PROLOG.
Delikatny uśmiech pojawił się na twarzy dziewczyny, gdy wzięła do rąk rodzinną fotografię. Mała dziewczynka z wypisanym szczęściem na twarzy, tuliła się do równie wesołych rodziców, którzy trzymali ją na rękach. Obrazek niczym z filmu, rzadko spotykany w rzeczywistości. Najczęściej te uśmiechy są sztuczne, pozbawione jakiejkolwiek energii, a za nimi kryją się najróżniejsze potwory.
Ona miała jednak niebywałe szczęście. Wychowywana w wspaniałej atmosferze nigdy nie zaznała kłótni rodziców czy też odrzucenia z ich strony. Nie, ona była ich oczkiem w głowie.
A teraz pisała do nich list, oznajmujący, że opuszcza dom i, że nie muszą jej szukać. Samolubne pragnienie nie dopuszczało do niej myśli jak bardzo może ich tym skrzywdzić, ani jak bardzo zmieni się podczas tej podróży. Właśnie dlatego, nucąc pod nosem melodię jakiejś popularnej piosenki, spakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy do czerwonego plecaka i wyszła przez okno, uprzednio jeszcze raz rozglądając się po pomieszczeniu, którego nigdy więcej już nie zobaczy.
Na zewnątrz było niewiarygodnie ciepło, mimo iż słońce zaszło już parę godzin temu. Delikatny wiatr muskał twarz brunetki, rozdmuchując kosmyki włosów. Szła szybkim krokiem, unikając światła lamp; jeśli ktoś mnie zauważy, to cały plan pójdzie w cholerę - powtarzała sobie w myślach, jakby bojąc się, że o tym zapomni.
Wystarczyło kilka minut, by znalazła się u celu. Niewielki domek jednorodzinny na drugim końcu ulicy wydawał się być wręcz martwy, nie paliło się żadne światło, ale dlaczego by miało, zwłaszcza o tej godzinie? Podniosła z ziemi maleńki kamyk i rzuciła we framugę okna, a ten odbił się od niej tworząc przy tym niesamowicie głośny dźwięk, a przynajmniej wtedy się taki wydawał.
- Już idę, idę. - Z okna wychyliła się rudowłosa dziewczyna, po czym zniknęła w ułamku sekundy.
- Ruszaj się - ponagliła. Chwilę później jej przyjaciółka już stała obok. - No to co? Idziemy zwiedzać świat! - Uśmiechnęła się, chwytając dziewczynę za rękę i ciągnąc za sobą.
૪૪૪
Biegły co sił w nogach, poprzez pola obsiane pszenicą. Nie odwracaj się - powtarzała sobie w myślach brunetka; była ledwie kilka metrów przed swoją przyjaciółką. Ktoś je gonił i najwidoczniej nie zamierzał przestać.
Dziewczyna gwałtownie się zatrzymała, słysząc krzyk i niewiele myśląc zawróciła, choć miała szansę uciec.
Rudowłosa dziewczyna leżała na ziemi, próbując wstać. Natalie mocno szarpnęła ją za rękę, podnosząc.
- Uciekaj - rzuciła.
- Nie zostawię cię tu przecież. Spadamy stąd. - Zarządziła.
Starała się iść jak najszybciej, korzystając z faktu, że rosnące wokół zboże było niczym labirynt.
- Nat - jej głos się łamał. - Nie damy rady - odwróciła głowę; jedyne co dostrzegła to dziwny błysk gdzieś niedaleko, a to jakoś nie napawało ją nadzieją.
- Zamknij się. - Syknęła; brunetka nie była wybitnie silna, przez co coraz ciężej było jej nieść przyjaciółkę. Doskonale wiedziała, że nie mają szans, ale miała nadzieję. Tą cholerną, głupią nadzieję.
Wtedy poczuła koszmarny ból w ramieniu, był nie do zniesienia, jakby conajmniej właśnie złamała bark. Obie z głuchym hukiem padły na twardą ziemię.
- Wstawaj Viki - zdrową ręką próbowała podnieść rudowłosą, ale ta nie reagowała. Ostatnie co poczuła to delikatne ukłócie gdzieś w okolicach szyi, potem padła nieprzytomna obok przyjaciółki.
Stojący nad nią chłopak schował strzykawkę do kieszeni bluzy. Gdyby mógł to zapewne patrzyłby na nie pustym wzrokiem, pozbawionym jakichkolwiek emocji.
- Ej. - Zawołał ktoś zachrypniętym głosem. - Co to ma być? - Spytał z wyrzutem.
- Nic - odparł ze spokojem. - Bierz jedną, ja biorę drugą.
- Nie zabiłeś ich?
- Nie będę jadł z ziemi. - Skomentował, biorąc na ręce jedną z dziewczyn. - Bierz ją. - Nakazał.
- Po co mam taszczyć trupa? - Spojrzał na zamaskowanego chłopaka.
- Nie jest martwa. Tylko nieprzytomna debilu. - Syknął, ruszając przed siebie.
૪૪૪
Zimno okalało ciało Natalie, powodując dreszcze. Była do czegoś przypięta, jakby szpitalnego łóżka, które musiało być naprawdę bardzo stare. Szarpała się coraz mocniej, odzyskując pełną świadomość.
- Viki? Jesteś tu? - Spytała, a jej głos odbił się echem od zagrzybiałych ścian starej sali operacyjnej. - Viki!? - Krzyknęła, liczac, że przyjaciółka jej odpowie.
- Nie drzyj się. - Usłyszała czyjś głos dochodzący z ciemności.
- Kim jesteś? - Rozglądała się nerwowo, ale nie była w stanie niczego ani nikogo zobaczyć.
- Jeff.
- Gdzie jestem? I gdzie jest moja przyjaciółka? - Spytała dużo ostrzej, domyślając się z kim może mieć do czynienia.
- Za dużo chciałabyś wiedzieć - jego ton głosu był jakby niewzruszony, spokojny. Aż nazbyt spokojny. To tylko bardziej rozbudziło niepokój brunetki.
Żelazne kajdany strasznie hałasowały, gdy ta próbowała się z nich oswobodzić.
- Z łaski swojej mogłabyś się tak nie wiercić? Wkurwia mnie ten dźwięk. - Skomentował.
- Wpuść mnie to już nie będzie.
- Posłuchaj - doszły ją ciche kroki. - Miałem dziś całkiem dobry dzień więc uprzejmie proszę, nie niszcz mi go - mówił, zbliżając się do niej. - Albo... - Poczuła jak coś zimnego dotyka jej skóry. - Sam cię uciszę - szepnął. - Zrozumiałaś?
- Tak - odparła, cudem uwalniając jedną rękę z okowów. - Przepraszam. Już nie będę.
- Widzisz jak łatwo się dogadaliśmy? - Uśmiechnął się do niej.
- Tak, nawet bardzo - przyznała, próbując uwolnić również drugą rękę. - Mógłbyś zapalić światło? Nic nie widzę. Proszę.
- Eh - westchnął i na życzenie dziewczyny włączył oświetlenie.
Blade światło rozbłysło, ujawniając sekrety skrywane przez ciemność. Jej wzrok spoczął na chłopaku w białej bluzie, poplamionej ciemnoczerwonymi plamami. Pierwsze co przyszło jej do głowy, to myśl, że te zabrudzenia to czyjaś krew. Miała tylko nadzieję, że to nie krew Viktorii.
Z bielą ubrania kontrastował kruczoczarny odcień włosów. Były trochę przydługie i rozczochrane w dodatku połyskiwały w bladym świetle.
Przestała wgapiać się w jego plecy i zaczęła rozglądać po całej sali. Na drugim jej końcu dostrzegła rude loki przyjaciółki, leżała na takim samym łóżku co ona, ale się nie ruszała. Wystraszona brunetka kilkoma szybkimi ruchami uwolniła nogi i podbiegła do dziewczyny, wyglądało na to, że była cała lecz nieprzytomna.
Poczuła ostre szarpnięcie do tyłu i lodowatą stal na szyi. Odruchowo kopnęła napastnika tym samym wyzwalając się z uścisku.
- Tak bardzo ci życie niemiłe czy zwyczajnie chcesz mnie wkurwić?
- Pół na pół - odparła. Adrenalina wzięła nad nią górę, przestała się go bać i była gotowa stanąć z nim do walki. Zawsze taka była, wystarczył maleńki impuls by obudził się w niej instynkt przetrwania, lub też - jak nazywała to Viktoria - pragnienie rychłej śmierci. Nie była zaprawiona w walce przez co z trudem unikała szybkich ataków Jeffa i w końcu znalazła się na podłodze przybita jego ciężarem.
- I co teraz? Nadal będziesz się bawić w bohaterkę? - Warknął, w jego błękitnych oczach tliła się iskra nienawiści i szaleństwa.
Próbowała się wyswobodzić jednak była unieruchomiona pod każdym względem. Mogła teraz liczyć jedynie na szczęście i opatrzność losu.
- Co ty znowu robisz do cholery? - Usłyszała donośny głos. - Miałeś je przypilnować, nawet to jest dla ciebie takie trudne?
- To ona mnie wkurwiła.
- Więc ty nie wkurwiaj mnie i lepiej pomóż mi ją znów tam przypiąć. Jestem głodny.
Brutalnie podnieśli dziewczynę z podłogi i z powrotem przypięli do łóżka.
- Czekajcie! Mam pewną propozycję - oznajmiła. To była ostatnia deska ratunku. - Ale najpierw muszę wiedzieć, gonią was?
- Co?
- Policja. Mają was na muszce prawda? - Starała się ugrać to trochę inaczej. - Jeśli darujecie nam życie, to możecie użyć nas jako karty przetargowej albo nawet przykrywki.
- Co ty-
- Zamknij się Jeff. - Ucieszył go. - Mów dalej.
- Jeśli wpadniecie w tarapaty, a na pewno w końcu do tego dojdzie, wystarczy, że powiecie, że jesteśmy waszymi zakładniczkami. Nie skrzywdzą was ani nas tym bardziej. Będziecie mogli z nimi negocjować i zyskać odrobinę spokoju.
- Obawiam się, że to tak nie działa - odparł chłopak w masce.
- Co ci zaszkodzi spróbować? - Spytała licząc, że ten przemyśli jej propozycję. - Byłby tylko jeden warunek, nie moglibyście nas skrzywdzić.
Na chwilę w pomieszczeniu zapanowała cisza. Jeff wyglądał jakby czekał na decyzję przyjaciela, choć tak naprawdę było mu wszystko jedno. Jeśli będzie chciał to je zabije i tyle. Za to Jack uporczywie myślał czy aby na pewno jest to taki głupi pomysł. Miała rację, policja siedziała im na ogonie i coraz ciężej przychodziło im znajdowanie nowych kryjówek. Na dobrą sprawę nie ma nic do stracenia więc może warto spróbować? A nóż uda mu się pożyć trochę dłużej na wolności.
- Zgoda. - Stwierdził, a dziewczyna poczuła wręcz niesamowitą ulgę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro