się, złość piękności szkodzi.

   Dziewczyna jedynie z całej siły uderzyła go w twarz. Poczuł siarczysty ból na policzku, trafiła prosto w rozcięcie.

   - Oh Weroniko - zaczął. - Jesteśmy przyjaciółmi więc ci wybaczę, ale następnym razem oddam z nawiązką.

   - Nie waż się mnie tknąć. - Wycedziła przez zęby. Jeff jednak uznał to za wyzwanie i dotknął palcem jej czoła.

   - Patrz, tknąłem. Co teraz? - Dziewczyna odtrąciła jego rękę, co wywołało u niego nagły napad śmiechu. - Pamiętaj o naszej umowie Werciu.

   - Nie mów tak do mnie. - Zarządziła. - A skoro o tym mowa... Przypomnij mi, co takiego mam zrobić?

   - Zniszczyć akta. Przecież to nie może być takie trudne.

   - Yhym - skinęła głową. - Mam jeszcze jedno pytanie. Znasz może Natalie Mitchell? - Spojrzała na niego z zaciekawieniem, a morderca jakby na chwilę się zawiesił. Zastanawiał się co jej odpowiedzieć.

   - Być może - odparł w końcu. - A co?

   - A to, że jest kolejną podejrzaną. Tym też mam się zająć?

   - Hm... - Spojrzał w górę. Mogłaby, ale... - Myślał. Nie chciał przyznać się sam przed sobą, że białowłosa dziewczyna była całkiem znośna i że lubił się z nią czasem zabawić. - Jak chcesz - wzruszył ramionami. - Na pewno wszystko co ma związek ze mną ma zniknąć, cała reszta... Jest mi obojętna.

   Czyżby? - Pomyślała. - Śmiem twierdzić, że chyba jednak nie do końca.

   - A potem Kai do mnie wróci? - Upewniła się.

   - Oczywiście - kiwnął głową.

   - Powiedzmy, że ci wierzę - szepnęła pod nosem. - Trzymam cię za słowo Jeff. Przysięgam, że jeśli spróbujesz kombinować, to cię znajdę i zastrzelę.

   - Dobrze - odparł. - Do zobaczenia Weroniko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro