Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY.

   Wiatr rozwiewał włosy Nathaniela, gdy ten z rękoma w kieszeni szedł chodnikiem w stronę domu Weroniki. Nie chciał, żeby ktoś oprócz niego i Oliviera wiedział o tym, co zrobiła. Dlatego gdy na komendzie nagrały ją kamery ten skasował nagrania. Było mu jej żal, bo miał pewność, że robi to wbrew swojej woli. Więc chciał z nią o tym porozmawiać. Miał nadzieję, że był jeszcze w stanie jej pomóc.

   Zapukał do drzwi mieszkania ciemnowłosej; na jej twarzy malowało się zaskoczenie.

   - Hej - posłał jej lekki uśmiech. - Mogę?

   - T-tak, jasne - odparła niepewnie. - Co cię do mnie sprowadza? - Starała się zachowywać naturalnie, ale już nie była w stanie.

   - Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać - oznajmił. - Ale może lepiej usiądźmy - zaproponował. Weronika już wiedziała po co przyszedł, już wiedziała, że dłużej nie zdoła ukrywać prawdy.

   - Może lepiej tak - westchnęła, prowadząc go do salonu. Mieszkanie dziewczyny nie było specjalnie duże, ani przesadnie urządzone. Zero ozdób, figurek, zdjęć i tym podobnych. Zwyczajnie, ciemne meble. - Chcesz herbaty?

   - Czemu nie.

   Udała się do kuchni. Ręce jej się trzęsły, a do oczu napływały łzy. Z jednej strony czuła ulgę, jednak z drugiej dziwną bezsilność, jakby coś odbierało jej siły życiowe.

   Żeby choć trochę okiełznać nerwy zaczekała aż woda się zagotuje. Miała wrażenie, że ta chwila ciągnie się w nieskończoność i w duchu dziękowała Bogu, gdy usłyszała zbawienny gwizd.

   - Proszę - postawiła biały kubek przed chłopakiem. - Więc... O czym chciałeś ze mną porozmawiać? - Z trudem przeszło jej to przez gardło.

   - Powinnaś odejść. - Zaczął. Nie chciał bawić się w jakieś dziwaczne podchody. Wszystko było już jasne i Weronika doskonale zdawała sobie z tego sprawę. - Z policji - spojrzał na nią.

   - Już wiesz prawda? - Spuściła wzrok. - Przepraszam - krople łez zaczęły spadać na blat. - Musiałam.

   - Weroniko, nie płacz - chwycił ją za rękę. Czuł się dziwnie, nie potrafił pocieszać ludzi. - Opowiesz mi? - Ciemnowłosa pokiwała głową.

   - To wszystko zaczęło się ponad pół roku temu - zaczęła. - Wtedy się pojawił - spojrzała w niebieskie oczy blondyna. - Jeff. To wszystko jego wina - mówiła łamiącym się głosem. - Pojawił się tak po prostu, pewnej nocy i kazał sobie pomóc, grożąc, że zabije mojego narzeczonego.

   - Więc mu pomogłaś.

   - Tak - przyznała. - Ale on mnie oszukał. Zabrał Kaia i... Teraz... Nie mam pojęcia gdzie jest, ani co się z nim dzieje - mówiła przez łzy. Nathaniel musiał dać jej chwilę, by mogła się trochę uspokoić. - Obiecał, że jeśli mu pomogę, jeśli zniszczę akta, to mi go odda.

   - Wierzysz mu?

   - Nie mam wyjścia - powiedziała. - To moja jedyna szansa.

   - Dlaczego nie powiedziałaś? Pomoglibyśmy.

   - Wtedy by go zabił! Nie wiem jak to robi, ale widzi mój każdy ruch. A przynajmniej mam takie wrażenie. Gdybym poprosiła policję o pomoc...

   - Rozumiem - odparł. - Ale teraz mogę ci pomóc.

   - Nie - zaprotestowała. - Muszę to zrobić sama. Poradzę sobie - zapewniła; na jej ustach jawił się cień uśmiechu.

   - A jeśli coś ci zrobi? To morderca.

   - Wiem. Ale obiecał - spojrzała za okno. - Muszę mu zaufać.

   Nathaniel jedynie westchnął ciężko i odchylił się na krześle. Nie miał pojęcia co teraz myśleć i jak się zachować. Nie chce pomocy, ale przecież nie mogę tak bezczynnie siedzieć na dupie - myślał.

   - Dam ci coś - oznajmiła, wstając od stołu. - Proszę. Zanim usunęłam wszystkie pliki z twojego laptopa zagrałam je na pendrive'a - podała mu maleńki przedmiot. - Miałam ci go dać po tym jak odzyskam Kaia, ale skoro już tu jesteś - uśmiechnęła się lekko.

   - Dziękuję - powiedział. Nie za bardzo wiedział jak ma zareagować. - Muszę zapytać, nie masz pojęcia gdzie może być? Jeff.

   - Nie - pokręciła głową. - Zapewne chowa się w lesie - stwierdziła. - Ale wiem, że one żyją. Te dwie dziewczyny.

   - Powiedział ci?

   - Nie do końca. Spytałam go, czy mam zniszczyć też to, co dotyczy ich. Powiedział, że jest mu to obojętne.

   - Przynajmniej mamy pewność, że żyją.

   - Tak - podeszła do okna. Czuła, że zanosi się na burzę. - Idź już lepiej - powiedziała, spoglądając na jego odbicie w szybie. - Chciałabym zostać sama.

   - Dobrze - kiwnął lekko głową. - Powodzenia. I gdybyś zmieniła zdanie, zadzwoń - dodał, jednak ta mu nie odpowiedziała.

   Stanął na schodach prowadzących do bloku; niebo zasnuło się ciemnymi chmurami, co nie wróżyło niczego dobrego. Poprawił więc kurtkę i ruszył w kierunku domu. Nie swojego, lecz Natalie. Musiał z kimś porozmawiać, a tak się składa, że ona odpowiadała mu najbardziej.

   Grzecznie zapukał do drzwi, lekko pociągając nosem. Nie znosił ani jesieni, ani zimy, zawsze wtedy łapał niekończący się katar.

   - Nathaniel? - Była zaskoczona jego wizytą. Kompletnie się go nie spodziewała. - A co ty tu robisz? - Wydawała się być lekko poddenerwowana. Nic dziwnego, jeśli byłaby tu Viki miałyby problem. - Wchodź - wciągnęła go do środka.

   - Byłem niedaleko więc pomyślałem, że wpadnę - uśmiechnął się.

   - Yhym - wiedziała, że jego uśmiech był fałszywy. Bardzo łatwo było jej odróżnić to, czy ktoś kłamie czy nie. Za długo już żyła poza strefą domniemanego bezpieczeństwa. Przez te przeszło już pięć lat musiała ufać własnej intuicji, która do tej pory jeszcze jej nie zawiodła. - Mów, co się dzieje?

   Blondyn westchnął, padając na kanapę. Usiadła obok niego, posyłając mu pocieszające spojrzenie.

   - Po prostu jesteśmy w dupie - powiedział. - Wszystko się sypie. Albo to ja mam takie wrażenie? - Zmarszczył brwi. - Sam już nie wiem. Chyba zaczyna mi odbijać.

   - Przesadzasz - stwierdziła. - Nie może być aż tak źle.

   - Ale jest. W dodatku moja znajoma wpakowała się w kłopoty. Nie chce żebym jej pomagał, ale ja nie mogę tak bezczynnie siedzieć i patrzeć.

   - Więc jej pomóż - wzruszyła ramionami. - Ale tak, żeby nie wiedziała.

   - Chyba masz rację.

   - Nie chyba, a na pewno - uśmiechnęła się. - Jeśli czujesz taką potrzebę, to jej pomóż. Nie ma nic złego w pomaganiu przyjaciołom. Nawet jeśli oni nie chcą tej pomocy - stwierdziła. Przed oczami malował jej się obraz Viki. Może tak właśnie było z nimi? Chciała jej pomóc, ale Natalie tak często odrzucała jej pomoc, że ta przestała już próbować.

   - Tak zrobię. - Oznajmił. - Dziękuję.

   - Nie ma za co.

   - Chodźmy na kolację - zaproponował nagle. - Razem. Do jakiejś knajpy czy coś - spojrzał na dziewczynę. Odnosił silne wrażenie, że naprawdę zaczyna coś do niej czuć. I nie jest to zauroczenie, to coś większego, silniejszego.

   - Dobra, tylko się przebiorę - szybko wstała z kanapy i ruszyła do sypialni.

   Ubrała się w jakieś zwyczajne ciuchy po czym wróciła do chłopaka.

   - Możemy iść - uśmiechnęła się. Czerpała dziwną radość z tego wszystkiego. Już nie chodziło tylko o plan, ona cieszyła się, że może spędzać czas z Nathanielem, choć nic nie czuła w stosunku do niego. Może była nim trochę zauroczona, ale poza tym nic. A może tylko starała się ukryć przed samą sobą to, co naprawdę czuła? Może sama gubiła się we własnej grze?

૪૪૪

   W pubie, do którego się udali było pełno ludzi, a ciemne światła i głośne basy wydobywające się z głośników tworzyły ciekawą, na swój sposób nawet przyjemną atmosferę. Czuć było intensywny zapach papierosów i alkoholu unoszący się w powietrzu. Natalie lubiła takie miejsca, bo nikt tutaj nie pytał o to kim jesteś, ile masz lat czy skąd jesteś. To był prawdziwy azyl dla kogoś, kto uciekł z domu. Więc dziewczyna wraz ze swoją przyjaciółką często odwiedzały takie speluny. A potem spotkały pewnych wyjętych spod prawa chłopców, którzy sprowadzili je na drogę kompletnego bezprawia.

   - Nigdy bym nie pomyślała, że odwiedzasz takie miejsca - powiedziała. Od ich pierwszego spotkania minął już ponad miesiąc. Chyba, bo zielooka straciła rachubę czasu już dawno temu.

   - Zdarza mi się - posłał jej typowo łobuzerski uśmiech, jednocześnie witając się z kimś machnięciem reki. - Lepiej trzymaj się mnie - przyciągnął ją do siebie, obejmując w pasie. - Kręcą się tu różne podejrzane typy - szepnął jej do ucha, a ona jedynie cicho zaśmiała się pod nosem. - Na co masz ochotę?

   - Zamówmy sobie kebaba - powiedziała, patrząc na tablicę z propozycjami dań i najrozmaitszych trunków.

   - Okey - kiwnął głową. - Znajdź nam jakiś stolik, a ja złożę zamówienie.

   Dziewczyna bez słowa odeszła od blondyna i zaczęła szukać jakiegoś wolnego miejsca pośród tłumu. Co jakiś czas dało się słyszeć krzyki, dopingujące drużyny football'owe. Spojrzała ukradkiem na ogromny telewizor wiszący na ścianie, na którym rozgrywała się jedna z najpopularniejszych dyscyplin sportowych w Ameryce.

   Stała tak przez chwilę oglądając mecz razem z grupką facetów po trzydziestce, z gęstymi brodami i plastikowymi kubkami w dłoniach. Bacznie śledziła ruchy zawodników i sama aż krzyknęła, gdy jeden z nich zdobył punkt. Mężczyźni spojrzeli na nią zdziwieni, a ona jedynie wzruszyła ramionami, mówiąc:

   - No co? Ja też mogę kibicować. To, że mam pizdę zamiast fiuta nic nie znaczy. - Machnęła włosami i ruszyła w dalsze poszukiwania stolika. W końcu udało jej się odszukać jeden w rogu lokalu; jest idealny - pomyślała. Odsunęła krzesło i usiadła na nim. Gdyby sytuacja była inna to siedziałaby tu teraz razem z Viki, obmyślając dalszy plan ich podróży. Tak jak to robiły na samym początku.

   Próbowała sobie przypomnieć jak dokładnie wtedy było, jak się czuła i gdzie były. Przeszłość jednak powoli zanikała i tworzyła zamglone plamy w jek umyśle. Jakby ktoś, lub coś, usuwało jej wspomnienia.

   - Nat - pomachał dziewczynie przed twarzą, ale ta nie zareagowała. - Natalie - pstryknął palcami. Dopiero po tym zielonooka wróciła do rzeczywistości.

   - Przepraszam mówiłeś coś? - Zamrugała, jakby budząc się ze snu. - Zamyśliłam się trochę.

   - Zauważyłem - kąciki jego ust powędrowały do góry. - Trzymaj - wręczył jej pięknie zwiniętego kebaba.

   - Dziękuję - jej palce delikatnie musnęły jego dużych, ciepłych dłoni.

   - Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci to miejsce - usiadł naprzeciw niej.

   - Skąd - uśmiechnęła się. Polubił ten uśmiech. - Często bywałam w takich miejscach z tatą, gdy byłam młodsza - tym razem powiedziała prawdę. Ojciec rzeczywiście zabierał ją do barów, by potem dostać reprymendę od żony, która twierdziła, że takie speluny nie są odpowiednie dla dziewczynek. - Oglądaliśmy razem mecze - starała się zachowywać i nie mówić z pełnymi ustami, nie bekać i nie przeklinać co drugie słowo. Było jej strasznie ciężko bowiem już za bardzo weszło to w nawyk dwudziestojednolatce. Ale nie chciała, by Nathaniel miał ją za jakiegoś niewychowanego człowieka. Dla niego miała być sobą, ale nie do końca.

   - Ja z moim ojcem uczyłem się strzelać - odparł. - I jakiś dziwnych sztuk walki - skrzywił się lekko. W oczach Natalie wyglądał uroczo, gdy to robił.

   - Mój zabraniał mi dotykać wiatrówki. Bał się, że zrobię sobie krzywdę.

   - Przynajmniej wiesz, że się o ciebie Troszczył.

   - Tak. Jest bardzo dobrym człowiekiem. Wiele mu zawdzięczam - a mimo to, postanowiłam go zostawić - dodała w myślach. - Jego i mamę. Ciekawe co u nich słychać? - Zaczęła się zastanawiać.

   - O mnie zawsze bardziej martwiła się mama. Dziś mam wrażenie, że była ciut nadopiekuńcza.

   - Moja też - odparła. - Chyba każda matka taka jest.

   - Myślę, że nie. Niektóre porzucają swoje dzieci.

   - Racja. Może nie są po prostu gotowe? Chociaż, kto wie co im chodzi po głowach.

   - Słuszna uwaga - odrzekł, przełykając kęs.

   - Pójdę nam po coś do picia - stwierdziła. - Co chcesz? - Blondyn jedynie wzruszył ramionami. - Więc wezmę piwo, okey - oznajmiła, odchodząc.

   Śledził ją wzrokiem dopóki nie zniknęła w tłumie. Teraz tym bardziej nie potrafił ukryć przed sobą, że się zakochał. Wydawała się być idelana; skromna, delikatna z poczuciem humoru i dystansem do świata i siebie. Przy okazji nie chciała od niego niewiadomo czego. Przykładowo, zaproponowała zamówienie kebaba. Jego poprzednia dziewczyna zapewne chciałaby jakiejś drogiej kolacji przy świecach, najlepiej z muzyką w jakieś wykfintnej restauracji. Tymczasem Natalie nie marudziła i widział w zielonych oczach dziewczyny, że jej się to podobało. Nathaniel lubił wszystko co proste i zwyczajne, jednak fascynowały go również rzeczy niewyjaśnione i fantastyczne. A czuł, że ona ma w sobie coś takiego. Taką nutkę tajemniczości, która go pociągała.

   Postawiła przed nim plastikowy kubek pełen złotego płynu i powiedziała:

   - Na zdrowie! - Wznieśli toast, a następnie ścigali się, kto szybciej wypije zawartość kubka. O dziwo - choć może jednak nie - dziewczyna wygrała.

   - Jak to zrobiłaś? - Patrzył na nią z niedowierzaniem.

   - Swego czasu obracałam się w niezbyt grzecznym towarzystwie - puściła mu oczko, uśmiechając się zadziornie.

   - Czyżby? Intrygujesz mnie coraz bardziej - przyznał.

   - Wiem o tym Nathanielu - pochyliła się do przodu. - Wiem o tym.

   - Chyba będę musiał się tym zająć - stwierdził. Z każdą chwilą pragnął jej coraz bardziej.

   - Najpierw będziesz musiał mnie złapać - powiedziała, wybiegając z lokalu. Chłopak chwycił kurtkę i ruszył za nią, kompletnie nie przejmując się faktem, że nawet nie zapłacili.

   Stanął przed wejściem do baru i rozejrzał się wkoło, ale nigdzie nie mógł dostrzec Natalie. Ta natomiast schowała się we wnęce między dwoma budynkami, by następnie wskoczyć na plecy blondyna.

   - Mam cię - zaśmiała mu się do ucha. - Co teraz?

   - Chyba będę musiał się poddać - stwierdził, łapiąc ją za ręce. Krople deszczu spadały na nich, a gdzieś w oddali dało się słyszeć grzmoty. Im jednak to nie przeszkadzało. - Poddaję się.

   Zielonooka uśmiechnęła się i wtuliła w jego plecy. Był tak przyjemnie ciepły.

   - Hej, chyba nie zasypiasz? - Spytał, podrzucając ją lekko.

   - Nie, ale jesteś taki przyjemny - mruknęła. - Możesz mnie tak nieść.

   - No dobra - odparł zadowolony, ruszając przed siebie. Wyglądali jak para nastolatków. - Ale gdzie chcesz iść? - Szedł po krawężniku, uważając, żeby z niego nie spaść.

   - Nie wiem. Wymyśl coś.

   - Do kina?

   - A jest coś ciekawego?

   - Chyba nie.

   - No to nie - dwudziestosześciolatek uśmiechnął się pod nosem, słysząc jej odpowiedź. - A może laser arena?

   - Chcesz strzelać laserami? Jak dzieci?

   - Tak.

   - Zgoda - stwierdził, przechodząc przez ulicę.

   Żeby móc wejść dalej, musieli zaczekać i wyschnąć, bo zżędliwy facet, który był niewiele od nich starszy i ewidentnie miał problem ze światem i do świata, nie chciał ich wpuścić. Tak więc zaczekali, starając się jak najbardziej zdenerwować pracownika.

   - Wiesz, że chyba nie zapłaciliśmy? Wtedy w barze? - Napomknęła Natalie. Leżała na krzesełkach z głową na kolanach Nathaniela.

   - Trudno - wzruszył ramionami, a ta zaśmiała się, zasłaniając twarz.

   - Jakim cudem ty jesteś w policji? - Spytała, spoglądając w jego błękitne oczy.

   - Sam nie wiem. Może powinienem być przestępcą? Takim jak z filmów, wiesz, jeździłbym jakimś sportowym autem po całych stanach i rozrabiał - odgarnął kosmyk z jej czoła.

   - Możemy tak zrobić - stwierdziła. - To może być całkiem fajne.

   - Okey - uśmiechnął się.

૪૪૪

   Do domu wróciła późnym wieczorem. Była zadowolona, świetnie się bawiła w dodatku Nathaniel okazał się nie być taki święty za jakiego go miała.

   Sciągnęła buty i kurtkę, i powędrowała do salonu, zostawiając za sobą mokre ślady. O mało nie dostała zawału, gdy zapaliła światło.

   - Jack, nie strasz - odetchnęła z ulgą widząc, że to tylko on. - Co ty tu robisz?

   - Wpadłem w odwiedziny - stwierdził. - Jak się masz?

   - Całkiem dobrze? - Zachowanie Eyeless'a było najmniej dziwne. Coś nie grało i zielonooka to czuła. - Dlaczego pytasz?

   - A nie mogę? - Wyglądał na zdziwionego.

   - No możesz, ale nigdy nie pytałeś jak się mam.

   Nagle chłopak poderwał się z krzesła i przybił dziewczynę do ściany. Ta kompletnie zdezorientowana nie miała pojęcia co robić. Więc stała i wpatrywała się w jego puste oczodoły.

   - Co mu powiedziałaś? - Syknął.

   - Nathanielowi? Nic. Dlaczego miałabym mu coś mówić? - Dzwudziestopięciolatek natychmiast się od niej odsunął, a następnie ruszył do okna. - Jack, o co chodzi? Jack! - Krzyknęła, wychylając się przez okno. Ten jednak nawet się nie odwrócił. - Kurwa mać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro