ROZDZIAŁ PIĘTNASTY.
Szła lasem i mimo iż dzień był pochmurny, to jednak było jej przyjemnie ciepło. Miała na sobie bluzę Jack'a w ręce trzymana nóż Jeffa, a na szyi wisiał złoty wisiorek Viktorii, z którym dziewczyna nigdy się nie rozstawała. Rozglądała się i krzyczała, ale ich nigdzie nie było.
Gałęzie łamały się pod jej stopami, gdy powoli przemierzała gęsty las. Nie kojarzę tej okolicy - myślała, zatrzymując się przed jakimś poczerniałym budynkiem, jego jedna połowa była doszczętnie zniszczona, jakby się zawaliła. Teren wokół niego był spalony, podobnie jak sam budynek, który kiedyś zapewne był ogromny i piękny. W głowie dziewczyny pojawiło się coś na kształt wspomnienia, przedstawiającego posiadłość zanim jeszcze spłonęła.
Wrodzona ciekawość pchnęła ją do środka. Przez ogromną dziurę weszła do wnętrza budynku; wszystko było czarne i spróchniałe. Powoli stawiała kolejne kroki, cała konstrukcja była niestabilna i w każdej chwili coś mogło się zawalić. Usłyszała cichy chrzęst; odruchowo odskoczyła, bojąc się, że coś na nią spadnie. Jednak nic takiego się nie stało. Spojrzała pod nogi, rozdeptała czyjąś zwęgloną czaszkę.
Kolejne wspomnienie pojawiło się w jej głowie. Ogień. Posiadłość płonęła, a oni starali się wydostać, lecz wszystkie wyjścia były zablokowane. Spłonęli tutaj żywcem - spojrzała na szkielet. Trochę dalej leżało jeszcze kilka takich, a raczej to, co z nich zostało.
Wyszła stamtąd, bo nie mogła dłużej tego oglądać, widziała w tych ofiarach Viktorię, Jack'a i Jeffa.
Wracała tą samą drogą, którą tu przyszła. Co jakiś czas wydawało jej się, że między drzewami widzi jakąś wysoką postać. Nagle, jakby za sprawą magicznego pstryknięcia palcami, znalazła się w swoim domu w Hawthrone.
Nic się tu nie zmieniło - stwierdziła.- Nic, a nic - przechodziła poprzez pokoje, przyglądając się uważnie zdjęciom, meblom, starym zabawkom, wszystkiemu. Dziewczynę wypełniło uczucie melancholii. Tęsknię za tym? - Spytała samą siebie.
Ponownie przeteleportowała się w inne miejsce. Tym razem znalazła się w domu, w którym aktualnie rezydowała z przyjaciółmi. Ale wyglądał inaczej, wszystko było czyste, poukładane, a po kuchni krzątała się jakaś kobieta. Przez chwilę jeszcze przyglądała się rodzinie, która mieszkała tu nim oni ich zabili. Natalie nawet nie wiedziała gdzie leżą ich ciała.
Następnym miejscem, do którego się przeniosła był cmentarz. Ale tym razem wiał wiatr, bardzo silny, zachmurzone niebo pozostawało jednak bez zmian. Rozejrzała się wokół, a potem spojrzała na nagrobek, gdzie złoty napis głosił: tu spoczywa Natalie Mitchell. Dziewczyna przerażona cofnęła się o krok. Ja nie żyję? - Wstrzymała oddech. - Ale jak to?
૪૪૪
Przez te ostatnie kilka tygodni nie opuściła jej na krok. Pomagała Jackowi, nawet jeśli ten nie potrzebował pomocy. Chciała być przy niej, pilnować, by Jeff znów jej nie skrzywdził. Nigdy mu tego nie wybaczę. - Powtarzała w kółko. Gdyby Natalie się obudziła, zapewne kazałaby jej się ogarnąć i przestać histeryzować.
- Jack - zagaiła. - Po tym jak stałeś się mordercą, kochałeś kogoś? - Musiała przerwać tą ciszę, doprowadzała ją do szału.
- Tak - odparł bez chwili zawahania.
- Kogo?
- To było... Bardzo dawno temu.
- Co się z nią stało? - Spytała półszeptem, spoglądając na chłopaka, który szukał czegoś w swojej torbie.
- Nie żyje. Zginęła w dość... Okrutny sposób.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie - stwierdził. - To była właściwie moja wina. Ja... - Urwał na chwilę. - Nie powininem był się z nią spoufalać - podszedł do Natalie i wstrzyknął jej coś w ramię. Viktoria miała nadzieję, że to nic szkodliwego.
Zaczął powoli odwiązywać bandaż z jej brzucha; oczom rudowłosej ukazała się zszyta przez Eyelessa rozległa rana, która pozostała po Jeffie. Sam uraz powodował u szarookiej napływ nienawiści. Ona wciąż lekko krwawiła, bo zielonooka wykonywała drobne ruchy, zupełnie tak, jakby miała koszmary. Błagam, wyzdrowiej - myślała zrozpaczona. - Potrzebuję cię - spojrzała na bladą twarz przyjaciółki.
- Cierpisz? - Zapytała nagle, odrywając wzrok od rany.
- Czasami - przyznał. - Bywa, że widzę ją w snach, albo nawiedza mnie w koszmarach. Mimo wszystko nie żałuję, że ją poznałem - mówił, zakładając czysty opatrunek.
- Żałujesz, że zginęła?
- Sam nie wiem. Może. Choć bardziej czuję taką jakąś pustkę, jakby czegoś mi po prostu brakowało - jego głos brzmiał tak spokojnie, był niezmącony. - Myślę, że teraz nie byłbym w stanie nikogo obdarzyć takim uczuciem.
- Ja też raczej nie - przyznała.
- Ale kochasz ją - dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem. - No co? Nie trzeba mieć oczu by to widzieć.
Viktoria cicho prychnęła pod nosem.
- Wiesz, że pojechałeś sam po sobie? - Uśmiechnęła się lekko.
- Wiem. Zamknij się.
Nawet jeśli E.J cierpiał, to tego nie okazywał. Rzadko okazywał jakiekolwiek uczucia, był obojętny wobec wszystkich i wszystkiego. A ich tym bardziej.
૪૪૪
Wracał właśnie z komendy. Mieli pilne spotkanie w związku z ich sprawą, bo mordercy znów się uaktywnili. Przez ostatnie kilka tygodni był spokój, jakby kompletnie zniknęli i wszyscy rzeczywiście tak myśleli. Jednak parę dni temu wymordowali cały blok, co do tej pory się nie zdarzało. Nikt nie przeżył.
Policja nie wiedziała co ma robić. Nie mają nawet żadnych poważnych dowodów, tylko przypuszczenia. W dodatku ich podejrzanymi są praktycznie same duchy, bo nie ma pewności, że którekolwiek z nich na pewno żyje.
Olivier gubił się powoli w tym wszystkim. Sam nie wiedział gdzie ma szukać, informacje na temat niejakiego Jack'a Grahama, które znalazł jeszcze przed tamtą pamiętną nocą, na nic się nie przydały. Byli w kropce.
Zrezygnowany, bez słowa wszedł do mieszkania.
- Olivier, skarbie to ty? - Zawołała Ana, lekko wychylając się z pokoju.
- Tak - odparł.
- Masz gościa.
Super, tylko gości mi brakowało - przewrócił oczami, udając się do salonu. Przeżył niemałe zaskoczenie, gdy zobaczył znajomego rosjanina siedzącego przy stole z kubkiem w dłoni. Pod krzesłem leżał jego nieodłączny, czworonożny towarzysz - Wladimir.
- Ratvenko? Co ty tu robisz? - Usiadł naprzeciw niego, uważnie przyglądając się mężczyźnie przed czterdziestką.
- Przyszedłem się pożegnać - oznajmił.
- Pożegnać?
- Tak - kiwnął głową. Jego jasne włosy jak zwykle były zaczesane do tyłu, a długi, czarny, skórzany, poszarpany na dole płaszcz wisiał na jego szerokich barkach. - Wracam do Rosji. Nic mnie tu dłużej nie trzyma.
- Rozumiem - dwudziestoczterolatek był świadom, że to jego wina. Bez Andy'ego, oni nie istnieli. Choć tak naprawdę przestali istnieć wraz ze śmiercią Jordiego. - Co się tam teraz dzieje?
Mężczyzna spojrzał na blondynkę stojącą za Olivierem, po czym nachylił się i powiedział:
- Ya znayu, chto ty sdelal [Wiem, co zrobiłeś] - wyszeptał, a po jego spojrzeniu chłopak łatwo domyślił się o co mogło mu chodzić. - Dobry z ciebie chłopak Olivier - stwierdził, wstając. - Blagodaryu vas [Dziękuję ci] - lekko skinął głową. - Dbaj o swoją dziewczynę. To bardzo dobra kobieta - uśmiechnął się do blondynki. - Uvidimsya [Do zobaczenia].
Jak tylko Ratvenko podszedł do drzwi, pies podreptał za nim, stukając pazurami o podłogę. Posłał mu jeszcze ostatni uśmiech, a potem zniknął za drzwiami. Lavelle cieszył się, że jego przyjaciel wreszcie będzie mógł wrócić do domu. Pamiętał, że marzył o tym od dawna.
- To koniec - odetchnął z ulgą. - Teraz tylko zakończyć sprawę z mordercami.
- Będzie dobrze skarbie - złożyła delikatny pocałunek na jego policzku. - Byłam dziś u Emmy, już się rozpakowały w nowym mieszkaniu. Wspomniała że chce w przyszłym roku wysłać Jenne do szkoły.
- To dobrze. Zasługują na lepsze życie.
- Kazały cię pozdrowić.
- Postaram się wpaść do nich jutro - odchylił głowę poza oparcie krzesła. Ana jedynie lekko się do niego uśmiechnęła. Była wdzięczna, że go spotkała, nawet jeśli kryła się za tym bardzo nieprzyjemna historia.
Wracała z urodzin przyjaciółki. To była ciepła, czerwcowa noc. Miała na sobie krótką, czerwoną sukienkę, a we krwi nieznaczną ilość alkoholu. Była zadowolona, bo przyjęcie naprawdę się udało, a w końcu to ona je organizowała.
Do domu zostało jej mniej niż kilometr, ale osiemnastoletnia wówczas dziewczyna wcale się nie śpieszyła. Było przecież przed dwudziestą trzecią.
Nagle poczuła jak ktoś mocno chwyta ją za rękę i ciągnie w zaułek między dwoma blokami. Blondynka wydała z siebie jedynie cichy pisk.
Brutalnie została przyciśnięta do zimnej, ceglanej ściany. Wiła się i szarpała, próbując uciec, ale oprawca nie dawał za wygraną i włożył rękę pod jej sukienkę. W zielonych oczach Any pojawiły się łzy.
Tymczasem w bloku obok znajdował się Olivier, wezwany przez starszą panią z powodu wielokrotnego zakłócania ciszy nocnej, przez jej młodych sąsiadów. Nie było to nic specjalnego więc chłopak udzielił im jedynie upomnienia i opuścił budynek. Kiedy znalazł się już za drzwiami usłyszał krzyk i szloch. Zaniepokojony tym, ruszył do ciemnego zaułku.
Szybkim ruchem odciągnął napastnika, który był właśnie w trakcie gwałcenia młodej dziewczyny. Ten wystraszony zaczął uciekać, lecz dziewiętnastolatek nie miał zamiaru dać mu za wygraną i bardzo szybko obezwładnił mężczyznę, a następnie przykuł do rury biegnącej wzdłuż rogu bloku. Przez krótkofalówkę nadał krótki komunikat, że złapał gwałciciela i wskazał adres, pod który mieli się udać jego współpracownicy.
- Już dobrze - zwrócił się do dziewczyny, powoli podchodząc w jej stronę. Cała się trzęsła, była wystraszona i zdruzgotana, nie wspominając o tym, że sukienka blondynki była cała w strzępach. - Pomogę ci - wyciągnął ku niej rękę, a ta po chwili delikatnie chwyciła ją, pozwalając mu podnieść się z ziemi. - Zawieźć cię do szpitala? - Ta pokiwała przecząco głową. - Na pewno? - Odpowiedź blondynki nadal brzmiała tak samo. - Więc zaprowadzę cię do domu - stwierdził, po czym powoli wziął ją na ręce i ruszył we wskazanym przez Anę kierunku.
- Dziękuję - wyszeptała. To było jedyne słowo, które tamtej nocy powiedziała do niego.
૪૪૪
Przewracała się z boku na bok, myśląc cały czas o tym, co wydarzyło się kilka tygodni temu. Przed oczami wciąż miała moment, w którym Jeff wchodzi do domu z nieprzytomną Natalie na rękach. Pamięta, że płakała, gdy pomagała Jackowi opatrzyć ranę.
Zastanawiała się co może teraz zrobić. To zaszło już za daleko - myślała. - Najpierw tamta dziewczyna w lesie, a teraz Nat. Muszę coś zrobić zanim będzie za późno - w głowie rudowłosej wciąż pojawiały się najróżnieszje obawy. Była roztrzęsiona i dodatkowo popadała w coraz większą paranoję.
Chciała skontaktować się z policją, ale wtedy zamknęli by również je, chyba, że Viktoria powiadomi ich w taki sposób, by i ona, i jej przyjaciółka mogły uciec. Czas dołączyć do tej posranej gry - stwierdziła, siadając przy zagraconym biurku. Znalazła kawałek papieru i piszący długopis, a następnie naskrobała kilka słów.
Stanęła na balkonie prowadzącym do mieszkania Nathaniela, ale coś ją powstrzymało przed wsunięciem kartki pod drzwi. On będzie zbyt blisko Nat - myślała. Zeszła stamtąd i udała się do drugiego celu. - Ale on nie - stwierdziła, zaglądając przez okno do sypialni. Delikatnie wsunęła zgiętą w pół karteczkę przez otwarte okno, a następnie zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
૪૪૪
Siedział na łóżku, tępo wpatrując się w czarny tusz na białej kartce. Przez chwilę miał wrażenie, że to nie litery, a jedynie jakiś koślawy ślaczek. Jednak wiadomość była prawdziwa, a jej treść nie należała do skomplikowanych. To były raptem dwa zdania: potrzebuję pomocy i spotkajmy się jutro w cukierni pod miastem o wpół do siódmej. Zero podpisu. Tylko prośba o spotkanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro