ROZDZIAŁ DRUGI.
Nathaniel przekręcił złoty kluczyk w drzwiach, po czym nacisnął klamkę i wszedł do środka. Odetchnął głęboko, wdychając kurz, który zdążył już osiąść na wszystkich meblach. Będę musiał tu posprzątać - myślał, idąc w głąb mieszkania. Zrzucił czarną torbę z ramienia i padł na łóżko, delikatnie odbijając się od miękkiego materaca. Spojrzał na zegarek, który wskazywał godzinę czwartą nad ranem.
- Nie sądziłem, że podróż może być tak męcząca - westchnął. - Jednak miło wrócić do domu - uśmiechnął się do siebie.
Panująca wokół ciemność sprawiała, że blondyn zaczynał przysypiać mimo iż jeszcze przed chwilą był pełen energii. Niedawno wrócił z Nowego Yorku, gdzie spędził ostatnie kilka lat, ucząc się w jednej z najbardziej prestiżowych szkół policyjnych w Stanach.
Miał do tego tak zwaną smykałkę, którą - jak uważała jego matka - odziedziczył po swoim dziadku. To właśnie on był jego autorytetem i inspiracją.
Ukończył szkołę jako jeden z najlepszych uczniów na roku i miał zagwarantowaną pracę tam, na Manhattanie, w elitarnej jednostce. Serce jednak kazało wrócić do Arizony, do Greenlee. Nie będzie zbytnio tęsknił za tamtą metropolią pełną dziwaków i przestępców różnej maści. Oczywiście podobało mu się życie pełne adrenaliny i niebezpiecznych przygód. Jednak będąc w wieku dwudziestu sześciu lat zapragnął spokoju i swego rodzaju stabilizacji.
Pod lotnisko przyjechała żółta taksówka, która miała zabrać Nathaniela do jego nowego miejsca zamieszkania, czyli internatu znajdującego się w dzielnicy Lower Manhattan.
Skromny pokój o beżowych ścianach z łóżkiem i zaledwie jedną szafą miał przez kilka najbliższych lat pełnić funkcję domu. Chłopak usiadł na twardym materacu oddychając głęboko. Nigdy się nie stresował, ale teraz, gdy był ponad dwa tysiące kilometrów od domu, wśród obcych ludzi... W dodatku dostał się do szkoły o najwyższych standardach, jeśli coś pójdzie nie tak jak trzeba... On nawet nie chciał o tym myśleć. Wie, że ma potencjał i nie ma się czego obawiać, ale jednak czuł ten nieprzyjemny ból brzucha, który towarzyszy każdemu człowiekowi w chwilach stresu.
Od jutra miał zacząć szkolenie, trwające pięć lat. Narazie będą to tylko ćwiczenia przygotowujące do drobnych akcji w terenie, a potem może ktoś dostrzeże jego talent i weźmie go pod swoje skrzydła, gdzie będzie mógł dalej się rozwijać, aż w końcu ukończy szkołę i albo pójdzie dalej, albo rozpocznie pracę. To już zależy wyłącznie od niego.
૪૪૪
Stawił się na ogromnym placu wraz z resztą "kadetów". Nathaniel ukradkiem rozglądał się wokół, obserwując ich; była tam, na oko, setka ludzi, może nawet trochę więcej. Kobiety, mężczyźni, czarnoskórzy, innej narodowości, a nawet tacy, którzy wyglądali jakby uciekli z więzienia, stali tam, szeptając między sobą.
Po chwili rozbrzmiał głośny gwizdek, a na plac weszła umundurowana kobieta. Szła powolnym krokiem, postukując obcasami, jej ciemne loki były spięte w wysokiego kucyka, a granatowa koszula munduru wsadzona do czarnej spódnicy. Wydawała się być dość młoda, na pewno miała mniej niż trzydzieści lat, przez co ciężko było oderwać od niej wzrok.
- Baczność! - Krzyknęła donośnym, gardłowym głosem, po czym zmierzyła wszystkich surowym spojrzeniem. - Nazywam się Danielle Rhodes i będę waszą przełożoną, dopóki nie skończcie tej pieprzonej szkoły. - Oznajmiła. - Będziecie mieli tu gorzej niż w wojsku. Prawdopodobnie większość z was odpadnie już po pierwszym roku, albo nawet w jego trakcie. Ale skoro tu przyszliście, to pewnie macie tego świadomość. - Jej wzrok zatrzymywał się na poszczególnych "kadetach", którzy samym wyglądem prezentowali na co może być ich stać. Kobieta jednak wiedziała, że dopiero w trakcie szkolenia wszystko wyjdzie na jaw. - Na co wy jeszcze czekacie? Jazda trzydzieści okrążeń! - Wszyscy jak jeden mąż posłusznie zastosowali się do jej rozkazu.
૪૪૪
- Chciała pani mnie widzieć - oznajmił uchylając drzwi gabinetu.
- Oh, racja, wchodź Nathanielu - posłała mu ciepły uśmiech.
- Dlaczego mnie pani wezwała? - Spytał, stając na środku.
- Powiedz mi - wstała z fotela - na którym ty roku jesteś? - Spojrzała na niego z zaciekawieniem. Siedemnastoletni wówczas blondyn bardzo ją intrygował. Marzyła o tym, by zedrzeć z niego koszulę, którą miał na sobie, poczuć jego dotyk na swojej skórze, pragnęła się z nim kochać choćby tu i teraz, mimo iż sama była dziesięć lat starsza od niego.
- Drugim.
- Hm, dałabym sobie głowę uciąć, że jesteś już co najmniej na trzecim - zaśmiała się. - Tak czy inaczej miałabym dla ciebie propozycję - zbliżyła się do niego odrobinę. - Szczerze, głupotą byłoby odrzucić taką okazję - mówiła. - Chciałabym, żebyś dołączył do moich ludzi. Uczyłbyś się fachu wśród najlepszych, w dodatku pod moim skrzydłami - uśmiechnęła się zawadiacko. - Co ty na to?
Początkowo Nathaniel nie był w stanie uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Owszem, mierzył wysoko, ale nie przypuszczał, że tak szybko uda mu się osiągnąć tak wiele, bo jeśli sama jego przełożona zwróciła na niego uwagę, to musiał być naprawdę dobry. A przynajmniej on tak sobie to tłumaczył.
- To jak będzie?
- Z wielką chęcią przyjmę pani propozycję - odparł z uśmiechem.
- Przestań już z tą panią. Wystarczy Danielle. Teraz jesteśmy w jednej drużynie - mówiła podchodząc bliżej. - Musisz się odrobinę rozluźnić, dyscyplina dyscypliną, ale... Każdy czasem... Potrzebuje oddechu - delikatnie poluzowała czarny krawat znajdujący się na jego szyi.
Ich oczy spotkały się, a wtedy nie było już odwrotu. Kobieta szarpnęła za materiał tak, by móc posmakować jego ust. O dziwo - a może nie - młody Green odwzajemnił gest, przyciągając ją jak najbliżej siebie.
Czarnowłosa pchnęła go w stronę drzwi, nie odrywając się od warg chłopaka. Nikt nie mógł się dowiedzieć co tu się dzieje, więc musiała je zamknąć, ale jednocześnie nie chciała odsuwać się od niego, bo ten mógł się nagle wycofać, a ona za żadne skarby nie chciała do tego dopuścić.
Jednak on także nie chciał odpuszczać. Danielle była niesamowicie ponętna, seksowna i pociągająca jak na dwudziestosiedmiolatkę więc nic dziwnego, że podobała się większości przedstawicielom płci przeciwnej.
Łapiąc ją za jędrne pośladki podniósł do góry i posadził na swoich biodrach. Wydawała mu się być niesamowicie lekka. Jej bluzka powoli zaczynała mu przeszkadzać więc posadził ją na biurku, a następnie szybkim ruchem pozbył się czarnego t-shirt'u, natomiast ona zwinnymi ruchami rozpinała jego śnieżnobiałą koszulę, aż w końcu zdjęła ją z ramion blondyna, a jej oczom ukazały się cudownie zarysowane mięśnie, których mógłby pozazdrościć nie jeden z jej byłych partnerów.
Wydawała z siebie ciche pojękiwania, gdy ten pieścił jej nagie ciało, masując piersi czy nawet delikatnie przygryzając wrażliwe miejsca. Danielle za to rękoma dobierała się do jego spodni, sprawnie rozpinając najpierw pasek, a potem zamek. To były ułamki sekundy, gdy pozbywali się reszty zbędnej garderoby.
Kobieta stanowczym ruchem pchnęła chłopaka na skórzany fotel, po czym sama usiadła na nim okrakiem. Powoli zaczęła ruszać zgrabnymi biodrami, podskakując lekko w górę i opadając w dół. Nathaniel jednak nie miał zamiaru bawić się w ten sposób i sam zaczął wykonywać drobne ruchy, przez co kobieta nie mogła powstrzymać się od jęków.
Objęła rękami jego kark, a on ściskał jej pośladki wsuwając w nią swoje przyrodzenie coraz mocniej. W tym samym czasie pieścił też jej piersi, które były wręcz idealne. Wystarczyło niewiele, by doprowadzić ją na do pełnej ekstazy, ale on nie zamierzał jej jeszcze odpuścić. Wykonując stanowcze ruchy położył czarnowłosą kobietę na drewnianym, ładnie zdobionym biurku nie zaprzestając ani jednej czynności.
Raz po raz wymawiała jego imię, podczas gdy ten rozkoszował się słodkim ciałem przełożonej, jej zapachem oraz chwilą przyjemności. Ona nie mogąc wytrzymać, mocno wbijała paznokcie w jego plecy, co powodowało u niego jeszcze większe podniecenie. Doskonale wiedział, że to co robią nie jest na miejscu i taka sytuacja nigdy nie powinna się wydarzyć, a jednak nie mógł przestać. Nie potrafił przestać się z nią pieprzyć, bo to, do czego tam doszło już nie było niewinnym kochaniem.
Nie miał pojęcia dlaczego akurat ona pojawiła się w jego wspomnieniach. Ich romans był jedynie przygodą, nigdy jej nie kochał, podobnie jak ona jego. Aczkolwiek chwile z nią spędzone były przyjemne, nawet bardzo.
૪૪૪
Obudził go głośny dźwięk budzika, choć Nathaniel nie przypominał sobie, by go ustawiał. Zaspanym wzrokiem spojrzał na zegarek, wskazujący godzinę dwunastą trzydzieści dwa. Chyba trochę zaspałem - stwierdził, przecierając oczy.
Leniwie poczłapał do łazienki, żeby wziąć prysznic, jednak jak się okazało woda została zakręcona na czas jego pobytu w Nowym Yorku. Żeby w spokoju móc się odświeżyć, najpierw musiał odkręcić wodę i przy okazji może włączyć bezpieczniki.
Nigdzie mu się nie śpieszyło. Robił wszystko ze spokojem, powoli wyrywając się z objęć snu. Nie obchodził go fakt, o której godzinie pojawi się na komendzie, ważne, żeby w ogóle dziś się tam stawił.
Wyszedł z domu około godziny czternastej i spokojnym krokiem zmierzał do celu, rozglądając się wokół i podziwiając piękno Greenlee. Tęsknił za tym miejscem, brakowało mu tej otwartej przestrzeni, błękitnego nieba nieprzysłoniętego drapaczami chmur, po prostu domu.
Z uśmiechem na ustach wszedł na posterunek; funkcjonariusze spoglądali na niego ukradkiem, prawdopodobnie myśląc, że coś jest z nim nie tak. Odkąd pojawił się problem w postaci "szkodników", nikt tutaj się nie uśmiechał, każdy był raczej utkwiony z nosem w papierach i skupiony na swoim kawałku chleba.
- Dzień dobry - powiedział, otwierając drzwi do biura komendanta.
- Nathaniel - uśmiechnął się widząc blondyna. - Wreszcie się zjawiłeś.
- Tak - zaśmiał się. - Wróciłem do domu.
- Hm... Nie jestem pewien czy to była najlepsza decyzja - mina starszego mężczyzny, przed sześćdziesiątką nagle zrzedła.
- Dlaczego?
- Widzisz, pojawiły się u nas szkodniki - oznajmił. - Mordercy.
- Mordercy? W tym mieście? - Kompletnie nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.
- Nie wiemy kto konkretnie jest tego przyczyną, ale ktoś autentycznie wchodzi ludziom do domów i podrzyna im gardła - oznajmił. - Z początku myśleliśmy, że to może robota tych zasranych dzieciaków z Ulicy Sezamkowej, ale ofiary są zbyt przypadkowe. Zresztą jedna z tamtejszych większych organizacji został już dawno rozbita.
- A ja myślałem, że tutaj będę miał spokój - zaśmiał się.
- Chyba mi nie powiesz, że chcesz się za to wziąć?
- Jak już pan wspomniał, to mam zamiar.
- Zdajesz sobie sprawę, że to niebezpieczne?
- Cóż za głupie pytanie z pana strony - prychnął. - Każdy kto pracuje w tym zawodzie ma świadomość tego, że większość rzeczy jest niebezpieczna. To dowodzi jak bardzo jesteśmy stuknięci i dlatego zostaliśmy policjantami. Zostaliśmy nimi, więc jesteśmy stuknięci.
Mężczyzna o siwych wąsach uśmiechnął się szeroko, kiwając głową.
- Jesteś taki sam jak twój ojciec - stwierdził. - Niech ci będzie. Ale przydzielę ci kogoś jeszcze do tego zadania.
- Oczywiście.
- I chyba już nawet wiem kogo - mówił, wyglądając przez przeszklone drzwi. Skinął ręką na młodego chłopaka, który po chwili wszedł do pomieszczenia. - Olivier, poznaj Nathaniela. Od dziś będziecie razem pracować.
Chłopak jedynie zmierzył blondyna wzrokiem od góry do dołu. Nie uśmiechała mu się wizja pracy z kimś, wolał pracować sam. Jednak chyba nie miał teraz wyjścia, więc jedynie skinął głową.
- Nathaniel ci wszystko wyjaśni - powiedział. - Liczę na was - dodał.
Obaj zgodnie przytaknęli mu krótkimi 'tak' i opuścili gabinet.
- Więc czym mamy się zająć? - Spytał od niechcenia.
- Będziemy polować na szkodniki - uśmiechnął się zadziornie, prowadząc ich do archiwum.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro